02. "Wszystko będzie dobrze"


Miesiąc później…

Otworzyłam oczy, słysząc dudniące o szybę krople deszczu. Szybko zauważyłam, że dzisiejszego dnia lało jak z cebra i niespecjalnie miało się poprawiać. Odgłos deszczu wciąż huczał w mojej głowie, kiedy przewróciłam się na plecy i wbiłam wzrok w biały sufit. Nie było w nim nic interesującego, ale mnie uspokajał. Patrząc na niego, mogłam myśleć. Miałam czysty umysł. Pozbywałam się tak wielu zbędnych myli, zostawiając miejsce na czystą pustkę. Biel działała na mnie tak kojąco. Chwilowo zapomniałam o okropnej pogodzie z samego ranka. Chwilowo zapomniałam o wszystkim, co powinno mieć dla mnie znaczenie. Po prostu gapiłam się w sufit, wiedząc, że otrzymałam go od Michaela. Przypominałam sobie to każdego dnia i każdego dnia tak samo go za to nienawidziłam. Jak można nienawidzić kogoś, kto już nie żyje? Najwidoczniej można. Odkryłam to jeszcze lepiej w dniu, gdy się tu przeprowadziłam.
- Paul, postaw tu walizki, ja naprawdę dam sobie radę ze wszystkim sama. Powinieneś już iść, spóźnisz się do pracy! – zaśmiałam się gorzko i odłożyłam pudła na podłogę.
Dom był już perfekcyjnie urządzony, trafiony w moje gusta w stu procentach. Kochałam odcienie beżu, bieli, czerni i ciemnego drewna. Rozejrzałam się po ogromnym salonie, podczas gdy Paul uparł się, żeby wnieść mi pozostałe rzeczy, których właściwie miałam tak mało, że nie było co wnosić. Zaledwie trzy pudła i dwie walizki z moimi rzeczami ze starego domu Michaela. To wszystko, co miałam.
Green przyniósł mi jeszcze torebkę ze swojego samochodu, rzucił ją na szafkę przy drzwiach i uśmiechnął się zawadiacko. Lubiłam ten uśmiech. Sprawiał, że sama chciałam się uśmiechnąć, a robiłam to naprawdę rzadko.
- Już? Jesteś zadowolony? – zapytałam, na co Paul pokiwał głową.
- Jestem – odparł. – A ty?
Uniosłam brwi.
- Co ja?
- Jesteś zadowolona? 
Podszedł do mnie spokojnie i przyjrzał mi się uważnie. Wiedziałam, że od samego początku się martwił, jak będę się tu czuła. Udawałam, że trzymam się dobrze. Tak naprawdę każdy kąt tego domu przypominał mi, od kogo go dostałam. Co mi zabrał, zanim mi go kupił. Znienawidziłam go tak bardzo, nawet z to, że nie żyje i nie mogłam na niego nawrzeszczeć.
Pokiwałam głową, siląc się na krzywy uśmiech.
- Wszystko będzie dobrze.
Do tej pory, patrząc na sufit powtarzałam sobie, że wszystko w końcu będzie dobrze. Michael nie żył. Nie mógł już truć mojego życia, narzucać mi swoich racji i niebezpiecznego trybu życia. Byłam bezpieczna. Całkowicie bezpieczna, w swoim domu, żyjąc swoim życiem.
Wstałam po jakimś czasie. Nie wiedziałam, która jest godzina. Swój telefon gdzieś zapodziałam wczorajszego wieczora, zegar ścienny wyniosłam z sypialni, bo jego dudnienie każdego ranka i nocy doprowadzało mnie do szału. W domu i tak były jeszcze trzy inne. Poszłam od razu do łazienki i wzięłam szybki, gorący prysznic. Uwielbiałam to uczucie, gdy woda obmywała moje ciało, byłam w łazience sama ze sobą i nikt nie mógł zakłócić tego spokoju, który mnie pożerał od środka. Pokochałam ten spokój, tak bardzo pragnęłam go przez dwa lata i w końcu zyskałam. Czasami czuła się samotna, otoczona tymi wszystkimi ścianami, żadnej duszy obok.
Przyzwyczaiłam się. Do wszystkiego można się w końcu przyzwyczaić.
Będąc w kuchni, spojrzałam odruchowo na tykający zegar ścienny. Wisiał wysoko nad jakimś kwiatkiem, dużym i zielonym. Nie wiedziałam po jaką cholerę ktoś mi kupił kwiatki do domu, ale dzielnie je podlewałam, żeby nie pousychały, jak ja usychałam. Dochodziła godzina jedenasta, czyli Paul za chwilę powinien przyjechać na kontrolę. A przynajmniej tak mi się wydawało, że po prostu mnie kontroluje każdego dnia. Sprawdza, czy jeszcze się trzymam, jak się trzymam i czy czegoś mi nie trzeba. Pewnie gdyby mógł, już dawno zostawiłby mnie i poszukał sobie lepszej rozrywki, bo stać go było na to. Jedyne, co go zatrzymywało przy moim boku, to dobre serce i sumienie, które wszyscy wciąż mieliśmy.
Był moim aniołem, a ja jego koszmarem.
Zrobiłam sobie kawę i skromne śniadanie, które w ciszy zjadłam przy dużym stole w jadalni, potem włożyłam brudne naczynia do zmywarki i w końcu znalazłam swój telefon. Leżał na wyspie kuchennej i wibrował w chwili, gdy go chwyciłam w dłoń. Paul dzwonił. Westchnęłam i odrzuciwszy połączenie rzuciłam telefon tam, skąd go wzięłam. Ledwie odeszłam od wyspy kuchennej, a już usłyszałam, jak ktoś wali w moje drzwi.
Ten człowiek nie dawał mi żyć.
- Nauczysz się w końcu odbierać ten głupi telefon? – Wyminął mnie w drzwiach i zatrzymał się dopiero w salonie, gdzie założył ręce na klatkę piersiową. Był zdenerwowany. – Ileż można do ciebie dzwonić? Myślałem, że coś się stało.
- Dzień dobry – rzuciłam na powitanie. – Ciebie też miło widzieć.
- Violetta, ja nie żartuję – powiedział. – Naprawdę się martwiłem. Pomyślałaś o tym, odrzucając kolejne połączenie?
- Ej, odrzuciłam tylko jedno. Reszty nawet nie słyszałam, bo nie miałam przy sobie telefonu. Nie musisz się od razu wściekać, ok? Nic mi nie jest! Jestem jak młody Bóg.
Pokręcił tylko głową. Tracił do mnie siły i widziałam to lepiej, niż on chciał to ukryć.
- Nie wychodzisz z domu. – Znowu się zaczynało. – Nie robisz nic, poza oglądaniem telewizji i gapieniem się w sufit. I dziwisz się, że odchodzę od zmysłów, czy czegoś sobie nie zrobiłaś?
I nagle ja też byłam wkurzona. Paul czasami przesadzał, nie był moim ojcem. I przeklęłam się za to, co pomyślałam.
- Nie jestem też masochistką, jeśli o to ci chodzi – odparłam.
- Violetta – westchnął.
- Posłuchaj, wiem, że się o mnie martwisz, bo mam tylko ciebie, ale wszystko jest w porządku. Wiesz… fajnie by było, gdybyś przestał się tak martwić i może zajął się bardziej sobą. Mam wrażenie, że zabieram ci czas, że pożeram za dużo twojej uwagi. Kiedy ostatnio byłeś na randce z kobietą? Kiedy ostatnio odwiedziłeś kogoś z rodziny? Pomyśl, Paul.
Wybiłam go z pantałyku. Na pewno. Jego mina wyrażała tyle zmieszanych emocji, że sama chętnie zapadłabym się pod ziemię i wyszła za jakiś rok, lub dwa. Ale podeszłam bliżej, chwyciłam go delikatnie za ramiona. Ja martwiłam się o niego. Przeze mnie tracił siebie, swoją wizję przyszłości. Nie mogło tak dalej być, ja nie chciałam go tak ograniczać.
- Chcesz mnie wkurzyć? – zapytał, na co ja tylko zmarszczyłam brwi.
- Nie muszę. Już jesteś wkurzony i nawet nie wiem dlaczego.
- Jeśli jeszcze raz zasugerujesz, że przez ciebie, tracę swój czas, będę bardziej zły. – Usiadłam na kremowym, pikowanym fotelu i spojrzałam na niego wyczekująco. Wodził za mną wzrokiem. – Chyba się ode mnie nie uwolnisz. Na pewno nie do czasu, aż znajdziesz sobie nowych znajomych, a wtedy dam ci trochę wolnej przestrzeni, żebyś mogła poświęcać czas innym.
On chyba sobie żartował.
- Zdajesz sobie sprawę z tego, że traktujesz mnie jak dziecko? – zapytałam, znowu wybijając go z pantałyku. Byłam w tym przerażająco świetna. – Mam dwadzieścia cztery lata i przeżyłam piekło. Naprawdę, traktowanie mnie jak zagubioną nastolatkę jest cholernie nie na miejscu.
Paul zastanowił się przez chwilę. Nie miałam zamiaru czekać na jego wyjaśnienia, bo pewnie nic do niego nie dotarło. Czasami trzeba było powtarzać kilka razy, żeby dał się złamać. On był.. strasznie uparty i jeśli czegoś chciał, po prostu musiał to mieć. Przypominał mi wtedy Leona. Byli tak samo uparci.
Szłam już do kuchni i miałam zapytać, czy chce coś do picia, kiedy zatrzymał mnie jego głos.
- Przepraszam – powiedział. – Wiem, że nie powinienem… że to dla ciebie cholernie trudne, odnaleźć się w tej sytuacji. I dlatego się martwię. Miałem nadzieję, że czujesz się lepiej i może dasz się wyciągnąć na kawę? – uśmiechnął się zawadiacko.
Szczerze mówiąc, byłam nieco sceptycznie nastawiona na tą kawę. Paul na pewno ułożył nam plan na cały dzień, włącznie z wieczorem filmowym (który urządzał mi co najmniej, co trzy dni) i wyjściem, kiedy ja pójdę spać. Byłam zmęczona posiadaniem prywatnej niańki, ale gdybym się nie zgodziła, zacząłby coś podejrzewać. A najgorsze w tym wszystkim byłoby to, że nawet nie miał co podejrzewać. Moje życie było teraz nudne jak flaki z olejem.
- W porządku – odpowiedziałam spokojnie, krzyżując ręce na piersi. – Ale nic więcej. Nie odwieziesz mnie do domu, nie zadbasz o to, żebym spokojnie zasnęła, bo jestem dorosła i zaczniesz to rozumieć na nowo, OK? – Pokiwał grzecznie głową. – Kiedyś widziałeś we mnie kogoś więcej, niż tylko skrzywdzoną dziewczynę, sierotę z problemami.
Paul przewrócił teatralnie oczyma, ale wiedział, że miałam rację. Kiedyś byłam dla niego kimś… nowym. Wiedziałam, że ma mnie za kogoś silniejszego, niż pokazywałam. Teraz wiedział tylko tyle, że osłabłam i trzeba się było mną zająć tak, jak mu na to pozwalałam każdego dnia. Wiedział, ze nie była sobą. Tak naprawdę, kiedy ja ostatnio byłam sobą? Nawet nie wiedziałam, kim właściwie jestem, więc nie mogłam odpowiedzieć sobie nawet na to pytanie.
- Chodźmy.
Usiadłam na miejscu pasażera i w drodze nie rozmawialiśmy. Nie miałam ochoty wspominać mu o naszych błędach. Patrzyłam tylko na to, co działo się poza samochodem Paula. Zaczynała się chłodna jesień, wiatr wiał mocno, przechylając słabsze gałęzie drzew w strony, które on wskazał. Kierował mini jak chciał, manipulował, wykorzystywał, bo były słabsze od niego – bo mu na to pozwalały. Były jak ja przy końcu życia Michaela. On też tak mną manipulował. Wiedział, że jestem zmęczona i nie będę się już przeciwstawiać, dlatego robił co mógł, by moją niedyspozycję psychiczną wykorzystać.
Nie chciałam go słuchać, ale jego groźby… były silniejsze od wszystkiego, co trzymało mnie na nogach. Nie groził mi zabiciem Leona, bo ze wszystkich sił starał się, bym o nim zapomniała. Chciał zabić Paula, raz. Potem mnie, innych ludzi, których było mi szkoda i wolałam się poddać, niż pozwolić im cierpieć. Znał moje słabości, chociaż miało ich już dawno nie być. I cieszył się, bo miał czego chciał – za każdym pieprzonym razem.
Paul wyłączył silnik i spojrzał na mnie z troską. Wiedziałam to, czułam to aż za dobrze i doskonale znałam to spojrzenie. Starłam delikatnie łzę płynąca po moim policzku i wzięłam głęboki oddech. Moje koszmary były silniejsze, niż ja. Moja przeszłość… wciąż bolała.
Czułam kompletną pustkę.
- Paul, kim ja właściwie jestem? – zapytałam cicho.
Westchnął.
- Jeśli ja ci to powiem, nigdy nie dowiesz się na własną rękę. Musisz sama dowiedzieć się, dlaczego chcesz żyć. Każdy z nas ma powód, dla którego wciąż oddycha – odparł i wysiadł z samochodu.
Miał rację.
Ja nie miałam nic.

Paul znowu zamówił jedzenie dla naszej dwójki, a przecież mieliśmy jechać tylko na kawę. Kelnerka znowu pożerała go wzrokiem, a ja znowu gapiłam się na przestrzeń za oknem kawiarni. Czułam się jak w jakiejś cholernej matni. Za każdym razem siadałam w tym samym miejscu i gapiłam się na ulicę. Dokładnie tam, gdzie miesiąc temu widziałam Leona. I nigdy więcej go tam nie zobaczyłam, chociaż babcia przechodziła przez ulicę jeszcze kilka razy w miesiącu.
Może Paul miał rację. Byłam masochistką.
Tak bardzo tęskniłam za widokiem Leona, chociaż zmuszano mnie, żebym o nim zapomniała. Nie potrafiłam. Do tej pory myśl o nim była… zbawcza. Przynosiła ból, bo wiedziałam, ze nigdy mi nie wybaczy tego co zrobiłam, ale miałam nasze wspomnienia. Miałam nawet jego zdjęcia w ramkach, nasze wspólne. Leżały na strychu, a jak Michael żył, chowałam je w domu Paula. Obiecał mi wtedy, że nigdy nie zaglądnie do pudła, a ja mu uwierzyłam. Do dzisiaj nie miałam odwagi otworzyć tego pudła. Przypominało mi cierpienie. Przypominało mi o tym, jak bardzo ich wszystkich skrzywdziłam.
Upiłam duży łyk gorącej kawy.
- Szukasz jakiejś pracy? – zapytał mnie Paul.
Uniosłam brwi ze zdziwienia.
- Jestem bogata – odparłam. – Po jaką cholerę mi praca?
Zmrużył nieco oczy i skrzywił się. Wiedziałam o co mu chodziło. Nie chciał, żebym ciągle siedziała w domu i użalała się nad sobą. Dlatego od kilku dni męczył mnie tym chorym pomysłem. Naprawdę sądziłam, że dał sobie spokój po ostatniej kłótni. Jak widać – nie dał sobie spokoju.
- Nie chodzi mi o pieniądze, a jakieś zajęcie. Coś, co mogłabyś robić poza nie robieniem niczego. Myślałaś o tym, prawda?
- Chcesz się znowu pokłócić?
Pokręcił głową, pijąc kawę.
- Nie – rzucił lekko. – Wiesz o co mi chodzi. Nie odpuszczę, żebyś nie wiem co robiła. Możesz nawet poćwiczyć rzucanie we mnie nożami. Kiedyś dobrze ci szło, nie wyszłaś z wprawy? – zaśmiał się, na co odpowiedziałam chytrym uśmieszkiem.
- Uważaj, zanim powiesz słowo za dużo i jednak spróbuję użyć tych noży – ostrzegłam. – Poza tym, gdyby ktoś zobaczył moje CV, wysłali by mnie do szpitalu psychiatrycznego ze specjalnym oddziałem. Szczerze za to podziękuję.
- Nikt by cię nigdzie nie wysłał. Michael nie żyje, nikt nie wie o tym, co robiłaś przez dwa ostatnie lata.
- Dwa i pół – poprawiłam go automatycznie i zaczęłam bawić się opakowaniem po kawie. – Trzydzieści zmarnowanych miesięcy, Paul. Dasz wiarę? Byłam taka głupia… A ty, szukasz pracy?
Paul odsunął od siebie pusty talerz i westchnął.
- Powiedzmy. Chciałem odwiedzić rodziców w Nowym Jorku, do tej pory nic nie będę przyjmował, ani się nigdzie zgłaszał. Wysyłają za mną mail za mailem, moja siostra świruje.
Zamierzał mnie zostawić. Wiedziałam, że to nastanie wcześniej niż później.
Nagle ktoś wszedł do kawiarni. Mężczyzna o kruczoczarnych włosach, wyostrzonych, męskich rysach twarzy, ubrany w czarną skórzaną kurtkę. Przebłysk pamięci. Gdzieś go już widziałam, tak cholernie dobrze znałam tego człowieka, a nie pamiętałam, jak się nazywał. Automatycznie przestałam słuchać Paula i skupiłam się na nim. Znałam go. Cholera. Znałam go.
I byłam tego jeszcze bardziej pewna, kiedy szedł w moja stronę.
O matko.
To był Diego Hernandez.
Wiedziałam, że skądś znam tą twarz i skórzaną kurtkę!
- Violetta – powiedział, uśmiechając się tak, jakby właśnie zobaczył anioła.
Musiałam stać i go przytulić, bo nie uwierzyłabym. Jego ramiona były silne, znałam je bardzo dobrze. Poczułam się tak, jakby ktoś oddał mi część mojego życia. Diego nią był. Jego częścią, zanim pojawił się Michael. Przez chwilę autentycznie nie wiedziałam, jak oddychać.
Byłam szczęśliwa.
- Diego. Jak ty… jak mnie tu znalazłeś? – zapytałam, kompletnie nie myśląc w tym momencie o Paulu. A potem zobaczyłam jego zmieszane spojrzenie. – Ekhm… to jest Diego Hernandez, Paul Green.
- Miło mi – powiedział Diego, po czym usiedliśmy przy stole.
Dawno nie czułam się tak nabuzowana energią jak w rej chwili.
- Więc, jesteś przyjacielem Violetty z dawnych czasów, tak? – zapytał Paul. – Pamiętam cię. Byłeś wtedy w firmie Carlosa, kiedy Violetta dowiedziała się o śmierci wuja.
To wyglądało trochę jak jakiś głupi film. A ja siedziałam pośrodku, kiedy moja teraźniejszość i przeszłość spotkały się w jednym momencie.
- Pamiętam. Broniłeś jej, kiedy Grace wyskoczyła z tą wiadomością. Potem już nigdy was nie zobaczyliśmy, firmę puszczono z dymem, a ja zostałem z niczym. Jak wszyscy, którzy tam pracowali…
Nie mogłam słuchać tego ani pół minuty dłużej. Widziałam, jak ci dwaj ze sobą rywalizują, jak mocno się nie dogadują i po prostu musiała to przerwać. Wyobrażałam sobie każdą rzecz, którą Diego powiedział i każda z nich była jak nóż wbijany w serce.
- Diego, moglibyśmy porozmawiać w cztery oczy?
Skinął głową.
Wyszliśmy. Paul pojechał do domu, zostawił mnie z Diego, gdyż zapewniałam, że nic mi przy nim nie grozi. Byłam tego stuprocentowo pewna. Ufałam Diego. Był jedną z tych osób, dla których oddałam siebie i swoją wolność Michaelowi. Zrobiłam to też dla niego, dla nich wszystkich. Bo byli dla mnie cholernie ważni, bo kiedy byli moją rodziną. Teraz? Na pewno mnie nienawidzili.
Mogłam myśleć tylko o tym.
- Skoro mnie nienawidzisz, dlaczego do mnie podszedłeś? – zapytałam.
- Nie nienawidzę cię, Violetto – odpowiedział spokojnie Hernandez i uśmiechnął się przepraszająco. – Wiem, że nie chciałaś nikogo zranić. Robiłaś to, co musiałaś, żeby nas chronić. Większość z nas nie ma ci tego za złe. Ale zabrałaś nam wszystko, nawet jeśli nie chciałaś.
Coraz więcej win i żalu siadało na moim sercu.
- A jednak jesteś tu i twierdzisz, że mnie nie nienawidzisz. Dlaczego?
- Bo zawsze byłaś dla mnie ważna. Kiedy umarła Sophia, kiedy pracowaliśmy razem, kiedy przeklinałaś to, że palę papierosy na pogrzebie Sophii. Byłaś dla mnie siostrą, której nie miałem i na dodatek ciebie straciłem… Wiedziałem, gdzie szukać od momentu, kiedy przypadkowo zobaczyłem cię z Paulem na cmentarzu. Byłaś zdruzgotana, a on cię pocieszył i…
- Jeśli sądzisz, że ja i Paul to coś więcej, źle sądzisz – sprostowałam od razu. – Paul jest przy mnie, bo nie mam nikogo innego i jeszcze sobie nie radzę z nową wizją życia.
Diego kiwnął głową.
- Co robiłaś wtedy na cmentarzu? – zapytał, a ja przypomniałam sobie, że przecież nikt nie wie i każdemu zabroniłam powtarzać o tym, że mój ojciec nie żyje. Chciałam, żeby wiedziało jak najmniej osób.
- Michael nie żyje – mruknęłam. – Musiałam go jakoś pożegnać.
- Czyli jesteś wolna.
Zatrzymaliśmy się przed przejściem na pasach. Diego był czymś zaintrygowany.
- I nie mam pojęcia co zrobić z tą wolnością. Czemu masz taką minę?
- Nie chciałabyś wrócić do zawodu?
Roześmiałam się. 


******

No nareszcie po szkole, mogę dodać dla Was rozdział i wgl :D Odpocząć, nareszcie. 
Rozdział czekał na dodanie kilka dni, ale myślę, że to nawet lepiej. Szczerze, to miałam mega pomysł na tą historię, no i wciąż oczywiście go mam, tylko nie całkiem sobie wyobrażam spotkanie Leona i Violetty [bo przecież kiedyś nastąpić to musi] w tym wypadku. No dobra, pojawia się Diego i od razu zaznaczam, że będzie sprawiał sporo problemów Violetcie, a to tylko przez... dowiecie się ^^ Jest też Paul i będzie miał ogromne znaczenie w tym opowiadaniu, a przynajmniej tak planuję i planowałam już w poprzedniej części, kiedy się pojawił. Na dniach postaram się napisać rozdział albo dwa, rozplanować to wszystko, popracować nad sobą ♥♥
Ogólnie to jutro mam (zaczyna się ;-;) egzaminy próbne! Yaaay! Wszyscy skaczemy z radości. Cóż, ja wcale nie skaczę, jestem trochę znudzona. Jeszcze drugie półrocze się nie zaczęło, a z lekcji na lekcje ciągłe powtórki xD Czekam na drugie półrocze, wtedy chyba wgl. wszyscy zwariujemy, no ale trzeba to przeżyć. Jutro polski i historia - życzcie mi szczęścia, a ja życzę wszystkim innym, bo chyba serio go potrzebujemy. 
Nie martwcie się, bardziej będę panikować w kwietniu, teraz to luz ^^ 

Do następnego! <3
Cherry

6 komentarzy:

  1. O JEJCIU <3
    ROZDZIAŁ <3
    Przeczytałam go kilka godzin temu, ale musiałam ochłonąć!
    No to tak...
    Myślałam, że pojawi się Leoś ale jak widac jest tylko ten głupi Paul.
    No cóż, pozbędziemy się go jakoś, co? :D
    Byleby nie zarywał do Violetki, to będzie żył.
    Nagle znikąd pojawił się Diego.
    To bardzo normalne XD :D
    Ale fajnie, że przybył po Violę ^^
    On ją oskarża o to wszystko..?
    To akurat było poniżej pasa, bo gdyby ona tg nie zrobiła, to Michael zabiłby ich wszystkich i wtedy dosłownie nie mieliby nic -_-
    Więc pomyśl, Diego, zanim coś powiesz, ehh...
    To już ponad 2 lata od kiedy Vils widziała Leona po raz ostatni :'(
    To takie smutne...
    Już nie pamiętam, kiedy ostatnio jakieś opowiadanie wywołało we mnie tak silne emocje!
    Jest wiele cudownych blogów, ale aktualnie to na twoje rozdziały czekam najbardziej! ♥
    Kocham tego bloga całym serduszkiem ♥
    Wszystko jest opisane tak realnie **
    Zazdroszczę talentu :>
    Czekam na nexta z niecierpliwością *.*

    PS Jak to okropnie brzmi "Pauletta", nie?
    "Leonetta" to już co innego ^^
    Także ten, no, weź zabij Paula czy coś XD
    Przykro mi, ale go nie lubię :p
    Chyba dało się to zauważyć heh

    OdpowiedzUsuń
  2. Cudowny!
    Spotkała Diego.
    Teraz czas na Leona.
    Już się nie mogę doczekać tego ich spotkania!

    Maddy ❤

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetny rozdział kochana!
    Nie mogę się doczekać Leonetty <3
    Wydaje mi się, że Paul coś czuje do Violki...
    Czekam na next!
    Besoski ;**
    ~Tinita Blanco
    P.s. Zapraszam do siebie ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Cudowny rozdział. Z niecierpliwością czekam na następny 😊

    OdpowiedzUsuń
  5. Cudowny rozdział. Z niecierpliwością czekam na następny 😊

    OdpowiedzUsuń