03. Życia, którego tak pragniesz


Czym się martwisz, dziecko?
Głos matki wybudza mnie z zamyślenia. Spoglądam na nią z pogodnym uśmiechem, rodzącym się na moich ustach. Spięła włosy, włożyła sukienkę – wygląda przepięknie, jak zwykle z resztą. Tak, jakby nigdy niczym się nie martwiła. Gdyby nas porównać, to mogłybyśmy stanowić dwa wykluczające się żywioły. Ogień i wodę. Chyba większość genów odziedziczyłam po ojcu, Dominic bardziej przypomina mamę. Zawsze spokojna. Zawsze uśmiechnięta, cierpliwa i rozważna.
Zawsze najbardziej kocha swoje dzieci.
Zerkam w lustro, przed którym stoję od piętnastu minut i zaklinam się w myślach, aby wyjść z domu. Dominic pewnie już na mnie czeka, a moje nogi chyba wrosły w podłogę. W każdym razie wydaje mi się, jakby te szpilki ważyły tony. Albo to przez tą krwistoczerwoną sukienkę. Założę się, że Veronica wybierała. W każdym razie jak wróciłam do domu, pudełko z nią w środku leżało na łóżku. Poczułam się zobowiązana, by założyć ją w urodziny. Mam wrażenie, że tego pożałuję.
- Wiesz jak bardzo lubię ten dzień – odpowiadam zrezygnowana.
Matka uśmiecha się rozbawiona, ale wie co czuję. Ona też nienawidzi swoich urodzin, i kiedy tata wykupuje pół miasta, by sprawić jej idealny prezent. Mama uwielbia obdarowywać, ale nie znosi przyjmować prezentów.
Rodzicielka staje przy mnie i dotyka delikatnie moich ramion. Patrzy mi w oczy. Ale wszystko, co ja czuję, to bezsilność i pustka. Czuję się zepsuta gdzieś w środku i nie warta tego wszystkiego. Nie lubię być w centrum uwagi, wolę trzymać się gdzieś w granicach. I nienawidzę tego, że pozwalam ludziom się ranić.
- Dasz sobie radę. Jesteś silną dziewczyną, masz to po ojcu.
- Dlaczego moje urodziny to zawsze jakieś święto rodzinne?
- Będą też twoi przyjaciele – przypomina mi mama z radością. Ona również ich uwielbia. Zupełnie jak dzieci od innych matek, wszystkimi mogłaby się zaopiekować.
Anioł w ludzkim ciele.
- Mam na myśli fakt, że to zawsze jest impreza na skalę… na naszą skalę. Dlaczego nie możemy po prostu zaprosić kilka osób do domu i spędzić razem czasu?
Wiem, że marudzę. Robię to co roku, tylko zwykle trochę zmieniam słowa, żeby nie było, że powtarzam w kółko to samo. Mama uśmiecha się współczująco. Słucha tych zażaleń odkąd zaczęłam się wkurzać na imprezy urodzinowe. Chyba współczuje sama sobie, że co roku jednak przychodzi jako jedyna i wyciąga mnie z tego pokoju, w którym tak bardzo chcę zostać. A ja co roku mam ten sam zestaw marudy.
- Powiedz to ojcu – rzuca beztrosko. – Dobrze wiesz, że co roku to jest pomysł taty i Dominica. Przeżyjesz, jak co roku. Wytrzymaj kilka godzin, uśmiechaj się pięknie i nie pozwól ojcu się martwić. Teraz ma wyjątkowo dużo na głowie.
- Tylko dlatego, że tyle sobie bierze na głowę. Mógłby nie brać kolejnych spraw rozwodowych, wiesz, ze ich nienawidzi. A jednak to robi.
- Chce pomóc. – Mama jak zwykle usprawiedliwia ojca. A ja atakuję, ponieważ się martwię. – Wiesz, ze nie potrafi odmawiać.
- A jak chciałam kiedyś kucyka to odmówił. Widzisz? Potrafi odmawiać.
Mama się śmieje.
- To zupełnie inna sytuacja.
- Chcieć rozwodu to jak chcieć kucyka, a nie wiedzieć jak i gdzie go ulokować, żeby w samotności normalnie funkcjonował. Rozdzielasz go od rodziny, zostawiasz w samotności i nawet nie wiesz, czy on w takim stanie będzie szczęśliwy. A jeśli nie będzie, to ciężko go potem zwrócić, nie każdy chce powrotu.
- Nie myśl o tym tyle, kochanie. To tylko praca.
Wzdycham.
- Rozwody powinny być zakazane. Jeśli ludzie koniecznie chcą ślubu, niech przynajmniej biorą odpowiedzialność za swoje słowa na przysiędze małżeńskiej. Odpowiadają przed sobą i przed Bogiem, a później rozwód to zwykle decyzja jednej osoby, nie wspólna, nie związana z Bogiem. Egoistyczne.
Mama łapie mnie za dłonie. Spoglądam w górę, na jej twarz. Wygląda na zmartwioną.
- Elena, wszystko w porządku?
To pytanie wybija mnie z pantałyku.
Wszystko w porządku?
Nie, mamo. Nic nie jest w porządku. Walczę z własnymi myślami i uczuciami, tak bardzo nie wiem co powiedzieć ani zrobić. Przecież muszę się trzymać, nie mogę martwić mamy i obarczać jej swoimi problemami.
Biorę głęboki oddech.
Uśmiecham się tak prawdziwie jak mogę.
- Tak.
Nie wierzy mi. Nie wierzy mi. Nie wierzy mi.
Przecież widzę wyraz jej twarz, jej wzrok, tak czysty, tak podejrzliwy.
Dominic.
- Gotowa? – Mój wybawca pojawia się w wejściu do mojego pokoju i zawadiacko opiera ramieniem o framugę. Wygląda, jak zwykle, jak milion dolarów. U nas to chyba już rodzinne. Nie bez powodu kochają się w nim moje koleżanki. – Mamo, tata czeka na dole.
Rodzicielka kładzie dłoń na moim policzku i delikatnie całuje mnie w czoło.
- Wierzę w ciebie, córeczko. – Odwraca się i powoli wychodzi z pokoju. – Nie spóźnijcie się!
- Dobrze! – krzyczy Dom wbijając we mnie przenikliwe spojrzenie. – Czemu była taka zmartwiona? Powiedziałaś jej?
Kręcę głową, wrzucając leżące na łóżku ubrania do szafy. Robię to chaotycznie, byle jak, byle by było. Oddycham szybko, krótko, płytko, byle jak. Tak samo z resztą się czuję. Nienawidzę, gdy mama jest taka zmartwiona przeze mnie. Ale przecież nie mogłam powiedzieć, że jej jedyna córka została zdradzona i rzucona w kąt czterech ścian jak szmaciana, zepsuta lalka. Że została skrzywdzona.
- Elena.
Dominic wypowiada to dobitnie, chwyta moją rękę, gdy zamykam szafę i wypuszczam powietrze. Boli, gdzieś między żebrami, gdzieś w środku boli jak cholera. Zaciskam zęby.
- Nie wierzę, że tak bardzo kochałaś tego dupka, żeby teraz tak to przeżywać. Wiem, że zdrada boli, ale wiem też, że sobie z tym poradzisz. Dlaczego nie powiedziałaś mamie? Pomogłaby ci.
- Nie mogłam jej powiedzieć, bo gdy zbyt wiele mówisz o tym, co cię boli, tym bardziej cię to przytłacza. Zaczęłabym płakać, a wtedy już na pewno nie poszłabym na tą durną imprezę, więc wybacz mi, ze nie potrafię rozmawiać o tym, co mnie boli z kimś, na kim mi zależy, żeby się nie martwił. Mama wystarczająco bardzo martwi się o ojca, o mnie nie musi. Poradzę sobie, jak zwykle.
Dominic nie odpowiada. Milczy wystarczająco długo, bym unormowała oddech i poukładała powoli myśli. A potem mnie przytula, mocno, tak jak brat powinien. Tak, jak zawsze to robi, bo przecież na samym końcu, zawsze mamy tylko siebie. Bo kiedy jest najgorzej, zawsze jesteśmy przy sobie my, nikt inny.
Chcąc nie chcąc, przypominam sobie, co by było, gdybym nie przeżyła tego upadku. Gdybym zginęła. Jak bardzo Dominic, mama… tata, by to przeżywali. Boję się, że mogłoby ich to zniszczyć. Miłość jest cudownym uczuciem, gdy jak najlepiej nie chcesz dla siebie, lecz dla tych, których kochasz i oddałbyś wszystko, byleby tak było. Najgorsza w miłości jest strata. Najgorszym dniem, kochając kogoś, jest utrata tej osoby. Nikt i nic nie jest w stanie opisać tego wyniszczającego uczucia, które wypełnia wszystkie twoje kości, wszystkie łzy i nieprzespane noce. Przytulam brata mocniej. Nie mogłabym sobie wyobrazić, co by się stało, gdybym tej nocy zmarła.
Dzięki Bogu.
Albo temu, który mnie uratował.
- Musimy jechać. Gotowa?



Przeżyłam wejście na imprezę, witanie prawie setki – nie wiem skąd tylu ich się wzięło – gości, słuchanie wszystkich urodzinowych piosenek i wręczanie prezentów. Przeżyłam też zachwyt moich znajomych moim bratem, który osobiście bardzo mnie irytuje. Żadna z nich na niego nie zasługuje. Jeśli któraś względem mnie by się nadawała, naprawdę musiałaby być aniołem. Jak mama. Ja w tej rodzinie robię za demona, niech tak zostanie. Nawet podoba mi się ta robota, zawsze jakaś rozrywka. A gdy już przeżyłam wszystkie te męczące i żenujące rzeczy, mogę spędzić czas z drogim szampanem i przyjaciółmi w ogromnym salonie, podczas gdy reszta gości bawi się na parkiecie lub przy stołach.
- Patrzcie co tu mam. – Dean wyciąga zza pleców butelkę Bourbon’u i patrzy na mnie z szczerozłotym uśmiechem. – Czas na mocniejsze trunki, jubilatko.
- Zgadzam się – dopowiada Veronica, po czym dopija swojego szampana i odkłada nasze lampki po szampanie na jakiś regał. Charles kładzie na stole nowe szkła, alkohol leje się szybciej, niż sądziłam, że może.
- Jak się czujesz? – pyta mnie Samuel, zajmując miejsce pomiędzy mną i Veronicą, która zacięcie rozmawia z Charlesem.
- Chyba w porządku. Lekko wstawiona. Ale lepiej niż na początku, wiesz jak mnie męczą te wszystkie wstępne uroczystości.
Biorę niewielki łyk pysznego bourbon’u. Ten trunek ogrzewa nieco bardziej, niż wcześniej wspomniany szampan, ale nie można narzekać – oba trunki z wyższej półki. Obserwuję otoczenie. Ludzie rozmawiają, śmieją się i piją, a my tradycyjnie skończyliśmy na kanapie z alkoholem i milionem tematów do rozmowy, trochę rodzinnie. Dominic i Dean piją w najlepsze, obserwując przechodzące przez salon dziewczyny, które – z resztą – dobrze znam.
Paraliżuję ich obu spojrzeniem.
Wybucha śmiech.
- Ja się cieszę, że nie muszę tego przeżywać.
To fakt. Urodziny Samuela to po prostu wyjście do klubu i zabawa do białego rana. Szczerze mówiąc wolałabym to, niż wszystkich członków rodziny i znajomych składających mi co chwilę nieszczere życzenia, wyjęte spod rękawa jak fałszywe karty.
Nagle do salonu wchodzi Camila w granatowej ślicznej sukience i omiata nas szybkim, nikłym spojrzeniem. Na jej ustach gości szeroki uśmiech, jakby napawała ją duma. Niemalże wszyscy już zwrócili na nią uwagę. A powód jej dumy w czarnych sportowych butach tuż po niej przekracza progi salonu. Mam wrażenie, jakby atmosfera w pomieszczeniu lekko wzrosła. Skądś kojarzę tego chłopaka. Wydaje mi się, że gdzieś go już widziałam.
Prowadzi go za sobą jak trofeum, a on się nie sprzeciwia, ale widać, że utrzymuje bezpieczny dystans. Wygląda, jakby chciał okraść bank. Wygląda na aroganta, egoistę.
Cóż, niedorzecznie przystojnego aroganta.
- Wszystkiego najlepszego, Elena!
Dominic zerka na mnie lekko zdziwiony. Nie widzieliśmy Camili od miesiąca, odkąd wyjechała na wakacje z rodziną, a nagle przychodzi z nieznajomym chłopakiem i krzyczy, że życzy mi wszystkiego najlepszego. Coś jest nie tak. Mam na myśli, to miłe, ale trochę sztuczne.
Uśmiecham się, ale nie ufam temu.
- Dzięki.
- Miło cię widzieć Camila, kiedy wróciłaś z Włoch? – odzywa się Lucas. On chyba najwięcej wiedział na temat jej wakacji i ogólnie jej. Podobno coś tam rozmawiali podczas jej nieobecności. Jego ton jest jednak trochę… ironiczny.
Dziewczyna rumieni się.
Ja mrużę oczy, czując na sobie natarczywe spojrzenie nieznajomego chłopaka. Zerkam na niego zaintrygowana i jestem pewna, że gdzieś już widziałam te oczy. Ale nie pamiętam gdzie i dlaczego są takie… magnetyczne. W każdym razie mam wrażenie, jakby niebieskooki chłopak pragnął zajrzeć do mojej duszy, albo ją zabrać.
Dean, siedzący obok mnie, przekłada ramię i obejmuje mnie opiekuńczo. Chyba zauważył niebezpieczne zainteresowanie nieznajomego. Śmiać mi się chce, więc upijam jeszcze trochę alkoholu ze szklanki. Nie protestuję, gdy Dean mnie chroni.
To jest nasza rodzinna ochrona.
- Kilka dni temu. Właśnie chciałam przedstawić wam mojego nowego znajomego. Poznaliśmy się we Włoszech, ma na imię Silas i przeprowadza się do Nowego Orleanu.
Nagle dzieje się coś dziwnego. Silas się odzywa, a mnie ten dźwięk niemalże paraliżuje. Pamiętam, skąd go znam. Ten głos rozpoznałabym wszędzie, nawet w środku ciemnego lasu, otoczona drzewami. To on mnie złapał.
Chyba wiszę mu życie.
- Miło mi was poznać.
Chyba muszę się napić.
Oddaję pustą szklankę Samowi i gestem dłoni proszę, aby mi dolał. Silas uśmiecha się tajemniczo, nie mogę na niego patrzeć. Od razu mam przed oczami ten mój bezsensowny upadek. Czarnowłosy przedstawia się każdemu z osobna, ja zaś w tym czasie wstaję z kanapy i utrzymuję równowagę na wysokich szpilkach. Nie no, nie jestem jeszcze tak wstawiona. Muszę się stąd eksmitować, zanim stanie się coś złego. Ten magnetyzm Silasa mnie przeraża.
- Ej, księżniczka. – Dean łapie mnie za rękę, zanim odejdę. Wszyscy milkną. – Obiecałaś mi taniec, pamiętasz? – Puszcza mi oczko. To chyba kolejny ratunek? Chyba mi się miesza w głowie. Dlaczego oni wszyscy mieszają mi w głowie.
- Niech ci będzie.
Dean prowadzi mnie na środek salonu, gdzie jest wystarczająco miejsca. Dominic pogłaśnia muzykę, a ja zamykam oczy i pozwalam jej wpoić się w moją krew. Otwieram oczy, a Dean śmieje się, prowadząc mnie w jej rytm. Płynę, jakby to była najprostsza i najlepsza rzecz w życiu. Rozluźniam się, poruszam ciałem w rytm muzyki i zapominam na chwilę o reszcie świata. Dean obkręca mnie kilkakrotnie, po czym chwyta mnie w talii i prowadzi mnie, chociaż przecież podobno nie umiał tańczyć. Śmieję się głośno.
Po chwili wszyscy znajdują się obok nas, tańcząc, a Roth wypuszcza mnie ze swoich objęć. Sama poruszam się w rytm muzyki, nie wracając uwagi na pozostałych.
Czuję dotyk na swojej skórze, na ręce przesuwają się czyjeś palce. Dotyk wręcz paraliżujący. Oddech przy moim ciele. Mam wrażenie, jakby muzyka odrobinę przycichła, a przecież nikt nie stoi przy głośnikach. Nikt nie odczuwa różnicy.
- Spełnienia marzeń, Eleno. I życia, którego tak pragniesz – szepcze mi znajomy głos przy uchu, po czym jego właściciel wychodzi niezauważony przez nikogo, prócz mnie.
Jeszcze długo patrzę na przejście, za którym zniknął Silas.
Nie rozumiem nic z tego. 

3 komentarze:

  1. Nie muszę w sumie zajmować miejsca, ale to fajne.
    MOJE

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wracam.
      Nawet szybciej niż sądziłam, to chyba dobrze, hah.
      Tak w ogóle to cześć, kochana!
      Ślicznie dziękuję za komentarz u mnie, uwielbiam je po prostu <3
      Co do samego rozdziału. Nie spodziewałam się pojawienia tajemniczej Camilii, a tym bardziej tajemniczego chłopaka tudzież Silasa. (Przynajmniej nie tak szybko.)
      Ale nie zaczynajmy od tyłka strony, bo to nie ładnie.
      Bardzo cieszy mnie, że główna bohaterka ma tak dobry kontakt ze swoją mamą i bratem. Dominic tak się o nią martwi, że to aż słodkie.
      Dobrze, że Elena jakoś dała radę przeżyć te urodziny. Na pewno nie było jej łatwo.
      Ten tajemniczy chłopak... Nadal obstawiam, że jest wampirem. No po prostu na bank! Jeszcze te jego "życzenia". Uch... aż ciarki mnie przeszły, poważnie.
      Rozdział bardzo mi się spodobał, czekam na następny.
      Życzę Ci dużo czasu i chęci do pisania <3
      Tulę, Całuję,
      Shoshano aka MAŁPA

      Usuń