Mam
na sobie czarne jeansy przepasane szerokim pasem w talii, podkoszulek tego
samego koloru i wysokie również ciemne kozaki po kolana. Mogłabym przysiąc, że
urwałam się z jakiegoś spotkania sekty. Moje plecy, ramiona i głowę zdobi
czarny płaszcz bez rękawów z kapturem na głowie. Wyglądam, jakbym miała się
gdzieś ukrywać. Moje ręce są blade, mocno kontrastują z mrożącą krew w żyłach –
lecz także moim ulubionym kolorem – czernią. Unoszę wzrok, oglądam się za
siebie. Wokół mnie ciemność, wydaje się nie mieć końca. I mgła, rozjaśniająca,
lecz jednocześnie irytująca. Szukam sensu, jakiejś drogi, kogokolwiek. Obracam się
za siebie i w końcu kręcę się wokół własnej osi, nie potrafiąc dostrzec żywej
duszy. Nic nie słyszę, przynajmniej przez pierwsze kilka chwil i budzi się we
mnie złość.
Gdzie ja jestem? Dlaczego?
I po co mi ten
cholerny kaptur?
W
końcu dobiega do mnie krzyk. Nie mam pojęcia skąd się wziął. Nie potrafię
ustalić podstawowych faktów. Biegnę przed siebie, lecz nie ma drogi, ani
światła, za którym mogłabym pójść. Nie udaje mi się też rozpoznać głosu, który
rozlega się coraz bardziej. Mam wrażenie, że jestem bliżej tego… czegoś, ale mój
umysł chyba wariuje przez ten pieprzony mrok i mgłę.
Głos
dziewczyny. Im głośniej krzyczy, tym bardziej się na nim skupiam. Znam ten
głos. Znam go od dzieciństwa, lecz nigdy nie był tak nasycony strachem,
przerażeniem. Biegnę bez przerwy do źródła głosu, czuję się tu samotna, zdana
na siebie i kompletnie zagubiona. Chłód ociera się o moje dłonie i rozszerza
oczy. Nagle uderzam o coś twardego, ale ludzkiego. Ciepłego. To czyjeś ciało,
twarde jak skała, ale jednak ciało. Odbijam się od postaci w czerni, a ta łapie
mnie w talii zanim stracę równowagę. Gdy unoszę głowę, by rozpoznać właściciela
znajomej czarnej koszulki z wcięciem na dekolcie, głos grzęźnie mi w gardle.
Jasnoniebieskie
oczy niemalże świecą w ciemności, wpatrzone we mnie jak w anioła w
ciemnościach. Jak w światło, którego tak brakuje w tym miejscu. Nie powiem, że
nie jestem przerażona. Jestem. Co ten kretyn tu robi? Nie powiem też, że się
nie cieszę widząc tu kogoś znajomego.
-
Silas.
Wymawiając
jego imię wypuszczam z siebie powietrze, jakby jakiś głaz spadł mi z serca. Nie
słyszę już krzyków dziewczyny, ale on też nie wydaje się zadowolony moim
widokiem. Wygląda na zamyślonego, skupionego na czymś ważnym. Nie spuszcza ze
mnie wzroku. Praktycznie nigdy tego nie robi. Ogarnia go też pewien rodzaj
złości. Zauważam to po jego zachowaniu, znam się na ludziach. Marszczę brwi,
gdy on milczy.
Jego
milczenie zabija mnie, gdy tylko znów słyszę krzyk. Mam wrażenie, że jest wszędzie.
Przede mną, za mną, obok. Nie sposób zlokalizować jego źródła.
-
Poznajesz? – Odzywa się po chwili. – To twoja przyjaciółka. Cierpi.
-
Muszę jej pomóc – mówię szybko i niewyraźnie, otaczając mrok wzrokiem. – Gdzie ja
jestem? Co się z nią dzieje? Silas, powiedz coś, do cholery!
Krzyczę,
a on w odpowiedzi krzywi się z niesmakiem.
Zaraz
jednak obraca się do mnie plecami i gdzieś idzie, więc instynktownie podążam za
tajemniczym niebieskookim wkurzającym chłopakiem, którego chyba za moment
rozszarpię. Gdzie są moi przyjaciele? Coś jest nie tak. Temperatura staje się
coraz niższa, a ja odczuwając to chwytam krańce długiej czarnej narzuty i
otulam się nią. Silas idzie gdzieś w kompletnym milczeniu. Nie odwraca się, nie
zatrzymuje, ale czuwa, tak jak zawsze.
Widzę
światło. Promyk nadziei, do którego mam ochotę biec, ale chyba bolą mnie już
nogi od tego sportu. Postanawiam nie wymijać chłopaka i po prostu nie rzucać
się w oczy. Zachowuję równowagę też, gdy zbliżamy się do owego światła, a ja
dostrzegam osobę siedzącą na ziemi. Trzyma się za kolana, chowa w nich twarz i
krzyczy ile sił ma w gardle. Brzmi, jakby coś albo ktoś rozrywał ją od środka. Jakby
ktoś ją bardzo skrzywdził, a jej serce rozpadło się na kawałki.
Moim
pierwszym odruchem jest podejście do niej i pomoc. Zrobienie cokolwiek. Okropnie
się czuję widząc ją w tym stanie, wygląda koszmarnie. Jednak gdy chcę wyminąć Silasa
i isć do niej, on chwyta mnie za ramię, zatrzymuje przy sobie.
-
Przyjrzyj się jej. Poznajesz? – Brązowe włosy mienią się w słabym świetle,
twarz zalana łzami i te smutne oczy, gdy w końcu na nas spogląda. Jednak są
puste, jakby kompletnie nic nie dostrzegła. Chowa twarz w dłoniach. Serce łamie
się na pół. Szarpię się, lecz Silas trzyma mnie przy sobie jeszcze mocniej. Opiera
mnie o swoją klatkę piersiową, dopóki się nie uspokajam. – Znasz ją od
dzieciństwa, a teraz ona cierpi.
-
Dlaczego?
Nie
odrywam wzroku od Veroniki.
Zamglony
głos budzi się za moim uchem.
-
Straciła kogoś ważnego.
-
Pozwól mi do niej pójść.
-
Ona cię nie widzi. I już nigdy jej nie pomożesz, Eleno. Nigdy nie wrócisz –
wypowiada te słowa jak przepowiednię, której miałabym być częścią. Odwracam się
do niego twarzą, przerażona, lecz wciąż odrzucam od siebie te informacje.
Kręcę
głową.
-
Nie.
Gdy
to mówię, płacz znika. Światło i ona też. Nie ma już nic prócz ciemności i
dumnego, lecz przenikliwego wzroku Silasa.
-
Zapracowałaś na to. – Silas ściąga mój kaptur z głowy i układa go na plecach. –
Próbowałem, ale zawsze byłem dla ciebie zbyt niebezpieczny. Wybacz mi…
Rzuca
mi ostatnie puste spojrzenie i odchodzi w mrok.
-
Silas!
Biegnę,
lecz tam już nic nie ma.
I
nikogo.
Schodzę
rano po drewnianych schodach na dół. Veroniki nie było w łóżku, gdy się obudziłam,
wiec ubrałam pierwsze, co znalazłam w torbie i postanowiłam zejść. Wydaje mi
się, że już dość późno, praktycznie nikogo nie ma w domu. Rozglądam się po
holu, salonie i w końcu w kuchni zauważam zaspanego Charlesa. Stoi przy blacie,
chyba robi sobie kawę. Ma potargane włosy i wygląda na trochę pomiętego. Uśmiecham
się stąpając na bosaka po ciepłych panelach i bezszelestnie siadam przy wyspie
kuchennej.
Charles
odwraca się i z promiennym uśmiechem stawia przede mną kubek porannej kawy. Pięknie
pachnie, pewnie jeszcze lepiej smakuje.
-
Dzień dobry, wariatko.
-
Dzień dobry. Wyglądasz, jakbyś mało spał – zauważam, przyglądając się jego
podkowom pod oczyma. – Ciężka noc?
Charles
śmieje się, jakbym powiedziała coś głupiego, po czym upija łyk swojej kawy.
-
Dziwne, że akurat ty to mówisz.
Unoszę
brew.
-
Ja? Dlaczego?
-
Bo to ty krzyczałaś w nocy, jakby ktoś wbijał ci nóż w plecy. Poza tym, że
obudziłaś prawie cały dom i trwało to jakąś godzinę, to sama później
postanowiłaś zamilknąć i spać w najlepsze. – O cholera, takiej informacji się
nie spodziewałam. – Ja, Dean, Veronica i Dominic siedzieliśmy przy tobie,
chcieliśmy cię obudzić, ale byłaś uparta. Kiedy się w końcu uspokoiłaś,
wróciliśmy do siebie.
Piję
odrobinę kawy. Gorący napój rozgrzewa moje gardło, gdy powoli przetwarzam
informacje. Rzecz biorąc, coś mi się w nocy faktycznie śniło, ale pamiętam
urywki. Jakby przez mgłę. Pamiętam, że się bałam. I Silasa, zostawił mnie.
Ale
dlaczego znowu on?
-
Przepraszam – dukam półgłosem. – Nie chciałam was obudzić.
-
Powiedz to bratu. – Charles zerka na okno od strony jadalni, centralnie za mną.
Podążam za jego wzrokiem i zauważam chłopaków nad jeziorem, Veronicę i Camilę
też, podczas gdy on mówi dalej: - Nie spał dłużej niż my. Jeszcze godzinę po
tym, jak zamilkłaś nie spał, bo się martwił.
-
Cholera.
Blondyn
wzrusza ramionami.
-
Nie dziw się, jesteś dla niego najważniejsza.
-
Idziemy na zewnątrz? – pytam, by zmienić temat.
Wiem,
że Dominic zrobiłby dla mnie wszystko. Jest moim bratem, to chyba u nas
naturalne. Ja też oddałabym dla niego wszystko. Troska o siebie przychodzi nam
z taką łatwością jak oddychanie.
Charles
kiwa głową, więc zabieram swój jeszcze gorący kubek, swoje zwłoki z krzesła i
gdy przyjaciel otwiera przede mną drzwi wychodzę na świeże powietrze. Promienie
słońca otulają moją skórę i cóż, jasność razi lekko w oczy. Nie myśląc o
ubraniu jakichkolwiek butów wchodzę na zieloną, miękką trawę i idę w kierunku znajomych,
spędzających poranek nad jeziorem. Co kilka kroków upijam odrobinę kawy, żeby
się chociaż trochę obudzić. Pierwsze, co rzuca mi się w oczy to Silas wychodzący
z wody – przyjemny widok z rana, nie zaprzeczę. Lecz nie tylko dla mnie, bo
Camila z leżaka nie może oderwać od niego wzroku. I to on zauważa mnie jako
pierwszy w towarzystwie Charlesa. Mogłabym przysiąc, że na jego ustach pojawia
się cień uśmiechu. W tym momencie automatycznie odrywam od niego wzrok. Dziwnie
się czuję widząc jego i V takich spokojnych i beztroskich. Nie to, co pamiętam
z nocnego snu. Po moim ciele przebiegają dreszcze, co nie umyka uwadze mojego
brata.
Dominic
wychodzi z wody zaraz po Silasie i kieruje się ku mnie z troskliwą postawą.
Przytulam
go na powitanie.
-
Słyszałam, że załatwiłam ci bezsenną noc. Wybacz.
-
Nic się nie stało – odpowiada od razu, przygląda mi się przez chwilę. –
Wszystko w porządku? Jak się czujesz?
-
Świetnie, nie martw się.
-
Jak coś to krzycz, ja idę do wody.
Upijam
resztki kawy, obserwując brata jak wskakuje do jeziora razem z Deanem.
-
Też idę. Muszę się pobudzić – mówi Charles, po czym zrzuca z siebie koszulkę,
buty i też ląduje w wodzie. – Elena, chodź! – krzyczy za chwilkę.
Ja
jednak kręcę głową, śmiejąc się cicho.
Veronica
leży na kocu w stroju kąpielowym i okularach przeciwsłonecznych, wygląda na
zadowoloną i spokojną przede wszystkim. Na ten widok przypominam sobie obraz ze
snu i kolejny raz czuję się cholernie dziwnie z tym obrazem. Rodzi on
beznadziejny i przerażający kontrast pomiędzy tym a tamtym. Jedni mówią, że sny
to istna przepowiednia, jakaś podpowiedź, coś powinna mówić. Inni jednak, że to
tylko nasza popieprzona podświadomość próbuje zrobić z nas idiotów. Ja nie mam
zdania, ale mam za to nadzieję, że to tylko głupota i nic się za tym nie kryje.
Przyłączam
się do niej, a ta reaguje dopiero gdy siadam na kocu obok. Ściąga okulary i
podpiera się na łokciu.
-
Dzięki wielkie – rzuca od razu.
-
Wiem. Nie rzucaj nożami, to nie moja wina.
Wzrusza
ramionami.
-
Co ci się śniło? – pyta, zakładając okulary i kładąc się znów na plecach.
Spoglądam
na chłopaków pływających w jeziorze i milczę, bo nie wiem, co jej powiedzieć. Sama
widzę to jak przez mgłę, ale ją pamiętam. I Silasa. Jednak ona chyba nie
powinna wiedzieć, jak bardzo w mojej podświadomości cierpiała.
-
Jakieś głupoty.
Położywszy
kubek po kawie na piasku, kładę się na plecach i zamykam oczy, słońce mnie razi
ale jest niesamowicie przyjemne, pogoda jest cudowna. Ptaki od rana śpiewają,
słyszę śmiech przyjaciół i radość roznoszącą się wokół.
Głośny
śmiech Camili.
Zerkam
na nich, ponieważ leży obok mokrego jeszcze Silasa i śmieje się niebogłosy. Blondynka
leży przytulona do niego i wygląda na dumną, ale wygląda też na sztucznie
szczęśliwa. Jakby koniecznie tym śmiechem chciała zwrócić na siebie uwagę. I zwraca.
Lucas i Samuel odwracają się zainteresowani, Veronica też się podnosi i zagląda
przez ciemne okulary. Zerka na mnie, ale gdy obie wzruszamy ramionami, wraca do
poprzedniej pozycji. Kręcę głową z rozbawieniem, ale Lucas nie wygląda na
rozbawionego. Przygląda się blondynce z jakimś wyrzutem, jakby miał do niej
żal.
-
Myślisz, że coś ich łączy?
-
Kogo? – odpowiada Vera półgłosem. – Silasa i Veronicę? Według niej są w
związku, więc chyba tak.
Marszczę
brwi, po czym przenoszę uwagę na przyjaciółkę.
-
Nie ich. Lucasa i Camilę.
-
Zauważyłam, dziwnie się przy niej zachowuje, nie sądzisz?
-
Sądzę, dlatego pytam. To nasz przyjaciel – zauważam.
-
Nie martw się tym, dobra duszo. Cokolwiek ich łączyło, teraz nie ma znaczenia.
-
Dla niego ma.
-
Przestań brać na siebie wszystkie zmartwienia tego świata, bo w końcu
wykitujesz. I jeszcze koszmary będziesz miała. Leż i odpoczywaj – gani mnie
ciemnowłosa, więc chcąc nie chcąc wzruszam ramionami i wracam do pozycji
leżącej.
Ona
w sumie ma trochę racji.
Ale mam zaległości :(
OdpowiedzUsuńWrócę najszybciej jak się uda <3