06. Umiesz liczyć, licz na siebie


Nie mam pojęcia ile łez wypłynęło tej nocy z moich oczu.
Zasnęłam blisko wschodu słońca. Wyprana z sił, zmęczona, wykończona i zraniona, otworzyłam je zaledwie kilka godzin później. Krople deszczu waliły mocno w okna sypialni, dudniąc tym samym w mojej głowie niczym echo. Jak szybko echo się pojawiało, tak szybko znikało. I znowu. Przeciągnęłam zagłówek z boku na głowę i przycisnęłam go do niej mocno. Chciałam się zagłuszyć. Ilekroć zamknęłam oczy, słyszałam swój własny płacz w głowie, słowa wypowiedziane do Diega i Paula. Jedno dodatkowe uderzenie serca. Kolejne. Kolejne. Jeszcze jedno. Wciąż miałam ochotę płakać, krzyczeć i kogoś pobić. Powstrzymywała mnie przed tym jedynie myśl, że upadam, a moja psychika słabnie z każdym następnym wybuchem słabości. Bolał mnie każdy mięsień, każda kość w moim ciele. Jakby poprzedniej nocy ktoś mnie pobił, a ledwo dałam się komuś dotknąć.
Bolały mnie oczy. Nie zmyłam makijażu, zanim wybuchłam spazmatycznym płaczem i teraz mam za swoje. Zrzuciłam z głowy dodatkowy zagłówek. Poleciał gdzieś w kąt pokoju. Ściągnęłam z siebie kołdrę, podniosłam się i ujrzałam czarne plamy na zagłówku po tuszu do rzęs. Pięknie. Teraz trzeba będzie go znowu prać po poprzednim ataku słabości. Za dużo ostatnio ich doświadczałam, to było właśnie moje dno, które mogłam osiągnąć. Kiedyś nie pozwoliłabym sobie na płacz. Byłam zbyt dumna i uparta, żeby popłynęły łzy, chociażby jedna. Teraz nie mogłam się po prostu powstrzymać przed tą słabością. Spływające łzy po mojej twarzy dawały mi ukojenie. Jakbym za każdym kolejnym razem miała nadrobić całe dzieciństwo, życie nastoletnie i dorosłe, kiedy stałam się twarda jak skała i dumna jak paw, zbyt dumna na słabości. Nikt i nic nie mogło nią być. Wszystkim i sobie chciałam udowodnić, że Violetty Castillo nie da się złamać. Teraz widać jak bardzo się myliłam. Jak bardzo łamię się sama w sobie każdego dnia na nowo.
Poszłam prosto do łazienki, umyłam twarz i siebie pod prysznicem. Woda płynąca, obmywająca moje ciało nie dała mi ukojenia, którego potrzebowałam. Ból wciąż utrudniał oddychanie. Świadomość co robiłam i co zrobię dalej była przerażająca. Starałam się nie myśleć. Wyłączyć na chwilę świadomość, pozwolić sobie odetchnąć jak kiedyś, u boku Leona. Zanim jeszcze otworzyłam oczy ponownie, wiedziałam, że to przeszłość. Musiałam ją zaakceptować.
Rany miały się goić z czasem. Czas mijał, kolejne dni i miesiące – nic się nie zmieniało. Z tej rany nigdy nie miała zrobić się blizna. Żeby to się stało rana musiałaby się zagoić, na to się nie zapowiadało niestety.
Zamiast śniadania, na które i tak nie miałam ochoty, wyjęłam z barku butelkę czerwonego wina. Usiadłam sobie na kanapie i włączyłam telewizor. Nie było nic ciekawego. Sięgnęłam po leżącego na stole laptopa, przeniosłam go na kolana, włączyłam i instynktownie weszłam na pocztę. Było kilka nieprzeczytanych wiadomości.
Dwie od Ludmiły.
Jedna od Paula, jeszcze z czasu jego wyjazdu. Skasowałam.
Jedna od nieznajomego.
Westchnęłam. Nie miałam zielonego pojęcia, czy chcę to czytać, czy lepiej od razu się pozbyć, jak maila od Paula. Tego to na pewno nie chciałam czytać. Był to zapewne wylew zdań, który miał spowodować moje zmartwienie nim, bądź obrzydzenie, bo on zawsze martwił się za bardzo.
Otworzyłam pierwszą od dawnej przyjaciółki.

Droga Violetto,
wiem, że pewnie nie chcesz ze mną rozmawiać, ale byłam przy Tobie zawsze, kiedy tego potrzebowałaś i jest mi cholernie przykro, że nie ma mnie teraz, ale mnie nie dopuściłaś. Nikogo do siebie nie dopuściłaś, nawet Leona, który dałby się za Ciebie zabić.
Pewnie czujesz się winna temu, że masz okropnego ojca, który chciał nas skrzywdzić. Wiem to, kiedyś go spotkałam. Kawał bydlęcia z niego. Mam nadzieję, że jakoś sobie z tym poradzisz. Wszyscy jesteśmy wstrząśnięci, najbardziej Diego i Leon. Kilka dni po Twoim odejściu jeszcze obaj nie mogli się pozbierać i szczerze mówiąc, nie mam pojęcia czy kiedykolwiek to zrobią. Pamiętam, jak wczoraj odwiedziłam Hernandeza w tej jego klitce i zastałam ciszę. Cholerną, dudniącą mi w uszach ciszę. Odbijała się od ścian jak echo, którego – jak sama wiesz – nienawidzę. A on siedział na kanapie i gapił się w czarny ekran telewizora jak zaklęty. Miał łzy w oczach. Chyba nigdy nie widziałam go tak zdruzgotanego. Potem przez godzinę powtarzał, jak bardzo jest mu ciężko i wstyd, bo widział cię jako ostatni i nie potrafił zatrzymać. Wszyscy wiemy, że jesteś dorosła, odpowiedzialna i doskonale wiesz co robisz, ale wcale nie musisz robić tego sama. Po to masz przyjaciół, żeby Ci pomagali, kiedy tego potrzebujesz. A jeśli wzmianka o przyjaciołach, nie tylko Diego i Leon ucierpieli. Federico nie jest sobą. Ciągle myli się w obliczeniach, gubi dokumenty. Chyba powoli gubi siebie w tym wszystkim, ale utrzymuje pozory tego, który coś jednak ogarnia. Nikomu z nas nie jest łatwo. Nie wiemy, gdzie jesteś ani co robisz.
I nie mam zielonego pojęcia co zrobić z chłopakami. Jeszcze tydzień temu miałam ich za cudownych, odpowiedzialnych mężczyzn. Dziś to zagubieni chłopcy, którym wszystko leci z rąk, bo stracili coś ważnego. Z Leonem jest najgorzej. Nie wiem co z nimi zrobić, jak im pomóc. Nawet teraz płaczę, bo nie wiem co zrobić ze sobą. Najpierw śmierć Sophii, teraz Ty odeszłaś. Życie nigdy nie było trudniejsze, tak mi się wydaje.
Błagam, jeśli to czytasz i też za nami tęsknisz – wróć. Dobrze wiesz, ze nie zostawimy cię samej, wybaczymy. Jesteśmy tylko ludźmi, popełniamy błędy i uczymy się na nich. Violetta, nie musisz każdego dnia grać męczennicy albo super bohatera. Nie musisz być odpowiedzialna i ciągle nas chronić. Jedyne czego my wszyscy potrzebujemy, to przyjaciółki.
Wróć, proszę.
Twoja Lu.

Odłożyłam laptopa z włączonym tekstem na bok i odetchnęłam głęboko. Znowu polały się łzy. Wylałam ich chyba całe morze, czytając ten durny list. Dlaczego ona to napisała? Dlaczego to tak bardzo zabolało? Strach ogarnął mnie na myśl o przeczytaniu kolejnej wiadomości. Otworzyłam butelkę wina i wypiłam trochę. Nie przyniosło ulgi, nie wyłączyło myśli, ale było dobre.
Nie mogłam sobie wyobrazić Diega tak, jak opisała go blondynka. Po prostu nie potrafiłam. Zalała mnie fala współczucia, bo najpierw stracił mnie, a teraz Leona. Jeszcze wcześniej Sophię. Tak naprawdę ludzie pojawiali się i znikali z jego życia. Tak jak z mojego. Różnica tkwi w tym, że ja straciłam wszystkich na raz i na własne życzenie.
Postanowiłam nie czytać kolejnego maila od Ferro. Nie teraz. Nie byłam już emocjonalnie na to przygotowana, wciąż ocierałam łzy z mokrych policzków. Nie było mnie, gdy mnie potrzebowali. Przeze mnie to wszystko się rozpadło. Chciałam o tym nie myśleć, ale nie potrafiłam przyjąć tego inaczej.
Może gdybym wtedy zapytała ich o zdanie.
Może skończyłoby się to inaczej.

Witaj Nieznajoma,
nie jestem pewien, jak dokładnie masz na imię, więc nazwę cię po prostu Piękna Nieznajoma. Ładnie, co? Pewnie nie pamiętasz, a jeśli tak, to nawet lepiej, ale spędziłaś noc w moim łóżku. Było cudownie, całowaliśmy się – pamiętasz to tak dokładnie jak ja? Wstyd. Zapamiętałem takie szczegóły. Wiem na przykład, jaki miałaś stanik. Czarny w koronkę. Pamiętam smak Twoich ust, a nie zdołałem zapamiętać Twojego imienia. Nie pytaj skąd mam Twojego maila. I tak się nie dowiesz.
Ale mam do Ciebie jedno pytanie i oczekuję odpowiedzi.
Chciałbym się z Tobą spotkać. Poznać Twoje imię raz jeszcze.
Zechciałabyś spotkać mnie raz jeszcze?

Nieznajomy.


Wsiadłam do samochodu, włożyłam kluczyki do stacyjki i uruchomiłam silnik. Auto zamruczało, uświadamiając mnie o gotowości do jazdy. Uwielbiałam siedzieć za kierownicą. Czułam się wtedy pewnie i stabilnie. Teoretycznie nie powinnam kierować, piłam wino. To były zaledwie dwa łyki, potem nie byłam w stanie nic przełknąć. Miałam wrażenie, że moje błędy kroczą za mną jak własny cień, że mnie nie zostawią. Że ja nigdy nie uwolnię się od przeszłości. Jeden błąd teraz mógł dawać się we znaki i tak bardzo chciałam tego uniknąć.
Sto.
Sto dwadzieścia.
Sto trzydzieści.
Niech mnie złapie policja, co mi szkodzi. Jestem bogata, zapłacę im od ręki i odjadę. Musiałam się wyżyć, musiałam. Nawet jeśli miałabym nie wyrobić na jakimś zakręcie, doskonale znałam drogę do domu Diega, tak samo jak do Paula. Zwolniłam, gdy przyszło mi się zastanawiać, do którego z nich się udać. Zatrzymałam się gdzieś, sama nie wiedziałam gdzie jestem.
Zdałam sobie sprawę, że naprawdę nie wiem.
Hernandez mógł jeszcze nie dojść do siebie. Cholera, z resztą, wie, czy on właściwie był aktualnie w swoim domu. Z Paulem nie chciałam rozmawiać. Zatęskniłam za Ludmiłą, tak bardzo. Ona wiedziałaby co robić. Zawsze wiedziała co robić.
Zaryzykuj.
Piętnaście minut później zaparkowałam przed domem Diega. Wysiadłam, zamknęłam auto i z dłońmi w kieszeni czarnej, letniej kurtki rozejrzałam się wokół. Dzielnica, w której mieszka Hernandez jest spokojna, zwykle nie widać tu żywego ducha. Tym razem nie było inaczej. Powdychałam świeże powietrze, zaczerpnęłam spokoju, pokochałam ciszę otulającą ten teren. Na podjeździe stał jego samochód.
Były dwie możliwości: albo pije w barze i pojechał tam taksówką, albo siedzi w domu i leczy kaca.
Liczyłam na tą drugą.
Drzwi były otwarte, nie zamknięte na żadne zamki. Znowu zapomniał zamknąć za sobą drzwi na klucz jak wrócił? Wszedłszy do środka, zamknęłam je za sobą, odbiły się echem po holu. Jego dom był duży, podobnie jak mój. To nie ten co poprzednio. Nie ten co w Nowym Jorku. Tamto to była klitka, to jest coś.
- Diego?
Nikt się nie odezwał. Żadnego znaku życia. Rozglądnąwszy się po kuchni, jadalni i salonie, pobiegłam na górę, chociaż mogłam równie dobrze zabić się na schodach przez pieprzone szpilki. Co mi strzeliło do głowy, żeby je ubrać? No tak, ubierałam się na szybko. Widok laptopa leżącego na sofie zaczynał mnie przerażać do tego stopnia, że zechciałam wyjść z domu najszybciej jak to możliwe. Byleby tylko nie siedzieć samotnie. Wiadomość od Nieznajomego wcale nie była gorsza od tego, co przeżyłam z Michaelem, ale zwiastowała kłopoty.
We mnie już dawno coś pękło. Coś, co pozwalało mi pokonywać takie przeszkody. Nie wierzyłam w siebie jak dawniej, czasami bałam się własnego cienia.
Kamień spadł mi z serca, gdy zatrzymałam się w progu jego sypialni i zauważyłam, że leży na łóżku podkładając ręce pod głowę jak zagłówek. Patrzył w sufit, jakby czegoś tam szukał. Zapewne cisza dudniła mu w uszach. Zapewne przerwałam mu jego moment. Ale ten widok przyniósł mi ulgę. Diego wyglądał na trzeźwego, albo w najgorszym wypadku był na kacu. Tak czy inaczej, pocieszyło mnie to.
- Nie słyszałeś jak cię wołałam?
- Słyszałem – odpowiedział, nawet na mnie nie patrząc. Zerknął dopiero po chwili, był taki spokojny i taki swój. Tęskniłam za tym widokiem. – Co tu robisz? Myślałem, że nie chcesz mnie znać.
Oparłam się o framugę.
- Patrzyłam na ciebie w roli alkoholika prawie miesiąc. Wytrzymywałam twoje złości i słabości, pozwalałam ci się wyżyć i milczeć, bo tego potrzebowałeś. Ale ten widok wcale nie był łatwy do zniesienia. Tak, byłam wściekła i zrozpaczona, myślałam, że już cię nie odzyskam. – Wzruszyłam ramionami. – Ale nie mogłabym tak po prostu cię zostawić. Nie znowu.
Znów patrzył w sufit.
- Obudziłem się dzisiaj w tym łóżku i miałem ochotę pójść do baru, kupić flaszkę whisky i opróżnić ją w samotności do dna – powiedział chwilę później czarnowłosy. – Naprawdę bardzo tego chciałem. Świadomość, że to przyniesie mi zapomnienie czasami jest nie do zniesienia, nie do przezwyciężenia. Myślałem, że się nie powstrzymam i znowu znajdziesz mnie tam pijanego, żałującego każdego takiego dnia. Znów nie wiedziałbym co ci powiedzieć.
- Nie, Diego. Tym razem nie zastałbyś mnie tam. Nie mam już siły grać twojej opiekunki, bo jesteś dorosły i ja jestem na to za słaba – oznajmiłam spokojnie. – Ale tak czy inaczej, jesteś tu. Co zmieniło twoje zdanie?
Westchnął.
- Twoje łzy, Violetta.
Trzeba było rozpłakać się za pierwszym razem.
Szlag.
- Dlaczego? – spytałam.
Podniósł się. Usiadł na środku łóżka i spojrzał na mnie.
- Bo jesteś ostatnią osobą, której na mnie zależy i jedyną, na której teraz zależy mnie. Walczyłaś o mnie jak mogłaś i jestem cholernym dupkiem, zauważając to dopiero po przekroczeniu granicy. Nie mam nikogo oprócz ciebie, i jeśli miałbym cię stracić raz jeszcze, nie pozbierałbym się. – Podszedł, wziął mnie w ramiona, przytulił mocno. O tak, tego potrzebowałam. Bardzo. – Nie mógłbym stracić takiej przyjaciółki.
- Oh, jak ja za tobą tęskniłam, idioto.
Cień wzajemnego uśmiechu.
- Ty też go wczoraj widziałaś? – spytał Hernandez, mijając mnie w drzwiach. – Chodź, zrobię ci coś do jedzenia, bo pewnie nic nie jadłaś od rana. Jeśli mam zacząć żyć jak człowiek, zacznijmy od podstaw. OD jedzenia.
Weszliśmy do kuchni. Usiadłam na krześle przy wyspie kuchennej i patrzyłam, jak brunet wyciąga z lodówki składniki na omlety. Robił pyszne omlety. Miałam nadzieję, że nie wyszedł z wprawy przez ten głupi miesiąc.
- Gdy wychodziłam stał przy ścianie, pił piwo – odparłam półgłosem. Wspomnienie o nim bolało, ale mogłam to znieść. Mogłam znieść wiele mniej niż dwa lata temu, ale na tyle dużo, żeby przetrawić temat Leona. – Obserwował nas. Nie mam pojęcia co tam robił. Takie bary to nie w jego stylu.
A doskonale znałam jego gust.
Chyba, że się zmienił.
- Myślisz, że nas śledził? – Diego uniósł brwi.
Wzruszyłam ramionami.
- Nie mam bladego pojęcia. Masz coś do picia? 
Zeskoczyłam z krzesła i podeszłam do lodówki, gdzie powinien się znajdować jakiś sok wbrew temu, że Hernandez dopiero powstał z martwych. Jednak zamiast soku zastałam butelkę whisky i dwa piwa. Jego wzrok utkwiony w podłodze przekonał mnie, że wcale nie miałam tego zobaczyć.
- Diego, jak mam ci wierzyć, że nie będziesz już pił, kiedy trzymasz w lodówce właśnie to, od czego musisz się uwolnić? – spytałam cholernie poważnie. – Jeśli wolisz alkohol, powiedz mi to, a wyjdę szybciej niż weszłam i zobaczymy się, gdy będziesz pewny swego. Bo nie zamierzam znowu patrzeć jak się staczasz.
Uniósł wzrok.
Wzrok zbitego psa.
- Powiedziałem, że przestanę, to przestanę. Jeszcze wiem, co liczy się w życiu bardziej, a co mniej. To.. jest na sytuacje awaryjne.
No nie wierzę.
- Sytuacje awaryjne?! Czyli co, kiedy będzie gorzej to sięgniesz po butelkę whisky i wszystko nagle zrobi się kolorowe? No nie wydaje mi się. Myślałam, że mogę z tobą porozmawiać, ale jeśli tak to ma wyglądać, to ja nie wiem czy mogę ci ufać. – Zamknęłam lodówkę ze złością. Przeszywałam go na wskroś lodowatym spojrzeniem.
- Co mam zrobić, żebyś mi zaufała? – spytał zaraz.
Zastanowiłam się.
- Weź to i wylej do zlewu. Wtedy będę miała przynajmniej chwilową pewność, dopóki nie wyjdziesz z domu i nie zahaczysz o jakiś sklep z alkoholem – stwierdziłam śmiało.
- Violetta…
Gotowało się we mnie ze złości.
- Nie, Diego. Naprawdę nie mam na to sił. Nie mam sił, żeby utrzymać siebie w ryzach normalności i na pewno nie dam rady utrzymać w tym nas oboje, więc wybieraj. Jesteś w tym ze mną czy beze mnie. Bo ja tak długo nie pociągnę, nie żartowałam wczoraj, ani nie żartuję dzisiaj.
Złapał mnie za obie ręce i ścisną lekko. Jego przerażone oczy wprowadzały mnie w stan zmieszania. O ile mogłam to tak nazwać. Nie wiedziałam już co mu mówić albo co sądzić. Wiedziałam, że się stara, ale to zdecydowanie za mało. Przełknął ślinę, spuścił wzrok.
- Wiem jak cierpisz przez utratę przyjaciela, ale minął miesiąc, Diego. Dałam ci tyle czasu ile tylko mogłam, ale teraz już nie mogę. Nie mogę. Nie zniosę, rozumiesz? – Przyciągnął mnie delikatnie i przytulił. Czułam jak w jego ramionach rozpadam się na małe kawałeczki. Czułam, że nikt nie może mnie pozbierać w całość, bo nikt nie ma tak mocnego kleju. – Nie mogę pozwolić ci na więcej, nie raniąc siebie jednocześnie.
- Wszystko będzie dobrze, obiecuję – wydukał pod nosem, potem pocałował mnie w czoło i znów przytulił.
Potrzebowałam jego ciepła.
Niemalże czułam jego namacalną słabość.
- Możesz mi to udowodnić? – spytałam.
Uniósł brwi, czekając na dalsze instrukcje.
- Weź to – podałam mu butelkę trunku, wskazałam zlew – i wylej.
- Vilu…
- Na moich oczach, Diego. Teraz – rozkazałam. – W innym wypadku wychodzę.
Popatrzył na butelkę, na mnie i znowu na alkohol. Skupiłam wzrok na ślepym punkcie, to nic, że w oczach zebrane miałam łzy, które nie płynęły. Usłyszałam, jak napój alkoholowy wpływa do kranu, spłynęła jedna. Wytarłam ją, zanim Hernandez zauważył i złapałam wzrokiem moment, w którym butelka lądowała w koszu na śmieci. Spotkałam jego spojrzenie, skinęłam głową nie otwierając ust.
- Dziękuję – szepnęłam. 

3 komentarze: