07. Sen i niewyjaśnione relacje


Mam na sobie czarne jeansy przepasane szerokim pasem w talii, podkoszulek tego samego koloru i wysokie również ciemne kozaki po kolana. Mogłabym przysiąc, że urwałam się z jakiegoś spotkania sekty. Moje plecy, ramiona i głowę zdobi czarny płaszcz bez rękawów z kapturem na głowie. Wyglądam, jakbym miała się gdzieś ukrywać. Moje ręce są blade, mocno kontrastują z mrożącą krew w żyłach – lecz także moim ulubionym kolorem – czernią. Unoszę wzrok, oglądam się za siebie. Wokół mnie ciemność, wydaje się nie mieć końca. I mgła, rozjaśniająca, lecz jednocześnie irytująca. Szukam sensu, jakiejś drogi, kogokolwiek. Obracam się za siebie i w końcu kręcę się wokół własnej osi, nie potrafiąc dostrzec żywej duszy. Nic nie słyszę, przynajmniej przez pierwsze kilka chwil i budzi się we mnie złość.
Gdzie ja jestem? Dlaczego?
I po co mi ten cholerny kaptur?
W końcu dobiega do mnie krzyk. Nie mam pojęcia skąd się wziął. Nie potrafię ustalić podstawowych faktów. Biegnę przed siebie, lecz nie ma drogi, ani światła, za którym mogłabym pójść. Nie udaje mi się też rozpoznać głosu, który rozlega się coraz bardziej. Mam wrażenie, że jestem bliżej tego… czegoś, ale mój umysł chyba wariuje przez ten pieprzony mrok i mgłę.
Głos dziewczyny. Im głośniej krzyczy, tym bardziej się na nim skupiam. Znam ten głos. Znam go od dzieciństwa, lecz nigdy nie był tak nasycony strachem, przerażeniem. Biegnę bez przerwy do źródła głosu, czuję się tu samotna, zdana na siebie i kompletnie zagubiona. Chłód ociera się o moje dłonie i rozszerza oczy. Nagle uderzam o coś twardego, ale ludzkiego. Ciepłego. To czyjeś ciało, twarde jak skała, ale jednak ciało. Odbijam się od postaci w czerni, a ta łapie mnie w talii zanim stracę równowagę. Gdy unoszę głowę, by rozpoznać właściciela znajomej czarnej koszulki z wcięciem na dekolcie, głos grzęźnie mi w gardle.
Jasnoniebieskie oczy niemalże świecą w ciemności, wpatrzone we mnie jak w anioła w ciemnościach. Jak w światło, którego tak brakuje w tym miejscu. Nie powiem, że nie jestem przerażona. Jestem. Co ten kretyn tu robi? Nie powiem też, że się nie cieszę widząc tu kogoś znajomego.
Chciałabym jeszcze wiedzieć, co to jest to „tu”, właściwie.
- Silas.
Wymawiając jego imię wypuszczam z siebie powietrze, jakby jakiś głaz spadł mi z serca. Nie słyszę już krzyków dziewczyny, ale on też nie wydaje się zadowolony moim widokiem. Wygląda na zamyślonego, skupionego na czymś ważnym. Nie spuszcza ze mnie wzroku. Praktycznie nigdy tego nie robi. Ogarnia go też pewien rodzaj złości. Zauważam to po jego zachowaniu, znam się na ludziach. Marszczę brwi, gdy on milczy.
Jego milczenie zabija mnie, gdy tylko znów słyszę krzyk. Mam wrażenie, że jest wszędzie. Przede mną, za mną, obok. Nie sposób zlokalizować jego źródła.
- Poznajesz? – Odzywa się po chwili. – To twoja przyjaciółka. Cierpi.
- Muszę jej pomóc – mówię szybko i niewyraźnie, otaczając mrok wzrokiem. – Gdzie ja jestem? Co się z nią dzieje? Silas, powiedz coś, do cholery!
Krzyczę, a on w odpowiedzi krzywi się z niesmakiem.
Zaraz jednak obraca się do mnie plecami i gdzieś idzie, więc instynktownie podążam za tajemniczym niebieskookim wkurzającym chłopakiem, którego chyba za moment rozszarpię. Gdzie są moi przyjaciele? Coś jest nie tak. Temperatura staje się coraz niższa, a ja odczuwając to chwytam krańce długiej czarnej narzuty i otulam się nią. Silas idzie gdzieś w kompletnym milczeniu. Nie odwraca się, nie zatrzymuje, ale czuwa, tak jak zawsze.
Widzę światło. Promyk nadziei, do którego mam ochotę biec, ale chyba bolą mnie już nogi od tego sportu. Postanawiam nie wymijać chłopaka i po prostu nie rzucać się w oczy. Zachowuję równowagę też, gdy zbliżamy się do owego światła, a ja dostrzegam osobę siedzącą na ziemi. Trzyma się za kolana, chowa w nich twarz i krzyczy ile sił ma w gardle. Brzmi, jakby coś albo ktoś rozrywał ją od środka. Jakby ktoś ją bardzo skrzywdził, a jej serce rozpadło się na kawałki.
Moim pierwszym odruchem jest podejście do niej i pomoc. Zrobienie cokolwiek. Okropnie się czuję widząc ją w tym stanie, wygląda koszmarnie. Jednak gdy chcę wyminąć Silasa i isć do niej, on chwyta mnie za ramię, zatrzymuje przy sobie.
- Przyjrzyj się jej. Poznajesz? – Brązowe włosy mienią się w słabym świetle, twarz zalana łzami i te smutne oczy, gdy w końcu na nas spogląda. Jednak są puste, jakby kompletnie nic nie dostrzegła. Chowa twarz w dłoniach. Serce łamie się na pół. Szarpię się, lecz Silas trzyma mnie przy sobie jeszcze mocniej. Opiera mnie o swoją klatkę piersiową, dopóki się nie uspokajam. – Znasz ją od dzieciństwa, a teraz ona cierpi.
- Dlaczego?
Nie odrywam wzroku od Veroniki.
Zamglony głos budzi się za moim uchem.
- Straciła kogoś ważnego.
- Pozwól mi do niej pójść.
- Ona cię nie widzi. I już nigdy jej nie pomożesz, Eleno. Nigdy nie wrócisz – wypowiada te słowa jak przepowiednię, której miałabym być częścią. Odwracam się do niego twarzą, przerażona, lecz wciąż odrzucam od siebie te informacje.
Kręcę głową.
- Nie.
Gdy to mówię, płacz znika. Światło i ona też. Nie ma już nic prócz ciemności i dumnego, lecz przenikliwego wzroku Silasa.
- Zapracowałaś na to. – Silas ściąga mój kaptur z głowy i układa go na plecach. – Próbowałem, ale zawsze byłem dla ciebie zbyt niebezpieczny. Wybacz mi…
Rzuca mi ostatnie puste spojrzenie i odchodzi w mrok.
- Silas!
Biegnę, lecz tam już nic nie ma.
I nikogo.


Schodzę rano po drewnianych schodach na dół. Veroniki nie było w łóżku, gdy się obudziłam, wiec ubrałam pierwsze, co znalazłam w torbie i postanowiłam zejść. Wydaje mi się, że już dość późno, praktycznie nikogo nie ma w domu. Rozglądam się po holu, salonie i w końcu w kuchni zauważam zaspanego Charlesa. Stoi przy blacie, chyba robi sobie kawę. Ma potargane włosy i wygląda na trochę pomiętego. Uśmiecham się stąpając na bosaka po ciepłych panelach i bezszelestnie siadam przy wyspie kuchennej.
Charles odwraca się i z promiennym uśmiechem stawia przede mną kubek porannej kawy. Pięknie pachnie, pewnie jeszcze lepiej smakuje.
- Dzień dobry, wariatko.
- Dzień dobry. Wyglądasz, jakbyś mało spał – zauważam, przyglądając się jego podkowom pod oczyma. – Ciężka noc?
Charles śmieje się, jakbym powiedziała coś głupiego, po czym upija łyk swojej kawy.
- Dziwne, że akurat ty to mówisz.
Unoszę brew.
- Ja? Dlaczego?
- Bo to ty krzyczałaś w nocy, jakby ktoś wbijał ci nóż w plecy. Poza tym, że obudziłaś prawie cały dom i trwało to jakąś godzinę, to sama później postanowiłaś zamilknąć i spać w najlepsze. – O cholera, takiej informacji się nie spodziewałam. – Ja, Dean, Veronica i Dominic siedzieliśmy przy tobie, chcieliśmy cię obudzić, ale byłaś uparta. Kiedy się w końcu uspokoiłaś, wróciliśmy do siebie.
Piję odrobinę kawy. Gorący napój rozgrzewa moje gardło, gdy powoli przetwarzam informacje. Rzecz biorąc, coś mi się w nocy faktycznie śniło, ale pamiętam urywki. Jakby przez mgłę. Pamiętam, że się bałam. I Silasa, zostawił mnie.
Ale dlaczego znowu on?  
- Przepraszam – dukam półgłosem. – Nie chciałam was obudzić.
- Powiedz to bratu. – Charles zerka na okno od strony jadalni, centralnie za mną. Podążam za jego wzrokiem i zauważam chłopaków nad jeziorem, Veronicę i Camilę też, podczas gdy on mówi dalej: - Nie spał dłużej niż my. Jeszcze godzinę po tym, jak zamilkłaś nie spał, bo się martwił.
- Cholera.
Blondyn wzrusza ramionami.
- Nie dziw się, jesteś dla niego najważniejsza.
- Idziemy na zewnątrz? – pytam, by zmienić temat.
Wiem, że Dominic zrobiłby dla mnie wszystko. Jest moim bratem, to chyba u nas naturalne. Ja też oddałabym dla niego wszystko. Troska o siebie przychodzi nam z taką łatwością jak oddychanie.
Charles kiwa głową, więc zabieram swój jeszcze gorący kubek, swoje zwłoki z krzesła i gdy przyjaciel otwiera przede mną drzwi wychodzę na świeże powietrze. Promienie słońca otulają moją skórę i cóż, jasność razi lekko w oczy. Nie myśląc o ubraniu jakichkolwiek butów wchodzę na zieloną, miękką trawę i idę w kierunku znajomych, spędzających poranek nad jeziorem. Co kilka kroków upijam odrobinę kawy, żeby się chociaż trochę obudzić. Pierwsze, co rzuca mi się w oczy to Silas wychodzący z wody – przyjemny widok z rana, nie zaprzeczę. Lecz nie tylko dla mnie, bo Camila z leżaka nie może oderwać od niego wzroku. I to on zauważa mnie jako pierwszy w towarzystwie Charlesa. Mogłabym przysiąc, że na jego ustach pojawia się cień uśmiechu. W tym momencie automatycznie odrywam od niego wzrok. Dziwnie się czuję widząc jego i V takich spokojnych i beztroskich. Nie to, co pamiętam z nocnego snu. Po moim ciele przebiegają dreszcze, co nie umyka uwadze mojego brata.
Dominic wychodzi z wody zaraz po Silasie i kieruje się ku mnie z troskliwą postawą.
Przytulam go na powitanie.
- Słyszałam, że załatwiłam ci bezsenną noc. Wybacz.
- Nic się nie stało – odpowiada od razu, przygląda mi się przez chwilę. – Wszystko w porządku? Jak się czujesz?
- Świetnie, nie martw się.
- Jak coś to krzycz, ja idę do wody.
Upijam resztki kawy, obserwując brata jak wskakuje do jeziora razem z Deanem.
- Też idę. Muszę się pobudzić – mówi Charles, po czym zrzuca z siebie koszulkę, buty i też ląduje w wodzie. – Elena, chodź! – krzyczy za chwilkę.
Ja jednak kręcę głową, śmiejąc się cicho.
Veronica leży na kocu w stroju kąpielowym i okularach przeciwsłonecznych, wygląda na zadowoloną i spokojną przede wszystkim. Na ten widok przypominam sobie obraz ze snu i kolejny raz czuję się cholernie dziwnie z tym obrazem. Rodzi on beznadziejny i przerażający kontrast pomiędzy tym a tamtym. Jedni mówią, że sny to istna przepowiednia, jakaś podpowiedź, coś powinna mówić. Inni jednak, że to tylko nasza popieprzona podświadomość próbuje zrobić z nas idiotów. Ja nie mam zdania, ale mam za to nadzieję, że to tylko głupota i nic się za tym nie kryje.
Przyłączam się do niej, a ta reaguje dopiero gdy siadam na kocu obok. Ściąga okulary i podpiera się na łokciu.
- Dzięki wielkie – rzuca od razu.
- Wiem. Nie rzucaj nożami, to nie moja wina.
Wzrusza ramionami.
- Co ci się śniło? – pyta, zakładając okulary i kładąc się znów na plecach.
Spoglądam na chłopaków pływających w jeziorze i milczę, bo nie wiem, co jej powiedzieć. Sama widzę to jak przez mgłę, ale ją pamiętam. I Silasa. Jednak ona chyba nie powinna wiedzieć, jak bardzo w mojej podświadomości cierpiała.
- Jakieś głupoty.
Położywszy kubek po kawie na piasku, kładę się na plecach i zamykam oczy, słońce mnie razi ale jest niesamowicie przyjemne, pogoda jest cudowna. Ptaki od rana śpiewają, słyszę śmiech przyjaciół i radość roznoszącą się wokół.
Głośny śmiech Camili.
Zerkam na nich, ponieważ leży obok mokrego jeszcze Silasa i śmieje się niebogłosy. Blondynka leży przytulona do niego i wygląda na dumną, ale wygląda też na sztucznie szczęśliwa. Jakby koniecznie tym śmiechem chciała zwrócić na siebie uwagę. I zwraca. Lucas i Samuel odwracają się zainteresowani, Veronica też się podnosi i zagląda przez ciemne okulary. Zerka na mnie, ale gdy obie wzruszamy ramionami, wraca do poprzedniej pozycji. Kręcę głową z rozbawieniem, ale Lucas nie wygląda na rozbawionego. Przygląda się blondynce z jakimś wyrzutem, jakby miał do niej żal.
- Myślisz, że coś ich łączy?
- Kogo? – odpowiada Vera półgłosem. – Silasa i Veronicę? Według niej są w związku, więc chyba tak.
Marszczę brwi, po czym przenoszę uwagę na przyjaciółkę.
- Nie ich. Lucasa i Camilę.
- Zauważyłam, dziwnie się przy niej zachowuje, nie sądzisz?
- Sądzę, dlatego pytam. To nasz przyjaciel – zauważam.
- Nie martw się tym, dobra duszo. Cokolwiek ich łączyło, teraz nie ma znaczenia.
- Dla niego ma.
- Przestań brać na siebie wszystkie zmartwienia tego świata, bo w końcu wykitujesz. I jeszcze koszmary będziesz miała. Leż i odpoczywaj – gani mnie ciemnowłosa, więc chcąc nie chcąc wzruszam ramionami i wracam do pozycji leżącej.
Ona w sumie ma trochę racji.  

1 komentarz: