Z
deka gwałtownie łapię za drzwi do garażu i ciągnę je ku sobie. Muzyka gra tak
głośno, że ledwo słyszę swoje myśli, a chłopaki na pierwszy rzut oka są już
lekko wstawieni. Nic nowego. Dziś początek weekendu, rodzice Charlesa na
wyjeździe służbowym, tutaj zaś – kompletna libacja, ale z kulturą. To chyba
ważne. Cicho zamykam za sobą drzwi. Jako pierwszy zauważa mnie Dean; ten,
którego miałam uczyć tańczyć. Na mój widok uśmiecha się tak szeroko, że obawiam
się, że za chwilę wypadną mu śnieżnobiałe zęby.
Odwzajemniam
uśmiech, lecz z mojej strony jest bardziej wymuszony. Wciąż jestem w lekkim
szoku po sytuacji sprzed pięciu minut.
-
Elena! W końcu przyszłaś – słyszę rozbawiony głos Charlesa, tego, którego
właśnie wypatrywałam.
Ściska
mnie delikatnie na przywitanie, zawsze to robi. To chyba taki rytuał. Ze mną
zawsze witają się przytulając, jakoś nigdy mnie to nie zastanawiało, ani nie
przeszkadzało. Przyjacielski gest, czasem nawet podnosi na duchu, nawet
nieświadomie.
Krzywię
się na widok stojących na stoliku butelek z piwem. Jest też Bourbon i wódka.
Jak na szwedzkim stole, tyle że zamiast jedzenia podają alkohol.
-
Muszę z tobą porozmawiać – mówię bez ogródek do Charlesa, gdy tylko sięga po
kolejne piwo i podaje mi je do ręki. Chcąc nie chcąc, nie zastanawiając się też
za bardzo – biorę je. Chyba potrzebuję trochę nieświadomości życiowej.
Tak
przynajmniej usprawiedliwiamy picie alkoholu w tych czasach. Wprowadzenie chwilowej nieświadomości
życiowej i emocjonalnej. Jako argument zawsze działa. Przynajmniej u
rodziców, chociaż żadne z nas nie może na nich narzekać.
Charles
unosi lekko brew, chyba zdziwiony moim powitaniem. Nie spodziewał się tego. No,
na pewno nie w aktualnym stanie. Osobiście nie lubię tego stanu. Nazywam go upojeniem
alkoholowym. Może i poprawia na chwilę humor, może i pozwala na chwilę się nie
przejmować i mieć wszystko gdzieś, ale co z tego, skoro potem wszystko jest tak
samo? Problemy nie znikają po kilkugodzinnym upiciu się. A szkoda. Byłoby
fajnie.
-
O czym?
Przewracam
oczyma.
-
Skąd wiesz?
-
Ale o czym? – udaje nieświadomego.
Przekręcam
głowę w bok, prawie jak kot. Tylko kotom to lepiej wychodzi.
-
O mnie i Aaronie - niemalże syczę przez zęby. – Powiedziałeś mi przez telefon,
że go tu nie będzie i mam się nie martwić. Co to miało znaczyć? Powiedział ci
coś?
Charles
unosi dłonie - włącznie z tym przeklętym piwem – w akcie obronnym.
-
Po pierwsze: uspokój się, jesteś zdenerwowana. I w sumie, wcale się nie dziwię.
Wiem, nie chciałaś, żeby to się rozeszło. W sumie, nie ma się co chwalić tym,
że chłopak cię zdradził z jakąś pustą blondynką. – Odwracam wzrok. Jakoś nie
chcę tego znowu słysząc, ale owszem, wkurzyła mnie informacja, że już wszyscy
wiedzą. Wszyscy będą się teraz – tak jak ja – zastanawiać, co jest w niej
takiego, czego nie mam ja, skoro poszedł do niej. – Hej, Elena… Aaron po prostu
musiał komuś o tym powiedzieć. To nie moja wina, że trafiło na mnie. Wiesz, że
nigdy nie chciałbym cię zranić.
Krzywię
się.
-
Musiał się pochwalić, co? Widać, że ma czym.
Odechciało
mi się pić tego piwa.
-
Zachował się jak ostatni palant, nie zasłużyłaś. Bardzo mi przykro – zapewnia z
miną zbitego psa. – Jesteś dużo lepsza od Ashley, pamiętaj o tym.
Kiwam
niewyraźnie głową, przyglądając się jak Samuel i Lucas grają w Fifę, a Dean
klika z kimś na telefonie, kompletnie nie odrywa od niego wzroku. Ja za to
koniecznie muszę oderwać myśli od dzisiejszych wydarzeń. Ten dzień jest
beznadziejny.
Tak
samo jak to piwo.
-
Chcesz o tym pogadać? – pyta Charles. – Wiesz, na osobności. Musisz być
cholernie zmęczona i zraniona. Chciałbym jakoś pomóc.
-
Nie chcę o tym rozmawiać. Jestem ci wdzięczna, Charles, ale poradzę sobie ze
sobą. Jestem dużą dziewczynką.
-
No pewnie! – Uśmiecha się momentalnie, po czym unosi piwo ku górze. – Ktoś tu
za godzinę będzie miał osiemnaście lat. Dominic pewnie od rana planuje imprezę.
-
Nawet mi nie przypominaj. To będzie koszmar na jawie.
Charles
wzrusza ramionami.
-
Skoro ty się z tego nie cieszysz, ja będę za nas dwoje. I na pewno będzie
cudownie.
-
Jasne – rzucam lekko. – Pójdę się przywitać z chłopakami.
Zostawiam
go samego zaraz przy drzwiach, skąd nie ruszałam się odkąd weszłam do garażu.
Pierwszym celem są Lucas i Samuel, ich chyba łatwiej będzie oderwać od
telewizora, niż Deana od komórki. Za jednym zamachem obejmuję ich obu, czym też
się od razu odwdzięczają.
-
Miło cię widzieć w jednym kawałku, młoda – śmieje się Lucas.
-
Dzięki. Was też, uważajcie, żeby nie wejść do tego telewizora.
-
Zabawne – odpowiada z charakterystyczną chrypą Sam, przyglądając mi się
badawczo.
Wszyscy
wiedzą.
Cudownie.
Deanowi
zaś macham dłonią przed oczyma. Odrywa wzrok od wyświetlacza i od razu się
rozpromienia. Tak jak wtedy, gdy tu weszłam. Momentalnie wstaje z kanapy i mnie
obejmuje.
-
Hej księżniczka, jak się czujesz?
Wzdycham
cicho, po czym siadam obok niego i przechylam
butelkę do ust.
-
Słabo ale stabilnie. Z kim tak romansujesz? – droczę się.
-
Nie chcesz wiedzieć. – Odkłada telefon na stolik i rozkłada się jak książę na
kanapie. Kładzie też na mnie nogi, jakby co najmniej nie było mu już za dobrze.
– Co dziś robiłaś?
-
Chcę wiedzieć. – Spycham z siebie jego nogi. Krzywi się jak pięciolatek, do
twarzy mu z tym. – I nic ciekawego. Ale i tak już wszyscy o tym wiecie, więc
proszę, darujmy sobie ten beznadziejny temat.
-
„Beznadzieja”. To słowo idealnie cię dzisiaj reprezentuje.
-
Chamsko, ale w sumie zgodnie z prawdą.
-
Jest źle – podsumowuje. – Normalna Elena już by mnie uderzyła za takie
chamstwo.
-
Nie mam nastroju.
-
To niedobrze.
-
Wygrałem! – krzyczy Sam. – Słaby jesteś, nigdy ze mną nie wygrasz.
Lucas
kładzie pada na stolik i wzrusza ramionami.
- Zawodnicy mi się rozmazują. Ty mniej
wypiłeś.
-
A Ty zawsze tak usprawiedliwiasz przegraną.
Śmieję
się cicho. Charles podchodzi i zabiera pada, po czym opada na kanapę obok
chłopaków. Uwielbiam ich, chociaż czasami mam ochotę zabić. Nieodpartą. Są dla
mnie, oprócz Dominica, jak starsi bracia. Dominic naprawdę nim jest.
-
Bo przegrywać też trzeba umieć – mówię półgłosem i zapijam słowa mądrości
gorzkim smakiem piwa.
Wyczuwam
tutaj też aluzję do swojego aktualnego stanu psychicznego. I nie do końca wiem,
czy przegrałam, czy wygrałam. Myślę, że skoro mój ex okazał się sprzedajną
szmatą, to chyba wygrałam. Nie chcę przy sobie zdradliwych ludzi.
-
Trzeba też wiedzieć o co się walczy i czy wygrana naprawdę da nam satysfakcję –
wypowiada się Charles, patrząc na mnie tak, jakby chciał mi coś przekazać.
Nie
odpowiadam.
Chłopaki
zmieniają temat, a ja odpływam. Patrzę na duże, kolorowe lampiony porozwieszane
na suficie, oświetlające całe pomieszczenie. Nadają temu miejscu świetnej
atmosfery, a ja lubię tu odpoczywać. Nie zawsze jest tu szczególnie cicho i spokojnie,
ale jest… inaczej, niż w innych miejscach. Tutaj jest atmosfera, której nic nie
pobije. I czujemy się ze sobą dobrze, wspieramy i traktujemy jak rodzinę.
Nawet, jeśli zwykle jestem tu jedyną dziewczyną – nie przeszkadza mi to. Dobrze
wiem, że każdy z nich zrobiłby wszystko, bym była bezpieczna.
W
głowie wciąż tkwi, gdzieś pod skórą, gdzieś głęboko w myślach… ten chłopak. Te
jasnoniebieskie, wpatrzone we mnie oczy i czarne jak smoła włosy, tańczące na
wietrze. Mój prawie śmiertelny upadek
z budynku. Nie wiem dlaczego, ale myślę, że tak po prostu miało być. Chociaż
nie rozumiem jak i dlaczego on mnie uratował.
W
tej chwili chyba tylko cieszę się, że jestem fizycznie żywa. Psychicznie chyba
musi minąć jakiś czas, jestem wyczerpana. Mam wrażenie, że ten upadek miał być końcem.
Ratunek początkiem. Lecz początkiem czego? Nowej mnie? Nowego życia?
Budzi
mnie dźwięk otwieranych drzwi. Mrużę oczy, nieprzyzwyczajone jeszcze do
światła. Chyba przysnęłam. Podnoszę głowę z oparcia kanapy i dostrzegam kila
rozmazanych sylwetek. Mrugam jeszcze kilka razy. Obraz się krystalizuje. A ja
na ten widok mam ochotę zwymiotować. Delikatnie, ale zdecydowanie podnoszę się
do pozycji siedzącej, zaczepiam dłonie w meblu i wbijam w kanapę paznokcie. Aaron
wydaje się nieprzejęty moją obecnością – na początku. Chłopaki natomiast
sztywnieją jeden po drugim. Charles chyba przetrzeźwiał, wstaje z fotela, by
powitać nowego gościa? Zerka na mnie, szuka wściekłego spojrzenia. Nie znajduje
go. Przecież mi obiecał, że go tu nie będzie, ale nie wygląda, jakby Aaron był zapowiedzianym
gościem. Szybko zauważam, że muzyka też przycichła, to chyba dlatego, że
zasnęłam.
-
Cześć chłopaki. Elena, nie spodziewałem się ciebie tutaj.
Odwracam
wzrok. Wnętrzności mi się przewracają, gdy na niego patrzę.
-
I vice versa – rzucam kąśliwie.
-
Co ty tu robisz, Aaron? – pytanie zadaje Dean, podczas gdy Charles pisze coś na
telefonie i zaraz chowa go w tylnej kieszeni spodni.
Samuel
też zasnął, ale chyba nie zamierza się jeszcze budzić. Lucas, również przejęty,
obserwuje sytuację w milczeniu. Gestem dłoni nakazuje mi spokój, ale to nie
jest takie proste, gdy parę godzin po zerwaniu, nadal muszę patrzeć na tego
szmatławca.
Kiwam
głową.
Gdybym
była bardziej pobudzona, pewnie zrobiłabym akcję, ale jestem za bardzo zaspana
i zmęczona. Nie wiem ile spałam, ale wydaje mi się, że krótko. Nic się nie
zmieniło, odkąd zamknęłam oczy. nie wliczając napiętej atmosfery i niechcianego
gościa.
-
Byłem na mieście, wpadłem chwilę pogadać. Z nią też, jak już tu jest.
Dean
napręża się jak kot i staje przede mną, jak brama dzieląca mnie i tego palanta.
Nie zamierzam protestować. Nie mam ochoty na rozmowę. Zwłaszcza nie z nim.
-
Nie będziesz z nią rozmawiał. Wystarczająco się przez ciebie nacierpiała przez
ostatni rok – odpowiada mu Charles, również zdenerwowany całą sytuacją.
Aaron
się śmieje. Ten śmiech jest przerażający.
-
A wy co? – kpi. – Obrońcy biednej pokrzywdzonej? Może na to zasłużyła.
Przełykam
ślinę.
Czuję
na sobie zmartwione spojrzenie Lucasa, ale on wie, że nie powinien się odzywać.
Wystarczy, że Dean i Charles stoją na baczność, jakby co najmniej miano mnie
zaatakować. Nic takiego się nie stanie.
Śmierć
mnie chyba nie lubi.
-
Pozwólcie jej się wypowiedzieć. Nic jej nie zrobię – zapewnia z tym fałszywym
uśmieszkiem mój ex.
Kręcę
głową.
Nie
pozwolę na ten cyrk.
-
Nie jesteś tego wart – odzywam się po chwili, po czym wstaję i omijam Deana.
Nie
zatrzymuje mnie. Każdy tylko patrzy.
Omijam
też dumnie uśmiechającego się Aarona. Chociaż nie. Zmieniam zdanie. Robię dwa
kroki w tył, staję przed nim, a gdy on ani drgnie opieram ręce na jego
ramionach, przechylam go ku sobie z całą siłą, jaką mam i wysoko podnoszę
kolano. Wkładam to całe swoje złamane serce. Aaron wygina się jak złamany patyk
w dół. Za plecami słyszę śmiech, donośny śmiech.
Opada
na kolana.
Mam
ochotę mu dołożyć, zaciskam dłonie w pięść i oddycham głęboko.
Nie warto.
-
Nigdy nie byłeś. Jesteś dumny i pewny siebie, zaprowadzi cię to na dno i to nie
będzie moja zasługa. Upadniesz i zegniesz się tak jak teraz. Tym się może
pochwal, bo szmacić może się każdy, ale nie każdego położy osiemnastolatka.
Zostawiam
wijącego się z bólu blondyna i przed wyjściem z garażu, żegnam się z chłopakami
unosząc rękę. Jestem im wdzięczna za obronę. Za wszystko właściwie.
Wychodzę,
a przy ulicy czeka na mnie znane mi dobrze auto. Wsiadam na miejsce pasażera i
przytulam mocno kierowcę. Potrzebowałam tego, tak myślę. Tych bezpiecznych,
zawsze obecnych ramion i poczucia stabilności. Chociażby chwilowej.
-
Skąd wiedziałeś?
Dominic
uśmiecha się smutno.
-
Charles napisał, że nie jest ciekawie, więc przyjechałem. Jeszcze minuta, a
przysięgam, że bym tam poszedł i nie ręczę za to, co bym tam zrobił.
Zapinam
pasy. Dominic gwałtownie rusza z podjazdu.
-
Poradziłam sobie – zapewniam. – Ale jestem wyczerpana.
-
Widzę. Musisz odpocząć przed jutrem. – Brat patrzy na mnie , jakby co najmniej
popełnił siedem grzechów. Założę się, że popełnił. Zerkam na godzinę. Dochodzi
druga w nocy. Wzdycham cicho. – Wszystkiego najlepszego, siostrzyczko.
Hejka, hej, hejo, siemka!
OdpowiedzUsuńMożesz w wolnej chwili zerknąć pod pierwszy rozdział ;*
Lubię Twoje historie. Lubię Twój styl pisania. To po prostu jakaś magia! Kiedy czytam przenoszę się do innego świata - bardzo intrygującego świata.
Jestem ciekawa dalszych rozdziałów jak cholera. Przepraszam za wyrażenie, ale akurat tutaj jest niezwykle adekwatne.
Żałuję, że szybciej nie zabrałam się za lekturę. Chociaż w sumie to nie XD. Dzięki temu mogłam sobie za jednym zamachem przeczytać dwa rozdziały <3. Cwana ja, heh.
Elena. Ładne imię. I ładnie poradziła sobie z Aaronem. Jak ja go nie znoszę. Tak, po dwóch rozdziałach (i praktycznie jednym wątkiem z nim, meh). Jakiś taki nieprzyjemny idiota.
Spodobało mi się, że jej koledzy/znajomi/przyjaciele stanęli po jej stronie, a nie tego dupka. Nawet Charles.
Czekam niecierpliwie na 3 rozdział i trzymam kciuki, żeby więcej osób odkryło tego bloga!
Życzę dużo weny i czasu, no i chęci do pisania.
Tulę,
Shoshano aka MAŁPA