Myślę,
że właściwie zawsze byłam pokręcona, lekko niezrównoważona psychicznie – zawsze
lubiłam zabawę. Patrzę na półpełną, lub do połowy pustą – zależy, jak kto
spojrzy – butelkę bourbon’u i uśmiecham się sama do siebie. Dlaczego? Bo chce
mi się płakać. Dwie cholernie beznadziejne skrajności dopadły mnie na dachu
budynku, w którym jutro odbędzie się moja impreza urodzinowa. Przyjaciele więc
planują moją osiemnastkę z rozmachem
na jakimś wieżowcu, a ja piję w samotności.
Pytanie:
dlaczego piję w samotności?
Normalni
ludzie nie piją w środku nocy, siedząc na dachu wieżowca, zamiast planować
swoje urodziny i może i pić, ale ze znajomymi. Może nawet z chłopakiem.
A,
fakt. Dzisiaj go rzuciłam.
Bodajże
godzinę temu.
Spoglądam
w niemalże czarne niebo okryte milionem gwiazd i myślę, że to wszystko nie ma
sensu. Miłość nie ma sensu. Zaufanie nie ma sensu. Związki nie mają sensu.
Pieprzenie bez sensu też nie ma sensu, ale to już masło maślane. Ja za to
użalam się nad sobą jak jakaś kompletna, skończona idiotka i mam nadzieję, że
nikt tego nie zobaczy. Będę trupem, jeśli Dominic tu przyjdzie i zobaczy ten
alkohol. No i połowę moich nóg zwisających sobie beztrosko z dachu.
Wzdycham
cicho.
Nikt
nic nie wie. Jestem z tym sama i tak musi zostać, powtarzam sobie w myślach.
Gdyby Dominic się dowiedział. O Boże, nikomu nie życzyłabym śmierci, którą
zafundowałby Aaronowi. Kręcę głową, nachodzą mnie przeróżne wizje tego, co
zrobiłby z nim mój brat i przeraża mnie to, że zaczyna mi się to podobać.
Czemu
gwiazdy są tak piękne, a ludzie tak podli? Nad każdym z nas widnieją te same
gwiazdy, śpimy pod jednym niebem, mamy jednego Boga, a jednak jesteśmy tak
różni. Są ludzie, którzy oddaliby za ciebie życie, a potem jeszcze się ich za
to krzywdzi. Są też ludzie, którzy najchętniej poskakaliby jeszcze po twoim
grobie, śpiewając Alleluja i pijąc
wódkę jednocześnie, a oni będą mieli lepsze życie, niż ci pierwsi. Jeżeli
sprawiedliwość na tym świecie istnieje, chcę ją zobaczyć. Chcę jej doświadczyć,
bo już w nią nie wierzę.
Podnoszę
się do pozycji siedzącej, łapię ostrożnie butelkę i nalewam sobie trunku do
szklanki. Pewnie, że sobie załatwiłam szklankę, jestem na tyle inteligentnym
człowiekiem, aby nie pić z butelki, jeśli już muszę pić w samotności. Zawartość
szkła szybko opróżniam. Drapie mnie po gardle, po czym czuję przyjemne ciepło.
Tak, to był dobry pomysł.
Wcale
nie czuję się jak alkoholik. Po prostu alkohol ułatwia myślenie i bycie szczery
ze sobą samym. Ludzie lubią się okłamywać, wmawiać sobie inne wersje prawdy, a
przecież żadne nie istnieją. Inna wersja prawdy to czyste kłamstwo. Paradoksem
jest to, że każdy chce słyszeć tylko prawdę, a zadowoli się byle jakim
kłamstwem, bo łatwiej je przyswoić i przyjąć do świadomości. Ja się takim
kłamstwem zadowalałam przez miesiące. Byłam tak nimi karmiona, bo były
łagodniejsze od prawdy, którą niejeden boi się wyznać.
Słyszę
wibracje. Telefon. Ktoś do mnie dzwoni.
Spoglądam
na ekran. Veronica.
Odrzucam.
Nie chcę z nikim rozmawiać. Nie chcę się nikomu tłumaczyć, dlaczego wybrałam
samotność, zamiast przyjść i pozwolić sobie pomóc. Kładę się znowu na zimnej
podłodze… chociaż to chyba właściwie jest sufit. Wszystko jedno. Jest zimne. I samotne,
jak ja w tą pieprzoną noc. Jedno trzeba przyznać, chociaż alkohol rozgrzewa
mnie od środka, chłód rozrywa mi serce na miliony drobnych kawałeczków. Mam nieodpartą
ochotę się rozpłakać i pokazać światu, a właściwie samej sobie, że wcale nie
jestem taka silna; że mam prawo czuć się źle i trochę się nad sobą poużalać.
Ale nie mogę, bo znowu dzwoni ten głupi telefon. Chcę go zrzucić z tego
pieprzonego dachu, ale trochę mi go szkoda, więc po prostu po niego sięgam i
nie patrząc na ekran, odbieram.
-
Nie mam ochoty z nikim rozmawiać – mówię na wstępie. – Odebrałam tylko dlatego,
że ten telefon ciągle dzwoni, a mnie to wkurza.
Po
drugiej stronie słuchawki słyszę szczery śmiech. Męski. Doznaję
kilkusekundowego zawału, po czym odsuwam telefon od ucha i sprawdzam, od kogo właściwie
odebrałam połączenie. Chryste. To tylko Charles.
Wszystko
jakby po mnie spływa.
-
Też miło cię słyszeć, Elena. No tak się składa, że Dominic do mnie dzwonił.
Pięknie.
-
Powiedziałeś mu, że nie masz pojęcia kim jestem i jeszcze większego pojęcia nie
masz gdzie jestem, prawda?
-
Powiedzmy. Powiedziałem, że ode mnie też nie odbierasz telefonu. No, bo nie
odbierałaś, do tej pory. Coś się stało? – rozbawiony ton zmienia się w ten,
którego nienawidzę. Ten zmartwiony, mówiący tylko o tym, jak bardzo powinnam
nie robić niczego złego, chociaż dla ludzi, którym na mnie zależy, a i tak to
robię.
A
potem mam wyrzuty sumienia.
-
Nie, nic – zbywam go na szybko. – Chciałam tylko pobyć sama.
-
Zrozumiałem to już po pierwszych kilku słowach – oświadcza przekonująco.
Uśmiecham się słabo, patrzę na gwieździste niebo i miasto oblane tysiącem
świateł, lamp drogowych i wszystkich spieszących się gdzieś kierowców,
przeklinających się nawzajem za nieumiejętność jazdy samochodem. Chyba mam
dość. – Widzę, że nie jesteś w nastroju i nie chcesz rozmawiać, ale może chcesz
się napić? Chłopaki są u mnie w garażu. Wpadnij, pośmiejesz się trochę.
Obiecujemy o nic nie wypytywać.
Chcę
się napić?
Patrzę
na półpełną butelkę bourbon’u i wzdycham cicho. Chyba nie chcę. Ale
niewypytujące, rozbawiające mnie towarzystwo może nie być najgorszym pomysłem. Jest
jeszcze jedna kwestia.
-
Chłopaki. Znaczy kto dokładnie? – pytam ostrożnie, bez zawahania w głosie.
-
Nie ma go, nie martw się.
W
tym momencie moje serce się zatrzymuje. Na chwilę, ale jednak.
Skąd
on do cholery wie? I dlaczego do mnie dzwoni, skoro o tym wie? Dlaczego skłamał
i udawał, że wszystko jest w porządku?
-
Wpadaj, Dean chce się z tobą napić… Pamiętaj, obiecałaś nauczyć go tańczyć.
Rozłączam
się kompletnie zmieszana emocjonalnie. Ostatnie słowa słyszałam jakby przez
mgłę. Co Aaron mu powiedział? Co mógł mu powiedzieć… przecież są pieprzonymi
najlepszymi kumplami. Pewnie wszystko, ze szczegółami. Cóż, zakładając, że
Charles jest wstawiony, jest szansa, że mi wszystko wyśpiewa, jak na spowiedzi,
czyli jak zwykle.
Lekko
wkurzona, lekko zadowolona i zdecydowanie odrobinę pijana wstaję z zimnego
dachu na proste nogi i schylam się po butelkę alkoholu oraz szklankę. I wtedy
dzieje się coś nieprzewidywalnego (jednak przewidywalnego w moim wykonaniu). Potykam
się o własną, rozwiązaną sznurówkę. Lepiej? Staję na jeden koniec i ruszam
drugą nogą. Gleba gwarantowana. Gorzej, że gleba znajduje się zbyt wiele metrów
za daleko.
Spadając,
myślę tylko o tym, że właśnie zdradził mnie chłopak, a ja siedziałam na budynku
wysokim jak cholera. Wszyscy pomyślą, że wpadłam w depresję tak głęboką jak
jakieś morze i postanowiłam się zabić. Co za brednie. O matko. Teraz żałuję
tylu rzeczy…
Wiatr
bawi się moimi włosami. Chłód tańczy z moim spadającym ciałem. To najdłuższe
sekundy w moim życiu tak podejrzewam.
Ale
beznadziejna śmierć.
Chyba
zmartwychwstanę, jeśli na swoim pogrzebie usłyszę, że zabiłam się przez tego
dupka. I zabiję tego, który to powie. A potem dalej stąd skoczę, żeby nie iść
siedzieć za tego kogoś. Ambitne pośmiertne plany przed śmiercią wydają się
beznadziejnym pomysłem. Takim jak ta śmierć. I pomysł, żeby pić na dachu tego
pieprzonego budynku.
Nagle
dotykam ziemi i kiedy wiem, że powinnam stracić kontakt z rzeczywistością,
wcale go nie tracę. Mam po prostu ciasno zamknięte oczy. Jestem przerażona.
Dopiero po chwili uświadamiam sobie, że wbijam w coś paznokcie i to wcale nie
jest twardy beton. I wcale nie leżę na tym betonie nieżywa. Jestem całkiem żywa
i twarde jak metal palce mocno obejmują mnie w okolicy żeber, trzymając – cóż,
jak dla mnie wysoko – ponad ziemią. Wszystko to uświadamiam sobie trzymając
oczy mocno zamknięte. Boję się je otworzyć.
Ale
to robię.
Mam
przed sobą jasnoniebieskie tęczówki wpatrzone prosto w moje. Ciemne, chyba
czarne włosy odsłaniające czoło. Gładką jak stal cerę na pierwszy rzut oka. No i
to wkurwione spojrzenie rozpoznam na każdej twarzy. Co zrobiłam złego, że w jego
spojrzeniu kryje się tyle nienawiści i zła? Oprócz tego czytam dumę, pewność
siebie z jego postawy i wyrazu twarzy.
-
Kim ty jesteś? – szepczę.
-
Milcz.
Donośny,
ale cichy głos. Zdecydowany. Przyprawia mnie o ciarki, dobrze, że mam bluzę i
nic nie widać. Dobra. Mógłby mnie już puścić. Skoro jeszcze żyję, muszę iść
przesłuchać Charlesa, zanim całkiem się upije i już nic mi nie powie. Tylko jak
to powiedzieć temu wariatowi. Kazał mi siedzieć cicho, zwykle się nie słucham,
ale coś mi podpowiada, że tym razem powinnam.
-
Zamknij oczy.
Zamykam.
Wolę nie dyskutować, jeszcze mi coś zrobi. Chociaż jakby to wziąć na logikę,
mógłby po prostu pozwolić mi umrzeć, gdyby chciał dla mnie źle, no nie? Nie. Nie
wiem. Mam w głowie pustkę i kompletnie nie wiem o czym właśnie myślę. Chciałabym
stanąć na nogi. Tak. Chyba właśnie tego bym teraz chciała, a on gdzieś biegnie.
Gdzie
on biegnie?
Czuję
chłodny powiew wiatru na twarzy i rękach. Ciekawi mnie, czy moje paznokcie
wylądowały głęboko w jego skórze, czy nie bardzo. Chyba muszę je skrócić. Mam
ochotę sprawdzić, złapałam go chyba gdzieś obok szyi. Nie. Nie odważę się.
Nawet oczu się nie odważę otworzyć.
Nagle
staje. Przekręca głowę w stronę mojej, która jest trochę niżej. Domyślam się,
że mogę otworzyć oczy. Stoimy w jakimś miejscu. Podejrzewam, że podróż trwała
jakaś minutę, a on nawet nie dyszy. Przecież biegł! Ja bym chyba zadyszki
dostała po takiej trasie.
Właściwie…
Jakiej trasie? Gdzie ja właściwie jestem?
Niebieskooki
oddycha, jakby nawet roku nie zrobił. Chyba nigdy tak spokojnie nie oddychałam,
jak on. Ja jestem wciąż przerażona. Chłopak delikatnie wypuszcza mnie ze swoich
objęć. Staję na proste nogi. Dziwne uczucie, ale da się przeżyć.
-
Uważaj na siebie – szepcze, po czym znika w mroku.
Przecież
ja mam tyle pytań w głowie, a on sobie poszedł. Kompletna porażka.
Rozglądam
się wokół. Posesja Charlesa. Słyszę krzyki i głośny śmiech dobiegający do mnie
z garażu przyjaciela. Nieznajomego już dawno nie widać, ani śladu po dziwnym
zdarzeniu. Tylko ta biedna butelka Bourbon’u tam została. I szklanka.
A
pieprzyć tą szklankę.
^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^
Witam!
Uwaga, rozdział testowy, bo nie wiem czy Wam się w ogóle spodoba i czy będę chciała to kontynuować, ale na razie mi się podoba. Usunęłam tamten rozdział pierwszy, bo był taki... smutny i jakoś nie miałam naprawdę ochoty ani jakoś weny, żeby się do niego zabrać. Do kontynuacji w sensie. Poza tym mialam problemy zdrowotne i przez co najmniej tydzień, jak nie dłużej, nie było mnie teraz przy komputerze. A to wyżej powstawało z dwa tygodnie XDD
Nie wiem jak to odbierzecie, wstępnie mi się podoba. Historia obiecuję - będzie ciekawa. A sposób pisania musicie mi napisać, czy Wam się taki podoba, bo to wyłącznie mój humor i taki styl sobie wybrałam... Jakoś tak mnie naszło. I będą wulgaryzmy, bo świat jest popieprzony i wulgarny i ja też będę hahah :D
Czekam na komentarze, bo pomoga mi zdecydowac co dalej z tym wyżej, gdyż ja sama nie wiem niestety co robić :D
Kocham, pozdrawiam i przepraszam za nieobecność! ♥
Cherry
Aaaa!
OdpowiedzUsuńJA. TU. WRÓCĘ.
Jakoś w tym tygodniu (postaram się) 💕.
Jak mi serducho wali! Aaaa 🙈
Cześć, kochana!
UsuńCzy jesteś w stanie wybaczyć mi tak ogromną zbrodnię nieskomentowania tak dobrego rozdziału wcześniej? Liczę, że tak :(.
Zdaję sobie sprawę, że pojawił się drugi rozdział, ale chce komentować na bieżąco, so... Komentuję nie znając treści drugiego rozdziału ^^.
Powiem tak: WOWOWOWOWOWOWOWOWOW.
Może jestem głupia, może mam zrytą banię, ale mam nadzieję, że ta historia będzie nawiązywała do wampirów XD. Od razu miałam akie wrażenie, kiedy ten ktosiek ją uratował. No spójrzmy prawdzie w oczy, kto uratowałby dziewczynę spadającą z takiej wysokości hm? No dobra, spiderman... Albo nadprzyrodzeni... Ale ja tam stawiam na wampira, a co tam XD.
Co do stylu przedstawienia historii, pisania (nie wiem jak to ująć) to BARDZO mi się podoba! Można na maksa wczuć się w wydarzenia. Ma się wrażenie, że powstaje jakas niewidzialna nić porozumienia między bohaterką a czytelnikiem. Przynajmniej tak mi się wydaje.
Co do samej fabuły. To pierwszy rozdział, nie ukrywajmy, ale szczerze? Zostaję, zostaję, czytam, czytam!
Lecę do następnego rozdziału.
Obyś ni ogłupiała po tym komentarzu XD.
Całuję,
Shoshano.