15. Upadając po raz kolejny


- Przepraszam, że tak się wprosiliśmy, ale tak dawno cię widziałam. Zaczynałam odchodzić od zmysłów! – tłumaczyła Francesca, kurczowo przytulając mnie tak, jakbym zaraz miała zamienić się w dym i rozpuścić w powietrzu. Nie powiem, było to miłe uczucie, że ktoś się o mnie martwi i tęskni, ale ta kobieta skutecznie odcinała mi drogę do tlenu.
Uśmiechnęłam się ciepło mimo wszystko.
- Nie miałaś powodu, aby odchodzić od zmysłów. – Wypuściła mnie powoli z objęć. Napotkałam jej stęsknione spojrzenie. – Wszystko ze mną dobrze, a poza tym, ciągle jest tu Leon.
Zerknęłam tylko raz w jego stronę, z przyzwyczajenia. Siedział z Diegiem w salonie, rozmawiali o czymś, złapał moje spojrzenie więc spuściłam wzrok. Wciąż trwaliśmy pomiędzy czymś a niczym, a ja nie chciałam tego przerywać. Może za bardzo się bałam. Może dlatego z lekka ciążyła mi jego obecność, albo była zbawienna, ale jednocześnie męczący dystans nas dzielący – który powstał na moje żądanie. Poza tym Verdas zachowywał się nienagannie, nie licząc faktu, że monotonnie okłamywał swoją dziewczynę, przez co czułam się jak zbrodniarz, albo złodziej – każdego dnia część mnie odbierała jej jego.
Widziałam to.
Czułam.
Mogłam nawet dotknąć.
Przerażało mnie to do tego stopnia, że pragnęłam stąd uciec, ale nie wiedziałam gdzie. Za każdym razem uciekałam. Teraz to nie mogło być rozwiązanie.
- Dlaczego mam wrażenie, że powiedziałaś to, jakby był dla ciebie ciężarem? Chyba nie zrobił nic złego, prawda? – Francesca autentycznie się przejęła, to bardzo w jej stylu.
Wzruszyłam ramionami.
- Znasz Leona, nie mógłby zrobić nic złego, na pewno nie w tej sytuacji.
- Więc w czym problem?
- W tym, że chyba wciąż go kocham, ale nie potrafię się zmusić, żeby o tym racjonalnie pomyśleć. Wszystko kojarzy mi się z ostatnim upadkiem. Złamałam mu serce, Fran, a on wciąż tu jest. Wrócił i mąci mi w głowie. Nie ufam sobie, więc nie potrafię całkowicie zaufać nikomu, a jeśli nie ufam sobie, nie pozwolę sobie się do niego zbliżyć, tak jak bym tego chciała. – Wzięłam głęboki oddech, zasłaniając usta chłodną dłonią. Na twarzy przyjaciółki malowała się jakaś cząstka bezsilności, może współczucia. Trudno stwierdzić. Wydęła usta, po czym zmarszczyła brwi.
- No cóż, to chyba dobrze, że go kochasz.
- Moja miłość potrafi być toksyczna, doskonale o tym wiesz.
- Mam mu powiedzieć, żeby wrócił do domu, a ja będę pełnić wartę, dopóki nie będziesz w stanie wrócić do domu? – Uniosła brew.
Pokręciłam głową.
- Wolałabym, żeby nikt nie pełnił żadnej warty. Nie jestem dzieckiem, Fran – powiedziałam gestykulując rękami. Nie podobał mi się pomysł niańczenia mnie, byłam dorosła i potrafiłam za siebie decydować.
- Nie, dopóki nie wrócisz do domu. Wszyscy się o ciebie martwimy i musisz to zrozumieć. Z resztą Ludmiła też jest zmartwiona, ale ma nawał roboty w tej swojej nowej pracy i nie ma czasu się wyrwać, ale mogłabyś do niej zadzwonić i powiedzieć, że z tobą wszystko w porządku.
- Dlaczego sama nie zadzwoniła do mnie? – zdziwiłam się.
- Chyba sama nie wie co powiedzieć. Wie, że jesteś w tym domu i wszyscy wiemy, co ten dom dla ciebie oznacza. Przewidywała, że się załamałaś, a jeśli ktoś jest załamany i ona nie potrafi pomóc, też się załamuje. Doskonale znasz Ludmiłę.
Pokiwałam twierdząco głową.
- I nie obwiniaj się.
- O co? – spytałam.
- O to, że Leon okłamuje Natashę. Robi to z własnej nieprzymuszonej woli i znam go stosunkowo krótko, ale wiem, że ten facet zrobiłby dla ciebie wszystko, nawet pomimo faktu, że złamałaś mu serce. Chcesz czy nie, musisz to w końcu zaakceptować. Miłość to szmata, ale może warto o nią zawalczyć, jeśli jest prawdziwa?
Pokręciłam głową.
- Boję się. A poza tym Leon jest z Natashą.
- A co gdyby z nią zerwał? – ściszyła głos.
Domyśliłam się, że któryś z nich nadchodzi.
Niezauważalnie wzruszyłam ramionami.
- Leon – powiedziała szatynka z promiennym uśmiechem. Zatrzymał się za moimi plecami, wolałam się nie odwracać. Chociaż mimo to czułam jego obecność, mocno, prawie jak za każdym razem, gdy się do mnie zbliżał. Takiej magnetyzacji nie da się po prostu zignorować. – Potrzebujesz czegoś?
- Miałyście tylko się przywitać i do nas przyjść, a rozmawiacie już dobrą chwilę. Coś się stało?
Obie pokręciłyśmy głowami.
- Okay. Chyba rozumiem. – Nie rozumiał, ale nie chciał się wtrącać. – Dołączycie do nas, jak skończycie? Diego też dawno nie rozmawiał ze swoją przyjaciółką, Fran.
- Jasne jasne. – Machnęła ręką. – Właściwie to już skończyłyśmy. Co oglądacie?
- Twój chłopak szuka filmu.
Zaintrygowana Francesca tanecznym krokiem ruszyła do salonu, podczas gdy, kiedy ja zrobiłam krok, zostałam zatrzymana i unieruchomiona. Poczułam delikatny uścisk na przedramieniu. A to oznaczało, że nieodwołalnie muszę na niego spojrzeć.
Więc to zrobiłam.
A to był błąd.
Wspominałam, że niektóre z jego spojrzeń przyprawiały mnie o zawroty głowy? Zwłaszcza te zmartwione, albo spragnione mojego widoku, pełne pożądania. To było jedno ze zmartwionych, pomieszane z niezrozumieniem, może dekoncentracją. Nie wiedział, co ma myśleć.
- Coś nie tak?
- Już o to pytałeś – wspomniałam olewająco.
- Owszem, ale wiedziałem też, że przy Fran nie powiesz.
- Leon, codziennie zadajesz to pytanie i codziennie otrzymujesz prawie taką samą odpowiedź: wszystko jest w porządku. Czy tym razem ona cię zadowoli, czy mam dodać kilka epitetów? Przestań się tak zamartwiać, bo nie masz do tego żadnego powodu, a mój stan nie ulegnie zmianie tylko dlatego, że zapytasz co jest nie tak. Jestem w domu swoich zmarłych rodziców, to chyba są jakieś fundamenty do nienajlepszego samopoczucia, prawda?
Uścisk na moim przedramieniu zelżał na sile.
- Przestanę pytać, gdy przestaniesz mnie okłamywać – powiedział ze śmiertelną powagą. – Wiem, jaka jesteś, kiedy chodzi o miejsce, w którym jesteś. Widać to w twoich oczach, ten ból i tęsknotę. Teraz widzę w nich tylko winę, zagubienie. Pierwsze objawy zniknęły dwa, trzy dni po przyjeździe tutaj. To co widzę teraz, tylko się nasila z każdym dniem.
Bo cię pragnę, choć nie mogę, palancie.
Przełknęłam ślinę, zmuszając się do oderwania od niego spojrzenia i jednak zrobiłam to ponownie, bo jestem słaba.
- Nie powinno cię tu być – wymruczałam pod nosem i minęłam go bez słowa wyjaśnienia.
Do Diega i Fran podeszłam z wykwintnym uśmiechem, który miał za zadanie zdusić w zarodku wszystkie ich pytania, czy jest mi tu dobrze i czy nie chcę wracać do domu. Mieli myśleć, że czuję się tu dobrze i tak faktycznie było, pomijając jeden fakt.
Fakt, który autentycznie miał ręce, nogi, seksowne ciało i oczy, w których potrafiłam utonąć.
Fakt, który właśnie usiadł na kanapie obok Hernandeza, rzucając mi nikłe, przenikliwe i cóż, chyba niezrozumiałe spojrzenie. Wiedziałam, że on nie ma pojęcia co myśleć o moich słowach. Wbiłam go w punkt bez wyjścia. Chociaż nie, miał wyjście: wyjechać, zanim wszystko zabrnie za daleko. Jego kłamstwa, pożądanie i nadwrażliwość na moje bezpieczeństwo.
Kiedyś już to stwierdziłam – miłość, to nie bezpieczeństwo, a ryzyko, na które żadnego z nas nie stać. Na pewno nie w sytuacji jak ta.
- Co powiecie na horror?


Stojąc w progu machałam przyjaciołom na pożegnanie. Francesca już miała wsiąść do samochodu, ale obejrzała się raz jeszcze za siebie. Lubiłam, kiedy to robiła. Sama nie wiem dlaczego, tak po prostu. Traktowałam to jako akt przyjaźni, troski, może jakiegoś rodzaju miłości, nienazwanej. Lubiłam, kiedy jej oczy mówiły, że mam na siebie uważać i szybko do nich wracać. To był dla mnie dodatkowy tlen, odświeżenie umysłu po ciężkim dniu; coś lekkiego. Uśmiechnęłam się raz jeszcze, oparłam głowę o framugę i obserwowałam jak dziewczyna wsiada do samochodu, który po chwili zaczyna przyjemnie mruczeć i odjeżdża spod domu moich rodziców.
Właściwie to nie wiem, czy mogę go dalej nazywać „domem moich rodziców”, skoro żadne z nich już nie stąpało po tym świecie. Pożegnali się z nim, a także ze wszystkim, co tutaj posiadali. Chyba mogłam go w takim razie nazywać swoim domem. To była przyjemna myśl.
- Violetto! – Gdzieś ze strony jeziora dobiegł mnie kobiecy głos. Wypatrzyłam staruszkę idącą w moją stronę z bukietem kwiatów w koszu i uśmiechem przyklejonym do twarzy. Ten uśmiech kojarzył mi się z takim matczynym, bezpiecznym uśmiechem. Podpowiadał „Nie bój się, jesteś tutaj bezpieczna”. Odwzajemniłam gest. – Jak dobrze cię widzieć.
- Mi również miło panią widzieć.
Megan z kwiatami w dłoni zbliżyła się do mnie, gdy wyszłam jej naprzeciw.
- Właśnie miałam do ciebie iść, ale miałaś gości i nie chciałam przeszkadzać.
- Wyjechali, ale z pewnością by panią polubili.
- Skarbie, prosiłam cię, mów mi po imieniu. Czuję się taka stara, kiedy mówisz do mnie „pani”.
Teraz zapragnęłam się zaśmiać, ale to nie było na miejscu, wstrzymałam się.
- Przepraszam. Jak minął ci dzień, Megan? Piękne kwiaty.
Starałam się być tak miła, jak tylko potrafię.
- Cudownie. Wnuki mnie odwiedziły, ale też odjechali jakieś dwie godziny temu. Z nudów wybrałam się na spacer, nazbierałam trochę kwiatów. – Megan przyjrzała mi się uważniej, gdy odwróciłam wzrok. Wzięłam kobietę pod rękę, spacerowałyśmy niedaleko jeziora. – Oh, wyglądasz na smutną. Coś się stało, aniołku?
Uśmiechnęłam się ironicznie.
„Aniołek” zdecydowanie do mnie nie pasował.
- Była pani kiedyś zakochana? – spytałam tak bez powodu właściwie.
- Co za pytanie! Oczywiście. Chodzi o tego chłopca, co z tobą mieszka?
- Jeśli mi odpowiesz, i ja opowiem swoją historię – zapewniłam, Megan wyraźnie się ucieszyła.
- Drogie dziecko, o którą miłość pytasz? – roześmiała się
Radość Megan była iście zaraźliwa, a więc i ja się uśmiechnęłam, tak odruchowo. W jej oczach tańczyły iskierki, tak, jakby naprawdę miała wiele pięknych wspomnień do opowiedzenia. Ja tego o sobie powiedzieć nie mogłam, więc wolałam technicznie nie mówić nic.
- Chyba prawdziwą.
- Usiądźmy. – Wskazała dłonią pobliską ławkę. Na jej palcu zauważyłam piękny złoty pierścionek – obrączkę. Usiadłyśmy więc, a ja starałam się nie wpatrywać w biżuterię, chociaż gdy już ją dostrzegłam, kusiła moje oczy. Była przepiękna. Wydawała się taka prawdziwa, może nawet bardziej niż powinna. Przypominała bardziej symbol, niż zwykły element biżuterii, albo dowód na bycie zaślubionym. – Prawdziwa miłość, powiadasz… Prawdziwą można chyba nazwać każdą miłość, nie ważne czy trwała trzy dni czy trzy lata. Ludzie, gdy kochają, kochają naprawdę i cóż… bywa to masochistyczne. Nie rób takich min, dziecinko, doskonale wiesz o czym mówię.
- Niestety.
Nie wiedzieć czemu, pomyślałam o Leonie.
- Moją prawdziwą, długotrwałą i niezwykle mocną miłością, chociaż nie pierwszą, był mój zmarły niedawno mąż Thomas. Poznałam go mając dwadzieścia trzy lata i wierz mi lub nie, na początku go nienawidziłam i nie podobało mi się to, jak zachowuje się w stosunku do innych kobiet. Kiedy jednak poznałam go bliżej, zaczął się zmieniać. Dla mnie, jak to uparcie twierdził ostatnie trzydzieści lat. Dla mnie, Violetto. Dla jednego, nic nie znaczącego człowieka, któremu – chociaż pewnie nie byłam jedyna – nie pasowało jego zachowanie. Przeżyliśmy trzy rozłąki. Jedna trwała rok, dwie późniejsze były krótsze. Chyba milion kłótni, po których przychodził do mnie z kwiatami, jeśli tylko męska duma mu na to pozwalała. Ale kochałam go za ten upór i dumę, i za to, że zawsze do mnie wracał. – Uśmiechnęłam się w duchu, słuchając starszej kobiety. – Nie wyobrażasz sobie, skarbie, jak wiele razy wyrzucałam go za drzwi, jak wiele razy krzyczałam i wrzeszczałam, że ma nie wracać, że nie chcę go znać. Wybaczał mi i wracał z jeszcze większą dawką miłości, przez którą podarował mi dwójkę pięknych dzieci i jeszcze cudowniejsze wnuki. Po tym wszystkim, ostatnie dwadzieścia lat, mimo wszystkich trudności, nie odstąpił mnie na krok. Pozwalał mi krzyczeć, denerwować się i obrażać, a potem przychodził z ciepłym uśmiechem, uspokajał mnie, i było to tysiąc razy bardziej kojące niż najlepsza melisa, skarbie. – Z jej oczu biła szczerość. Polubiłam ten wyraz jej twarzy. Chciałabym go widywać u wszystkich, i taką miłość, bezcenną, bez skazy, takiej, która nie oczekuje niczego w zamian.
- Miałaś prawdziwe szczęście. Trafić na takiego Thomasa.
- I ty masz swojego Thomasa. – Wzrok Megan pobiegł w stronę domku, a w nim zaświeconego światła. – Musisz tylko chcieć go w nim zobaczyć. Potrafię zrozumieć trudną sytuację i przeszłość, ale żyjąc ciągle tym co było, nigdy nie będziesz w stanie ponownie pokochać, Violetto. Pokochać czysto, niewinnie. Każdy człowiek popełnia błędy. Sztuką jest wybaczyć błąd tak samo pierwszy, jak i dziesiąty. Miłość wszystko wybaczy.
Pokręciłam głową ze smutkiem.
- Strach jest większy. Mocniejszy.
- Był przy tobie, gdy zostawiałaś Leona?
- To była inna sytuacja. – Spojrzałam na nią, czując się winna. – Musiałam go ratować.
Megan westchnęła.
- Nie wyobrażasz sobie, kruszynko, jak bardzo chciałabym móc zobaczyć swojego męża; jak bardzo chciałabym znowu powiedzieć mu, ile dla mnie znaczył przez te wszystkie dobre i złe lata. Ty masz szansę. Nikt już nie zagraża waszemu życiu. – I nagle patrzyła na mnie, jakby coś do niej dotarło. – Albo uważasz, że nie zasługujesz na szczęście.
- Leon na nie zasługuje. Przy mnie go nie dostanie.
- Mylisz się, dziecko – stwierdziła twardo. - On wrócił. Złamałaś mu serce, zostawiłaś go, gdy potrzebował cię najbardziej, a on wrócił. Weź głęboki oddech, zrozum, że nie robisz nic wbrew jego woli i nie musisz już cierpieć. Nikt nie będzie cię za nic karał. Nikt cię nie ubezwłasnowolni, dziecinko. W porządku jest kochać i pragnąć. To czyni cię człowiekiem.
Rozstałam się z Megan, gdy było już ciemno. Odprowadziłam ją do jej niewielkiego, ale przytulnego domu i pożegnałam tak wdzięcznie, jak tylko potrafiłam.
Megan może nie była mi matką, ale była dla mnie bardzo bliska. Rozumiała mnie i mój strach, przekonała, że już nie muszę cierpieć i odsuwać od siebie ludzi, jeśli oni chcą być blisko. Odpychając ich od siebie, tylko ich ranię. Chociaż w przypadku Leona, to była tyko ta opcja: on wciąż był w związku z Natashą. Ale nie odepchnę go, jeśli on sam nie będzie chciał odejść. Tak postanowiłam, patrząc w rozgwieżdżone niebo nad koronami drzew.
Było w pewnym sensie zbawiennie. Źródło nadziei.
Zapowiedź nowego życia?
Może szczęścia.
Wolnym krokiem zbliżałam się do domu. Usłyszałam krzyk jeszcze zanim dostrzegłam obcy samochód zaparkowany obok auta Verdasa. Damski głos, płaczliwy, może odrobinę histeryczny. Zatrzymałam się za jednym z drzew i spokojnie nasłuchiwałam.
- Zostawiłeś mnie! Jak mogłeś, Leon… jak mogłeś… - Głos jej się załamał. A ja wiedziałam, że jest to po części moja wina. Znalazła nas. Natasha nas znalazła, a właściwie Leona. Przeczesałam włosy dłonią, poczułam swoje długie paznokcie na skórze.
Był tam też męski głos.
Leon Verdas.  
Chyba ją uspokajał, ale słyszałam tylko ją:
- Nieprawda. – Przez okno zobaczyłam, jak kręci głową i wyciera łzy z policzków. – Powiedz mi, że jej nie kochasz. Leon? Powiedz to! – Milczał. – Jesteś pieprzonym masochistą i idiotą! Ona złamała ci serce… gdy cię spotkałam, nie potrafiłeś normalnie oddychać, jakbyś musiał zostać podpięty do jakiejś aparatury, żeby funkcjonować. Nie wiesz, co to znaczy być szczęśliwym. Castillo wymazała to pojęcie z twojego serca, a ja chciałam nadać mu znaczenie. Tak mi za to dziękujesz?
Nie złam się.
Nie złam.
Nie.
- Uspokój się, Nat.
- Nie… Powiedz mi, że jej nie kochasz – zażądała, gdy podsunęłam dłoń na swoje usta.
- Kocham ciebie – odpowiedział dobitnie.
Przełknęłam ślinę.
Moje myśli wirowały w powietrzu.
Trzymaj się.
Zniszczyłam go
- Kłamiesz – zasyczała w jego stronę.
Widziałam.
Jak złapał ją za szyję i zmusił, by spojrzała mu w oczy, by w nich utonęła.
Jak pokręcił głową, chcąc uspokoić jej emocje.
Jak pocałował ją, zaledwie dotykając jej usta swoimi, kontrolował jej oddech.
Jak owinęła swoje palce w jego włosach i przyciągnęła mocniej, żądając więcej jego.
Jak trzęsły mi się dłonie.
Poczułam.
Jak grunt wali mi się pod nogami, chociaż zaledwie pół godziny temu go odbudowałam.
Wsiadłam do samochodu i najciszej jak potrafiłam, zamknęłam za sobą drzwi. Diego spojrzał na mnie spod szaty czarnych rzęs. Momentalnie zauważyłam współczucie, wylewało się z jego oczu, wprost na mnie. Jak wrząca lawa, przesycająca moje ciało.
Zauważył łzy.
- Jesteś pewna? – spytał, zanim uruchomił silnik.
- Zabierz mnie stąd – szepnęłam.
Nie spytał o nic więcej.
Nie powiedział nic więcej.
Nie musiał. 

5 komentarzy:

  1. Leon! No jak mogłeś?!
    Już Cię nie lubię.
    Cudowny rozdział, ale dlaczego on to zrobił? 😢

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten Leon też wcale taki super nie jest -.-
    Robi jedno, mówi drugie -.-
    Wrócę! <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Wiesz co Leon, jak tak mogłeś.
    Cudowny rozdział

    OdpowiedzUsuń
  4. Głupi ten leon ;///
    Czekam na nextt

    OdpowiedzUsuń
  5. Cześć kochana!
    Przepraszam najmocniej za to, że moje ostatnie komentarze są tak strasznie ogólnikowe i bez charakteru. Jakoś szkoła i brak czasu tak na mnie oddziałowuje, że nie mam nawet ochoty pisać jakiś niewiadomo jak długich i wyczerpujących wypowiedzi. Przepraszam cię bardzo za to.
    Nawet nie wiesz jak ucieszyłam się widząc, że dodałaś następny rozdział. Powiedz mi jak ty to robisz, że wciągasz czytelnika w perfekcyjny świat fikcji i sprawiasz, że nie da się przestać czytać? Proszę zdradź mi twój sekret, bo działa niewiarygodnie dobrze!
    Co do samego rozdziału to w połowie miałam nadzieję, że wszystko powoli zacznie się układać, ale jak zwykle coś musiało pójść nie po myśli. Jednak ciągle nie tracę nadziei na dobre zakończenie.
    Życzę ci dużo weny twórczej i wolnego czasu na pisanie tak cudownych historii.
    Tulę, Shoshano 🌹

    OdpowiedzUsuń