Rozmówiłam
się z księdzem w cztery oczy, zapłaciłam mu stosowną kwotę i odeszłam. Nie
żałowałam mu pieniędzy za bardzo skromny pogrzeb, jaki dane mu było zrobić.
Dostałam spadek. Ogromny spadek po Michaelu. Prawnie, wciąż byłam jego jedyną
córką i jednocześnie jedyną rodziną. W życiu, już dawno nie byłam dla niego
nikim, a on dla mnie. Musiałam po prostu jakoś go pożegnać, żeby jego
pracownicy – których też wielu wcale nie zostało – nie mieli mnie za potwora,
jakim on zwykł być. Może w moich żyłach płynęła jego krew, ale zabrał mi tak
wiele, tak bardzo go nienawidziłam, że musiałam przyznać to sobie i wszystkim
innym – cieszyłam się, że nie żyje.
Odzyskałam
wolność i siebie. A przynajmniej część siebie, tą, której nie zdążył zabić,
chociaż próbował. Mogłam sama za siebie decydować, nikt mi nie groził śmiercią,
nikt mnie nie szantażował, nikt niczego ode mnie nie wymagał. Byłam wolna. I
mogłam spędzić ten czas sama ze sobą. Pragnęłam tego.
Stałam
nad jego trumną jak wbita w ziemię. Patrzyłam, jak spuszczają ją w dół i
zakopują. Musiałam pojawić się na pogrzebie, pokazać się. Nie było wielu osób.
Tylko jego najbliżsi współpracownicy, ci, których sobie podporządkowywał i
kilku tych, którzy byli mu coś winni. Wszystkich znałam i doskonale wiedziałam,
że przyszli tylko dlatego, żeby upewnić się, że na pewno nie żyje.
Czasami
tylko rozglądałam się wokół siebie. Wodziłam wzrokiem po znajomych twarzach i
jedyne, co mnie nie zdziwiło, to to, że nikt go nie żałował. Nie zdołałabym
zliczyć, ilu zabójstw dopuścił się Michael, ani jak wielkich krzywd nie
wyrządził. Miałam wrażenie, że po prostu im ulżyło. Tak jak mi.
Na całe szczęście, ceremonia pogrzebowa już się kończyła, ale tak czy inaczej – nie mogłam zostać tam ani chwili dłużej. Byłam najbliżej trumny i jako jedna z pierwszych od niej odeszłam. Już go zakopali. Już o nim zapomnieli. Ja musiałam o nim zapomnieć, jak najszybciej. Pozwolić sobie oddychać i zamknąć ten koszmar mojego życia raz na zawsze. Nigdy nie odzyskam tego, co mi odebrał i wiedziałam to na pewno, ale musiałam w końcu zacząć żyć swoim życiem, na nowo. Od początku. Wcale nie musiałam się przeciskać przez tłumy, bo wcale ich nie było. Ci mężczyźni (bo nie było tu kobiet, poza mną) na dodatek utorowali mi drogę, bym mogła spokojnie opuścić to miejsce.
Na całe szczęście, ceremonia pogrzebowa już się kończyła, ale tak czy inaczej – nie mogłam zostać tam ani chwili dłużej. Byłam najbliżej trumny i jako jedna z pierwszych od niej odeszłam. Już go zakopali. Już o nim zapomnieli. Ja musiałam o nim zapomnieć, jak najszybciej. Pozwolić sobie oddychać i zamknąć ten koszmar mojego życia raz na zawsze. Nigdy nie odzyskam tego, co mi odebrał i wiedziałam to na pewno, ale musiałam w końcu zacząć żyć swoim życiem, na nowo. Od początku. Wcale nie musiałam się przeciskać przez tłumy, bo wcale ich nie było. Ci mężczyźni (bo nie było tu kobiet, poza mną) na dodatek utorowali mi drogę, bym mogła spokojnie opuścić to miejsce.
Już
opuszczałam cmentarz. Jeszcze tylko kilka metrów.
-
Violetta. – Usłyszałam za plecami znajomy głos.
Ten
jedyny, który podtrzymywał mnie na duchu, żebym nie upadła.
-
Zostaw mnie, Paul. Nie chcę z nikim rozmawiać – powiedziałam przed siebie, nie
odwróciłam się do niego, bo po prostu nie mogłam.
Poczułam
jego dotyk na swoim nadgarstku. Wiedział, że będę chciała się wyrwać, odejść i
mieć to wszystko za sobą. Zawsze to robiłam, kiedy czułam, że jest bardzo źle.
Uciekałam od wszystkiego, co mogło mnie zranić jeszcze bardziej. Byłam w tym
najlepsza. W uciekaniu.
-
Musisz z kimś porozmawiać. – Paul odwrócił mnie twarzą do siebie. Obrzuciłam go
chłodnym spojrzeniem. Znał mnie bardzo dobrze. Dwa lata, dzień za dniem to
wystarczająco, by poznać człowieka. – Nie możesz zawsze uciekać. Uciekanie
skończyło się w momencie, kiedy Michael umarł. Nikt nie zrobi ci krzywdy, już
nie.
Lubiłam
jego głos. Był ciepły, troskliwy i pewny. Rzadko coś zaburzało jego barwę, był
kojący. Czasami. I czasami to nawet pomagało, kiedy przekonywał mnie, że
wszystko będzie dobrze. Paul doskonale wiedział, co mi powiedzieć, żeby
utrzymać mnie na nogach przez wystarczający czas. Byłam mu za to wdzięczna.
Głównie za to, że po prostu był, kiedy kogoś potrzebowałam.
A
teraz naprawdę nie miałam pojęcia co ze sobą zrobić.
-
Nie pozwolę ci upaść – powiedział patrząc mi w oczy i prawie niezauważalnie
skinął głową. – Nie znowu.
Zwinęłam
wargi w cienką linię i pokiwałam głową.
W
moim gardle tkwiła przerażająco duża gula, aż zabolało, kiedy przełykałam
ślinę. Miałam tak od pewnego czasu, zaczęło się, kiedy Michael jeszcze żył.
Zamykałam się w sobie, dużo myślałam, żyłam w swojej głowie i uciekałam od
realnego świata. Paul pomagał mi się wydostać z dołka, czasami jeszcze nawet
przed tym, jak w niego wpadłam.
Każdego
dnia myślałam o Leonie. Do czasu, aż zmusiłam się, żeby o nim zapomnieć. A w
skrócie: Michael mnie do tego zmusił. Groził mi, że go znajdzie i nagra film,
jak go zabija, żebym nie miała podstaw, żeby mu nie wierzyć. Więc uwierzyłam,
że muszę zapomnieć. Do dzisiejszego dnia, przez cztery długie miesiące, nie
myślałam o nim. Patrząc na Paula, zastanowiłam się, czy Leon jeszcze o mnie
pamięta.
I
znowu.
Wymusiłam
zapomnienie.
Chciałam
uciec.
-
Paul… ja nie mogę. – Pogrzeb się kończył. Musiałam stamtąd iść. – Muszę…
-
Wiem, że źle się czujesz – powiedział nagle, jednocześnie mi przerywając mój
nieskładny monolog. – Chodź, idziemy coś zjeść, a potem zawiozę cię do domu.
Pozwoliłam
mu się prowadzić do kawiarni, gdzie czasami chodziliśmy na kawę i ciastko. A
potem uświadomiłam sobie, że ja przecież nie miałam w domu. Już w dniu śmierci
sprzedałam jakimś przypadkowym ludziom dom Michaela, kiedy jako pierwsi się po
niego zgłosili, nie zastanawiałam się. Dom był drogi, więc miałam masę pieniędzy,
plus ogromny spadek, i zero pojęcia, co z tymi pieniędzmi zrobić.
-
Paul, ale ja nie mam domu.
-
Masz – odparł stanowczo, otwierając mi drzwi do kawiarni. – Michael może był
okropnym ojcem i strasznym szefem, ale zdawał sobie sprawę z tego, że jesteś
jego córką i jeśli on kiedyś zginie, będziesz sierotą z masą pieniędzy i bez
dachu nad głową. Miałabyś większy spadek, gdyby Michael nie zmusił mnie i
Damiena, żebyśmy kupili ci dom. – Usiedliśmy przy wolnym stoliku, Paul podłożył
mi menu pod nos. Byłam w szoku. – Więc teoretycznie i autentycznie, masz gdzie
mieszkać. Dom jest zapisany na twoje nazwisko, jesteś właścicielką.
-
Ale… jak podrobiliście mój podpis? – zapytałam zdziwiona.
-
Michael się tym zajął.
-
Przekupił sprzedawcę? – Uniosłam brwi.
Właśnie
dowiedziałam się, że jednak miałam gdzie żyć. To było… pocieszające.
-
Niewielką sumą – potwierdził Paul, po czym złożył zamówienie. Kobieta pożerała
go wzrokiem, ale nie tym akurat się przejmowałam. Uświadomiłam sobie, że jednak
nie byłam nikim dla Michaela. – Koleś był biedny, więc nie musieliśmy się długo
targować. Dwa dni później wyjechał na wakacje z żoną i dziećmi. Taka
ciekawostka, Michael skądś to wiedział.
-
Jestem podła – stwierdziłam. Paul uniósł brwi, jakby chciał mnie zapytać,
dlaczego tak sądzę. – Myślałam, że nic dla niego nie znaczę. On w każdym razie
nic dla mnie nie znaczył. A kupił mi dom…
-
Zniszczył ci życie, Violetta. Dom to żadna rekompensata. Dostałaś tyle
pieniędzy w spadku, że kupiłabyś sobie trzy takie i pięć samochodów takich, jak
ten na twojej posesji. Nie powinnaś od razu mu wszystkiego wybaczać.
-
Nie wybaczyłam.
Wiedziałam,
ze to wszystko to po części zasługa Paula. I dlatego upewniłam się, żeby Paul
też dostał jakiś spadek. Miał na swoim koncie sporo pieniędzy i byłam pewna, ze
o tym nie wie, bo już by się złościł.
Kelnerka
podała nam jedzenie i dla Paula wodę, ja piłam kawę. Zwłaszcza o tej godzinie.
Green zamówił za mnie, zawsze to robił. Wiedział co jem, a czego nie. Znał moje
słabości i przyzwyczajenia. Był dla mnie jak starszy brat, jeden z lepszych
starszych braci. Opiekował się mną, kiedy ja sama nie byłam do tego zdolna.
Upiłam
łyk gorącej kawy. Była pyszna.
-
Dlaczego nie jesz? – zapytał zielonooki, świdrując mnie podejrzliwym
spojrzeniem.
Odłożyłam
swoją kawę na stolik i wytrzymałam jego spojrzenie.
-
Nie jestem głodna. Takie wyjaśnienie wystarczy?
-
Nie – odparł momentalnie. – Masz zjeść, nie obchodzi mnie jak to zrobisz.
-
Dlaczego?
-
Bo jeśli nie zjesz teraz, to nie zjesz już dzisiaj nic – powiedział, po czym
wpakował sobie do ust kolejną porcję frytek z rybą. Pokręciłam tylko głową i
znowu delektowałam się kawą. – Violetta.
Jednym
uchem wleciało, drugim wyleciało.
-
Myślisz, że wiedział, że zginie? – zapytałam cicho, unosząc brew. Paul wyglądał
na zdziwionego, gdy przeniosłam na niego spojrzenie. – Skoro kupił mi dom,
musiał wiedzieć. Nie zrobiłby tego, gdyby nie wiedział. Przecież nawet nie
przejmował się tym co robię, jak go nie ma. Więc dlaczego miałby…
-
Violetta – przerwał mi. – Nie wiem, co planował, a czego się spodziewał. Nie byłem
z nim aż tak blisko, po prostu wykonywałem polecenia i tyle. Powiedziałem ci,
co wiem. Reszta pozostanie zagadką, bo Michael nikomu nie zwierzał się ze
swoich problemów, nikomu nie powtarzał myśli. – Paul wymusił na mnie
spojrzenie. – Chcę, żebyś o tym zapomniała.
Znowu
pokręciłam głową.
Paul
usiłował od wszystkiego mnie odwieść. Chciał, żebym o tym nie myślała, ale jak
miałam tego nie robić, skoro Michael był moim ojcem i największym chamem na
świecie, który prawdopodobnie krył najwięcej sekretów z nas wszystkich? Nigdy nie
zdołam o tym zapomnieć, wiedziałam to doskonale. Nie przerywałam mu już w
jedzeniu, podczas gdy ja nie tknęłam nawet swojego, ale wypiłam pyszną kawę. Nie
mając już nic do roboty, gapiłam się na ludzi za oknem.
Wszystko
było tak idealnie normalne. Ludzie szli chodnikiem, klęli w samochodach na korki
i po prostu żyli swoim życiem. Jakaś babcia przechodziła przez jezdnię, kiedy
traciłam wszelkie nadzieje na to, że ja kiedykolwiek będę normalna. Podniosłam wzrok
i znowu zauważyłam babcię, a potem jego. Cała zesztywniałam, nie mogąc przestać
na niego patrzeć. To było jak sen. Istny sen, z którego nie chciałam się
budzić.
To
na pewno był on.
Był
zbyt idealny, zbyt przystojny i zbyt mój, żebym mogła w to nie uwierzyć.
Ale
co robił w Chicago?
♦♦♦♦♦
OMG! Udało się!
Nareszcie napisałam ten rozdział, chociaż tyle się męczyłam z tym całym wymyślaniem tego. Dwa miesiące to wystarczająco dużo czasu, żeby częściowo ułożyć sobie fabułę, pisząc przy tym trzy inne historie (jednej nie opublikowałam, jeszcze xd). Cóż, tak czy siak, nawet jestem z tego zadowolona. Jest wzmianka o śmierci Michaela, o przyjaźni Paula i Violetty i tym, że... no sami widzicie. Bardzo zastanawiałam się nad napisaniem prologu, ale jestem w tym do kitu, więc sobie odpuściłam. Może kiedyś napiszę prolog i dam go jako stronę, albo coś... Naprawdę nie mam do tego głowy :D
Musicie mi koniecznie napisać, czy podoba Wam się ten pierwszy rozdział. Wiem, jest krótki, ale następne będą dużo dłuższe. Chodziło mi tylko o częściowe wprowadzenie do historii. Taka ciekawostka: od epilogu (listu Violetty do Leona) minął rok, czyli nie widzieli się dwa lata. Bardzo chciałam zacząć historię w tym momencie, bo będzie... ciekawiej ^^ I więcej do napisania dla mnie. Bo teraz, w tej części, chciałabym się skupić głównie na uczuciach Violetty, na jej życiu po śmierci ojca i na tym, co czuje do Leona. Chciałabym się na nich skupić.
A co Leon robi w Chicago? ^^
Okaże się, na pewno nie w następnym rozdziale, także bez zbędnych nadziei ;*
Postaram się w miarę szybko napisać next ale nic nie obiecuję. Mam jeszcze dwa inne blogi, na które serdecznie zapraszam [linki obok!] i moje prywatne wymysły ;*
Do następnego,
Cherry :*
Nawet nie wiesz jak się ciesze, że kontynujesz to opo!
OdpowiedzUsuńZaskoczyłaś mnie pozytywnie tym rozdziałem.
Michael nie żyje. Może gdzieś tam jest jakaś sprawiedliwość? Chociaż odrobinę.
Paul i Vils się zaprzyjaźnili.
Teraz zastanawiam się co Verdas robi w Chicago.
Może jej szukał? Może ma żonę lub narzeczoną i razem tam mieszkają?
Może znalazł tam pracę?
Cudowny.
😘😘😘😘😘
Maddy ❤
Wspaniały!!!!❤
OdpowiedzUsuńJejuuuuu!!!
OdpowiedzUsuńIdealny rozdział! <3
Ale proszę, powiedz, że Leon nie ma dziewczyny, narzeczonej, ani co gorsza żony...
Czekam na następny rozdział z niecierpliwością!
Besos ;**
~Tinita Blanco
P.S. Zapraszam do siebie <3