Weszłam
do baru, w którym Paul prawdopodobnie widział Diega. Pijącego przy barze.
Minęłam paru zalanych w trupa typków, kilka stolików, przy których ocieka
seksem i tanim alkoholem. Czego to ludzie nie zrobią, żeby upaść niżej i niżej?
Jak bardzo są w stanie zniszczyć swoje ciało czy umysł, by dojść do etapu
finałowego? Do śmierci, bądź załamania. Z obrzydzeniem przeszłam obok tego, nie
ruszając nawet ręką. Nie znam ich. Nie interesuje mnie ich życie i to, co ze
sobą robią.
Nie
chciałabym zaglądać do ich umysłów.
Niedaleko
baru. Kilka metrów dalej, zatrzymując się, zostałam pochłonięta odrażającym
zapachem stęchlizny i alkoholu. Tanie budy. Jak zawsze najgorszy typ robactwa
się tu zbiera, żeby zalać swoje żałosne życie, nie pamiętać dnia poprzedniego,
nie myśleć o następnym. Odetchnąwszy głęboko, przed oczami mignął mi obraz
Diega. Zlokalizowałam go bardzo szybko. Siedział przy barze, towarzyszyły mu
tylko puste kieliszki i szklanka z – przypuszczając – whisky. Ze spuszczoną
głową bawił się na wpół pustą, na wpół pełną szklanką. Ogarnęła mnie tak
ogromna słabość i jednocześnie zdenerwowanie, że ledwo mogłam ustać na nogach.
To nie było dla mnie nowe. Ten widok nawiedzał mnie już któryś raz, ale za
każdym razem boli tak samo. Dziękowałam Bogu jedynie za to, że tym razem nie
lepiła się do niego żadna szmata.
Korzystając
z nieuwagi przyjaciela, wyrwałam mu z rąk szklankę z alkoholem. Nie myliłam
się. Whisky. Zaczepiwszy jednego z przechodzących facetów, uśmiechnęłam się
słodko i wcisnęłam mu trunek.
-
Zabieraj to i odejdź.
Całą swoją uwagę poświęciłam Diego, któremu najwidoczniej nie spodobała się zaistniała sytuacja. Popatrzył na mnie krzywo, po czym machnął dłonią do barmana. Mike, bo tak miał na imię barman, zerknął w nasza stronę. Pokręciłam głową, jednocześnie zabraniając mu się zbliżać. Nie widział mnie tu pierwszy raz, dobrze wiedział, że lepiej posłuchać. Bezgłośnie spytał, czy dam sobie radę, bez wahania przytaknęłam.
Całą swoją uwagę poświęciłam Diego, któremu najwidoczniej nie spodobała się zaistniała sytuacja. Popatrzył na mnie krzywo, po czym machnął dłonią do barmana. Mike, bo tak miał na imię barman, zerknął w nasza stronę. Pokręciłam głową, jednocześnie zabraniając mu się zbliżać. Nie widział mnie tu pierwszy raz, dobrze wiedział, że lepiej posłuchać. Bezgłośnie spytał, czy dam sobie radę, bez wahania przytaknęłam.
-
A ty jak zwykle psujesz całą zabawę – powiedział Hernandez, obrzucając mnie
nienawistnym, dobrze mi znanym, spojrzeniem. Uwielbiamy się nimi wymieniać. Od
kilku pięknych dni nasze rozmowy rozpoczynały i kończyły się na tym spojrzeniu.
Nie oczekiwałam żadnych nowości i nie zdziwiłam się.
-
Jeśli psucie zabawy oznacza szansę uratowania cię i odstawienia do domu, gdy
jeszcze nie upadłeś za nisko – nie licz na to, że to się skończy. Ubieraj się i
wynosimy się stąd, zanim ktoś nas zauważy. – Mówić to sobie można, ale jego
reakcja to zbytek łaski. – Diego, mówię do ciebie.
Zaciska
usta w cienką linię, znowu ten wzrok. Zawiedzionego, zranione i obrażonego
faceta, któremu zawsze zabieram jedyne, co udaje mu się zyskać dzięki
alkoholowi. Zapomnienie. Dobrą zabawę, gdy po procentach może liczyć samoloty.
Brak uczuć. Obojętność. Ale przez to Diego nie jest człowiekiem, którego
nazywam przyjacielem.
-
Nie chcę ratunku, Violetta. Spieprzyłem wszystko, więc daj mi teraz czas na
poukładanie sobie tego w głowie, dobra?
Zacisnęłam
zęby.
-
Co alkohol ma do myślenia? – spytałam.
-
Pomaga tego nie robić.
-
Słuchaj, nie obchodzi mnie co ty chcesz tym osiągnąć. Zepsuję ci każdy odjazd,
na który masz ochotę albo plany. Rozumiesz? Minęły prawie dwa tygodnie, ile
można chlać i nie myśleć, co będzie potem?
-
A po co myśleć, co potem? – burknął złośliwie. – Nie ważne co zrobię, czasu nie
cofnę. Kiedy siedzę tutaj, przynajmniej nie myślę jakim jestem pieprzonym
idiotą. Ty przeze mnie ucierpiałaś. Leon mnie nienawidzi, ciebie z resztą też.
A ten cały Paul nawet nie chce mnie znać, chociaż może to lepiej, bo chętnie
wybiłbym gościowi zęby przy najbliższej okazji… Sama widzisz, Vilu, nie ma
sensu się o mnie martwić.
Chyba nie
wytrzymam.
-
Zawsze jest sens – stwierdziłam, zajmując miejsce obok Diega przy barze. –
Wszyscy popełniliśmy błędy, bo jesteśmy tylko ludźmi i to właśnie leży w naszej
naturze. Jeśli chcesz, do cholery, zrobić coś dobrego, to przestań pić i
zacznij żyć. To – wskazałam dłonią na puste kieliszki – wcale nie sprawi, że
problemy znikną. Będą rosnąć w siłę, a potem cię zniszczą, bo będziesz zbyt słaby,
żeby sobie z nimi poradzić.
Diego
prychnął kpiąco i pokręcił głową, jakbym powiedziała coś śmiesznego. Dla mnie
to nie było śmieszne, a jego ignoranckie zachowanie dupka, który zagubił siebie
gdzieś na dnie kieliszka, zaczynało powoli wyprowadzać mnie z równowagi.
-
Powtarzasz się, księżniczko – zauważył sprytnie.
-
I jeśli będę musiała, powiem to raz jeszcze, a potem się powtórzę, żebyś miał o
czym pamiętać, kiedy zapomnisz o reszcie. Może zamieszka to w twoim głupim
umyśle i będzie cię prześladować nad tym pustym kieliszkiem, bo utknąłeś na
jego dnie i nie chcesz się podnieść – powiedziałam, dotykała mnie słabość,
rozpacz. Tak bardzo chciałam go odzyskać. – Dopóki masz mnie i dopóki staram
się ci pomóc, masz po co walczyć. Nie pozwól, bym odeszła.
-
Może tak będzie dla ciebie lepiej, V.
Kręciłam
głową, niedowierzając jego słowom.
-
Wiesz co, może Leon ma rację, nienawidząc cię za to co zrobiłeś. Zawsze myślisz
tylko o sobie, o tym co ciebie spotkało i jak sobie z tym poradzisz albo nie.
Zawsze w centrum jesteś ty… I wiem, że to co zamierzam powiedzieć nic nie
zmieni, jutro nie będziesz tego pamiętać bo tak jest dla CIEBIE łatwiej. Ale weź rozejrzyj się,
człowieku, zrób to chociaż raz i pomyśl o tym, jak ranisz mnie swoim
zachowaniem. – Czułam, że już nie wytrzymuję psychicznie. Po moim policzku
spłynęła gorzka łza. – Tak wiele osób zdążyło mnie w życiu skrzywdzić i jeśli
miałabym zrobić listę, byłbyś na niej.
Złapał
mnie za rękę. Wyrwałam się w momencie.
-
Violetta.
-
Nie dotykaj mnie – warknęłam wściekle.
-
Nie chciałem cię zranić. Dobrze o tym wiesz.
-
Nie, Diego. Chciałeś. – Odetchnęłam głęboko. Spokojnie… - Do tego właśnie
dążysz. Myślisz, że jeśli upijesz się i zapomnisz na chwilę, to to do ciebie
nie wróci, ale mylisz się. Nawet nie wiesz jak bardzo się mylisz. I kiedy ja
przychodzę za każdym razem, by wyciągnąć cię z tego pieprzonego kieliszka, nie
chcesz tego. Ale chcę, żebyś wiedział – przychodzę tu ostatni raz i po raz
ostatni się staram. Więcej nie mogę. Nie mam więcej sił, rozumiesz?
-
Rozumiem – skamlał.
Złość
wzrosła.
-
Nie rozumiesz – stwierdziłam śmiało, bez skrupułów. – Gdybyś rozumiał, już by
cię tu nie było i nie pozwoliłbyś, żebym przez ciebie wylewała łzy, kretynie. A
wiesz dlaczego to robię? Bo mi na tobie, idioto, zależy. Straciłam tak wiele i
sądziłam, że nie będę musiała tracić ciebie ponownie.
-
Nie musisz mnie tracić. Poprawię się – powiedział bez zastanowienia.
Byłam
na niego taka wściekła.
Rozejrzałam
się wokół. Na szczęście nikt się nie przejmował moimi łzami, ani tym o czym
rozmawiałam z Hernandezem. Mieli własne sprawy. Własny alkohol i własne
zapomnienie, którego w nim szukali. To lepiej, nie potrzebowałam stać się
sensacją wieczoru. Wystarczająco już wytrzymałam. Diego pochylał głowę nad
barem, nie wiedziałam czy płacze, czy się wścieka, czy jest mu wszystko jedno.
Nie obchodziło mnie już to. Nie wierzyłam w żadne jego słowo.
-
Za każdym razem to powtarzasz. A ja za każdym razem coraz mniej w to wierzę. I
wiesz co? Dzisiaj przekroczyłeś granicę. – Zeskoczyłam z krzesła barowego. –
Nie chcę cię widzieć. Jeżeli zachowałeś resztki swojej godności, zrozumiesz
swój błąd, ale ja nie chcę na tym cierpieć. Już nie.
Złapałam
współczujące spojrzenie barmana. Wyglądał, jakby chciał mi pomóc ale nie był w
stanie. Nikt nie był w stanie bo ja już sobie nie radziłam. Trzymałam się głupiej
nadziei, że Diego przestanie, że pomożemy sobie nawzajem ale to nie było już
możliwe. Starałam się. Na próżno.
Wściekły
brunet uderzył w bar i roztrzaskał wszystkie stojące przy nim kieliszki. Zanim
zaczęłam od niego odchodzić, zobaczyłam tylko kawałki szkła wbite w jego dłonie
i krew, była uzupełnieniem dzisiejszego wieczoru.
Krew
za łzy.
Przeciskałam
się przez pijanych ludzi. Wiedziałam, że wyglądam okropnie i tym bardziej
chciałam się stąd wydostać, chociaż nikogo nie obchodził mój wygląd. Interesowali
się swoimi sprawami. Jechało tu obojętnością aż po sam sufit. I nagle wydawało
mi się, że zauważyłam coś znajomego. Zatrzymałam się jak osłupiała,
rozglądałam, aż w końcu dotarło do mnie, że wcale nie chciałam tego widzieć.
Stał oparty o ścianę naprzeciwko baru, pewnie wszystko widział. Teraz wbijał we
mnie nieznajome mi spojrzenie.
Musisz stąd odejść.
Odejdź.
Musiałam
to przerwać.
W
takim tempie nigdy nie przestanę przeżywać tego na nowo.
-
Co tu robisz, Paul? – spytałam zaraz po wejściu do swojego, jak się okazało,
wcale nie tak pustego domu. Chyba zacznę żałować, że dałam mu te pieprzone
klucze. Teraz nie stać mnie nawet na chwilę samotności i lampkę wina, bez jego
oskarżycielskiego wzroku. – Myślałam, że dziś pracujesz do późna.
Myślałam, że dasz
mi chociaż chwilę spokoju.
Siedzący
na kanapie mężczyzna podniósł wzrok, jakby był zdziwiony moim zachowaniem.
Zjechał nim po mnie z góry na dół i raz jeszcze, zatrzymując się na oczach. Znałam
aż za dobrze to spojrzenie przesiąknięte współczuciem. Mogłabym się założyć, że
już wszystko wie. Mogłabym się nawet założyć, że śmiał mnie szpiegować. Nie podobało
mu się, że staram się pomóc Hernandezowi i nie potrafił odpuścić, ale teraz
będzie już mógł.
Droga
ocalenia dla Diego Hernandeza się skończyła, dopóki sam o nią nie poprosi.
-
Co tak patrzysz?
-
Płakałaś. Znowu. Przez tego alkoholika? – spytał, ciśnienie się podniosło. –
Błagam, zaprzecz, bo jeśli nie, to pojadę do tego baru i wybiję mu zęby.
Cholera.
-
Spróbuj, a więcej mnie nie zobaczysz.
-
Dlaczego wciąż go bronisz, Violetta? Ten człowiek nie jest tym, którego znałaś!
Hernandez pozwolił ci odejść, kiedy potrzebowałaś kogoś, kto cię zatrzyma i
pomoże. Teraz rani cię każdego dnia swoim popieprzonym zachowaniem, wywołuje
twoje łzy… a ty dalej go bronisz? Wybacz mi, ale to jest chore.
Wdech,
wydech.
Paul
wstał z kanapy, stanął przede mną i przyszło mi zmierzyć się z jego wściekłym
spojrzeniem.
-
Diego nie mógł mnie zatrzymać, chociaż chciał. Nikt nie mógł, a nawet jeśli
teraz upadł niżej niż zwykle się to zdarzało, to nie znaczy, że mam go skreślić
i żyć dalej, bo nie jestem już ta osobą, Paul – odpowiedziałam spokojniej niż
on się do mnie odnosił. Kłótnia mi w niczym nie pomoże. Poza tym, byłam już tym
cholernie zmęczona. – Myślisz, że kiedy człowiek popełnia błąd, już jest
stracony? On w twoich oczach może być niczym, w moich jest i będzie
przyjacielem, rozumiesz to, czy nie? Nie ważne ile wypił, nie ważne co teraz
robi, to jest jego sprawa. Chciałam mu pomóc, przykro mi, że nie wyszło ale to
też jego decyzja… To go nie skreśla. I ciebie też bym nie zostawiła w takim
stanie.
-
Nie baw się w odkupiciela, Vilu. – Odgarnął moje włosy z twarzy, objął dłonią
mój policzek, ale niestety ani trochę mi się to nie spodobało. – Nie dla kogoś,
kto cię rani. Diego nie zasługuje.
Spojrzałam
na niego na wpół przerażona, na wpół zawiedziona.
-
Jeśli nie on, to kto zasługuje? Ty? – mruknęłam niedowierzająco.
-
Nie wiem kto. Nie chcę, żeby cię znowu ranił.
Mów więcej.
Im więcej, tym
bardziej mnie od siebie odepchniesz.
-
Nie, Paul – pokręciłam głową. – Nie będziesz mi mówił, komu mam wybaczać, a
komu nie. I nie dotykaj mnie.
Minęłam
go i ruszyłam do swojej sypialni, bo nie mogłam już go słuchać. Jeśli ktoś w
tym towarzystwie nie zasługiwał na odkupienie, ja byłam tą osobą. Diego poddał
się emocjom, każdy człowiek w końcu to robi. Czasami coś się wyłącza i nie
jesteśmy w stanie tego przywrócić do pierwotnej formy. Mimo prób, to zawsze
pozostanie takie, jak po tym wyłączniku.
Paul
oczywiście pobiegł za mną, bo nim zdążyłam zatrzasnąć drzwi, złapał je. Teraz
to we mnie wzbierały się negatywne emocje i nie chciałam wyładowywać ich na
kimś, na kim jeszcze mi zależało.
-
Michael zawsze dyktował mi, co mam robić, kogo kochać i z kim żyć – wspomniałam
ze złością, zaciskając dłonie. – Ty teraz też się w niego zabawisz? Trzeba
pomóc biednej Violetcie, bo przecież nigdy nie wie co robi. Czy nie taka jest
prawda? Biegasz za mną w tę i z powrotem bojąc się, że pewnego dnia złamię
barierę, że sobie nie poradzę, że zrobię błąd. Ale kim ty do cholery jesteś,
żeby osądzać, co jest dobre, a co złe?! Spędziliśmy dwa lata w jednym cholernym
miejscu, możesz mnie znać, ale nie możesz mną rządzić. Czasy zniewolenia przez
Michaela skończyły się w dniu jego śmierci i, cholera jasna, nigdy w życiu do
nich nie wrócę.
Złapał
mnie za ramiona.
Przyciągnął
mocno do siebie i przytulił.
Odepchnęłam
go z całej siły i mało brakło, a by się odbił od ściany. Skrywałam w sobie tyle
siły, tyle złości i żalu. Kiedyś musiałam wybuchnąć, ale to jeszcze nie było
to. Mogłabym go zabić, jeślibym chciała.
Nie chcę.
-
Violetta. Co się z tobą dzieje?
-
Wynoś się stąd i daj mi święty spokój – warknęłam do niego.
Przerażone
spojrzenie, zdziwienie i niepokój ogarnęły moje ciało, bo właśnie taki był jego
wzrok wbity wprost we mnie, jak zwykle. Nie rozumiał, dlaczego go wyrzucam,
dlaczego się tak zachowuję i dlaczego taka właśnie jestem ale wcale mi nie
zależało na jego zrozumieniu. Miał zrobić o co go proszę, dopóki jeszcze nad sobą
panowałam. To był zbyt ciężki wieczór, żeby ktoś mi teraz wmawiał, iż jestem
idiotką, chcąc ratować ludzi, na których mi zależy – wcale nie miałam ich zbyt
wiele.
-
Vilu, proszę. Uspokój się, możemy porozmawiać.
Lodowate
spojrzenie przebiło go na wskroś.
-
O niczym nie będziemy dziś rozmawiać. Wynoś się, dopóki grzecznie proszę.
Gdy
tylko Paul opuścił moją sypialnię, zamknęłam za nim drzwi na klucz i zsunęłam
się po nich jak krople deszczu spływające po szybie. Łzy popłynęły. Świat się
zamazał. Ogarnęła mnie słabość, jaką przychodziło czuć mi coraz częściej i
częściej.
Nie
chciałam tego.
Łatwiej jest
odepchnąć od siebie ludzi, niż pozwolić im sobie pomóc.
***************
Zanim ktoś zacznie na mnie krzyczeć, bo rozdział tak późno - miałam ciężki okres, kompletny brak weny i chęci do pisania, jedyne co chciałam robić to oglądać seriale i jeść XD Powoli mi przechodzi, wiec powoli zacznę się bardziej interesować blogami. Póki co, tym blogiem - na ten drugi nie mam aktualnie sił ani pomysłów, nie potrafię nic wytworzyć w tej swojej główce. Nie mogę Wam obiecać, że rozdziały będą często, bo nie wiem tego. Jak znowu mnie dopadnie depresja pisarska, to znowu będzie przerwa i nic na to nie poradzę ;d Od tej pory trzymam się tego, że chcę tu pisać te rozdziały, ale co wyjdzie to nie wiem ^^
Czy rozdział mi się podoba? - Ani trochę.
U Violetty nastały czasy depresyjne, jak zwykle z resztą. Wiem, jest mało Leona i wgl. ale on zacznie się stopniowo pojawiać w rozdziałach. Jeszcze nie wiem jak go tam wplotę, bo akcja trzyma się tej głównej trójki teraz, ale dam sobie radę ;d Postać Verdasa może zmienić bardzo wiele rzeczy, i jego pogląd na niektóre rzeczy.
Z resztą, dowiecie się w swoim czasie ;3
A jak tam Wasz czas? Mam nadzieję, że wszystko w porządku i wszyscy cieszymy się, bo zbliżają się wakacje małymi kroczkami, a dziś była tak cudna pogoda - za taką tęskniłam przez całą jesień i zimę ♥ Kocham wiosnę i lato - kto też? ^_^
#WOczekiwaniuNaLatoIWakacje
#KtoZeMną? <3
Do następnego! ;*
Cudowny!
OdpowiedzUsuńMoże Diego wreszcie zrozumie?
Smutny dzisiaj ten rozdział.
Szkoda mi V. Dalej cierpi.
Diego woli się upić niż coś zrobić. Świetne podejście.
A Leon? Wszystkich znienawidził.
Ale co będzie jeśli pozna prawdę?
Do następnego!
Maddy ❤
Cudowny rozdział
OdpowiedzUsuńAsia Blanco