08. Wyparcie


Wygładziłam suknię dłońmi wzdychając cicho, tak, aby Francesca stojąca kilka dużych kroków dalej nie mogła usłyszeć. Przyjrzałam się swojemu odbiciu w lustrze i śmiało stwierdziłam, że wszystko jest nie tak. Długa suknia w odcieniu jasnego fioletu była nie tak. Ja wyglądałam nie tak. Mój nastrój był nie tak. Jedynie Fran kręcąca się gdzieś w pobliżu przypominała ćwierkającego skowronka, wręcz tryskała cudownym humorem i pełnią energii. Chyba lubiła zakupy. Tak właśnie stwierdziłam, kiedy zauważyłam, że idzie do mnie zgrabnym krokiem z kilkoma nowymi sukniami.
Miałam ochotę złapać się za głowę. Nienawidziłam sukni, zwłaszcza długich. A jeszcze bardziej nienawidziłam wysokich szpilek, przez które moje stopy umierały.
- Wyglądasz pięknie. W fiolecie ci do twarzy.
Uniosłam wysoko brew.
- Wcześniej w zieleni i pomarańczy też było mi do twarzy - zauważyłam. Poza tym, niewygodnie mi w tym. Mogę zdjąć?
- Możesz, ale mam dla ciebie jeszcze dwie. I nie rób tej kwaśnej miny, to nie ja chciałam lecieć do Madrytu bez sukni na ślub i na kocią łapę, pamiętasz? Nie wiem jak przekonałaś do tego Diega, ale od zakupów się nie wywiniesz. Nie pójdziesz chyba na wesele w jeansach i bluzce.
Przyłożyła do siebie czerwoną sukienkę po kostki, pokręciłam głową.
- Właściwie, to czemu nie? Zaoszczędzę sobie nerwów.
Spiorunowała mnie wzrokiem.
- Jesteś kobietą – zaznaczyła. – Bądź kobietą. Kobiety noszą sukienki, a w szpilkach wyglądasz seksownie. I stwierdzam to jako dobra kumpela, która wybierze ci nieziemską sukienkę na wesele Ludmiły. 
W sumie to wolałam użerać się tu z Fran, niż z Ludmiłą (ona miała za dużo na głowie, żeby wybrać się z nami. Zawsze musi dopilnować, żeby wszystko było dopięte na ostatni guzik). Ferro stanęłaby na głowie, żebym ubrała co najmniej połowę sukienek ze sklepu. Usiadłam bezradnie na białej pufie, przeczesałam dłońmi rozpuszczone włosy i powiodłam wzrokiem za czarnowłosą. Właśnie wybierała kolejne suknie do przymiarki, chociaż na ramieniu wisiały jeszcze te, które przytargała wcześniej. Widząc, jak zanosi je do mojej przebieralni, zrobiło mi się słabo. Nawet nie wiedziała skąd u mnie ta niechęć do zakupów. Przez ostatni czas tak bardzo się od tego odzwyczaiłam. Teraz czułam się jak kosmita wśród ludzi.
- Ta ci się podoba? – spytała o ton głośniej niż zwykle, pokazując mi wściekle różową sukienkę przed kolano, bufiastą. Wyobraziłam sobie siebie w tym i natychmiast pokręciłam głową. Będą koszmary. – Jesteś nieznośna.
- Przepraszam.
- Widzę, świetnie się bawicie. – Do sklepu wszedł Diego. – Posuń się, fiołek. Wyglądasz na niezadowoloną. Suknie i szpilki to nie świat dla rasowego mordercy?
- Zamknij się, kretynie.
Szturchnęłam go. Zaśmiał się głupio.
- Spokojnie. To nie ring, nie musisz pokazać co umiesz. Wystarczy, że pobawisz się przez chwilę w modelkę. Rzucisz jakiś głupi uśmiech i po sprawie. – Przysunął w moją stronę paczkę z frytkami, nie odmówiłam. Nie mogłabym. Nie bawię się w odchudzanie i inne głupoty, bo moim zdaniem, wyglądam całkiem dobrze. – Uważaj, jak będziesz taka ponura to tak ci zostanie. Ponura twarz źle wychodzi na zdjęciach.
- Bo z rodziną dobrze wychodzi się tylko na zdjęciach, co? – spytałam sarkastycznie. Chociaż nie, to było całkiem szczere i w sumie to trafne. Ja nawet nie miałam zdjęć ze swoją rodziną, oprócz tych zrobionych w dzieciństwie.
Diego wzruszył ramionami.
- Może tak, może nie… A tak właściwie, to dlaczego nie wzięłaś Paula? Myślałem, że idziesz z nim na wesele – powiedział brunet, unosząc brew.
- Jak się zdecyduję czy idę sama, czy z nim, to dam ci znać dlaczego – mruknęłam w odpowiedzi. – Jedno, to fakt, że Paul jest cholernie nadopiekuńczy, a ja cholernie nienawidzę nadopiekuńczych facetów. Zabierają mi tlen i wolność. Drugie: chyba bezpieczniej jest wybrać się tam w samotności. Mniej kłopotów. Mniej plotek. Mniej sensacji. „Woow, Violetta Castillo żyje i jeszcze ma ze sobą jakiegoś faceta! To pewnie kryminalista jak ona!” – naśladowałam rozhisteryzowanych ludzi, oboje się z tego śmialiśmy. Ja bardzo krótko, ale Diego za mnie nadrobił.
- Racja – stwierdził po chwili. – Ale w jednym się mylisz…
- Idziesz z nami, nie sama, głuptasie. – Włączyła się Fran. Nawet nie wiedziałam, w którym momencie przyszła już z pustymi rękoma. Obudziła się we mnie nadzieja, dopóki nie wskazała ręką przebieralni. – No już, czekam na pokaz mody. Tylko się uśmiechnij, co? Nie płacę ci za granie ponuraka.
Wstałam.
- Ty w ogóle mi nie płacisz.
- I nie widzę w tym problemu – zaćwierkała, zajmując moje miejsce.
- Ale ja już tak.
Czekało na mnie sześć naprawdę pięknych sukien w równie pięknych kolorach. Ubrałam każdą, a czas dłużył się niemiłosiernie. Z każdym kolejnym krokiem na szpilkach, coraz bardziej bolały mnie nogi. Naucz się na nowo chodzić jak prawdziwa kobieta, to nic trudnego – nadzieja umiera ostatnia, prawda? Po półtorej godziny ja i Diego mieliśmy dość, w przeciwieństwie do brunetki tryskającej radością. Chwilami naprawdę zastanawiałam się, czy ta poranna kawa nie była urozmaicana dodatkiem marihuany. Natychmiast pożałowałam, że sama jej nie wzięłam. Zakończyło się na dwóch sukniach – czarnej i czerwonej.
- Czarna!
- Czerwona!
Krzyczeli jednocześnie.
Przejrzałam się w lustrze zagryzając wargę i wybrałam: czerń od zawsze była moim kolorem.


Siedzieli na tarasie pod rozgwieżdżonym niebem, słuchając muzyki i rozkoszując się smakiem wina. Aż do mojego pokoju dobiegł mnie ich śmiech. Zmusiłam się do wstania z łóżka, otuliłam się ciepłym swetrem i po schodach zeszłam na dół. W przed salonie było pusto. W kuchni się świeciło, ale to zignorowałam i podążyłam za dźwiękiem muzyki oraz perlistym śmiechem Ludmiły. Już zza szklanych drzwi zauważyłam Federico i Lu, siedzących ze sobą na dwuosobowej ławce, przytulali się. Mimowolnie się uśmiechnęłam, widząc ich szczęśliwych. Potem dostrzegłam Diego, Francescę, kobietę, której nie znałam i państwo Ferro. Przyjemne towarzystwo.
Nagle mi się przypomniało, że nie muszę być już samotna. Nie jestem.
Może to głupie, ale niemalże namacalne uczucie.
- Violetto, nareszcie do nas zeszłaś. Czekaliśmy z niecierpliwością – powitała mnie pani Ferro, od zawsze była dla mnie jak druga matka.
I jak gdyby nigdy nic poczułam na sobie ciężar drugiej osoby. Blond włosy prawie wpadły mi do ust, ale mimo to uśmiechnęłam się szeroko, czując jak przyjaciółka miażdży mi płuca. Usłyszałam śmiech wokół. Faktem było, że ja i Ludmiła już się widziałyśmy dzisiaj, ale jej napady emocji były do zniesienia.
Śmiała się, oderwawszy się ode mnie.
- Nareszcie – powiedziała. – Nawet nie wiesz jak się cieszę, że wreszcie tu jesteś. Z nami wszystkimi. I wiem, że już się witałyśmy chyba z trzy razy, ale po prostu nie mogę uwierzyć.
- Jest w porządku. Jestem tu, wariatko. Potrzebowałam po prostu chwili dla siebie.
- Jasne, rozumiem wszystko.
- Może wina, Vilu? – zaproponował Federico, podnosząc się z ławki wyścielonej kocem.
- Nie musisz tego dla mnie robić – zaoponowałam. – Potrafię się sama obsłużyć.
Diego się zaśmiał.
- Jak zawsze. Samodzielna i niezależna aż do szpiku kości – dodał Hernandez.
To była prawda, nie mogłam zaprzeczyć. To był mój taki odruch.
Zanim jednak odpowiedziałam, ktoś dołączył do nas na tarasie. Nawet nie musiałam się odwracać, mina Diega mówiła na tyle dużo, że bez zawahania mogłam stwierdzić: Leon Verdas. Wtem wszystko stało się jakieś takie cięższe – oddychanie, koc, wszystkie spojrzenia. Nie wiedziałam, czy oni… czy ktokolwiek z nich wie o moim konflikcie z nim. Nie sądziłam, że chciałby się chwalić takimi rzeczami. Zraniłam nas oboje, a teraz oboje musieliśmy przebywać w jednym miejscu przez następne kilka dni.
- Viola na pewno napije się wina, sam osobiście robiłem – odezwał się ojciec Ludmiły, Richard. – Federico, potowarzyszysz mi? Trzeba przynieść jeszcze dwie butelki z piwnicy.
Mój przyjaciel skinął głową, uściskał mnie (zupełnie jakby wyczuwał napiętą atmosferę) i wyszedł z ojcem swojej narzeczonej. Leon w tym czasie zdążył mnie ominąć i usiąść obok nieznanej mi blondynki. Wyglądała jak modelka, trudno się dziwić, że wybrał właśnie ją. Była tysiąc razy lepsza ode mnie, mogłam się założyć.
- Przyniosę jeszcze trochę sałatki.
Ludmiła wyszła, gdy ja zajęłam miejsce obok Diega i Fran. Hernandez złapał moją rękę, uścisnął ją mocno. Wiedziałam, że mnie wspiera, nie musiał już tego udowadniać, ale i tak zrobiło mi się lżej na sercu. Widok Leona… zabijał mnie wewnętrznie. Musiałam to przeżyć, grać. Tak ja zawsze. Tak jak zawsze, przestać martwić się tym, co mi szkodzi.
Przydatna umiejętność.
- Więc czym się zajmujesz, Vilu?
- Na tą chwilę niczym. Mam duży spadek po Michaelu, jeszcze się zadomawiam w nowym domu – odpowiedziałam grzecznie. – Poza tym czasami pomagam Diegu w jego pracy.
- Rozumiem. Nawet sobie nie wyobrażasz naszej ulgi, kiedy dowiedzieliśmy się, że żyjesz. To było jak grom z jasnego nieba. Nie mogłam przyjąć do wiadomości, że dziewczyna, którą kiedyś niemalże wychowywałam, nie żyje. Chcieliśmy się już z Richardem wybrać do Chicago, zobaczyć grób. Byliśmy pewni, że umarłaś przez cholerne sztuczki swojego bezwstydnego ojca.
- To źle, że nie jest mi przykro, że nie żyje? – spytała Lu, wracając na swoje miejsce. Wcześniej jeszcze postawiła na stoliku miskę z sałatką grecką. Spuściłam wzrok. Nie mogłam udawać, że to nie jest trudne – było. – Vilu, ja nie…
Weszłam jej w zdanie, unosząc wzrok.
- Nie jest złym, nie żałować złego – oznajmiłam na spokojnie. Zauważyłam, że Verdas uważnie słucha. – Michael wtargnął do naszego życia gwałtownie, zniszczył je i zbezcześcił. Zabrał moim przyjaciołom pracę, przyszłość; mnie zabrał życie. I nie jest złym nie żałować go, za wszystko co zrobił złego. Ja poczułam się wolna, wreszcie mogłam odzyskać wszystko, co mi zabrał. I tak. Nienawidzę go za to co zrobił, jak wy wszyscy, ale nie można wiecznie nienawidzić czegoś, czego już nie ma.
- Chcesz powiedzieć, że mu wybaczyłaś?
Pokręciłam głową.
- Nie, Fran. Nie mogłabym wybaczyć komuś, kto zamienił mnie w potwora i odciął od normalnego życia. Wszystko, co robił, doprowadzało mnie do szaleństwa. Chwilami sama chciałam się zabić, żeby już nie musieć po prostu z nim żyć, a nie wierzyłam, że dostanę kiedykolwiek wolność – wyznałam ze stoickim spokojem, z jakimś bólem, gdzieś w klatce piersiowej. W głębi duszy chciałam, żeby to usłyszeli. W między czasie Federico i Richard wrócili z dostawą wina. – Nigdy nie wybaczę mu tego co zrobił. Nie mogę kochać idei ojca, którego chciałam mieć, bo nigdy nie istniał. Jednocześnie, nie mogę nienawidzić Michaela za to jaki był, bo już go tu nie ma. Nie mogę nienawidzić czegoś, co przepadło.
Wyczułam współczucie.
Bardzo dużo współczucia.
- Violetto, kruszynko, gdybyśmy wiedzieli…
- Wie pan, skoro tak się stało, to najwidoczniej tak miało być. Ktoś tam na górze to zaplanował. – Uśmiechnęłam się ponuro. – Ale ja nie przyszłam tutaj, żeby zepsuć wam wieczór. Nie chciałam, żebyście wszyscy popadali we współczucie, smutek czy zmartwienie. Teraz już nie ma czego współczuć. Jestem szczęśliwa, że w końcu odzyskałam chociaż część tego, co utraciłam. Nie mogłam dostać lepszej rekompensaty.
- No dobra, kto chce wina? – zawołała Ludmiła.
Nalała wszystkim, włącznie ze mną.
- Wznieśmy toast – zagaił Federico – za nieśmiertelną, odważną i niezwykle wytrzymałą… za przyjaciółkę. Za to, że wróciła i miejmy nadzieję, zostanie na zawsze, bo jesteśmy rodziną. Od teraz, aż po wieki.
- Za nas – dodałam półgłosem.
Zderzenie szkła.
Pyszny smak wieloletniego wina.
Znowu usiedliśmy na swoich miejscach.
Za wszelką cenę starałam się unikać patrzenia na Leona, identycznie z resztą robił on. Wystarczająco dzisiaj się nacierpię przez jego obecność. Jego dziewczyna jeszcze ani razu się nie odezwała, on z resztą też. wydawali się oddaleni od nas, skupieni bardziej na sobie. Jak już, wymieniali się pojedynczymi słowami, co nieraz mnie zadziwiało.
- Więc, jak idą przygotowania do ślubu, Ludmiła? – spytał Diego. – Nie, żeby mnie to interesowało, ale wolałbym wiedzieć, na co mam być przygotowany w razie katastrofy.
- Ja ci dam katastrofę! To wesele będzie najpiękniejszym, jakie w życiu zobaczysz, ty niedowiarku.
- Oczywiście, jakże mógłbym zwątpić w twoje zdolności aktorskie oraz dekoracyjne, panno Ferro, wybacz. Zapędziłem się w pesymistycznych myślach – roześmiał się Hernandez.
- Nie będę na ciebie dzisiaj krzyczeć, nie mam sił – stwierdziła zrezygnowana blondynka. – Kto chce potańczyć? Mam świetną muzykę.
Pierwsi oczywiście na drugą stronę tarasu (wciąż na widoku każdego) ruszyli przyszli państwo młodzi. Zaraz za nimi tańczyć zaczęli państwo Ferro, Leon i ta jego blondyneczka zdecydowali się na samym końcu. Pozostała dwójka dołączyła do nich, ja zostałam sama. Oglądałam gwiazdy, nie czułam się samotna. Mogłam obserwować ile miłości jest w tym domu, mogłam cieszyć się ich szczęściem. Ogarnął mnie taki spokój, jakiego dawno nie czułam. Gdzieś w głębi siebie wierzyłam, że to wszystko musi być gdzieś zapisane. Rzeczy, które nam się przytrafiają. Dzisiejszy wieczór. Odzyskanie wszystkich (prawie), których straciłam, zyskanie nowych bliskich.
Chwilę potem Fede wyciągnął do mnie dłoń.
Uniosłam brew.
- Żartujesz?
- No chyba nie odmówi mi moja najlepsza przyjaciółka, która powróciła z martwych. Chodź, zobaczymy, czy jeszcze coś potrafisz. – Uśmiechnął się. – Bo kiedyś byłaś lepsza w te klocki, z tego co pamiętam.
- Sprawdźmy.
Minęłam roześmianą Ludmiłę, rozmawiającą przy balustradzie z Diego i Fran. Od razu cała trójka zaczęła nas obserwować. Brunet przyciągnął mnie do siebie w tańcu, zawsze tak robił, teraz tylko chyba nabrał większej wprawy. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz tańczyłam. Trzy lata? Może nawet dłużej nie poruszałam nogami na parkiecie. Naprawdę przyjemne okazało się tańczenie między przyjaciółmi, niemalże rodziną. Po dwóch kawałkach przejął mnie Diego.
Wszyscy tańczyli, śmiali się – tak jak to u nich normalne.
Powiewał lekki, ciepły wiatr, poruszał moimi włosami. Ciemność mnie uspokajała, jak zawsze z resztą. Czułam się bezpieczniej pod osłoną nocy i to jest ten paradoks, który mam po współpracy z nieżyjącym ojcem. Nie mogliśmy pracować za dnia. Bezustannie musiałam się ukrywać, co doprowadziło do nienawiści jednej z dwóch pór dnia.
Hernandez zakręcił mnie wokół.
- Nie sądzisz, że twoje przemówienie wywołało lekki szok? – spytał mnie w tańcu, ciszej niż normalnie. – Wszyscy byli zdruzgotani… no, prawie wszyscy.
- Chodzi ci o Leona i tą jego pannę?
- W rzeczy samej, kochana. Zachowałaś się bardzo śmiało.
- Nie praw mi kazań, nie masz do tego praw. – Skrzywiłam się lekko. – Poza tym, taka już jestem, nie będę za to przepraszać. I wiedziałam, że to, co powiem wywoła wiele nowych tematów do rozmowy, powody do nienawiści Michaela i współczucia mi. Nie dążyłam do tego. Sam doskonale wiesz, że nienawidzę współczucia, szczególnie dla mnie. – Spojrzała na niego śmiało. – Potrzebowali dowiedzieć się prawdy. Teraz, gdy już nie jestem chodzącym duchem, mogę zacząć na nowo. Nie mam zamiaru zaczynać od kłamstw i opowiadać, jaki to mój ojciec był cudowny, bo wcale taki nie był.
- Wiem. Nie twierdzę, że powinnaś kłamać. Dobrze zrobiłaś – stwierdził po chwili. – Mam na myśli fakt, że będą traktować cię jak ofiarę, a to nie jest to, czego chciałaś. Silna i niezależna Castillo, prawda?
- Bajki i bujdy.
- Wchodzisz w stan wyparcia, księżniczko?
- Nie księżniczkuj mi tu. Wiem co robię.
- Obyś wiedziała. Jakby co to możesz na mnie liczyć.
Diego wypuścił mnie ze swoich objęć. Oboje doskonale wiedzieliśmy, że to była jednocześnie dobra i zła decyzja. Niepewne zagranie. On porwał do tańca Francescę, ja wraz z Ludmiłą, Federico i Richardem odeszłam już do stolika. Rozmawialiśmy przez długie godziny. Moja przyjaciółka z zafascynowaniem opowiadała, jak jej narzeczony z Leonem kupował pierścionek zaręczynowy, a potem uklęknął przed nią na jedno kolano. Zapytawszy, czy wyjdzie za niego tego lata, rzuciła mu się w ramiona. Tradycyjne zagranie, chociaż i tak tego właśnie wszyscy się spodziewali. Nawet ja, chociaż przy mnie jeszcze nie byli w sobie tak zakochani – teraz to inna bajka.
Dowiedziałam się również, że dziewczyna Verdasa ma na imię Natasha i pracuje jako dziennikarka w centrum miasta. Dziewczyna trochę nieśmiała, odezwała się może kilka razy, wymuszona pytaniami matki Ludmiły. Rok młodsza ode mnie. Chciała zostać lekarzem, tak jak ojciec, ale niestety jej do tego nie ciągnęło. Biedna. Powiedziałabym, że mi jej szkoda, ale po co mam kogokolwiek okłamywać.
Jestem szczęśliwa, że Leon znalazł u niej szczęście – dała mu to, czego ja nie mogłam: spokój i bezpieczeństwo. Dała mu możliwość założenia rodziny bez obaw, że ktoś w zemście przyjdzie i powyrzyna jego dzieci, kiedy będą spać.
W skrócie mówiąc: wszystko, czego ja nie mogłam mu dać.
Czy bolało?
Nawet nie.


O godzinie trzeciej nad ranem wszyscy już smacznie spali. Wywinęłam się z pójścia do łóżka twierdząc, że chcę jeszcze chwilkę pobyć sama i pomyśleć – wygrałam. Ludmiła właściwie dała za wygraną, poszła stąd jako pierwsza, nie mogąc nacieszyć się wzajemnym towarzystwem. Sama pod osłoną gwiazd, coś niesamowitego. Zawsze wierzyłam, że gdzieś w gwiazdach zapisany jest nasz los. Ktoś to wszystko ukartował, pozwolił nam wierzyć – głupcom – w przypadek, albo zrządzenie losu. Jak dla mnie – bujda. I mogłabym się założyć, że ten ktoś właśnie się ze mnie nabija.
Wszechświat się ze mnie nabija, najgłośniej jak potrafi.
Utknęłam w jednym domu z facetem, którego kochałam i musiałam poświęcić. Co lepsze – ten facet ma teraz inną kobietę, ale da się oddychać. Więc jak głośno wszechświat potrafi się śmiać? Niepojęte.
- Dlaczego nie śpisz?
Cóż, chyba śmieje się głośniej, niż sądziłam.
Nie odwróciłam się do niego, dałam za wygraną. Ułatwię mu to, chociaż popełnia głupstwo.
- Dlaczego cię to obchodzi?
- Nie musisz być niemiła – zaznaczył, oparłszy się o porośniętą pnączami balustradę, tuż obok mnie.
Przysunęłam sobie do ust lampkę wina, upiłam łyk. Przez gardło przepłynęło cudowne ciepło, delektowałam się smakiem przepysznego wina Richarda Ferro. Faceta, który właściwie, to uważał mnie prawie za swoją córkę.
- Myślałam, że mnie nienawidzisz.
- Mogę cię nienawidzić za to, co zrobiłaś mi i naszym przyjaciołom, ale z tego, co słyszałem – już odpokutowałaś. Wystarczy ci.
Chyba kpina.
- Nie udawaj. Musiałam to powiedzieć, wszyscy zasługują na szczerość, bo byli i są moją rodziną. Ale ty… Ty miałeś nienawidzić mnie za to co tobie zrobiłam, nie za całokształt. I wiem, to co mówię nie ma żadnego sensu. W ogóle nie powinniśmy rozmawiać.
- Wypierasz możliwość, że ktoś może ci wybaczyć.
- Tak jest łatwiej – powiedziałam po chwili. – Żyje się łatwiej ze świadomością, że nie musisz się starać o wybaczenie, bo i tak go nie dostaniesz. A jeśli masz je dostać, nie musisz się o nie starać. Samo przyjdzie, bez żadnego wysiłku. Z miłości. Dlatego, gdy zobaczyłam Diega wtedy w tej kawiarni, pomyślałam, że może on jest drogą do odkupienia. Moją drogą do starego życia.
- Był nią? – spytał półgłosem.
Uśmiechnęłam się gorzko.
- Byłeś wtedy w tym klubie. Może sam mi powiesz co wywnioskowałeś stojąc pod tą ścianą?
I pierwszy raz na niego spojrzałam. Pierwszy raz odkąd tu przyszedł.
Zmieszanie. Wstyd.
To wszystko, co odczytałam z jego twarzy.
- Zachowywał się niedorzecznie. A Ty mimo wszystko chciałaś mu pomóc, dlaczego?
Spojrzałam w ciemność przed siebie.
- Diego był moim jedynym przyjacielem, jedyną rodziną, która mi pozostała. Poza tym, że to ty doprowadziłeś go do tego stanu, nie pomógłbyś mu. Mimo, że wiedziałeś, że sam nie da rady.
- Masz rację. Cofnąłbym się – przyznał. – A teraz dzięki tobie jest tutaj i trzyma się świetnie.
Kilkuminutowa cisza.
- Wtedy chciałam się poddać. Byłam na skraju załamania, byłam tak cholernie słaba i bezsilna. – Nie wiedziałam dlaczego mu to mówię. Stwierdziłam, że zasługuje, żeby wiedzieć, że to wszystko było też jego częścią. Nie zrzucałam na niego winy. Jeśli już rozmawialiśmy, powinniśmy być ze sobą szczerzy. – On był zbyt słaby, żeby się podnieść. A ja nie potrafiłam podnieść się z dna za nas dwoje. Chociaż zrobiłabym dla niego wszystko.
- No tak. Pod tym względem wcale się nie zmieniłaś.
- Dlaczego tu przyszedłeś?
Złapał mój wzrok. Stopniowo przypomniałam sobie, jak wyglądają jego tęczówki.
- Znam prawdę.
Wstrzymałam oddech.
Mogłam się tylko domyślać, jaki szok i zmieszanie wymalował się na mojej twarzy. Natychmiast przestraszyłam się, że znienawidzi Diega zamiast mnie, a w życiu nie chciałam do tego dopuścić. Jednak opanowałam się zanim więcej emocji wypłynęło na powierzchnię.
Oderwałam od niego wzrok.
- Jaką prawdę? – mruknęłam.
- Oboje wiemy jaką. Nie kazałaś mu mówić, że nie żyjesz, ani, że mam cię nie szukać. Nie miałaś z nim żadnego kontaktu. Z nikim. Dopiero kilka dni po tym, jak uwierzyłem, że nie żyjesz, dotarł do mnie twój list. Nie chciałem czytać tego ze świadomością, że jeszcze bardziej załamię się, jeśli obudzi się we mnie chociaż cień nadziei… Wtedy w nocy, ochroniłaś go. Pozwoliłaś mi wierzyć, że to wszystko twoja wina. Dlaczego?
- Spaliłeś list?
- Chciałem.
- Ja chciałam umrzeć, ale Michael nigdy by mi nie pozwolił. Dlatego ochroniłam Diega. Tak jak Michael był uparty, bym żyła, tak ja byłam uparta, żebyście nie stracili tej przyjaźni. Dzięki niemu odzyskałeś życie, o jakim marzyłeś. Dzięki świadomości, że ja już nie istnieję, mogłeś znowu zacząć żyć i ja to wiedziałam, zanim cię wtedy zobaczyłam. – Upiłam kolejnego łyka. – Miałeś o mnie zapomnieć. Miałeś przestać wierzyć, że jest szansa na to, że wrócę. Miałeś żyć swoim życiem i dzięki niemu, mogłeś. Mnie i tak już nienawidziłeś, za to, że odeszłam. Nie mogłam pozwolić, żebyś nienawidził też jego.
- Jesteś samolubna.
- I egoistyczna – dodałam śmiało. – Dlaczego jeśli masz kogoś nienawidzić, lepiej, żebym była to ja.
- A jeśli nie chcę cię nienawidzić?
- Nie możesz – odparłam natychmiast. – To jest zapewnieniem, że nic, oprócz niechęci, do mnie nie czujesz. Tak jest bezpieczniej, Leon.
- Nie musisz zawsze wybierać tego, co jest gorsze dla ciebie. Nie musisz się wiecznie karać, za to co się stało w przeszłości. To jest przeszłość, odpokutowałaś. Już nie musisz tego ciągnąć.
- Nie martw się o mnie – szepnęłam.
- Jak zawsze, zrobisz co będziesz chciała. 


5 komentarzy:

  1. Super rozdział czekam na kolejny ❤

    OdpowiedzUsuń
  2. Super rozdział czekam na kolejny ❤

    OdpowiedzUsuń
  3. Mega cudowny. Z niecierpliwoscia czekam na nastepne twoje dzielo 😇
    Zapraszam do siebie
    http://historia-zwyklej-nastolatki.blogspot.com/?m=1

    OdpowiedzUsuń
  4. Jestem tu pierwszy raz i uważam,że piszesz wspaniale czekam z niecierpliwością na kolejny post.

    OdpowiedzUsuń