Czym
się martwisz, dziecko?
Głos
matki wybudza mnie z zamyślenia. Spoglądam na nią z pogodnym uśmiechem,
rodzącym się na moich ustach. Spięła włosy, włożyła sukienkę – wygląda przepięknie,
jak zwykle z resztą. Tak, jakby nigdy niczym się nie martwiła. Gdyby nas
porównać, to mogłybyśmy stanowić dwa wykluczające się żywioły. Ogień i wodę.
Chyba większość genów odziedziczyłam po ojcu, Dominic bardziej przypomina mamę.
Zawsze spokojna. Zawsze uśmiechnięta, cierpliwa i rozważna.
Zawsze
najbardziej kocha swoje dzieci.
Zerkam
w lustro, przed którym stoję od piętnastu minut i zaklinam się w myślach, aby
wyjść z domu. Dominic pewnie już na mnie czeka, a moje nogi chyba wrosły w
podłogę. W każdym razie wydaje mi się, jakby te szpilki ważyły tony. Albo to
przez tą krwistoczerwoną sukienkę. Założę się, że Veronica wybierała. W każdym
razie jak wróciłam do domu, pudełko z nią w środku leżało na łóżku. Poczułam się
zobowiązana, by założyć ją w urodziny. Mam wrażenie, że tego pożałuję.
-
Wiesz jak bardzo lubię ten dzień – odpowiadam zrezygnowana.
Matka
uśmiecha się rozbawiona, ale wie co czuję. Ona też nienawidzi swoich urodzin, i
kiedy tata wykupuje pół miasta, by sprawić jej idealny prezent. Mama uwielbia
obdarowywać, ale nie znosi przyjmować prezentów.
Rodzicielka
staje przy mnie i dotyka delikatnie moich ramion. Patrzy mi w oczy. Ale
wszystko, co ja czuję, to bezsilność i pustka. Czuję się zepsuta gdzieś w
środku i nie warta tego wszystkiego. Nie lubię być w centrum uwagi, wolę
trzymać się gdzieś w granicach. I nienawidzę tego, że pozwalam ludziom się
ranić.
-
Dasz sobie radę. Jesteś silną dziewczyną, masz to po ojcu.
-
Dlaczego moje urodziny to zawsze jakieś święto rodzinne?
-
Będą też twoi przyjaciele – przypomina mi mama z radością. Ona również ich
uwielbia. Zupełnie jak dzieci od innych matek, wszystkimi mogłaby się
zaopiekować.
Anioł w ludzkim ciele.
Anioł w ludzkim ciele.
-
Mam na myśli fakt, że to zawsze jest impreza na skalę… na naszą skalę. Dlaczego
nie możemy po prostu zaprosić kilka osób do domu i spędzić razem czasu?
Wiem,
że marudzę. Robię to co roku, tylko zwykle trochę zmieniam słowa, żeby nie
było, że powtarzam w kółko to samo. Mama uśmiecha się współczująco. Słucha tych
zażaleń odkąd zaczęłam się wkurzać na imprezy urodzinowe. Chyba współczuje sama
sobie, że co roku jednak przychodzi jako jedyna i wyciąga mnie z tego pokoju, w
którym tak bardzo chcę zostać. A ja co roku mam ten sam zestaw marudy.
-
Powiedz to ojcu – rzuca beztrosko. – Dobrze wiesz, że co roku to jest pomysł
taty i Dominica. Przeżyjesz, jak co roku. Wytrzymaj kilka godzin, uśmiechaj się
pięknie i nie pozwól ojcu się martwić. Teraz ma wyjątkowo dużo na głowie.
-
Tylko dlatego, że tyle sobie bierze na głowę. Mógłby nie brać kolejnych spraw
rozwodowych, wiesz, ze ich nienawidzi. A jednak to robi.
-
Chce pomóc. – Mama jak zwykle usprawiedliwia ojca. A ja atakuję, ponieważ się
martwię. – Wiesz, ze nie potrafi odmawiać.
-
A jak chciałam kiedyś kucyka to odmówił. Widzisz? Potrafi odmawiać.
Mama
się śmieje.
-
To zupełnie inna sytuacja.
-
Chcieć rozwodu to jak chcieć kucyka, a nie wiedzieć jak i gdzie go ulokować,
żeby w samotności normalnie funkcjonował. Rozdzielasz go od rodziny, zostawiasz
w samotności i nawet nie wiesz, czy on w takim stanie będzie szczęśliwy. A
jeśli nie będzie, to ciężko go potem zwrócić, nie każdy chce powrotu.
-
Nie myśl o tym tyle, kochanie. To tylko praca.
Wzdycham.
-
Rozwody powinny być zakazane. Jeśli ludzie koniecznie chcą ślubu, niech
przynajmniej biorą odpowiedzialność za swoje słowa na przysiędze małżeńskiej. Odpowiadają
przed sobą i przed Bogiem, a później rozwód to zwykle decyzja jednej osoby, nie
wspólna, nie związana z Bogiem. Egoistyczne.
Mama
łapie mnie za dłonie. Spoglądam w górę, na jej twarz. Wygląda na zmartwioną.
-
Elena, wszystko w porządku?
To
pytanie wybija mnie z pantałyku.
Wszystko w
porządku?
Nie,
mamo. Nic nie jest w porządku. Walczę z własnymi myślami i uczuciami, tak
bardzo nie wiem co powiedzieć ani zrobić. Przecież muszę się trzymać, nie mogę
martwić mamy i obarczać jej swoimi problemami.
Biorę
głęboki oddech.
Uśmiecham
się tak prawdziwie jak mogę.
-
Tak.
Nie wierzy mi. Nie wierzy
mi. Nie wierzy mi.
Przecież
widzę wyraz jej twarz, jej wzrok, tak czysty, tak podejrzliwy.
Dominic.
-
Gotowa? – Mój wybawca pojawia się w wejściu do mojego pokoju i zawadiacko
opiera ramieniem o framugę. Wygląda, jak zwykle, jak milion dolarów. U nas to
chyba już rodzinne. Nie bez powodu kochają się w nim moje koleżanki. – Mamo,
tata czeka na dole.
Rodzicielka
kładzie dłoń na moim policzku i delikatnie całuje mnie w czoło.
-
Wierzę w ciebie, córeczko. – Odwraca się i powoli wychodzi z pokoju. – Nie spóźnijcie
się!
-
Dobrze! – krzyczy Dom wbijając we mnie przenikliwe spojrzenie. – Czemu była
taka zmartwiona? Powiedziałaś jej?
Kręcę
głową, wrzucając leżące na łóżku ubrania do szafy. Robię to chaotycznie, byle
jak, byle by było. Oddycham szybko, krótko, płytko, byle jak. Tak samo z resztą
się czuję. Nienawidzę, gdy mama jest taka zmartwiona przeze mnie. Ale przecież
nie mogłam powiedzieć, że jej jedyna córka została zdradzona i rzucona w kąt
czterech ścian jak szmaciana, zepsuta lalka. Że została skrzywdzona.
-
Elena.
Dominic
wypowiada to dobitnie, chwyta moją rękę, gdy zamykam szafę i wypuszczam
powietrze. Boli, gdzieś między żebrami, gdzieś w środku boli jak cholera. Zaciskam
zęby.
-
Nie wierzę, że tak bardzo kochałaś tego dupka, żeby teraz tak to przeżywać.
Wiem, że zdrada boli, ale wiem też, że sobie z tym poradzisz. Dlaczego nie powiedziałaś
mamie? Pomogłaby ci.
-
Nie mogłam jej powiedzieć, bo gdy zbyt wiele mówisz o tym, co cię boli, tym
bardziej cię to przytłacza. Zaczęłabym płakać, a wtedy już na pewno nie
poszłabym na tą durną imprezę, więc wybacz mi, ze nie potrafię rozmawiać o tym,
co mnie boli z kimś, na kim mi zależy, żeby się nie martwił. Mama wystarczająco
bardzo martwi się o ojca, o mnie nie musi. Poradzę sobie, jak zwykle.
Dominic
nie odpowiada. Milczy wystarczająco długo, bym unormowała oddech i poukładała
powoli myśli. A potem mnie przytula, mocno, tak jak brat powinien. Tak, jak
zawsze to robi, bo przecież na samym końcu, zawsze mamy tylko siebie. Bo kiedy
jest najgorzej, zawsze jesteśmy przy sobie my, nikt inny.
Chcąc
nie chcąc, przypominam sobie, co by było, gdybym nie przeżyła tego upadku. Gdybym
zginęła. Jak bardzo Dominic, mama… tata, by to przeżywali. Boję się, że mogłoby
ich to zniszczyć. Miłość jest cudownym uczuciem, gdy jak najlepiej nie chcesz
dla siebie, lecz dla tych, których kochasz i oddałbyś wszystko, byleby tak
było. Najgorsza w miłości jest strata. Najgorszym dniem, kochając kogoś, jest
utrata tej osoby. Nikt i nic nie jest w stanie opisać tego wyniszczającego
uczucia, które wypełnia wszystkie twoje kości, wszystkie łzy i nieprzespane
noce. Przytulam brata mocniej. Nie mogłabym sobie wyobrazić, co by się stało,
gdybym tej nocy zmarła.
Dzięki
Bogu.
Albo
temu, który mnie uratował.
-
Musimy jechać. Gotowa?
Przeżyłam
wejście na imprezę, witanie prawie setki – nie wiem skąd tylu ich się wzięło –
gości, słuchanie wszystkich urodzinowych piosenek i wręczanie prezentów. Przeżyłam
też zachwyt moich znajomych moim bratem, który osobiście bardzo mnie irytuje. Żadna
z nich na niego nie zasługuje. Jeśli któraś względem mnie by się nadawała,
naprawdę musiałaby być aniołem. Jak mama. Ja w tej rodzinie robię za demona,
niech tak zostanie. Nawet podoba mi się ta robota, zawsze jakaś rozrywka. A gdy
już przeżyłam wszystkie te męczące i żenujące rzeczy, mogę spędzić czas z
drogim szampanem i przyjaciółmi w ogromnym salonie, podczas gdy reszta gości
bawi się na parkiecie lub przy stołach.
-
Patrzcie co tu mam. – Dean wyciąga zza pleców butelkę Bourbon’u i patrzy na
mnie z szczerozłotym uśmiechem. – Czas na mocniejsze trunki, jubilatko.
-
Zgadzam się – dopowiada Veronica, po czym dopija swojego szampana i odkłada
nasze lampki po szampanie na jakiś regał. Charles kładzie na stole nowe szkła,
alkohol leje się szybciej, niż sądziłam, że może.
-
Jak się czujesz? – pyta mnie Samuel, zajmując miejsce pomiędzy mną i Veronicą,
która zacięcie rozmawia z Charlesem.
-
Chyba w porządku. Lekko wstawiona. Ale lepiej niż na początku, wiesz jak mnie
męczą te wszystkie wstępne uroczystości.
Biorę
niewielki łyk pysznego bourbon’u. Ten trunek ogrzewa nieco bardziej, niż
wcześniej wspomniany szampan, ale nie można narzekać – oba trunki z wyższej
półki. Obserwuję otoczenie. Ludzie rozmawiają, śmieją się i piją, a my
tradycyjnie skończyliśmy na kanapie z alkoholem i milionem tematów do rozmowy,
trochę rodzinnie. Dominic i Dean piją w najlepsze, obserwując przechodzące
przez salon dziewczyny, które – z resztą – dobrze znam.
Paraliżuję
ich obu spojrzeniem.
Wybucha
śmiech.
-
Ja się cieszę, że nie muszę tego przeżywać.
To
fakt. Urodziny Samuela to po prostu wyjście do klubu i zabawa do białego rana.
Szczerze mówiąc wolałabym to, niż wszystkich członków rodziny i znajomych
składających mi co chwilę nieszczere życzenia, wyjęte spod rękawa jak fałszywe
karty.
Nagle
do salonu wchodzi Camila w granatowej ślicznej sukience i omiata nas szybkim,
nikłym spojrzeniem. Na jej ustach gości szeroki uśmiech, jakby napawała ją
duma. Niemalże wszyscy już zwrócili na nią uwagę. A powód jej dumy w czarnych
sportowych butach tuż po niej przekracza progi salonu. Mam wrażenie, jakby
atmosfera w pomieszczeniu lekko wzrosła. Skądś kojarzę tego chłopaka. Wydaje mi
się, że gdzieś go już widziałam.
Prowadzi
go za sobą jak trofeum, a on się nie sprzeciwia, ale widać, że utrzymuje
bezpieczny dystans. Wygląda, jakby chciał okraść bank. Wygląda na aroganta,
egoistę.
Cóż,
niedorzecznie przystojnego aroganta.
-
Wszystkiego najlepszego, Elena!
Dominic
zerka na mnie lekko zdziwiony. Nie widzieliśmy Camili od miesiąca, odkąd
wyjechała na wakacje z rodziną, a nagle przychodzi z nieznajomym chłopakiem i
krzyczy, że życzy mi wszystkiego najlepszego. Coś jest nie tak. Mam na myśli,
to miłe, ale trochę sztuczne.
Uśmiecham
się, ale nie ufam temu.
-
Dzięki.
-
Miło cię widzieć Camila, kiedy wróciłaś z Włoch? – odzywa się Lucas. On chyba
najwięcej wiedział na temat jej wakacji i ogólnie jej. Podobno coś tam
rozmawiali podczas jej nieobecności. Jego ton jest jednak trochę… ironiczny.
Dziewczyna
rumieni się.
Ja
mrużę oczy, czując na sobie natarczywe spojrzenie nieznajomego chłopaka. Zerkam
na niego zaintrygowana i jestem pewna, że gdzieś już widziałam te oczy. Ale nie
pamiętam gdzie i dlaczego są takie… magnetyczne. W każdym razie mam wrażenie,
jakby niebieskooki chłopak pragnął zajrzeć do mojej duszy, albo ją zabrać.
Dean,
siedzący obok mnie, przekłada ramię i obejmuje mnie opiekuńczo. Chyba zauważył
niebezpieczne zainteresowanie nieznajomego. Śmiać mi się chce, więc upijam
jeszcze trochę alkoholu ze szklanki. Nie protestuję, gdy Dean mnie chroni.
To
jest nasza rodzinna ochrona.
-
Kilka dni temu. Właśnie chciałam przedstawić wam mojego nowego znajomego.
Poznaliśmy się we Włoszech, ma na imię Silas i przeprowadza się do Nowego Orleanu.
Nagle
dzieje się coś dziwnego. Silas się odzywa, a mnie ten dźwięk niemalże
paraliżuje. Pamiętam, skąd go znam. Ten głos rozpoznałabym wszędzie, nawet w
środku ciemnego lasu, otoczona drzewami. To on mnie złapał.
Chyba wiszę mu
życie.
-
Miło mi was poznać.
Chyba muszę się
napić.
Oddaję
pustą szklankę Samowi i gestem dłoni proszę, aby mi dolał. Silas uśmiecha się
tajemniczo, nie mogę na niego patrzeć. Od razu mam przed oczami ten mój
bezsensowny upadek. Czarnowłosy przedstawia się każdemu z osobna, ja zaś w tym
czasie wstaję z kanapy i utrzymuję równowagę na wysokich szpilkach. Nie no, nie
jestem jeszcze tak wstawiona. Muszę się stąd eksmitować, zanim stanie się coś
złego. Ten magnetyzm Silasa mnie przeraża.
-
Ej, księżniczka. – Dean łapie mnie za rękę, zanim odejdę. Wszyscy milkną. –
Obiecałaś mi taniec, pamiętasz? – Puszcza mi oczko. To chyba kolejny ratunek?
Chyba mi się miesza w głowie. Dlaczego oni wszyscy mieszają mi w głowie.
-
Niech ci będzie.
Dean
prowadzi mnie na środek salonu, gdzie jest wystarczająco miejsca. Dominic pogłaśnia
muzykę, a ja zamykam oczy i pozwalam jej wpoić się w moją krew. Otwieram oczy,
a Dean śmieje się, prowadząc mnie w jej rytm. Płynę, jakby to była najprostsza
i najlepsza rzecz w życiu. Rozluźniam się, poruszam ciałem w rytm muzyki i
zapominam na chwilę o reszcie świata. Dean obkręca mnie kilkakrotnie, po czym
chwyta mnie w talii i prowadzi mnie, chociaż przecież podobno nie umiał tańczyć. Śmieję się głośno.
Po
chwili wszyscy znajdują się obok nas, tańcząc, a Roth wypuszcza mnie ze swoich
objęć. Sama poruszam się w rytm muzyki, nie wracając uwagi na pozostałych.
Czuję
dotyk na swojej skórze, na ręce przesuwają się czyjeś palce. Dotyk wręcz
paraliżujący. Oddech przy moim ciele. Mam wrażenie, jakby muzyka odrobinę
przycichła, a przecież nikt nie stoi przy głośnikach. Nikt nie odczuwa różnicy.
-
Spełnienia marzeń, Eleno. I życia, którego tak pragniesz – szepcze mi znajomy
głos przy uchu, po czym jego właściciel wychodzi niezauważony przez nikogo,
prócz mnie.
Jeszcze
długo patrzę na przejście, za którym zniknął Silas.
Nie
rozumiem nic z tego.
Moje
OdpowiedzUsuńNie muszę w sumie zajmować miejsca, ale to fajne.
OdpowiedzUsuńMOJE
Wracam.
UsuńNawet szybciej niż sądziłam, to chyba dobrze, hah.
Tak w ogóle to cześć, kochana!
Ślicznie dziękuję za komentarz u mnie, uwielbiam je po prostu <3
Co do samego rozdziału. Nie spodziewałam się pojawienia tajemniczej Camilii, a tym bardziej tajemniczego chłopaka tudzież Silasa. (Przynajmniej nie tak szybko.)
Ale nie zaczynajmy od tyłka strony, bo to nie ładnie.
Bardzo cieszy mnie, że główna bohaterka ma tak dobry kontakt ze swoją mamą i bratem. Dominic tak się o nią martwi, że to aż słodkie.
Dobrze, że Elena jakoś dała radę przeżyć te urodziny. Na pewno nie było jej łatwo.
Ten tajemniczy chłopak... Nadal obstawiam, że jest wampirem. No po prostu na bank! Jeszcze te jego "życzenia". Uch... aż ciarki mnie przeszły, poważnie.
Rozdział bardzo mi się spodobał, czekam na następny.
Życzę Ci dużo czasu i chęci do pisania <3
Tulę, Całuję,
Shoshano aka MAŁPA