-
Przepraszam, że tak się wprosiliśmy, ale tak dawno cię widziałam. Zaczynałam
odchodzić od zmysłów! – tłumaczyła Francesca, kurczowo przytulając mnie tak,
jakbym zaraz miała zamienić się w dym i rozpuścić w powietrzu. Nie powiem, było
to miłe uczucie, że ktoś się o mnie martwi i tęskni, ale ta kobieta skutecznie
odcinała mi drogę do tlenu.
Uśmiechnęłam
się ciepło mimo wszystko.
-
Nie miałaś powodu, aby odchodzić od zmysłów. – Wypuściła mnie powoli z objęć.
Napotkałam jej stęsknione spojrzenie. – Wszystko ze mną dobrze, a poza tym,
ciągle jest tu Leon.
Zerknęłam
tylko raz w jego stronę, z przyzwyczajenia. Siedział z Diegiem w salonie,
rozmawiali o czymś, złapał moje spojrzenie więc spuściłam wzrok. Wciąż
trwaliśmy pomiędzy czymś a niczym, a ja nie chciałam tego przerywać. Może za
bardzo się bałam. Może dlatego z lekka ciążyła mi jego obecność, albo była
zbawienna, ale jednocześnie męczący dystans nas dzielący – który powstał na
moje żądanie. Poza tym Verdas zachowywał się nienagannie, nie licząc faktu, że monotonnie
okłamywał swoją dziewczynę, przez co czułam się jak zbrodniarz, albo złodziej –
każdego dnia część mnie odbierała jej jego.
Widziałam
to.
Czułam.
Mogłam
nawet dotknąć.
Przerażało
mnie to do tego stopnia, że pragnęłam stąd uciec, ale nie wiedziałam gdzie. Za
każdym razem uciekałam. Teraz to nie mogło być rozwiązanie.
-
Dlaczego mam wrażenie, że powiedziałaś to, jakby był dla ciebie ciężarem? Chyba
nie zrobił nic złego, prawda? – Francesca autentycznie się przejęła, to bardzo
w jej stylu.
-
Znasz Leona, nie mógłby zrobić nic złego, na pewno nie w tej sytuacji.
-
Więc w czym problem?
-
W tym, że chyba wciąż go kocham, ale nie potrafię się zmusić, żeby o tym
racjonalnie pomyśleć. Wszystko kojarzy mi się z ostatnim upadkiem. Złamałam mu
serce, Fran, a on wciąż tu jest. Wrócił i mąci mi w głowie. Nie ufam sobie,
więc nie potrafię całkowicie zaufać nikomu, a jeśli nie ufam sobie, nie pozwolę
sobie się do niego zbliżyć, tak jak bym tego chciała. – Wzięłam głęboki oddech,
zasłaniając usta chłodną dłonią. Na twarzy przyjaciółki malowała się jakaś
cząstka bezsilności, może współczucia. Trudno stwierdzić. Wydęła usta, po czym
zmarszczyła brwi.
-
No cóż, to chyba dobrze, że go kochasz.
-
Moja miłość potrafi być toksyczna, doskonale o tym wiesz.
-
Mam mu powiedzieć, żeby wrócił do domu, a ja będę pełnić wartę, dopóki nie
będziesz w stanie wrócić do domu? – Uniosła brew.
Pokręciłam
głową.
-
Wolałabym, żeby nikt nie pełnił żadnej warty. Nie jestem dzieckiem, Fran –
powiedziałam gestykulując rękami. Nie podobał mi się pomysł niańczenia mnie,
byłam dorosła i potrafiłam za siebie decydować.
-
Nie, dopóki nie wrócisz do domu. Wszyscy się o ciebie martwimy i musisz to
zrozumieć. Z resztą Ludmiła też jest zmartwiona, ale ma nawał roboty w tej
swojej nowej pracy i nie ma czasu się wyrwać, ale mogłabyś do niej zadzwonić i
powiedzieć, że z tobą wszystko w porządku.
-
Dlaczego sama nie zadzwoniła do mnie? – zdziwiłam się.
-
Chyba sama nie wie co powiedzieć. Wie, że jesteś w tym domu i wszyscy wiemy, co
ten dom dla ciebie oznacza. Przewidywała, że się załamałaś, a jeśli ktoś jest
załamany i ona nie potrafi pomóc, też się załamuje. Doskonale znasz Ludmiłę.
Pokiwałam
twierdząco głową.
-
I nie obwiniaj się.
-
O co? – spytałam.
-
O to, że Leon okłamuje Natashę. Robi to z własnej nieprzymuszonej woli i znam
go stosunkowo krótko, ale wiem, że ten facet zrobiłby dla ciebie wszystko,
nawet pomimo faktu, że złamałaś mu serce. Chcesz czy nie, musisz to w końcu
zaakceptować. Miłość to szmata, ale może warto o nią zawalczyć, jeśli jest
prawdziwa?
Pokręciłam
głową.
-
Boję się. A poza tym Leon jest z Natashą.
-
A co gdyby z nią zerwał? – ściszyła głos.
Domyśliłam
się, że któryś z nich nadchodzi.
Niezauważalnie
wzruszyłam ramionami.
-
Leon – powiedziała szatynka z promiennym uśmiechem. Zatrzymał się za moimi
plecami, wolałam się nie odwracać. Chociaż mimo to czułam jego obecność, mocno,
prawie jak za każdym razem, gdy się do mnie zbliżał. Takiej magnetyzacji nie da
się po prostu zignorować. – Potrzebujesz czegoś?
-
Miałyście tylko się przywitać i do nas przyjść, a rozmawiacie już dobrą chwilę.
Coś się stało?
Obie
pokręciłyśmy głowami.
-
Okay. Chyba rozumiem. – Nie rozumiał, ale nie chciał się wtrącać. – Dołączycie
do nas, jak skończycie? Diego też dawno nie rozmawiał ze swoją przyjaciółką,
Fran.
-
Jasne jasne. – Machnęła ręką. – Właściwie to już skończyłyśmy. Co oglądacie?
-
Twój chłopak szuka filmu.
Zaintrygowana
Francesca tanecznym krokiem ruszyła do salonu, podczas gdy, kiedy ja zrobiłam
krok, zostałam zatrzymana i unieruchomiona. Poczułam delikatny uścisk na
przedramieniu. A to oznaczało, że nieodwołalnie muszę na niego spojrzeć.
Więc
to zrobiłam.
A
to był błąd.
Wspominałam,
że niektóre z jego spojrzeń przyprawiały mnie o zawroty głowy? Zwłaszcza te
zmartwione, albo spragnione mojego widoku, pełne pożądania. To było jedno ze
zmartwionych, pomieszane z niezrozumieniem, może dekoncentracją. Nie wiedział,
co ma myśleć.
-
Coś nie tak?
-
Już o to pytałeś – wspomniałam olewająco.
-
Owszem, ale wiedziałem też, że przy Fran nie powiesz.
-
Leon, codziennie zadajesz to pytanie i codziennie otrzymujesz prawie taką samą
odpowiedź: wszystko jest w porządku. Czy tym razem ona cię zadowoli, czy mam
dodać kilka epitetów? Przestań się tak zamartwiać, bo nie masz do tego żadnego
powodu, a mój stan nie ulegnie zmianie tylko dlatego, że zapytasz co jest nie
tak. Jestem w domu swoich zmarłych rodziców, to chyba są jakieś fundamenty do
nienajlepszego samopoczucia, prawda?
Uścisk
na moim przedramieniu zelżał na sile.
-
Przestanę pytać, gdy przestaniesz mnie okłamywać – powiedział ze śmiertelną
powagą. – Wiem, jaka jesteś, kiedy chodzi o miejsce, w którym jesteś. Widać to
w twoich oczach, ten ból i tęsknotę. Teraz widzę w nich tylko winę, zagubienie.
Pierwsze objawy zniknęły dwa, trzy dni po przyjeździe tutaj. To co widzę teraz,
tylko się nasila z każdym dniem.
Bo cię pragnę, choć
nie mogę, palancie.
Przełknęłam
ślinę, zmuszając się do oderwania od niego spojrzenia i jednak zrobiłam to
ponownie, bo jestem słaba.
-
Nie powinno cię tu być – wymruczałam pod nosem i minęłam go bez słowa
wyjaśnienia.
Do
Diega i Fran podeszłam z wykwintnym uśmiechem, który miał za zadanie zdusić w
zarodku wszystkie ich pytania, czy jest mi tu dobrze i czy nie chcę wracać do
domu. Mieli myśleć, że czuję się tu dobrze i tak faktycznie było, pomijając
jeden fakt.
Fakt,
który autentycznie miał ręce, nogi, seksowne ciało i oczy, w których potrafiłam
utonąć.
Fakt,
który właśnie usiadł na kanapie obok Hernandeza, rzucając mi nikłe, przenikliwe
i cóż, chyba niezrozumiałe spojrzenie. Wiedziałam, że on nie ma pojęcia co
myśleć o moich słowach. Wbiłam go w punkt bez wyjścia. Chociaż nie, miał
wyjście: wyjechać, zanim wszystko zabrnie za daleko. Jego kłamstwa, pożądanie i
nadwrażliwość na moje bezpieczeństwo.
Kiedyś
już to stwierdziłam – miłość, to nie bezpieczeństwo, a ryzyko, na które żadnego
z nas nie stać. Na pewno nie w sytuacji jak ta.
-
Co powiecie na horror?
Stojąc
w progu machałam przyjaciołom na pożegnanie. Francesca już miała wsiąść do
samochodu, ale obejrzała się raz jeszcze za siebie. Lubiłam, kiedy to robiła.
Sama nie wiem dlaczego, tak po prostu. Traktowałam to jako akt przyjaźni,
troski, może jakiegoś rodzaju miłości, nienazwanej. Lubiłam, kiedy jej oczy
mówiły, że mam na siebie uważać i szybko do nich wracać. To był dla mnie
dodatkowy tlen, odświeżenie umysłu po ciężkim dniu; coś lekkiego. Uśmiechnęłam
się raz jeszcze, oparłam głowę o framugę i obserwowałam jak dziewczyna wsiada
do samochodu, który po chwili zaczyna przyjemnie mruczeć i odjeżdża spod domu
moich rodziców.
Właściwie
to nie wiem, czy mogę go dalej nazywać „domem moich rodziców”, skoro żadne z
nich już nie stąpało po tym świecie. Pożegnali się z nim, a także ze wszystkim,
co tutaj posiadali. Chyba mogłam go w takim razie nazywać swoim domem. To była
przyjemna myśl.
-
Violetto! – Gdzieś ze strony jeziora dobiegł mnie kobiecy głos. Wypatrzyłam
staruszkę idącą w moją stronę z bukietem kwiatów w koszu i uśmiechem
przyklejonym do twarzy. Ten uśmiech kojarzył mi się z takim matczynym,
bezpiecznym uśmiechem. Podpowiadał „Nie bój się, jesteś tutaj bezpieczna”.
Odwzajemniłam gest. – Jak dobrze cię widzieć.
-
Mi również miło panią widzieć.
Megan
z kwiatami w dłoni zbliżyła się do mnie, gdy wyszłam jej naprzeciw.
-
Właśnie miałam do ciebie iść, ale miałaś gości i nie chciałam przeszkadzać.
-
Wyjechali, ale z pewnością by panią polubili.
-
Skarbie, prosiłam cię, mów mi po imieniu. Czuję się taka stara, kiedy mówisz do
mnie „pani”.
Teraz
zapragnęłam się zaśmiać, ale to nie było na miejscu, wstrzymałam się.
-
Przepraszam. Jak minął ci dzień, Megan? Piękne kwiaty.
Starałam
się być tak miła, jak tylko potrafię.
-
Cudownie. Wnuki mnie odwiedziły, ale też odjechali jakieś dwie godziny temu. Z
nudów wybrałam się na spacer, nazbierałam trochę kwiatów. – Megan przyjrzała mi
się uważniej, gdy odwróciłam wzrok. Wzięłam kobietę pod rękę, spacerowałyśmy
niedaleko jeziora. – Oh, wyglądasz na smutną. Coś się stało, aniołku?
Uśmiechnęłam
się ironicznie.
„Aniołek”
zdecydowanie do mnie nie pasował.
-
Była pani kiedyś zakochana? – spytałam tak bez powodu właściwie.
-
Co za pytanie! Oczywiście. Chodzi o tego chłopca, co z tobą mieszka?
-
Jeśli mi odpowiesz, i ja opowiem swoją historię – zapewniłam, Megan wyraźnie
się ucieszyła.
-
Drogie dziecko, o którą miłość pytasz? – roześmiała się
Radość
Megan była iście zaraźliwa, a więc i ja się uśmiechnęłam, tak odruchowo. W jej
oczach tańczyły iskierki, tak, jakby naprawdę miała wiele pięknych wspomnień do
opowiedzenia. Ja tego o sobie powiedzieć nie mogłam, więc wolałam technicznie
nie mówić nic.
-
Chyba prawdziwą.
-
Usiądźmy. – Wskazała dłonią pobliską ławkę. Na jej palcu zauważyłam piękny
złoty pierścionek – obrączkę. Usiadłyśmy więc, a ja starałam się nie wpatrywać
w biżuterię, chociaż gdy już ją dostrzegłam, kusiła moje oczy. Była przepiękna.
Wydawała się taka prawdziwa, może nawet bardziej niż powinna. Przypominała
bardziej symbol, niż zwykły element biżuterii, albo dowód na bycie zaślubionym.
– Prawdziwa miłość, powiadasz… Prawdziwą można chyba nazwać każdą miłość, nie
ważne czy trwała trzy dni czy trzy lata. Ludzie, gdy kochają, kochają naprawdę
i cóż… bywa to masochistyczne. Nie rób takich min, dziecinko, doskonale wiesz o
czym mówię.
-
Niestety.
Nie
wiedzieć czemu, pomyślałam o Leonie.
-
Moją prawdziwą, długotrwałą i niezwykle mocną miłością, chociaż nie pierwszą,
był mój zmarły niedawno mąż Thomas. Poznałam go mając dwadzieścia trzy lata i
wierz mi lub nie, na początku go nienawidziłam i nie podobało mi się to, jak
zachowuje się w stosunku do innych kobiet. Kiedy jednak poznałam go bliżej,
zaczął się zmieniać. Dla mnie, jak to uparcie twierdził ostatnie trzydzieści
lat. Dla mnie, Violetto. Dla jednego, nic nie znaczącego człowieka, któremu –
chociaż pewnie nie byłam jedyna – nie pasowało jego zachowanie. Przeżyliśmy
trzy rozłąki. Jedna trwała rok, dwie późniejsze były krótsze. Chyba milion
kłótni, po których przychodził do mnie z kwiatami, jeśli tylko męska duma mu na
to pozwalała. Ale kochałam go za ten upór i dumę, i za to, że zawsze do mnie
wracał. – Uśmiechnęłam się w duchu, słuchając starszej kobiety. – Nie
wyobrażasz sobie, skarbie, jak wiele razy wyrzucałam go za drzwi, jak wiele
razy krzyczałam i wrzeszczałam, że ma nie wracać, że nie chcę go znać. Wybaczał
mi i wracał z jeszcze większą dawką miłości, przez którą podarował mi dwójkę
pięknych dzieci i jeszcze cudowniejsze wnuki. Po tym wszystkim, ostatnie
dwadzieścia lat, mimo wszystkich trudności, nie odstąpił mnie na krok. Pozwalał
mi krzyczeć, denerwować się i obrażać, a potem przychodził z ciepłym uśmiechem,
uspokajał mnie, i było to tysiąc razy bardziej kojące niż najlepsza melisa,
skarbie. – Z jej oczu biła szczerość. Polubiłam ten wyraz jej twarzy. Chciałabym
go widywać u wszystkich, i taką miłość, bezcenną, bez skazy, takiej, która nie
oczekuje niczego w zamian.
-
Miałaś prawdziwe szczęście. Trafić na takiego Thomasa.
-
I ty masz swojego Thomasa. – Wzrok Megan pobiegł w stronę domku, a w nim zaświeconego
światła. – Musisz tylko chcieć go w nim zobaczyć. Potrafię zrozumieć trudną
sytuację i przeszłość, ale żyjąc ciągle tym co było, nigdy nie będziesz w
stanie ponownie pokochać, Violetto. Pokochać czysto, niewinnie. Każdy człowiek
popełnia błędy. Sztuką jest wybaczyć błąd tak samo pierwszy, jak i dziesiąty. Miłość
wszystko wybaczy.
Pokręciłam
głową ze smutkiem.
-
Strach jest większy. Mocniejszy.
-
Był przy tobie, gdy zostawiałaś Leona?
-
To była inna sytuacja. – Spojrzałam na nią, czując się winna. – Musiałam go
ratować.
Megan
westchnęła.
-
Nie wyobrażasz sobie, kruszynko, jak bardzo chciałabym móc zobaczyć swojego
męża; jak bardzo chciałabym znowu powiedzieć mu, ile dla mnie znaczył przez te
wszystkie dobre i złe lata. Ty masz szansę. Nikt już nie zagraża waszemu życiu.
– I nagle patrzyła na mnie, jakby coś do niej dotarło. – Albo uważasz, że nie
zasługujesz na szczęście.
-
Leon na nie zasługuje. Przy mnie go nie dostanie.
-
Mylisz się, dziecko – stwierdziła twardo. - On wrócił. Złamałaś mu serce,
zostawiłaś go, gdy potrzebował cię najbardziej, a on wrócił. Weź głęboki
oddech, zrozum, że nie robisz nic wbrew jego woli i nie musisz już cierpieć. Nikt
nie będzie cię za nic karał. Nikt cię nie ubezwłasnowolni, dziecinko. W
porządku jest kochać i pragnąć. To czyni cię człowiekiem.
Rozstałam
się z Megan, gdy było już ciemno. Odprowadziłam ją do jej niewielkiego, ale
przytulnego domu i pożegnałam tak wdzięcznie, jak tylko potrafiłam.
Megan
może nie była mi matką, ale była dla mnie bardzo bliska. Rozumiała mnie i mój
strach, przekonała, że już nie muszę cierpieć i odsuwać od siebie ludzi, jeśli
oni chcą być blisko. Odpychając ich od siebie, tylko ich ranię. Chociaż w
przypadku Leona, to była tyko ta opcja: on wciąż był w związku z Natashą. Ale
nie odepchnę go, jeśli on sam nie będzie chciał odejść. Tak postanowiłam,
patrząc w rozgwieżdżone niebo nad koronami drzew.
Było
w pewnym sensie zbawiennie. Źródło nadziei.
Zapowiedź
nowego życia?
Może
szczęścia.
Wolnym
krokiem zbliżałam się do domu. Usłyszałam krzyk jeszcze zanim dostrzegłam obcy
samochód zaparkowany obok auta Verdasa. Damski głos, płaczliwy, może odrobinę
histeryczny. Zatrzymałam się za jednym z drzew i spokojnie nasłuchiwałam.
-
Zostawiłeś mnie! Jak mogłeś, Leon… jak mogłeś… - Głos jej się załamał. A ja wiedziałam,
że jest to po części moja wina. Znalazła nas. Natasha nas znalazła, a właściwie
Leona. Przeczesałam włosy dłonią, poczułam swoje długie paznokcie na skórze.
Był
tam też męski głos.
Leon Verdas.
Chyba
ją uspokajał, ale słyszałam tylko ją:
-
Nieprawda. – Przez okno zobaczyłam, jak kręci głową i wyciera łzy z policzków. –
Powiedz mi, że jej nie kochasz. Leon? Powiedz to! – Milczał. – Jesteś
pieprzonym masochistą i idiotą! Ona złamała ci serce… gdy cię spotkałam, nie
potrafiłeś normalnie oddychać, jakbyś musiał zostać podpięty do jakiejś
aparatury, żeby funkcjonować. Nie wiesz, co to znaczy być szczęśliwym. Castillo
wymazała to pojęcie z twojego serca, a ja chciałam nadać mu znaczenie. Tak mi
za to dziękujesz?
Nie
złam się.
Nie
złam.
-
Uspokój się, Nat.
-
Nie… Powiedz mi, że jej nie kochasz – zażądała, gdy podsunęłam dłoń na swoje
usta.
-
Kocham ciebie – odpowiedział dobitnie.
Przełknęłam
ślinę.
Moje
myśli wirowały w powietrzu.
Trzymaj się.
-
Kłamiesz – zasyczała w jego stronę.
Widziałam.
Jak
złapał ją za szyję i zmusił, by spojrzała mu w oczy, by w nich utonęła.
Jak
pokręcił głową, chcąc uspokoić jej emocje.
Jak
pocałował ją, zaledwie dotykając jej usta swoimi, kontrolował jej oddech.
Jak
owinęła swoje palce w jego włosach i przyciągnęła mocniej, żądając więcej jego.
Jak
trzęsły mi się dłonie.
Poczułam.
Jak
grunt wali mi się pod nogami, chociaż zaledwie pół godziny temu go odbudowałam.
Wsiadłam
do samochodu i najciszej jak potrafiłam, zamknęłam za sobą drzwi. Diego
spojrzał na mnie spod szaty czarnych rzęs. Momentalnie zauważyłam współczucie,
wylewało się z jego oczu, wprost na mnie. Jak wrząca lawa, przesycająca moje
ciało.
Zauważył
łzy.
-
Jesteś pewna? – spytał, zanim uruchomił silnik.
-
Zabierz mnie stąd – szepnęłam.
Nie
spytał o nic więcej.
Nie
powiedział nic więcej.
Nie musiał.
Leon! No jak mogłeś?!
OdpowiedzUsuńJuż Cię nie lubię.
Cudowny rozdział, ale dlaczego on to zrobił? 😢
Ten Leon też wcale taki super nie jest -.-
OdpowiedzUsuńRobi jedno, mówi drugie -.-
Wrócę! <3
Wiesz co Leon, jak tak mogłeś.
OdpowiedzUsuńCudowny rozdział
Głupi ten leon ;///
OdpowiedzUsuńCzekam na nextt
Cześć kochana!
OdpowiedzUsuńPrzepraszam najmocniej za to, że moje ostatnie komentarze są tak strasznie ogólnikowe i bez charakteru. Jakoś szkoła i brak czasu tak na mnie oddziałowuje, że nie mam nawet ochoty pisać jakiś niewiadomo jak długich i wyczerpujących wypowiedzi. Przepraszam cię bardzo za to.
Nawet nie wiesz jak ucieszyłam się widząc, że dodałaś następny rozdział. Powiedz mi jak ty to robisz, że wciągasz czytelnika w perfekcyjny świat fikcji i sprawiasz, że nie da się przestać czytać? Proszę zdradź mi twój sekret, bo działa niewiarygodnie dobrze!
Co do samego rozdziału to w połowie miałam nadzieję, że wszystko powoli zacznie się układać, ale jak zwykle coś musiało pójść nie po myśli. Jednak ciągle nie tracę nadziei na dobre zakończenie.
Życzę ci dużo weny twórczej i wolnego czasu na pisanie tak cudownych historii.
Tulę, Shoshano 🌹