09. Domek nad jeziorem



Nie!
Wybudziłam się natychmiast, czując na sobie dotyk. Osobą, której dotyk wyczuwałam na twarzy, był Leon – przeraziło mnie to jeszcze bardziej. Z jednej strony ulga, zawsze mnie uspokajał, czułam się przy nim bezpieczna. Ale teraz to nie miało mieć miejsca. Nawet nie wiem, kiedy podniosłam się z poduszki, leżałam oparta na łokciach. I teraz jak głupia patrzyłam w jego zielone oczy, głęboko oddychając.
Promienie wstającego słońca otulały jego twarz, szyję i kawałek skóry odsłoniętej przez koszulkę z dekoltem w serek. Oddychałam tak głęboko. Wciąż byłam przerażona koszmarem, ale wystarczyła sama jego obecność. Działał na mnie jak tabletki uspokajające.
Przełknęła głośno ślinę, zmarszczyłam pytająco brwi.
- Co ty tu robisz?
Omiotłam wzrokiem uchylone drzwi pokoju, w którym spałam. Omiotłam wzrokiem również całą resztę, wszystko było w nienaruszonym stanie.
Verdas automatycznie się odsunął, jakby coś przełączyło się w jego głowie.
- Krzyczałaś. Nie mogłem spać, więc przyszedłem i chciałem cię obudzić… - Zauważył moje zdezorientowanie, ale już nie podszedł. Dobry ruch. – Wszystko w porządku?
- Nie przyzwyczaiłam się do czyjegokolwiek widoku rano, zwłaszcza po koszmarach. Przepraszam, jeszcze nie całkiem do mnie to dociera. 
A prawdę mówiąc: byłam zszokowana Jego widokiem zaraz po przebudzeniu. Oddałabym wszystko, żeby to nie był pierwszy i ostatni raz. Mogłyby mi się śnić koszmary każdej nocy, chociaż i tak spałam zaledwie dwie godziny.
Jednak oboje wyczuwaliśmy tą niezręczną atmosferę, która coraz bardziej wzbierała na sile.
- Często śnią ci się koszmary? – spytał po chwili, po czym zamknął drzwi. Wiodłam za nim wzrokiem. Rankiem wyglądał naprawdę dobrze, seksownie. – Często tak krzyczysz?
Pokiwałam głową.
Przeczesałam dłonią włosy, zła na siebie.
- Powinnam to przewidzieć i zatrzymać się w jakimś hotelu. Nie chciałam nikogo obudzić, a teraz będę jednym wielkim problemem. Mój Boże.
- Violetta, nikogo nie obudziłaś. Ja i tak nie spałem, rodzice Ludmiły wyjechali jakaś godzinę temu na ryby, a reszta spojona alkoholem śpi. Wstaną za kilka godzin, nikt nie będzie ci miał za złe krzyków, bo nikt ich nie słyszał.
- Nie masz pewności.
- Pewności nie mam, ale wiem, że ci ludzie cię kochają. Nie musisz się martwić – zapewnił mnie.
A co z twoją blondyneczką?
- Która godzina? – spytałam, odrzucając od siebie chamskie pytania, a miałam ich wiele w zanadrzu. Szatyn zerknął na zegarek na nadgarstku. Nie mogłam nawet na niego patrzeć, ciągnęło mnie do niego jak cholera i to właśnie był minus przebywania w jednym pomieszczeniu sami.
Chwała Bogu, że postanowiłam spać w spodenkach i podkoszulku, a nie w samej bieliźnie – tak też bywało.
- Dziesięć po piątej. Jak się czujesz?
Usiadł na krańcu łóżka.
- Dobrze. I wracając do twojego pytania… Każdej nocy. Wcześniej, kiedy jeszcze mieszkałam z Michaelem i resztą, podawali mi przed snem tabletki nasenne, albo ktoś cały czas był w moim pokoju, kiedy zasypiałam. Wtedy zdarzało się to rzadziej. Teraz nie wiem nawet kiedy i czy w ogóle krzyczę, to po prostu się dzieje.
- Nie czujesz się bezpieczna, więc to wcale nie dziwne – stwierdził nagle. – Diego o tym wie?
Pokręciłam głową.
- Paul wie, ale to nie typowe koszmary, tylko wspomnienia. Typowe urywki z tej mrocznej części mojego życia. Czasami wydaje mi się, że nigdy się od tego nie uwolnię. Nawet, kiedy Michaela już nie ma – widzę jego twarz w każdym śnie. Jakby nawet pośmiertnie niszczył moje życie i nawet kiedy go nie ma, nie mam nad tym kontroli.
Nie wiedziałam, czy dobrze było mu to powiedzieć, czy lepiej zachować dla siebie. Powinnam go trzymać daleko od siebie, a on powinien zignorować krzyk.
- Dlaczego tego nie zignorowałeś? – spytałam, więc na mnie spojrzał. Z lekka zdziwiony, może zmieszany.
- Miałem to zrobić?
- Tak byłoby najlepiej.
- Nie wytrzymałbym dłużej.
- Pamiętasz, co ci dzisiaj powiedziałam na nasz temat. Ta będzie bezpieczniej, ze względu na wszystko, co nas kiedyś łączyło – stwierdziłam otwarcie.
Wstał z łóżka, przeczesał włosy dłonią.
- Przestań pieprzyć o tym bezpieczeństwie, błagam.
- Mogę zadać ci pytanie? – Chciałam wstać z łóżka, ale natychmiast pomyślałam, że im dalej od siebie jesteśmy, tym lepiej. Końcowym efektem stało się odrzucenie od siebie tej myśli. Wyczołgałam się spod kołdry i śledzona Jego wzrokiem, podeszłam do okna. Postanowiłam nacieszyć się promieniami słońca padającymi na moja twarz. Były najdelikatniejszą rzeczą, która mnie dotykała. Pragnęłam tego mocniej, niż czegokolwiek na świecie. Tego ciepła na swoim ciele.
Otworzyłam oczy, wiedząc, że już nie odpowie.
Dał mi wolną rękę.
Zmrużyłam oczy pod naciskiem światła.
- Jesteś z nią szczęśliwy?
Usłyszałam westchnięcie.
- Tak.
- Pytam, bo wtedy zniknęłam. Nie pożegnałam się z tobą, wiedziałam, że za bardzo boli. Po prostu odeszłam. Nie zerwaliśmy, nie spotkaliśmy się ponownie. Bo zraniłam nas oboje i muszę mieć pewność, że zamknąłeś ten rozdział. Dlatego, czy jesteś z nią szczęśliwy?
Wyczuwam łzy pojawiające się w moich oczach. Niemalże widzę ich wodniste odbicie na szybie.
- A Ty? Zamknęłaś ten rozdział?
Powinnam.
Odwróciłam się, żeby móc na niego patrzeć. Stał na środku mojej tymczasowej sypialni, złapał moje spojrzenie i jego twarz zbladła. Chociaż… może wcześniej tez taka była. Nie wiem. Powstrzymywałam łzy, które chciały płynąć. Przeświadczona myślą, że wylałam ich zbyt dużo – było łatwiej.
Uniosłam brodę.
- Chciałabym, żeby te wszystkie złe rzeczy, które nas poróżniły… żeby nigdy nie miały miejsca. Może ty i ja znaleźlibyśmy drogę, może rozwiązanie na wyrodnego ojca. Chciałabym móc nigdy nie wyjeżdżać, nigdy nas nie ranić. Ale nie takie jest życie. Nie składa się z słów „chciałabym; mogłabym; zrobiłabym”. Żyjesz tym, co jest teraz i teraz podejmujesz decyzje. – Spuściłam głowę. – Nie wrócisz czasu, nie naprawisz niczego. Ja nie naprawię. Miałam swoje mroczne czasy, a po każdej nocy nadchodzi dzień. Twój dzień zaczął się już dawno temu, z Natashą. Nie mogę być wiązką ciemności, którą widzisz za każdym razem, gdy się obrócisz.
- Violetta…
Uniosłam dłoń.
- Będę bardzo szczęśliwa, jeśli raz na zawsze zamkniemy to, co było. Możemy być kimkolwiek, do cholery, chcemy. I nie chciałabym musieć cię unikać za każdym razem, więc proponuję przyjaźń.
Przyjaźń
Jak ja nienawidzę tego słowa, zwłaszcza użytego w rozmowie z Nim.
- Spakuj się. O dziewiątej wyjeżdżamy.


Wrzuciłam torbę do bagażnika, zamknęłam go i oparłam się o samochód. Skrzyżowałam ręce na klatce piersiowej, ciesząc się słońcem. Ludmiła i Francesca biegały w tę i z powrotem, co chwila przypominając sobie o rzeczach, które muszą zabrać na te dwa dni nad jeziorem. Kto by pomyślał, że jeden wyjazd może wzbudzić tak wielki chaos? Na werandzie stał Leon z Natashą. Ona miała aparat w ręku, oglądali jakieś zdjęcia. To pewnie jej aparat. Pewnie interesuje się fotografią, a teraz obydwoje podziwiają jej dzieła. Fakt Verdas właśnie tak wyglądał – jakby podziwiał jej talent.
I przez moment zastanawiałam się, czy byłabym w stanie zniszczyć to szczęście. Autentycznie, to ja dzisiaj zadecydowałam, że wszystko co łączy mnie i szatyna, zaczyna i kończy się na przyjaźni. Ja to stwierdziłam i narzuciłam jemu. Ale czy byłabym w stanie?
Z jednej strony – nie. Bo jeszcze mam kawałek serca, które cieszy się z jego szczęścia (nawet u boku innej).
Z drugiej strony – tak. Bo kiedy zamykałam oczy, widziałam jego. Nawet w czasie pakowania się, gdy wyszłam z sypialni i wróciłam tam po komórkę, zatrzymując się w drzwiach, napadło mnie wspomnienie z rana. Leżałam na łóżku przestraszona, ledwie co wybudzona ze snu, a on dłonią na moim policzku, patrzył mi w oczy.
Teraz, otworzywszy oczy, nie chciałam psuć tej miny. Zasługiwał na to.
- Wyglądają, na szczęśliwych.
Federico oparł się o swoje auto, szturchając mnie przy okazji. Ustawił się tak blisko, że nasze ramiona się stykały, biło od niego ciepło. Jego opalona skóra w niczym nie przypominała mojej bladej jak ściana. Uśmiech zdobił jego twarz. Podążył za moim wzrokiem.
- Fakt. Wyglądają – skwitowałam.
- Dobrze zrobiłaś. – Spojrzałam na niego zdziwiona, uniósłszy brew. – Sądziłem, że jak cię zobaczy, zostawi Natashę i wszystko skończy się inaczej. Wiesz, przez co przeszedł. Przez co wszyscy, właściwie, przeszliśmy.
- Myślisz, że mógłby zrobić coś takiego?
- Proszę Cię, Violetta. Nawet Diego nie zna zaklęcia, na unicestwienie takiej miłości. – Westchnął. – Ale Leon jest rozsądny, nie jest porywczy i nawet jeśli twoja obecność doprowadza go do szału, nie pokaże nam tego. Za bardzo nad sobą panuje. A ty dobrze robisz odpychając go od siebie.
- Słyszałeś? – spytałam, chociaż pewna byłam odpowiedzi.
Kiwnął głową.
- Krzyczałaś rano. Miałem do ciebie przyjść, ale potem usłyszałem Leona i po prostu nie mogłem. Wiedziałem, że lepiej byłoby go zastąpić, ale z drugiej strony, zawsze byłaś tak samo rozsądna jak i on. – Odepchnęłam się od samochodu, przeczesałam dłońmi włosy. nie mogłam zrozumieć, dlaczego to wszystko przybiera takie barwy. – Czym się przejmujesz?
- Jest mi ciężko, Fede – przyznałam to przed nim, tak jak i przed samą sobą. – Wszystko toczy się wokół przeszłości. Wobec mnie i niego. Obiecałam sobie, że w końcu zamknę ten rozdział i faktycznie tak było, dopóki nie pojawiłam się tutaj. Rozważałam, żeby nie przyjeżdżać na wesele. Wiedziałam, że on tu będzie, ale z drugiej strony jestem dorosła i tak właśnie dorośli ludzie rozwiązują sprawy, a ja nie mogłam więcej uciekać. Poza tym, Ludmiła byłaby zawiedziona. Nie mogłam znowu was wystawić w tak ważnym dla was dniu. Wiem, wszystko się wydaje takie proste, ale nigdy nie było.
- To nie zbrodnia, że go kochasz. Poświeciłaś się dla nas i dla niego, wszyscy to rozumiemy. Ale co to by była za miłość, gdybyś przez nią nie cierpiała? Na tym polega. Na wzlotach i upadkach. I chociaż oboje wiemy, że Leonowi byłoby lepiej z Natashą, bo ona nie ma kryminalnej przeszłości… to jeśli on cię dalej kocha, odnajdziecie drogę. Nie ważne jak bardzo będziesz go odpychała, w końcu nie wystarczy ci na to sił.
Federico objął mnie ramieniem i przytulił do siebie.
- Wierzę, że w końcu wszystko się ułoży – powiedział po chwili.
- Wierzysz w bajki? – spytałam.
- A ja wiem. Spytaj Diega, on to chyba znawca. Patrz, jak robi za konia. – Fede wskazał, jak Hernandez wybiega z domu z Ludmiłą na plecach i skacze jak koń.
- Hernandez, jeśli w tej chwili mnie nie puścisz, ogolę cię jak będziesz spał!
- Nie sypiam w nocy, ale martwiłbym się na twoim miejscu, bo mam dobre nożyczki na stanie. Jak myślisz, dobrze się sprzedają blond włosy?
Zaśmiałam się wraz z Federico.
- Puszczaj mnie, debilu!
- Diego! Tam… - krzyczała Fran, ale nie zdążyła, bo ta dwójka już wpadła do basenu. – Tam leżą klapki, ale o tym już chyba wiesz.
Nie mogłam opanować śmiechu.
Lu zaraz po wynurzeniu się z wody, zrobiła morderczą minę. Jej najnowsza sukienka, wczoraj kupiona, była cała przemoczona. Włącznie ze szpilkami, które miała na nogach.
- Wciąż wierzysz w przyjacielską miłość? – spytałam Federico.
Uśmiechnął się promiennie.
- Wierzę w każdą miłość. A ta to akurat rodzinna.
I nie zdążyłam odpowiedzieć, bo Fede wziął mnie na ręce i zanim krzyknęłam, że go zabiję, wrzucił mnie do basenu, po czym sam osobiście do niego wskoczył.
- Wspominałam, że cię nienawidzę? – syknęłam ze śmiechem.
- Diego, kupujesz mi nowe buty.


Po telefonicznej kłótni z Paulem rozsiadłam się na werandzie drewnianego domku wybudowanego, właściwie, to w środku niczego. Całą okolicę otaczały drzewa i kilkanaście metrów dalej – ogromne jezioro. Domek nad jeziorem. Przyjemna okolica. Jeszcze bardziej przyjemne miejsce i pogoda. Ludmiła i Federico nie mogli sobie wyobrazić lepszej atmosfery na kilka dni przed ślubem. I spod szaty czarnych rzęs, spoglądając na nich, kąpiących się w jeziorze tylko we dwójkę, myślałam o ich przyszłości. Wyobraziłam sobie dwójkę małych szkrabów biegających wokół ich nóg i mojego przyjaciela, który będzie wspaniałym ojcem. Przez ten czas, przyglądając się ich zachowaniu, ich przywiązaniu do siebie i czystej, krystalicznej jak diament miłości, stwierdziłam, że nie mogli trafić lepiej. To wiadome, będą się kłócić. Będą wojny o rzeczy większe i mniejsze, ważniejsze i te mniej ważne, ale przecież miłość wygra, nie prawdaż?
Starałam się wyobrazić sobie swoją przyszłość. Ilekroć zamykałam oczy, pojawiały się wspomnienia z przeszłości. Wzięłam głęboki oddech. Stać cię na więcej. Otworzyłam je i znów widziałam niczym nie zmącony świat. Świat, w którym chciałabym zostać na zawsze. Mieć swoje miejsce na ziemi, gdzie poczuję się bezpiecznie. Nawet w samotności. Tutaj właśnie tak się czułam i oddałabym wszystko, by budzić się w tym miejscu każdego dnia. Owszem, mogłabym. Ta posiadłość. Ten domek jest zapisany na mnie i Ludmiłę. Jej rodzice to zrobili, gdy skończyłyśmy osiemnaście lat. Przepisali go na nas. Domek był wystarczająco duży, żeby pomieścić dwie rodziny. Dwupiętrowy z piwnicą pełną wykwintnych win. Ptaki śpiewające swoje piosenki każdego ranka i wieczoru, szumiąca woda w tle.
Marzenie.
- Relaksujesz się? – Diego wyszedł zza otwartych drzwi, przywitał mnie uśmiechem. – W tym hałasie?  Przecież ona się tak drze, że nawet telewizji oglądać się nie da. Francesca się śmieje, ale niech się nie zdziwi, jak kiedyś przestanę słyszeć na prawe ucho.
Uśmiechnęłam się delikatnie, podczas gdy brunet usiadł na fotelu naprzeciwko. Pochylił się i oparł łokcie na kolanach. Poczułam na sobie badawcze, bardzo skupione spojrzenie.
- Jak się czujesz?
- A jak mam się czuć? – odparłam delikatnie. – Sądziłam, że po całym dniu należy mi się chwila odpoczynku. Nic, tylko co chwila gadam z jakimiś facetami. Niestety, ten dzień jest wasz. Szkoda tylko, że co drugi wyśmienicie psuje mi humor.
- Leon?
Pokręciłam głową.
- Paul. – Bardziej stwierdził, niż spytał.
- Jest zły, bo jak zwykle chorobliwie się martwi i nie potrafi zrozumieć, że potrzebuję trochę wolności od tego wszystkiego i od niego. Doceniam wszystko, co dla mnie robi i jak się martwi, ponieważ jest naprawdę kochany, ale czasami ta jego nadopiekuńczość doprowadza mnie do dzikiego szału i jedyne, co mam ochotę zrobić, to złapać jakiegoś drinka z lodem i wylać mu na głowę. Szkoda, że nigdy nie mam takiego pod ręką. Muszę zacząć je składować w lodówce na wszelki wypadek.
Diego się roześmiał.
- Specjalnie dla ciebie, zostanę dostawcą lodu i niedobrych napoi.
- Dzięki.
- Powiedz mu, żeby się pieprzył.
- Jeszcze żeby miał z kim – rzuciłam nieświadomie. Dopiero po chwili skapnęłam, co powiedziałam, ale Diego już i tak się śmiał, więc nie było sensu tego odwoływać. – Dobra, to było chamskie. Nie chciałam. Po prostu czasami mam wrażenie, że ten facet usiłuje zniszczyć mój układ nerwowy, okey?
- Okey – zgodził się rozbawiony Hernandez. – To może jednak zaprosisz go na wesele? Chętnie bym mu nakopał. Nie spodobał mi się od dnia, w którym go poznałem.
- Jeszcze go nie znałeś.
- Widzisz? I dzięki temu uniknęliśmy zawożenia go do szpitala.
- Jesteś niemożliwy.
Pokręciłam głową z uśmiechem.
- Czasami mi się zdarza. Pięknie tu, co?
- Bardzo – przyznałam na głos i w duchu. – Wiesz, kiedyś, jak byłyśmy małe – ja i Ludmiła przyjeżdżałyśmy tu na wakacje. Albo na dwa tygodnie wakacji. To było nasze miejsce, ten domek. A tam – Wskazałam dłonią plac obok domku, gdzie był drewniany, już podniszczony plac zabaw. – jak widzisz, było nasze miejsce zabaw. Na tej huśtawce pierwszy raz pokłóciłam się z Lu, już nawet nie pamiętam o co. Potem na tej zjeżdżalni się przepraszałyśmy. Po kilku minutach, bo zrobiło się zbyt nudno tak z dala od siebie.
- Wariatki. Myślisz, że jak usiądę na tej huśtawce, to się rozleci?
- Możesz próbować, ale potem ją naprawiasz – uprzedziłam. – Pamiętam, latem, na moje urodziny kąpałyśmy się o północy w jeziorze. Rodzice Ludmiły i Carlos wybiegli na dwór krzycząc nasze imiona. Myśleli, że się topimy. Odpłynęłyśmy tak daleko, że grozili uziemieniem… Wtedy Carlos udobruchał Richarda, poszli na whisky, a mama Ludmiły pomagała nam się wysuszyć na molo.
- A na osiemnastkę? – dopytał. – Skakałaś po pijaku z molo i krzyczałaś „życie jest piękne”?
- Chciałbyś – skwitowałam.
- Podobno rodzice Ludmiły przepisali wam ten dom.
- Taak, to był nasz prezent z okazji ósmego roku odwiedzania tego miejsca. Wtedy dopiero się napiłyśmy, kiedy pojechali obiecując, że już nie wrócą. A przynajmniej nie w tamtym tygodniu. Zrobiłyśmy imprezę, a w końcu zostałyśmy same z winem na molo, mocząc nogi i śmiejąc się na przemian z płaczem.
- Pewnie Ludmiła płakała.
- Nie trudno zgadnąć. Zaprosiła na imprezę chłopaka, który jej się podobał, a potem zobaczyła jak ten Palant całuje się z jakąś czarnowłosą szmatą. Do tej pory jej nie lubimy. Nawet chciałam jej nakopać, ale tamta Mądra mi zabroniła.
Diego się roześmiał, znowu.
- Co ty.. Daj mi jej adres.
- Żebym ja pamiętała jak miała na nazwisko. Na imię na pewno Chelsea, czarne włosy i zielone oczy.
Fran wyłoniła się z zza drzwi i oparła o framugę.
- Przeszkadzam? – zagaiła.
- Siadaj – powiedziałam, wskazując wzrokiem trzeci fotel, ten pośrodku.


#######

Dla wszystkich, którzy to czytają - Wesołych Świąt i Mokrego Dyngusa! ♥
Co prawda pogoda ma być okropna, ale kto bogatemu zabroni ;d To cos na górze - wyszło kompletnie nie tak, jak to sobie wyobrażałam, ale musicie jakoś przeżyć. Obiecuję, kolejne rozdziały będą lepsze, będzie więcej Leona i postaram się, abyście poznali Nataszę. Czy będzie ona miała jakieś większe znaczenie w opowiadaniu? Sądzę, że nie, ale kto wie, co przyjdzie mi do głowy ;o 
Mam nadzieję, że spędzicie te święta w cudownej atmosferze, z najbliższymi, z przyjaciółmi i rodziną. Życzę szczęścia, spokoju i świetnej zabawy ;* 

Cherry xx

4 komentarze:

  1. Cudowny brak mi słów czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział.

    OdpowiedzUsuń
  2. Hejka :)
    Cudowny rozdział <3
    Czekam z niecierpliwością na następny <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Cudowny <3
    Istna perełka
    Rozdział jest po prostu fmfngkckfnwjxkgntb ;D

    Nie mogę doczekać się następnego ;*

    XOXO
    Madzia

    OdpowiedzUsuń
  4. Wzajemnie kochana ♥
    Rozdział to CUDO! ♥
    Czekam na następny

    OdpowiedzUsuń