Naprzeciwko
mnie usiadł – na pierwszy rzut oka – przystojny, czarnowłosy mężczyzna w
garniturze i krawacie. Zmierzyłam go przelotnym, obojętnym spojrzeniem i
odwróciłam wzrok. Wyglądał na nieskrępowanego, pewnego siebie i odrażająco
bogatego. Bo tacy są ci dziani, dumni mężczyźni, prawda? Liczą się tylko
pieniądze, dobra zabawa i piękne kobiety – szkoda, że na jedną noc.
I
ja miałam nieszczęście należeć do tego grona.
-
Zaprosiłaś mnie do tego baru, żeby milczeć? – spytał nagle mężczyzna. Zaskoczył
mnie jego głos. Przypominał mi głos Verdasa, uznałam to za zmęczenie. Nie
spałam od wielu godzin, wszystko mogło mi się wydawać. – Sądziłem, że
porozmawiamy jak kulturalni ludzie. Tamtej nocy byłaś bardziej rozmowna, i
chyba nawet wyglądałaś odrobinę lepiej.
Wytrzymał
moje mordercze spojrzenie.
-
Co miałam zrobić? – Uniosłam brew. – Prześladujesz mnie mailami, na które nie
mam ochoty odpowiadać. Co mam zrobić, żebyś zostawił mnie w świętym spokoju?
-
Umówić się ze mną – odparł, jakby to było banalne.
Wcale
takie nie było.
Pokręciłam
głową z niedowierzaniem. Ci mężczyźni… zadziwiali mnie z każdym kolejnym dniem.
Ledwo radziłam sobie z utrzymaniem Diego w stanie trzeźwości. Ledwo
wytrzymywałam Paula i jego kobiece nastroje, troskę o mnie jak o małe dziecko.
Nie
trzeba mi kolejnego zmartwienia.
-
Nie ma takiej opcji – burknęłam pod nosem, dokończyłam swój sok. – Nie
przyszłam tu, żeby się z tobą umawiać. Nie zrozumieliśmy się. To była jedna,
głupia noc, która już nigdy więcej
się nie powtórzy. Jedyne czego chcę, to spokoju. Odpuść, zostaw mnie, znajdź
sobie lepszy obiekt zainteresowań, bo ja nim nie będę.
Podeszła
barmanka, zatrzymała się przy naszym stoliku z notesem, długopisem i
rozmarzonym spojrzeniem skierowanym do – jak on właściwie ma na imię? Żebym ja
to wiedziała, byłoby fajnie. W każdym razie stroiła do niego maślane oczy, i
chyba się zacięła.
Error
wyskoczył.
-
Chcieliby państwo coś zamówić? – odezwała się, error chyba zniknął. System
dalej działa. Jaka szkoda, mogłabym zrobić jej zdjęcie i wysłać szefowej, którą
tak właściwie znałam.
-
Ja dziękuję.
Nieznajomy wymienił ze mną, a potem z nią
porozumiewawcze spojrzenie.
-
Ja również – powiedział, więc niezbyt zadowolona kelnerka odeszła. – Zdałem
sobie sprawę, że nie znam twojego imienia. Tak jak pisałem w kilku
wiadomościach, chciałbym je poznać. – Wyciągnął do mnie dłoń. – Ryan Gale.
Uniosłam
brew.
-
Jeśli podam ci swoje imię, wyjdziesz stąd i zostawisz mnie w spokoju?
Nie
liczyłam na takie rozwiązanie. To byłoby zbyt proste i cudowne, żeby miało
miejsce.
-
Nie liczyłbym na to.
-
Nadzieja umiera ostatnia. Jestem Violetta Castillo.
-
Violetta, piękne imię. – Uśmiechnął się cwaniacko, jakżeby inaczej.
Jedno
wiedziałam dobrze.
Jego
głos doprowadzał mnie do szału. Nie miałam pojęcia dlaczego tak kojarzy mi się
z tamtym, ale po części, tak trochę, niszczył mój mózg. Oczywiście fizycznie
trzymałam się bardzo dobrze. Nawet mi palce nie drgnęły. Psychicznie
wysiadałam.
-
Skończ – warknęłam ostrzegawczo. – Słuchaj, Ryan. Mam naprawdę dość facetów,
jak na aktualne tysiąclecie, dlatego może zrobiłbyś nam obojgu przysługę i
uczepił się kogoś innego? Wyobraź sobie, mam lepsze zajęcia na głowie, niż
siedzenie tutaj i użeranie się z upartym facetem, którego nie mam pojęcia jak
poznałam.
Opadł
na oparcie sofy, uśmiech nie schodził mu z twarzy. Moja za to wykrzywiała się w
grymasie, przedstawiała znudzenie – bo właśnie tak się czułam. Znudzone,
zażenowana, zmęczona. A on wciąż nie dawał za wygraną.
-
Dlaczego jesteś taka uparta? – spytał po chwili. – Nikt nie powiedział, że
jestem tacy jak wszyscy. A poza tym, jedno spotkanie jeszcze nikomu nie
zaszkodziło. Nie wiem jak źle myślisz o mężczyznach, ale jestem pewien, że
potrafię zmienić twoje zdanie.
Nie
mogłam go dłużej słuchać.
-
Doprawdy? – zakpiłam. – Taki z ciebie cudotwórca?
-
Sprawdź mnie i przekonaj się, księżniczko.
Przełknęłam
ślinę.
Chyba
mi niedobrze.
Chyba
zwrócę ten jeden posiłek, który zjadłam przez ostatnie 24 godziny.
-
Wszystkie kobiety tak prześladujesz? Lubisz być tym, który wykańcza
psychicznie?
-
Uuu.. Chyba trafiłem na gorsze dni, panno Castillo.
Skrzywiłam
się.
-
Uuu… lepiej się zamknij, zanim stracę cierpliwość. Słuchaj, mogę ci nawet
zapłacić. Ile tyko chcesz, ale niestety nie wyglądasz mi na faceta, któremu
przydadzą się moje pieniądze – powiedziałam.
Już
chciał coś powiedzieć, przerwałam mu.
-
I nie, nie umówię się z tobą w żadnej alternatywnej rzeczywistości. W tej
również nie. Daj sobie spokój, Gale, tylko tracisz cenny czas na kogoś takiego
jak ja.
Uśmiechnęłam
się krzywo, wstałam i wyszłam. Na wychodne poczułam na sobie spojrzenie
dzianego palanta. Po cholerę poszłam się wtedy upić z Hernandezem. Po cholerę
były mi jakieś przygody, same problemy z tego wynikają. Nigdy więcej żadnej
imprezy z Diegiem.
Za jakie grzechy ja
tak cierpię.
Weszłam
do środka bez pukania, tak jak zwykle to robię.
Przeszłam
zaledwie kilka kroków, gdy zatrzymał mnie czyiś pisk. Zamknęłam oczy i
zaciskając zęby powtarzałam sobie, że chyba ktoś sobie ze mnie kpi. Ten pisk
wystrzępił moje nerwy do tego stopnia, że nawet po ustaniu dźwięku, wciąż coś
dzwoniło mi w uszach – nienawidziłam tego z całego serca. Na nowo otwierając
oczy uświadomiłam sobie, że zatrzymałam się wpół kroku, rozcięłam sobie palec
kartką, którą trzymałam w dłoni, a mniej więcej trzy metry przede mną stoi
jakaś laska w ręczniku. Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy to jej przerażona
mina i czarne włosy, opadające jej na ramię.
Stałyśmy
tak w bezruchu dobre kilkanaście sekund. Chyba tak jak ja, ona nie rozumiała co
się właśnie stało. Niby to ja weszłam do tego domu bez pukania, ale to ona
paradowała po nim w samym ręczniku.
Coś
jest nie halo.
-
A ty to.. kto? – spytała pierwsza, cóż, wyprzedziła mnie z pytaniem.
Uniosłam
wysoko brew.
-
Powinnam spytać o to samo – odparłam. – Dobra, odpuszczę sobie złośliwość.
Jestem przyjaciółką Diega, zastałam go w domu czy…?
Zdecydowanie
nie wiedziałam co powiedzieć. Jeszcze kilka dni temu był przyszłym niedoszłym
alkoholikiem, dzisiaj w jego domu kobieta. Coś nowego. Zupełnie nie wiedziałam
co powiedzieć, jak się zachować. Nie chciałam jej wystraszyć, bo ona to mnie
raczej nie przestraszy.
-
Jestem Francesca. – Podała mi dłoń. Podeszłam i uścisnęłam, tak wypadało
zrobić. – Krew. Zacięłaś się kartką, jak tu weszłaś, prawda? – spytała.
Kiwnęłam głową. – Francesca Cauviglia właściwie, stara znajoma Diega.
Dokładniej: przyjaciółka z wcześniejszych lat. Przyjechałam do Chicago wczoraj
i szukałam miejsca do przenocowania. Diego był na tyle uprzejmy i dał mi wolny
pokój. Chodź do łazienki, trzeba to opatrzeć.
Rozbawiła
mnie ostatnim zdaniem.
Zacięty
palec to nic w porównaniu do bólu, który czułam po przecięciu skóry nożem. Raz
zdarzyło mi się oberwać, gdy Michael chciał przejąć jakiś budynek w mieście. Nigdy
nie zapomnę ilu przekleństw użył w ciągu minuty podczas szycia mojej rany. Nie
była głęboka, blizna była, ale zanikła. Rana na brzuchu to nic przyjemnego, a
zwłaszcza blizna na połowie brzucha.
-
Daj spokój. – Zabrałam dłoń. – Ledwo widać przecięcie. Nic mi nie jest, to przez
tą głupią kartkę.
Nie
chciałam mówić, że przez nią. Nowa znajomość nie była taka zła, a Francesca
wydawała się sympatyczna. Chociaż wszystko miało wyniknąć później. Nie ufałam
ludziom, a ona mogła być seryjnym mordercą polującym na Hernandeza.
Moje
zmysły wariowały.
-
Przepraszam – stwierdziła śmiało. Uniosłam wzrok. – Przestraszyłaś się, bo
zapiszczałam. Wybacz, ale Diego mówił, że nikogo się nie spodziewa i gdzieś
pojechał. Rozumiesz, zawsze jest taki rozbiegany.
Rozumiałam
to aż za dobrze.
-
Tak, znam go już chwilę. A gdzie on właściwie pojechał?
-
Do sklepu.
Cholera.
-
Do jakiego sklepu? Wspominał coś?
Wiem,
stałam się podejrzliwa. Jeszcze mu nie
ufam.
-
Po zakupy… - Otworzyły się drzwi za moimi plecami. – Oh, już jest.
-
Violetta? – zdziwił się. Zamknął drzwi butem, bo w rękach miał worki z
zakupami. Niech no ja tylko zobaczę tam jakiś alkohol, a głowę mu urwę. – Co ty
tu robisz?
-
Mi też miło cię widzieć – rzuciłam sarkastycznie.
Uśmiechnął
się łagodnie.
-
To ja pójdę się ubrać, dam wam chwilę. – Francesca poszła do swojego pokoju,
odprowadziłam ją wzrokiem. Potem całą swoją uwagę poświeciłam przyjacielowi. Udał
się do kuchni, gdy nie patrzyłam. Ostatnio kuchnia stała się miejscem naszych
posiedzeń, nie przeszkadzało mi to, aczkolwiek w salonie było autentycznie
wygodniej. Ruszyłam za nim, po czym usadziłam się na blacie kuchennym. Nawet na
mnie nie spojrzał wypakowując zakupy z toreb.
-
Wygląda na miłą – stwierdziłam.
-
Jest miła – poprawił mnie od razu. Złapałam jego wzrok, oskarżycielski, ale
jednak łagodny. Wyczułam, że się o nią troszczy, inaczej by jej nie przyjął pod
własny dach. Zauważyłam to w oczach. Zawsze mówią tak wiele, więcej, niż
człowiekowi mogłoby się wydawać. – Dlatego proszę, staraj się być przy niej i
dla niej taka sama. Fran nie wie nic o mojej i twojej rzeczywistości. Chciałbym,
żeby tak zostało. Nie musi wiedzieć o moim problemie, ani o twojej przeszłości.
-
Za kogo ty mnie masz? – oburzyłam się. – Przecież nie biegam po twoim domu i
nie wrzeszczę o wszystkim, co mogłoby cię pogrążyć. Ciesz się, że Francesca tu
jest, przynajmniej masz powód, żeby trzymać się z dala od tego, czego
nienawidzę – czego właściwie oboje powinniśmy nienawidzić, a jednak cię do tego
ciągnie.
-
Dlaczego uważasz, że Fran może mnie powstrzymać od tego?
-
Zależy ci na niej.
Zamilknął.
Trafiłam
w dziesiątkę.
-
A jeżeli ci na niej zależy, nie podłożysz jej się zalany w trupa pod nogi, bo
będzie ci zwyczajnie głupio. A poza tym nie sądzę, że ona chciałaby mieszkać z
alkoholikiem, Diego – powiedziałam bez zawahania. Chciałam wjechać mu na
ambicję. Chciałam sprawić, żeby poczuł się gorszy, przez to co robił, ponieważ
to była droga do odkupienia. – Jak to się właściwie stało, że Francesca właśnie
siedzi w jednym z twoich pokoi?
-
Nie powiedziała ci? – Uniósł brew. – Myślałem, że spędziłyście ze sobą więcej
czasu. Chociaż widząc wasze miny miałem mieszane uczucia.
-
Wiem tyle, że wczoraj przyjechała do Chicago i potrzebowała noclegu, a z ciebie
zrobiła pantofla. W sumie nieźle to sobie rozplanowała, nie sądzisz? – Diego rzucił
mi wymowne spojrzenie. - Ale ja i tak zrobiłabym to lepiej.
Hernandez
wywrócił oczami.
-
Mów sobie co chcesz – stwierdził po chwili. – Fran tu zostanie ile tylko
zechce, ale miło by było, gdybyś się z nią zaprzyjaźniła, jeśli jeszcze
pamiętasz, co to znaczy.
Mój
telefon zawibrował w kieszeni skórzanej kurtki. Wyciągnęłam go i spojrzałam na
ekran, ale widząc imię Paul, od razu
zrezygnowałam. Odrzuciłam połączenie, a telefon wylądował na blacie. Nie miałam
najmniejszej ochoty zamieniać z ni nawet jednego zdania, dopóki nie zrozumie,
że nie jestem małą dziewczyną i tylko ja decyduję, dla kogo się poświęcam i
dlaczego.
-
Kto to?
-
Paul – rzuciłam obojętnie.
-
Chcę wiedzieć?
-
Nie sądzę.
-
Okej.
Przycichłam
na chwilę. Nie musiałam przecież opowiadać Diegowi o wszystkim, co dzieje się w
moim życiu. On sam miał na głowie swoje problemy, teraz jeszcze Francescę – ja już
dawno nauczyłam się radzić sobie ze wszystkim na własną rękę.
-
Będę dla niej miła, jeśli tego chcesz. Postaram się nawet z nią zaprzyjaźnić,
ale nic nie obiecuję. Stosunki z ludźmi nie są ostatnio moją dobrą stroną.
-
Wiem, moją też nie.
Automatycznie
przypomniał mi się Verdas.
Nie
Wyrzuć go z głowy
To toksyczne
-
A propo, co to za koperta, z którą tu przyszłaś? – zagaił Hernandez, opierając
się o blat naprzeciwko.
Siedziałam
wprost przy oknie, gdzie nie było już szafek naściennych. Światło słoneczne
lądowało wprost na białej kopercie, tak jak na mnie. Nieco raziło, ale
wytrzymałam. Lubiłam światło dnia, a zawartość tej koperty miała być powodem do
kolejnej kłótni z przyjacielem. Zanim ją chwyciłam, spojrzałam na nią bardzo
uważnie. Odetchnęłam, zadając sobie jedno, ważne pytanie – czy ja naprawdę chcę
się z nim znowu kłócić?
Nie
Zrobię
to na spokojnie.
-
List. – Uniosłam głowę, obróciłam w jego stronę. Nagle zrobiło mi się tak
ciężko, opadła na mnie jak gwiazdy na szatę nocy, bezsilność. – Od Ludmiły i
Federico – wyszeptałam, ale on usłyszał.
-
Do ciebie?
Pokręciłam
głową z dezaprobatą.
Patrzyłam
mu prosto w oczy.
-
Do nas obojga.
-
Na pewno chcesz to czytać? – zapytał na wejściu, gdy chwyciłam kopertę w dłoń. Były
na niej ślady krwi. Mojej krwi. Dobrze, że to nie łzy. – Może zaboleć.
I
nagle przypomniałam sobie, że ostatnio nie powiedziałam mu o mailach od Ferro,
ani o Nieznajomym Ryanie Gale. Kłóciliśmy się, nie miałam już chyba sił dalej
ciągnąć rozmowy. Chyba wyszłam chwilę po tym, jak wylał alkohol do zlewu. Minął
tydzień od tamtego wydarzenia, a pamiętałam to do tej pory jak niekończący się
sen. Nawet w tej chwili potrafiłam wyobrazić sobie obok Hernandeza jego klona
wylewającego whisky do pobliskiego zlewu.
Zamrugałam
oczyma.
-
Nie mówiłam ci, bo nie było jak i kiedy, ale ostatnio jak weszłam na pocztę,
miała tam dwa maile od Ludmiły. – Oszczędziłam wzmianki o Nieznajomym. Wystarczy
nam obojgu problemów. Miałam jedynie nadzieję, że Ryan da mi święty spokój i na
tym się zakończy. – Były sprzed dwóch lat. Po pierwszym, drugi wysłała z
odstępem kilku miesięcy. Kiedy Michael żył, nie chciałam w ogóle zaglądać na
pocztę…
-
Wiedziałaś, że możesz się tego spodziewać – dokończył za mnie, a ja
przytaknęłam skinieniem głowy.
-
Wtedy bolałoby zbyt mocno. Musiałam trwać w stanie obojętności tak długo, jak
tylko mogłam i potrafiłam. Te maile od niej, zniszczyłyby tamtą mnie. Rozniosły
w pył i proch. Bo czytając ten pierwszy – po prostu nie wytrzymałam psychicznie
i polały się łzy.
Diego
skrzyżował ręce na piersi. Westchnął ciężko.
-
Myślisz, że to coś, co zaboli?
Wzruszyłam
ramionami.
Chciało
mi się śmiać.
-
Nie wiem, Diego.
-
Otwórz. Jakby co, to jestem przy Tobie. – Uśmiechnął się pocieszająco.
Wzięłam
głęboki oddech i delikatnie otworzyłam kopertę.
Najpierw
wyjęłam białą kartkę z wykaligrafowanym tekstem.
Czytałam
na głos.
Droga
Violetto,
To
nie będzie list miłosny, pożegnalny, czy żałobny, bo teraz już na pewno wiem –
Ty żyjesz. Nie wyobrażasz sobie, naprawdę uwierzyłam w Twoją śmierć, chociaż
podświadomie wcale nie chciałam. Coś ciągle mi mówiło, gdzieś w sercu, że moja
przyjaciółka wcale nie umarła. Nawet nie wiesz jak bardzo się cieszę, że to
Michael nie żyje.
Jesteś
wolna, kochana! <3
Wiem
też, że utrzymujesz kontakt z Diegiem, dlatego wysyłam to w jednej kopercie i
tylko do Ciebie, chociaż dotyczy Was obojga. Jeśli znowu się pokłóciliście, a
macie to w zwyczaju, to będzie dobry powód do odwiedzin. Uroczyście Wam
oznajmiam, że za dwa tygodnie ja i Federico oficjalnie staniemy się
małżeństwem. To będzie ślub, o jakim zawsze marzyłam i marzę do tej pory – nie będzie
taki, jeżeli oboje się na nim nie zjawicie. Potrzebuję Was, żeby się spełniło.
Federico
również Was potrzebuje.
Kocham
Was mocno i pozdrawiam,
Proszę,
nie zawiedźcie mnie.
Ludmiła
x
-
Ślub? – zdziwił się Diego, i to całkiem poważnie. – Wszystkiego bym się
spodziewał, ale nie tego i nie tak wcześnie. My nawet nie wiemy, gdzie oni
właściwie są.
Spojrzałam
na niego.
-
Powinieneś się lepiej zastanowić, skąd oni wiedzą, że ja żyję – stwierdziłam na
wpół przerażona, na wpół zdezorientowana. Nie tego się spodziewałam. – Chociaż chwila…
przecież Leon utrzymuje z nimi kontakt, prawda?
-
Z tego, co mi wiadomo, to wszyscy troje świetnie się dogadują. Musiał im
powiedzieć.
Zajrzałam
do środka koperty, wyciągnęłam dwa przepiękne zaproszenia w białym, złotym i
czerwonym kolorze. Jedno dla mnie, drugie dla Hernandeza. Podałam mu je od
razu, po czym otworzyłam swoje. Na prawej stronie: VIOLETTA CASTILLO WRAZ Z OSOBĄ TOWARZYSZĄCĄ. Podany czas i miejsce
uroczystości, podpis Ferro.
Na
lewej stronie napis: „Proszę, musisz przy
mnie być w tym niezwykle ważnym dniu. Bardzo tęsknię, Twoja Ludmiła”.
I
jak ja niby miałabym się nie zgodzić?
Lepsze
pytanie: jak ja mam się tam pokazać po wszystkim, co im zrobiłam?
-
I? Co zrobimy? – spytał mnie Diego, odkładając zaproszenie na bok. – Jesteś na
tyle odważna, żeby pokazać się tym wszystkim ludziom, którzy myślą, że jesteś
martwa, a twój grób jest w Nowym Jorku, który wszyscy opuściliśmy po napadzie
Michaela?
Spiorunowałam
go wzrokiem.
-
A przez kogo tak myślą?
-
Winny. – Unosi dłonie w geście kapitulacji.
-
Lepiej spytaj, czy mam tyle odwagi, żeby znowu zawieść Ludmiłę i Federico. Nie
było mnie przy tym, jak się jej oświadczył. Nie było mnie, kiedy potrzebowała
kogoś przy boku – przyjaciółki. Pytanie tylko, jak bardzo spłonę w piekle, nie
pokazując się na jej weselu?
-
Na twoim miejscu rozważyłbym jednak pokazanie się na weselu. Ona cię potrzebuje,
Violetta.
Westchnęłam
głęboko, patrząc na notatkę po lewej stronie.
Ciekawe co zrobi teraz Violka.
OdpowiedzUsuńCuudo!
Cudowny
OdpowiedzUsuńsuper! czekam na następny! ♥
OdpowiedzUsuńZnalazłam cie ostatno i bardzoo podoba mi sie prowadzona historia ��czekam na kolejny rozdział.
OdpowiedzUsuń