04. Obserwator


Gapię się w zawartość mojej szkolnej szafki. Mam wrażenie, że widzę wszystko i jednocześnie nie widzę nic. Obraz wyostrza i rozmywa się naprzemiennie. A ja myślę. O czym myślę? Tutaj jest problem. Nie mam bladego pojęcia. Staram się uporządkować wszystko w swojej głowie, ale przez ostatni tydzień każda taka próba kończy się fiaskiem. Średnio raz na dzień, albo raz na godzinę przypominam sobie sytuację z imprezy urodzinowej. A dokładnie to pożegnanie.
To elektryzujące pożegnanie.
O matko.
Pomocy.
Doprowadzam się do porządku i zabieram z szafki książki do angielskiego, po czym trzaskam drzwiczkami, zwracając na siebie kompletnie zbędną uwagę. Przyciskam czoło do zimnego metalu, usiłując wybić sobie z głowy czarne włosy i niebieskie oczy. Czarne włosy i niebieskie oczy. Chryste, ten obraz prześladuje mnie nawet w snach. Jestem nienormalna.
Odwracam się i nagle zauważam przed sobą brązowe oczy. I włosy tego samego koloru. Nagły zwrot akcji sprawia, iż wybudzam się kompletnie ze swoich myśli i uderzam plecami o swoją szafkę, by nie zderzyć się z chłopakiem, którego uśmiech rozprasza mrok. Zapomniałam, mam z nim teraz angielski. Zawsze mnie znajduje przed wspólnymi lekcjami. Jak mogłam zapomnieć? Muszę wyglądać na porządnie roztrzepaną.
- Hej, księżniczka.
- Cześć Dean – rzucam lekko, biorąc przy tym głęboki oddech. Odpycham się powoli od szafki i zwracam w kierunku klasy. Brązowooki dotrzymuje mi kroku. Odsuwam kosmyk włosów za ucho i zerkam na przyjaciela. Wygląda na wyspanego, pełnego chęci do życia i szczęśliwego.
Oh, wygląda na przeciwieństwo mnie.
- Wyglądasz, jakby ktoś cię wrzucił do pralki, wywirował i wypluł. Wszystko okay?
Uśmiecham się krzywo.
- No dzięki.
Chłopak przyspiesza kroku i staje przede mną, by po tym spojrzeć mi w oczy.
- Żartowałem, wyglądasz zabójczo. A teraz się spowiadaj. Nie wyspałaś się?
Mało powiedziane. Od kilku dni ciężko mi zmrużyć oczy, mam wrażenie, że albo to ze mną, albo ze światem coś jest nie tak. Coś się zepsuło, albo właśnie jest w trakcie. A mi patrzenie w gwiazdy nawet nie pomaga. Nawet nie wiem, czy jestem śpiąca. Nie wydaje mi się. Moje zapotrzebowanie snu zmniejszyło się drastycznie od dnia urodzin. Wystarczą mi dwie godziny, o ile dam radę na tyle zasnąć. Czasami czuję, jakby jakieś dziwne… coś, przepływało przez moje żyły. Rozrywa mi to ręce od ramion aż po nadgarstki.
- Wszystko w porządku – odpowiadam płynnie i wiarygodnie na tyle, by Dean uwierzył. – Po prostu ostatnio mało śpię. A ty jak tam?
- Świetnie – podsumowuje. – Wiesz ostatnio zacząłem więcej ćwiczyć i…
I nagle gdzieś na końcu korytarza zauważam Camille. Stoi w towarzystwie jakiejś dziewczyny i kilku chłopaków. Ale nie zauważam tam tego „magnetycznego”. Nazywam go tak, bo wydaje mi się, że jakaś niewidzialna siła ciągnie mnie do niego. I jest silniejsza z każdym naszym spotkaniem. Chwała więc Bogu, że go nie ma. Odwracam uwagę od blondynki i kieruję się prosto do klasy. Staram się zrozumieć, co mówi do mnie Dean, ale to chyba jednym uchem wchodzi, drugim wychodzi i nawet nie trafia do świadomości.
Angielski trwa wieki. Lekcja autentycznie dopiero się rozpoczęła, a ja mam wrażenie, że siedzę tu od godziny. Całe szczęście, że w rzędzie przy oknie. Ze stoickim spokojem obserwuję ludzi na dziedzińcu szkolnym. Nie wszyscy widać mają teraz zajęcia. Po co więc tu są? Po kolei rozpoznaję znajome twarze. Camila, Lucas i Veronica. Chwila. Veronica? Co ona tam z nimi robi… Cała trójka, nie licząc pozostałych przypadkowych osób zajmuje stolik letni. Zażarcie o czymś rozmawiają. Ah, żałuję, że w tej chwili nie mam nadprzyrodzonego słuchu. Veronica jest wyraźnie wkurzona.
- Panno Smith?
Profesor Layerick patrzy na mnie spod byka, jakbym co najmniej popełniła jakieś przestępstwo. Skinam głową, dając mu do zrozumienia, iż dotarła do mnie jego kąśliwa aluzja, więc ten z dezaprobatą kręci głową, ale wraca do prowadzenia lekcji, która nie ma dla mnie aktualnie żadnego znaczenia. Wciąż nie mam zamiaru go słuchać, ale muszę się bardziej pilnować.
Zerkam na dziedziniec. Irytuje mnie moja ciekawość, ale nie zamierzam jej wyciszać. Chcę wiedzieć, co się dzieje. Dean po drugiej stronie klasy uparcie z kimś SMS-uje, a żadne z nich nie trzyma telefonu. Nic nie wie. Zostawię go w spokoju.
Przy stoliku pod moją nieuwagę pojawiła się jeszcze jedna osoba. Znajoma sylwetka. Chłopak. I patrzy wprost na mnie, jakby wiedział, że ich obserwuję. Odwracam wzrok i zakrywam się dłonią od strony okna. Niemalże słyszę jego perfidny uśmiech.
Silas.
Niech go śnieg spali.
Straciłam punkt rozrywki. Za to dostałam do myślenia. Głownie chodzi o to, że przecie Ver nieszczególnie zadaje się z Camilą. Są dla siebie jak pies i kot.  Co więc zmusza ich do podjęcia rozmowy, gdy nie ma reszty przyjaciół w pobliżu?
Dzwonek wybudza mnie z zamysłu.
Zbieram swoje rzeczy, zerkam na dziedziniec – nie ma ich tam. To może lepiej. Planowałam zjeść tam śniadanie i niekoniecznie musieć się wkurzać przez pewnego osobnika, który przynosi – tak czuję – więcej kłopotów niż pożytku. Niemalże wybiegam z klasy i słyszę, jak ktoś krzyczy moje imię. Nie odwracam się, nie mam nastroju. Po prostu idę przed siebie, jakbym kompletnie nic nie słyszała. Po chwili zaś nagle wszystkie dźwięki się mieszają, jakby ktoś wlał je do garnka i wymieszał. Instynktownie dotykam skroni, ból pojawia się dokładnie w tym miejscu. Mam wrażenie, że słyszę wszystko i nic.
Pieprzona szkoła.
Na szczęście doskonale widzę, więc szybszym krokiem wychodzę na dziedziniec. Wdycham świeże powietrze i opanowuję nierównomierny oddech. Dochodzę do stolika i rzucam na niego torbę, po czym siadam i opieram łokcie o kolana.
Ptaki śpiewają. Ktoś z kimś rozmawia. Krew płynie w moich żyłach. Słyszę, jak przepływa. Słyszę dosłownie wszystko. I jeszcze ten ból. Nasila się z każdym dźwiękiem.
Cholera jasna.
Niech ktoś to zabierze.
Otwieram oczy i pierwsze, co widzę to męska sylwetka w ciemnych ubraniach. Wpatrzona wprost we mnie, ma ściągnięte brwi i wzrok, jakby wiedział, co mi się dzieje. Pewny siebie ale powściągliwy. Na chwilę odwraca uwagę, ale mija sekunda a on znów mnie obserwuje.
Ktoś mnie dotyka. Czuję to jakby ktoś uderzył mnie kamieniem dokładnie w miejsce zderzenia się mojego ciała z innym.
Wszystko odchodzi, dźwięk się stabilizuje, uspokaja. Ból ustępuje.
Silas znika. Dostrzegam go jak odchodzi z Camilą.
Chyba mam omamy.
- Wszystko dobrze? – Dominic siada przy mnie i wyciąga książkę do włoskiego. To jego dotyk. O mój Boże, wariuję. – Wyglądałaś, jakby coś cię bolało.
- Oh. – Gwałtownie wypuszczam powietrze, zasłaniając twarz rękami. Coś jest nie tak, a jeśli ze mną coś jest nie tak i nie tylko ja to zauważam, wiecznie obserwujący wzrok może mi to wytłumaczyć. Przynajmniej taką mam nadzieję. – To nic. Źle spałam i trochę bolą mnie plecy.
- Rano nic cię nie bolało – zauważa brat, przyglądając mi się uważnie.
Moje usta wyginają się krzywo na coś w rodzaju uśmiechu.
Kłam, Elena. Jesteś w tym dobra. Powtarzam sobie.
- Gdybym spowiadała ci się ze wszystkich swoich bólów, z pewnością nosiłbyś w plecaku apteczkę. Nic mi nie będzie, nie męcz.
Wzrusza ramionami.
- Okay. Wracasz ze mną do domu? Wieczorem jedziemy z Veronicą i resztą do domku letniskowego. Pamiętasz, zbliża się lato. Sezon ogniskowy.
Przewracam oczami.
- Sezon przygód, hm? – Marszczę brwi. – Kiedy rozmawiałeś z Veronicą?
- Przed chwilą.
Niebieskie oczy wpatrują się we mnie z zaciekawieniem. Brązowe włosy Doma opadają mu lekko na czoło, ale niezbyt się tym przejmuje. Czarna koszulka kontrastuje z jasnymi oczami, a ja sama ciągle przeżywam to, że złamał już tyle kobiecych serc. Mój brat mordercą uczuć. W sumie, wcale nie jestem lepsza. Dlatego jesteśmy zgodnym rodzeństwem, jakich mało na tym pieprzonym świecie.
Jedno nas różni: on miesiąc temu zakochał się po raz dziesiąty, mnie to się nigdy nie przytrafiło, chociaż szczerze w to wierzyłam będąc w związku z Aaronem. Teraz uważam, że gdyby to była prawdziwa miłość, bolałoby bardziej. Tak naprawdę zabolał głownie fakt, iż przespał się z tą pustą blondynką, jakby nie mógł wybrać kogoś lepszego. Jednocześnie „miłości” i wybranki mojego brata szybko go nudzą. Z żadną chyba nie był dłużej niż miesiąc. Mnie to pasuje, tak czy siak żadnej nie polubiłam. No, Claudia była znośna, może bym jej nie zamordowała, ale wciąż irytująca jak ten dźwięk, gdy jeździ się widelcem po czystym talerzu. Potrafiła doprowadzić do szału.
Obserwuję Dominica, jak usiłuje ostrożnie obyć się ze swoim śniadaniem. W szkole zawsze robi to ostrożnie, bo ma w nawyku się ubrudzić jedzeniem i automatycznie rzucać brudne ubrania do kosza na pranie. Tutaj chyba nie chciałby chodzić bez koszulki.
- Przyjdzie tutaj? – pytam po chwili.
- Kto?
- Veronica, durniu.
- Skąd mam wiedzieć, nie pytałem i jakbyś nie zauważyła, to za nią nie chodzę – odpowiada, rzucając mi zmieszane spojrzenie, po czym wraca do swojego śniadania.
Opieram łokcie na drewnianym stole, a na dłoniach głowę i skupiam się na oddychaniu przeraźliwie czystym, przyjemnym powietrzem. Gdy wrócę do budynku, nie będzie ono takie czyste. Korzystam też z tego, że ten pieprzony atak bólu minął. Jeśli wróci, to Bóg mi świadkiem, że ktoś za to oberwie. Pewnie niewinna osoba. Ale umiem szybko biegać.
Raczej ucieknę.
- Nie odpowiedziałaś mi na pytanie. – Dobiega do mnie głos bruneta. Nawet nie podnoszę głowy, przy śniadaniu w domu też tak rozmawiamy. On do mnie mówi w trakcie jedzenia, a ja głowa w ręce i nawet nie patrzę. To tryb budzenia się, połowiczna świadomość. Jemu nie przeszkadza.
- Jakie znowu pytanie?
- Czy wracasz ze mną do domu, marudo.
- A dasz mi kierować?
Dom się śmieje.
- Nie.
- To nie jadę – oświadczam oburzona.
- To wracasz z buta – kpi sobie ze mnie.
Unoszę głowę, po czym patrzę na niego poirytowana.
- Dobrze się czujesz?
- Parę kilometrów, nic ci się nie stanie. I tak, czuję się świetnie.
Wzdycham zrezygnowana.
- Czekaj na mnie przed szkołą, mogę się spóźnić.
Słyszę dzwonek, co zmusza mnie do rozpoczęcia zbierania swoich rzeczy. Dom robi to w tempie ekspresowym.
- Będę dzwonił.
No i takim oto sposobem tracę go zasięgu wzroku.


Rozdział bardzo krótki, jak na mnie, ale nie miałam pojęcia jak go skończyć, a nie chciałam w tym już zaczynać kolejnej akcji, bo wyszedłby za długi. W każdym razie, jak tam po nowym roku? ^^ Mam nadzieję, że wszystko dobrze i wszystkim Wam życzę jak najlepszego roku 2019! ♥ Abstrahując. Nie wiem jak widzicie te pierwsze rozdziały, dla mnie to takie zapoznanie głównych bohaterów, trochę wprowadzenie akcji, na spokojnie na razie :D W każdym razie Silas jest mocnym źródłem przyciągania dla Eleny i to wszystko ma swoje powody, nie mogę się doczekać, by to wszystko Wam pokazać!
A teraz zmykam pisać i spać. Dobrego dnia, dobranoc, do następnego rozdziału i czekam na Wasze opinie! <3
Cherry


3 komentarze:

  1. Akeidjananciahdkdnajdjasksiahqbsjwjenabajdjsnanjdjsnsjdjakdkdnsxjjsj
    TO JEST MOJE MIEJSCE

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć, kochana!
      Miałam wrócić wcześniej, ale jak zwykle jestem dość mozolna jeżeli chodzi o komentarze, hah. Ale jestem i mam nadzieję, że tęskniłaś! (nie no, nie było za czym tęsknić XD; czy ja właśnie nazwałam siebie czymś? o.o NIEWAŻNE)
      Lecisz jak burza z rozdziałami! I podoba mi się to *-*. Mam co czytać i nad czym rozkminiać.
      Krótki rozdział? Chyba krótkich rozdziałów nie widziałaś (wcale nie mam na myśli u mnie *no sarkazm*). Ten jest całkiem przyzwoity. I mnie się podoba. Taka chwila na "odsapnięcie" przed wpełznięciem (jakich ja określeń używam pff, weź mi kup słownik poprawnego wypowiadania się, bo mnie zrozumieć niedługo nie będzie można XD) w grubą akcję jest dobra. Wczułam się dzięki temu w to co odczuwa główna bohaterka. Przynajmniej po części.
      Uuuuu, Silas zaczął zajmować ważne miejsce w umyśle Eleny (wiesz co mam na myśli 0.0). Choć wiem, że prawdopodobnie nie jest on wampirem to i tak nadal typuję go jako wampira XD. I'm sorry for this.
      ten mój beznadziejny angielski, a co tam, meh
      Ja się tak zastanawiam co się jej stało, że nagle te dźwięki były takie specyficzne. Znaczy no... Ja też mam czasami takie odpały, że mnie głowa na****dala, ale to chyba nie takie uczucie było. Na pewno nie. Mając w pamięci twoje opowiadania z gatunku innego niż tylkoiwyłącznieromans (czyli fantasy, chyba fantasy. jestem kiepska w określaniu gatunku, oki?) to jestem po prostu przekonana, że to będzie to jakiś ultra wielki objaw jakiś wewnętrznych przemian i dostawania super mocy. Ach, ta moja wyobraźnia.
      "To wracasz z buta" - gościu, wygrałeś XD.
      Ogólne polubiłam tego no.. jak on ma... *wytężam mózg* *wcale nie jadę w górę, żeby sprawdzić* Dean! On jest super, love u. Obyś tego nie spierdolił. Inaczej tego ująć nie mogłam, przepraszam.
      Życzę ci niekończącej się weny i czasu!
      Czekam na następny <3
      Tulę, Shoshano aka MAŁPA.

      Usuń