Gapię
się w zawartość mojej szkolnej szafki. Mam wrażenie, że widzę wszystko i
jednocześnie nie widzę nic. Obraz wyostrza i rozmywa się naprzemiennie. A ja
myślę. O czym myślę? Tutaj jest
problem. Nie mam bladego pojęcia. Staram się uporządkować wszystko w swojej
głowie, ale przez ostatni tydzień każda taka próba kończy się fiaskiem. Średnio
raz na dzień, albo raz na godzinę przypominam sobie sytuację z imprezy
urodzinowej. A dokładnie to pożegnanie.
To
elektryzujące pożegnanie.
O
matko.
Pomocy.
Doprowadzam
się do porządku i zabieram z szafki książki do angielskiego, po czym trzaskam
drzwiczkami, zwracając na siebie kompletnie zbędną uwagę. Przyciskam czoło do
zimnego metalu, usiłując wybić sobie z głowy czarne włosy i niebieskie oczy. Czarne włosy i niebieskie oczy. Chryste,
ten obraz prześladuje mnie nawet w snach. Jestem nienormalna.
Odwracam
się i nagle zauważam przed sobą brązowe oczy. I włosy tego samego koloru. Nagły
zwrot akcji sprawia, iż wybudzam się kompletnie ze swoich myśli i uderzam
plecami o swoją szafkę, by nie zderzyć się z chłopakiem, którego uśmiech
rozprasza mrok. Zapomniałam, mam z nim teraz angielski. Zawsze mnie znajduje
przed wspólnymi lekcjami. Jak mogłam zapomnieć? Muszę wyglądać na porządnie
roztrzepaną.
-
Hej, księżniczka.
-
Cześć Dean – rzucam lekko, biorąc przy tym głęboki oddech. Odpycham się powoli
od szafki i zwracam w kierunku klasy. Brązowooki dotrzymuje mi kroku. Odsuwam
kosmyk włosów za ucho i zerkam na przyjaciela. Wygląda na wyspanego, pełnego
chęci do życia i szczęśliwego.
Oh,
wygląda na przeciwieństwo mnie.
Uśmiecham
się krzywo.
-
No dzięki.
Chłopak
przyspiesza kroku i staje przede mną, by po tym spojrzeć mi w oczy.
-
Żartowałem, wyglądasz zabójczo. A teraz się spowiadaj. Nie wyspałaś się?
Mało
powiedziane. Od kilku dni ciężko mi zmrużyć oczy, mam wrażenie, że albo to ze
mną, albo ze światem coś jest nie tak. Coś się zepsuło, albo właśnie jest w
trakcie. A mi patrzenie w gwiazdy nawet nie pomaga. Nawet nie wiem, czy jestem
śpiąca. Nie wydaje mi się. Moje zapotrzebowanie snu zmniejszyło się drastycznie
od dnia urodzin. Wystarczą mi dwie godziny, o ile dam radę na tyle zasnąć.
Czasami czuję, jakby jakieś dziwne… coś, przepływało przez moje żyły. Rozrywa
mi to ręce od ramion aż po nadgarstki.
-
Wszystko w porządku – odpowiadam płynnie i wiarygodnie na tyle, by Dean
uwierzył. – Po prostu ostatnio mało śpię. A ty jak tam?
-
Świetnie – podsumowuje. – Wiesz ostatnio zacząłem więcej ćwiczyć i…
I
nagle gdzieś na końcu korytarza zauważam Camille. Stoi w towarzystwie jakiejś
dziewczyny i kilku chłopaków. Ale nie zauważam tam tego „magnetycznego”.
Nazywam go tak, bo wydaje mi się, że jakaś niewidzialna siła ciągnie mnie do
niego. I jest silniejsza z każdym naszym spotkaniem. Chwała więc Bogu, że go
nie ma. Odwracam uwagę od blondynki i kieruję się prosto do klasy. Staram się
zrozumieć, co mówi do mnie Dean, ale to chyba jednym uchem wchodzi, drugim
wychodzi i nawet nie trafia do świadomości.
Angielski
trwa wieki. Lekcja autentycznie dopiero się rozpoczęła, a ja mam wrażenie, że
siedzę tu od godziny. Całe szczęście, że w rzędzie przy oknie. Ze stoickim
spokojem obserwuję ludzi na dziedzińcu szkolnym. Nie wszyscy widać mają teraz
zajęcia. Po co więc tu są? Po kolei rozpoznaję znajome twarze. Camila, Lucas i
Veronica. Chwila. Veronica? Co ona
tam z nimi robi… Cała trójka, nie licząc pozostałych przypadkowych osób zajmuje
stolik letni. Zażarcie o czymś rozmawiają. Ah, żałuję, że w tej chwili nie mam
nadprzyrodzonego słuchu. Veronica jest wyraźnie wkurzona.
-
Panno Smith?
Profesor
Layerick patrzy na mnie spod byka, jakbym co najmniej popełniła jakieś
przestępstwo. Skinam głową, dając mu do zrozumienia, iż dotarła do mnie jego
kąśliwa aluzja, więc ten z dezaprobatą kręci głową, ale wraca do prowadzenia
lekcji, która nie ma dla mnie aktualnie żadnego znaczenia. Wciąż nie mam
zamiaru go słuchać, ale muszę się bardziej pilnować.
Zerkam
na dziedziniec. Irytuje mnie moja ciekawość, ale nie zamierzam jej wyciszać.
Chcę wiedzieć, co się dzieje. Dean po drugiej stronie klasy uparcie z kimś
SMS-uje, a żadne z nich nie trzyma telefonu. Nic nie wie. Zostawię go w
spokoju.
Przy
stoliku pod moją nieuwagę pojawiła się jeszcze jedna osoba. Znajoma sylwetka.
Chłopak. I patrzy wprost na mnie, jakby wiedział, że ich obserwuję. Odwracam
wzrok i zakrywam się dłonią od strony okna. Niemalże słyszę jego perfidny
uśmiech.
Silas.
Niech go śnieg
spali.
Straciłam
punkt rozrywki. Za to dostałam do myślenia. Głownie chodzi o to, że przecie Ver
nieszczególnie zadaje się z Camilą. Są dla siebie jak pies i kot. Co więc zmusza ich do podjęcia rozmowy, gdy
nie ma reszty przyjaciół w pobliżu?
Dzwonek
wybudza mnie z zamysłu.
Zbieram
swoje rzeczy, zerkam na dziedziniec – nie ma ich tam. To może lepiej.
Planowałam zjeść tam śniadanie i niekoniecznie musieć się wkurzać przez pewnego
osobnika, który przynosi – tak czuję – więcej kłopotów niż pożytku. Niemalże
wybiegam z klasy i słyszę, jak ktoś krzyczy moje imię. Nie odwracam się, nie
mam nastroju. Po prostu idę przed siebie, jakbym kompletnie nic nie słyszała.
Po chwili zaś nagle wszystkie dźwięki się mieszają, jakby ktoś wlał je do
garnka i wymieszał. Instynktownie dotykam skroni, ból pojawia się dokładnie w
tym miejscu. Mam wrażenie, że słyszę wszystko i nic.
Pieprzona
szkoła.
Na
szczęście doskonale widzę, więc szybszym krokiem wychodzę na dziedziniec.
Wdycham świeże powietrze i opanowuję nierównomierny oddech. Dochodzę do stolika
i rzucam na niego torbę, po czym siadam i opieram łokcie o kolana.
Ptaki
śpiewają. Ktoś z kimś rozmawia. Krew płynie w moich żyłach. Słyszę, jak
przepływa. Słyszę dosłownie wszystko. I jeszcze ten ból. Nasila się z każdym
dźwiękiem.
Cholera
jasna.
Niech
ktoś to zabierze.
Otwieram
oczy i pierwsze, co widzę to męska sylwetka w ciemnych ubraniach. Wpatrzona
wprost we mnie, ma ściągnięte brwi i wzrok, jakby wiedział, co mi się dzieje.
Pewny siebie ale powściągliwy. Na chwilę odwraca uwagę, ale mija sekunda a on
znów mnie obserwuje.
Ktoś
mnie dotyka. Czuję to jakby ktoś uderzył mnie kamieniem dokładnie w miejsce
zderzenia się mojego ciała z innym.
Wszystko
odchodzi, dźwięk się stabilizuje, uspokaja. Ból ustępuje.
Silas
znika. Dostrzegam go jak odchodzi z Camilą.
Chyba
mam omamy.
-
Wszystko dobrze? – Dominic siada przy mnie i wyciąga książkę do włoskiego. To
jego dotyk. O mój Boże, wariuję. – Wyglądałaś, jakby coś cię bolało.
-
Oh. – Gwałtownie wypuszczam powietrze, zasłaniając twarz rękami. Coś jest nie
tak, a jeśli ze mną coś jest nie tak i nie tylko ja to zauważam, wiecznie
obserwujący wzrok może mi to wytłumaczyć. Przynajmniej taką mam nadzieję. – To nic.
Źle spałam i trochę bolą mnie plecy.
-
Rano nic cię nie bolało – zauważa brat, przyglądając mi się uważnie.
Moje
usta wyginają się krzywo na coś w rodzaju uśmiechu.
Kłam, Elena. Jesteś
w tym dobra. Powtarzam
sobie.
-
Gdybym spowiadała ci się ze wszystkich swoich bólów, z pewnością nosiłbyś w
plecaku apteczkę. Nic mi nie będzie, nie męcz.
Wzrusza
ramionami.
-
Okay. Wracasz ze mną do domu? Wieczorem jedziemy z Veronicą i resztą do domku
letniskowego. Pamiętasz, zbliża się lato. Sezon ogniskowy.
Przewracam
oczami.
-
Sezon przygód, hm? – Marszczę brwi. – Kiedy rozmawiałeś z Veronicą?
-
Przed chwilą.
Niebieskie
oczy wpatrują się we mnie z zaciekawieniem. Brązowe włosy Doma opadają mu lekko
na czoło, ale niezbyt się tym przejmuje. Czarna koszulka kontrastuje z jasnymi
oczami, a ja sama ciągle przeżywam to, że złamał już tyle kobiecych serc. Mój
brat mordercą uczuć. W sumie, wcale nie jestem lepsza. Dlatego jesteśmy zgodnym
rodzeństwem, jakich mało na tym pieprzonym świecie.
Jedno
nas różni: on miesiąc temu zakochał się po raz dziesiąty, mnie to się nigdy nie
przytrafiło, chociaż szczerze w to wierzyłam będąc w związku z Aaronem. Teraz
uważam, że gdyby to była prawdziwa miłość, bolałoby bardziej. Tak naprawdę
zabolał głownie fakt, iż przespał się z tą pustą blondynką, jakby nie mógł wybrać
kogoś lepszego. Jednocześnie „miłości” i wybranki mojego brata szybko go nudzą.
Z żadną chyba nie był dłużej niż miesiąc. Mnie to pasuje, tak czy siak żadnej
nie polubiłam. No, Claudia była znośna, może bym jej nie zamordowała, ale wciąż
irytująca jak ten dźwięk, gdy jeździ się widelcem po czystym talerzu. Potrafiła
doprowadzić do szału.
Obserwuję
Dominica, jak usiłuje ostrożnie obyć się ze swoim śniadaniem. W szkole zawsze
robi to ostrożnie, bo ma w nawyku się
ubrudzić jedzeniem i automatycznie rzucać brudne ubrania do kosza na pranie. Tutaj
chyba nie chciałby chodzić bez koszulki.
-
Przyjdzie tutaj? – pytam po chwili.
-
Kto?
-
Veronica, durniu.
-
Skąd mam wiedzieć, nie pytałem i jakbyś nie zauważyła, to za nią nie chodzę –
odpowiada, rzucając mi zmieszane spojrzenie, po czym wraca do swojego
śniadania.
Opieram
łokcie na drewnianym stole, a na dłoniach głowę i skupiam się na oddychaniu
przeraźliwie czystym, przyjemnym powietrzem. Gdy wrócę do budynku, nie będzie
ono takie czyste. Korzystam też z tego, że ten pieprzony atak bólu minął. Jeśli
wróci, to Bóg mi świadkiem, że ktoś za to oberwie. Pewnie niewinna osoba. Ale umiem
szybko biegać.
Raczej
ucieknę.
-
Nie odpowiedziałaś mi na pytanie. – Dobiega do mnie głos bruneta. Nawet nie
podnoszę głowy, przy śniadaniu w domu też tak rozmawiamy. On do mnie mówi w
trakcie jedzenia, a ja głowa w ręce i nawet nie patrzę. To tryb budzenia się,
połowiczna świadomość. Jemu nie przeszkadza.
-
Jakie znowu pytanie?
-
Czy wracasz ze mną do domu, marudo.
-
A dasz mi kierować?
Dom
się śmieje.
-
Nie.
-
To nie jadę – oświadczam oburzona.
-
To wracasz z buta – kpi sobie ze mnie.
Unoszę
głowę, po czym patrzę na niego poirytowana.
-
Dobrze się czujesz?
-
Parę kilometrów, nic ci się nie stanie. I tak, czuję się świetnie.
Wzdycham
zrezygnowana.
-
Czekaj na mnie przed szkołą, mogę się spóźnić.
Słyszę
dzwonek, co zmusza mnie do rozpoczęcia zbierania swoich rzeczy. Dom robi to w
tempie ekspresowym.
-
Będę dzwonił.
No
i takim oto sposobem tracę go zasięgu wzroku.
Rozdział bardzo krótki, jak na mnie, ale nie miałam pojęcia jak go skończyć, a nie chciałam w tym już zaczynać kolejnej akcji, bo wyszedłby za długi. W każdym razie, jak tam po nowym roku? ^^ Mam nadzieję, że wszystko dobrze i wszystkim Wam życzę jak najlepszego roku 2019! ♥ Abstrahując. Nie wiem jak widzicie te pierwsze rozdziały, dla mnie to takie zapoznanie głównych bohaterów, trochę wprowadzenie akcji, na spokojnie na razie :D W każdym razie Silas jest mocnym źródłem przyciągania dla Eleny i to wszystko ma swoje powody, nie mogę się doczekać, by to wszystko Wam pokazać!
A teraz zmykam pisać i spać. Dobrego dnia, dobranoc, do następnego rozdziału i czekam na Wasze opinie! <3
Cherry
Akeidjananciahdkdnajdjasksiahqbsjwjenabajdjsnanjdjsnsjdjakdkdnsxjjsj
OdpowiedzUsuńTO JEST MOJE MIEJSCE
Cześć, kochana!
UsuńMiałam wrócić wcześniej, ale jak zwykle jestem dość mozolna jeżeli chodzi o komentarze, hah. Ale jestem i mam nadzieję, że tęskniłaś! (nie no, nie było za czym tęsknić XD; czy ja właśnie nazwałam siebie czymś? o.o NIEWAŻNE)
Lecisz jak burza z rozdziałami! I podoba mi się to *-*. Mam co czytać i nad czym rozkminiać.
Krótki rozdział? Chyba krótkich rozdziałów nie widziałaś (wcale nie mam na myśli u mnie *no sarkazm*). Ten jest całkiem przyzwoity. I mnie się podoba. Taka chwila na "odsapnięcie" przed wpełznięciem (jakich ja określeń używam pff, weź mi kup słownik poprawnego wypowiadania się, bo mnie zrozumieć niedługo nie będzie można XD) w grubą akcję jest dobra. Wczułam się dzięki temu w to co odczuwa główna bohaterka. Przynajmniej po części.
Uuuuu, Silas zaczął zajmować ważne miejsce w umyśle Eleny (wiesz co mam na myśli 0.0). Choć wiem, że prawdopodobnie nie jest on wampirem to i tak nadal typuję go jako wampira XD. I'm sorry for this.
ten mój beznadziejny angielski, a co tam, meh
Ja się tak zastanawiam co się jej stało, że nagle te dźwięki były takie specyficzne. Znaczy no... Ja też mam czasami takie odpały, że mnie głowa na****dala, ale to chyba nie takie uczucie było. Na pewno nie. Mając w pamięci twoje opowiadania z gatunku innego niż tylkoiwyłącznieromans (czyli fantasy, chyba fantasy. jestem kiepska w określaniu gatunku, oki?) to jestem po prostu przekonana, że to będzie to jakiś ultra wielki objaw jakiś wewnętrznych przemian i dostawania super mocy. Ach, ta moja wyobraźnia.
"To wracasz z buta" - gościu, wygrałeś XD.
Ogólne polubiłam tego no.. jak on ma... *wytężam mózg* *wcale nie jadę w górę, żeby sprawdzić* Dean! On jest super, love u. Obyś tego nie spierdolił. Inaczej tego ująć nie mogłam, przepraszam.
Życzę ci niekończącej się weny i czasu!
Czekam na następny <3
Tulę, Shoshano aka MAŁPA.
ja
OdpowiedzUsuń