Miesiąc później…
Otworzyłam
oczy, słysząc dudniące o szybę krople deszczu. Szybko zauważyłam, że
dzisiejszego dnia lało jak z cebra i niespecjalnie miało się poprawiać. Odgłos
deszczu wciąż huczał w mojej głowie, kiedy przewróciłam się na plecy i wbiłam
wzrok w biały sufit. Nie było w nim nic interesującego, ale mnie uspokajał.
Patrząc na niego, mogłam myśleć. Miałam czysty umysł. Pozbywałam się tak wielu
zbędnych myli, zostawiając miejsce na czystą pustkę. Biel działała na mnie tak
kojąco. Chwilowo zapomniałam o okropnej pogodzie z samego ranka. Chwilowo
zapomniałam o wszystkim, co powinno mieć dla mnie znaczenie. Po prostu gapiłam
się w sufit, wiedząc, że otrzymałam go od Michaela. Przypominałam sobie to
każdego dnia i każdego dnia tak samo go za to nienawidziłam. Jak można
nienawidzić kogoś, kto już nie żyje? Najwidoczniej można. Odkryłam to jeszcze
lepiej w dniu, gdy się tu przeprowadziłam.
-
Paul, postaw tu walizki, ja naprawdę dam sobie radę ze wszystkim sama.
Powinieneś już iść, spóźnisz się do pracy! – zaśmiałam się gorzko i odłożyłam
pudła na podłogę.
Dom
był już perfekcyjnie urządzony, trafiony w moje gusta w stu procentach.
Kochałam odcienie beżu, bieli, czerni i ciemnego drewna. Rozejrzałam się po
ogromnym salonie, podczas gdy Paul uparł się, żeby wnieść mi pozostałe rzeczy,
których właściwie miałam tak mało, że nie było co wnosić. Zaledwie trzy pudła i
dwie walizki z moimi rzeczami ze starego domu Michaela. To wszystko, co miałam.
Green
przyniósł mi jeszcze torebkę ze swojego samochodu, rzucił ją na szafkę przy drzwiach
i uśmiechnął się zawadiacko. Lubiłam ten uśmiech. Sprawiał, że sama chciałam
się uśmiechnąć, a robiłam to naprawdę rzadko.
-
Już? Jesteś zadowolony? – zapytałam, na co Paul pokiwał głową.
-
Jestem – odparł. – A ty?
Uniosłam
brwi.
-
Co ja?
-
Jesteś zadowolona?
Podszedł
do mnie spokojnie i przyjrzał mi się uważnie. Wiedziałam, że od samego początku
się martwił, jak będę się tu czuła. Udawałam, że trzymam się dobrze. Tak
naprawdę każdy kąt tego domu przypominał mi, od kogo go dostałam. Co mi zabrał,
zanim mi go kupił. Znienawidziłam go tak bardzo, nawet z to, że nie żyje i nie
mogłam na niego nawrzeszczeć.
Pokiwałam
głową, siląc się na krzywy uśmiech.
-
Wszystko będzie dobrze.
Do
tej pory, patrząc na sufit powtarzałam sobie, że wszystko w końcu będzie
dobrze. Michael nie żył. Nie mógł już truć mojego życia, narzucać mi swoich
racji i niebezpiecznego trybu życia. Byłam bezpieczna. Całkowicie bezpieczna, w
swoim domu, żyjąc swoim życiem.
Wstałam
po jakimś czasie. Nie wiedziałam, która jest godzina. Swój telefon gdzieś
zapodziałam wczorajszego wieczora, zegar ścienny wyniosłam z sypialni, bo jego
dudnienie każdego ranka i nocy doprowadzało mnie do szału. W domu i tak były
jeszcze trzy inne. Poszłam od razu do łazienki i wzięłam szybki, gorący prysznic.
Uwielbiałam to uczucie, gdy woda obmywała moje ciało, byłam w łazience sama ze
sobą i nikt nie mógł zakłócić tego spokoju, który mnie pożerał od środka.
Pokochałam ten spokój, tak bardzo pragnęłam go przez dwa lata i w końcu
zyskałam. Czasami czuła się samotna, otoczona tymi wszystkimi ścianami, żadnej
duszy obok.
Przyzwyczaiłam
się. Do wszystkiego można się w końcu przyzwyczaić.
Będąc
w kuchni, spojrzałam odruchowo na tykający zegar ścienny. Wisiał wysoko nad
jakimś kwiatkiem, dużym i zielonym. Nie wiedziałam po jaką cholerę ktoś mi
kupił kwiatki do domu, ale dzielnie je podlewałam, żeby nie pousychały, jak ja
usychałam. Dochodziła godzina jedenasta, czyli Paul za chwilę powinien
przyjechać na kontrolę. A przynajmniej tak mi się wydawało, że po prostu mnie
kontroluje każdego dnia. Sprawdza, czy jeszcze się trzymam, jak się trzymam i
czy czegoś mi nie trzeba. Pewnie gdyby mógł, już dawno zostawiłby mnie i
poszukał sobie lepszej rozrywki, bo stać go było na to. Jedyne, co go
zatrzymywało przy moim boku, to dobre serce i sumienie, które wszyscy wciąż
mieliśmy.
Był
moim aniołem, a ja jego koszmarem.
Zrobiłam
sobie kawę i skromne śniadanie, które w ciszy zjadłam przy dużym stole w
jadalni, potem włożyłam brudne naczynia do zmywarki i w końcu znalazłam swój
telefon. Leżał na wyspie kuchennej i wibrował w chwili, gdy go chwyciłam w
dłoń. Paul dzwonił. Westchnęłam i odrzuciwszy połączenie rzuciłam telefon tam,
skąd go wzięłam. Ledwie odeszłam od wyspy kuchennej, a już usłyszałam, jak ktoś
wali w moje drzwi.
Ten
człowiek nie dawał mi żyć.
-
Nauczysz się w końcu odbierać ten głupi telefon? – Wyminął mnie w drzwiach i
zatrzymał się dopiero w salonie, gdzie założył ręce na klatkę piersiową. Był
zdenerwowany. – Ileż można do ciebie dzwonić? Myślałem, że coś się stało.
-
Dzień dobry – rzuciłam na powitanie. – Ciebie też miło widzieć.
-
Violetta, ja nie żartuję – powiedział. – Naprawdę się martwiłem. Pomyślałaś o
tym, odrzucając kolejne połączenie?
-
Ej, odrzuciłam tylko jedno. Reszty nawet nie słyszałam, bo nie miałam przy
sobie telefonu. Nie musisz się od razu wściekać, ok? Nic mi nie jest! Jestem
jak młody Bóg.
Pokręcił
tylko głową. Tracił do mnie siły i widziałam to lepiej, niż on chciał to ukryć.
-
Nie wychodzisz z domu. – Znowu się zaczynało. – Nie robisz nic, poza oglądaniem
telewizji i gapieniem się w sufit. I dziwisz się, że odchodzę od zmysłów, czy
czegoś sobie nie zrobiłaś?
I
nagle ja też byłam wkurzona. Paul czasami przesadzał, nie był moim ojcem. I
przeklęłam się za to, co pomyślałam.
-
Nie jestem też masochistką, jeśli o to ci chodzi – odparłam.
-
Violetta – westchnął.
-
Posłuchaj, wiem, że się o mnie martwisz, bo mam tylko ciebie, ale wszystko jest
w porządku. Wiesz… fajnie by było, gdybyś przestał się tak martwić i może zajął
się bardziej sobą. Mam wrażenie, że zabieram ci czas, że pożeram za dużo twojej
uwagi. Kiedy ostatnio byłeś na randce z kobietą? Kiedy ostatnio odwiedziłeś
kogoś z rodziny? Pomyśl, Paul.
Wybiłam
go z pantałyku. Na pewno. Jego mina wyrażała tyle zmieszanych emocji, że sama
chętnie zapadłabym się pod ziemię i wyszła za jakiś rok, lub dwa. Ale podeszłam
bliżej, chwyciłam go delikatnie za ramiona. Ja martwiłam się o niego. Przeze
mnie tracił siebie, swoją wizję przyszłości. Nie mogło tak dalej być, ja nie
chciałam go tak ograniczać.
-
Chcesz mnie wkurzyć? – zapytał, na co ja tylko zmarszczyłam brwi.
-
Nie muszę. Już jesteś wkurzony i nawet nie wiem dlaczego.
-
Jeśli jeszcze raz zasugerujesz, że przez ciebie, tracę swój czas, będę bardziej
zły. – Usiadłam na kremowym, pikowanym fotelu i spojrzałam na niego
wyczekująco. Wodził za mną wzrokiem. – Chyba się ode mnie nie uwolnisz. Na
pewno nie do czasu, aż znajdziesz sobie nowych znajomych, a wtedy dam ci trochę
wolnej przestrzeni, żebyś mogła poświęcać czas innym.
On
chyba sobie żartował.
-
Zdajesz sobie sprawę z tego, że traktujesz mnie jak dziecko? – zapytałam, znowu
wybijając go z pantałyku. Byłam w tym przerażająco świetna. – Mam dwadzieścia
cztery lata i przeżyłam piekło. Naprawdę, traktowanie mnie jak zagubioną
nastolatkę jest cholernie nie na miejscu.
Paul
zastanowił się przez chwilę. Nie miałam zamiaru czekać na jego wyjaśnienia, bo
pewnie nic do niego nie dotarło. Czasami trzeba było powtarzać kilka razy, żeby
dał się złamać. On był.. strasznie uparty i jeśli czegoś chciał, po prostu
musiał to mieć. Przypominał mi wtedy Leona. Byli tak samo uparci.
Szłam
już do kuchni i miałam zapytać, czy chce coś do picia, kiedy zatrzymał mnie
jego głos.
-
Przepraszam – powiedział. – Wiem, że nie powinienem… że to dla ciebie cholernie
trudne, odnaleźć się w tej sytuacji. I dlatego się martwię. Miałem nadzieję, że
czujesz się lepiej i może dasz się wyciągnąć na kawę? – uśmiechnął się
zawadiacko.
Szczerze
mówiąc, byłam nieco sceptycznie nastawiona na tą kawę. Paul na pewno ułożył nam
plan na cały dzień, włącznie z wieczorem filmowym (który urządzał mi co
najmniej, co trzy dni) i wyjściem, kiedy ja pójdę spać. Byłam zmęczona
posiadaniem prywatnej niańki, ale gdybym się nie zgodziła, zacząłby coś
podejrzewać. A najgorsze w tym wszystkim byłoby to, że nawet nie miał co
podejrzewać. Moje życie było teraz nudne jak flaki z olejem.
-
W porządku – odpowiedziałam spokojnie, krzyżując ręce na piersi. – Ale nic
więcej. Nie odwieziesz mnie do domu, nie zadbasz o to, żebym spokojnie zasnęła,
bo jestem dorosła i zaczniesz to rozumieć na nowo, OK? – Pokiwał grzecznie
głową. – Kiedyś widziałeś we mnie kogoś więcej, niż tylko skrzywdzoną
dziewczynę, sierotę z problemami.
Paul
przewrócił teatralnie oczyma, ale wiedział, że miałam rację. Kiedyś byłam dla
niego kimś… nowym. Wiedziałam, że ma mnie za kogoś silniejszego, niż pokazywałam.
Teraz wiedział tylko tyle, że osłabłam i trzeba się było mną zająć tak, jak mu
na to pozwalałam każdego dnia. Wiedział, ze nie była sobą. Tak naprawdę, kiedy
ja ostatnio byłam sobą? Nawet nie wiedziałam, kim właściwie jestem, więc nie
mogłam odpowiedzieć sobie nawet na to pytanie.
-
Chodźmy.
Usiadłam
na miejscu pasażera i w drodze nie rozmawialiśmy. Nie miałam ochoty wspominać mu
o naszych błędach. Patrzyłam tylko na to, co działo się poza samochodem Paula. Zaczynała
się chłodna jesień, wiatr wiał mocno, przechylając słabsze gałęzie drzew w
strony, które on wskazał. Kierował mini jak chciał, manipulował, wykorzystywał,
bo były słabsze od niego – bo mu na to pozwalały. Były jak ja przy końcu życia
Michaela. On też tak mną manipulował. Wiedział, że jestem zmęczona i nie będę
się już przeciwstawiać, dlatego robił co mógł, by moją niedyspozycję psychiczną
wykorzystać.
Nie
chciałam go słuchać, ale jego groźby… były silniejsze od wszystkiego, co
trzymało mnie na nogach. Nie groził mi zabiciem Leona, bo ze wszystkich sił
starał się, bym o nim zapomniała. Chciał zabić Paula, raz. Potem mnie, innych
ludzi, których było mi szkoda i wolałam się poddać, niż pozwolić im cierpieć. Znał
moje słabości, chociaż miało ich już dawno nie być. I cieszył się, bo miał
czego chciał – za każdym pieprzonym razem.
Paul
wyłączył silnik i spojrzał na mnie z troską. Wiedziałam to, czułam to aż za
dobrze i doskonale znałam to spojrzenie. Starłam delikatnie łzę płynąca po moim
policzku i wzięłam głęboki oddech. Moje koszmary były silniejsze, niż ja. Moja przeszłość…
wciąż bolała.
Czułam
kompletną pustkę.
-
Paul, kim ja właściwie jestem? – zapytałam cicho.
Westchnął.
-
Jeśli ja ci to powiem, nigdy nie dowiesz się na własną rękę. Musisz sama
dowiedzieć się, dlaczego chcesz żyć. Każdy z nas ma powód, dla którego wciąż
oddycha – odparł i wysiadł z samochodu.
Miał
rację.
Ja
nie miałam nic.
Paul
znowu zamówił jedzenie dla naszej dwójki, a przecież mieliśmy jechać tylko na
kawę. Kelnerka znowu pożerała go wzrokiem, a ja znowu gapiłam się na przestrzeń
za oknem kawiarni. Czułam się jak w jakiejś cholernej matni. Za każdym razem
siadałam w tym samym miejscu i gapiłam się na ulicę. Dokładnie tam, gdzie
miesiąc temu widziałam Leona. I nigdy więcej go tam nie zobaczyłam, chociaż
babcia przechodziła przez ulicę jeszcze kilka razy w miesiącu.
Może
Paul miał rację. Byłam masochistką.
Tak
bardzo tęskniłam za widokiem Leona, chociaż zmuszano mnie, żebym o nim
zapomniała. Nie potrafiłam. Do tej pory myśl o nim była… zbawcza. Przynosiła ból,
bo wiedziałam, ze nigdy mi nie wybaczy tego co zrobiłam, ale miałam nasze
wspomnienia. Miałam nawet jego zdjęcia w ramkach, nasze wspólne. Leżały na
strychu, a jak Michael żył, chowałam je w domu Paula. Obiecał mi wtedy, że
nigdy nie zaglądnie do pudła, a ja mu uwierzyłam. Do dzisiaj nie miałam odwagi
otworzyć tego pudła. Przypominało mi cierpienie. Przypominało mi o tym, jak
bardzo ich wszystkich skrzywdziłam.
Upiłam
duży łyk gorącej kawy.
-
Szukasz jakiejś pracy? – zapytał mnie Paul.
Uniosłam
brwi ze zdziwienia.
-
Jestem bogata – odparłam. – Po jaką cholerę mi praca?
Zmrużył
nieco oczy i skrzywił się. Wiedziałam o co mu chodziło. Nie chciał, żebym
ciągle siedziała w domu i użalała się nad sobą. Dlatego od kilku dni męczył
mnie tym chorym pomysłem. Naprawdę sądziłam, że dał sobie spokój po ostatniej
kłótni. Jak widać – nie dał sobie spokoju.
-
Nie chodzi mi o pieniądze, a jakieś zajęcie. Coś, co mogłabyś robić poza nie
robieniem niczego. Myślałaś o tym, prawda?
-
Chcesz się znowu pokłócić?
Pokręcił
głową, pijąc kawę.
-
Nie – rzucił lekko. – Wiesz o co mi chodzi. Nie odpuszczę, żebyś nie wiem co
robiła. Możesz nawet poćwiczyć rzucanie we mnie nożami. Kiedyś dobrze ci szło,
nie wyszłaś z wprawy? – zaśmiał się, na co odpowiedziałam chytrym uśmieszkiem.
-
Uważaj, zanim powiesz słowo za dużo i jednak spróbuję użyć tych noży –
ostrzegłam. – Poza tym, gdyby ktoś zobaczył moje CV, wysłali by mnie do
szpitalu psychiatrycznego ze specjalnym oddziałem. Szczerze za to podziękuję.
-
Nikt by cię nigdzie nie wysłał. Michael nie żyje, nikt nie wie o tym, co
robiłaś przez dwa ostatnie lata.
-
Dwa i pół – poprawiłam go automatycznie i zaczęłam bawić się opakowaniem po
kawie. – Trzydzieści zmarnowanych miesięcy, Paul. Dasz wiarę? Byłam taka głupia…
A ty, szukasz pracy?
Paul
odsunął od siebie pusty talerz i westchnął.
-
Powiedzmy. Chciałem odwiedzić rodziców w Nowym Jorku, do tej pory nic nie będę
przyjmował, ani się nigdzie zgłaszał. Wysyłają za mną mail za mailem, moja
siostra świruje.
Zamierzał
mnie zostawić. Wiedziałam, że to nastanie wcześniej niż później.
Nagle
ktoś wszedł do kawiarni. Mężczyzna o kruczoczarnych włosach, wyostrzonych,
męskich rysach twarzy, ubrany w czarną skórzaną kurtkę. Przebłysk pamięci. Gdzieś
go już widziałam, tak cholernie dobrze znałam tego człowieka, a nie pamiętałam,
jak się nazywał. Automatycznie przestałam słuchać Paula i skupiłam się na nim. Znałam
go. Cholera. Znałam go.
I
byłam tego jeszcze bardziej pewna, kiedy szedł w moja stronę.
O
matko.
To
był Diego Hernandez.
Wiedziałam,
że skądś znam tą twarz i skórzaną kurtkę!
-
Violetta – powiedział, uśmiechając się tak, jakby właśnie zobaczył anioła.
Musiałam
stać i go przytulić, bo nie uwierzyłabym. Jego ramiona były silne, znałam je
bardzo dobrze. Poczułam się tak, jakby ktoś oddał mi część mojego życia. Diego nią
był. Jego częścią, zanim pojawił się Michael. Przez chwilę autentycznie nie
wiedziałam, jak oddychać.
Byłam
szczęśliwa.
-
Diego. Jak ty… jak mnie tu znalazłeś? – zapytałam, kompletnie nie myśląc w tym
momencie o Paulu. A potem zobaczyłam jego zmieszane spojrzenie. – Ekhm… to jest
Diego Hernandez, Paul Green.
-
Miło mi – powiedział Diego, po czym usiedliśmy przy stole.
Dawno
nie czułam się tak nabuzowana energią jak w rej chwili.
-
Więc, jesteś przyjacielem Violetty z dawnych czasów, tak? – zapytał Paul. –
Pamiętam cię. Byłeś wtedy w firmie Carlosa, kiedy Violetta dowiedziała się o
śmierci wuja.
To
wyglądało trochę jak jakiś głupi film. A ja siedziałam pośrodku, kiedy moja teraźniejszość
i przeszłość spotkały się w jednym momencie.
-
Pamiętam. Broniłeś jej, kiedy Grace wyskoczyła z tą wiadomością. Potem już
nigdy was nie zobaczyliśmy, firmę puszczono z dymem, a ja zostałem z niczym. Jak
wszyscy, którzy tam pracowali…
Nie
mogłam słuchać tego ani pół minuty dłużej. Widziałam, jak ci dwaj ze sobą
rywalizują, jak mocno się nie dogadują i po prostu musiała to przerwać. Wyobrażałam
sobie każdą rzecz, którą Diego powiedział i każda z nich była jak nóż wbijany w
serce.
-
Diego, moglibyśmy porozmawiać w cztery oczy?
Skinął
głową.
Wyszliśmy.
Paul pojechał do domu, zostawił mnie z Diego, gdyż zapewniałam, że nic mi przy
nim nie grozi. Byłam tego stuprocentowo pewna. Ufałam Diego. Był jedną z tych
osób, dla których oddałam siebie i swoją wolność Michaelowi. Zrobiłam to też
dla niego, dla nich wszystkich. Bo byli dla mnie cholernie ważni, bo kiedy byli
moją rodziną. Teraz? Na pewno mnie nienawidzili.
Mogłam
myśleć tylko o tym.
-
Skoro mnie nienawidzisz, dlaczego do mnie podszedłeś? – zapytałam.
-
Nie nienawidzę cię, Violetto – odpowiedział spokojnie Hernandez i uśmiechnął
się przepraszająco. – Wiem, że nie chciałaś nikogo zranić. Robiłaś to, co
musiałaś, żeby nas chronić. Większość z nas nie ma ci tego za złe. Ale zabrałaś
nam wszystko, nawet jeśli nie chciałaś.
Coraz
więcej win i żalu siadało na moim sercu.
-
A jednak jesteś tu i twierdzisz, że mnie nie nienawidzisz. Dlaczego?
-
Bo zawsze byłaś dla mnie ważna. Kiedy umarła Sophia, kiedy pracowaliśmy razem,
kiedy przeklinałaś to, że palę papierosy na pogrzebie Sophii. Byłaś dla mnie
siostrą, której nie miałem i na dodatek ciebie straciłem… Wiedziałem, gdzie
szukać od momentu, kiedy przypadkowo zobaczyłem cię z Paulem na cmentarzu. Byłaś
zdruzgotana, a on cię pocieszył i…
-
Jeśli sądzisz, że ja i Paul to coś więcej, źle sądzisz – sprostowałam od razu. –
Paul jest przy mnie, bo nie mam nikogo innego i jeszcze sobie nie radzę z nową
wizją życia.
Diego
kiwnął głową.
-
Co robiłaś wtedy na cmentarzu? – zapytał, a ja przypomniałam sobie, że przecież
nikt nie wie i każdemu zabroniłam powtarzać o tym, że mój ojciec nie żyje. Chciałam,
żeby wiedziało jak najmniej osób.
-
Michael nie żyje – mruknęłam. – Musiałam go jakoś pożegnać.
-
Czyli jesteś wolna.
Zatrzymaliśmy
się przed przejściem na pasach. Diego był czymś zaintrygowany.
-
I nie mam pojęcia co zrobić z tą wolnością. Czemu masz taką minę?
-
Nie chciałabyś wrócić do zawodu?
Roześmiałam
się.
******
No nareszcie po szkole, mogę dodać dla Was rozdział i wgl :D Odpocząć, nareszcie.
Rozdział czekał na dodanie kilka dni, ale myślę, że to nawet lepiej. Szczerze, to miałam mega pomysł na tą historię, no i wciąż oczywiście go mam, tylko nie całkiem sobie wyobrażam spotkanie Leona i Violetty [bo przecież kiedyś nastąpić to musi] w tym wypadku. No dobra, pojawia się Diego i od razu zaznaczam, że będzie sprawiał sporo problemów Violetcie, a to tylko przez... dowiecie się ^^ Jest też Paul i będzie miał ogromne znaczenie w tym opowiadaniu, a przynajmniej tak planuję i planowałam już w poprzedniej części, kiedy się pojawił. Na dniach postaram się napisać rozdział albo dwa, rozplanować to wszystko, popracować nad sobą ♥♥
Ogólnie to jutro mam (zaczyna się ;-;) egzaminy próbne! Yaaay! Wszyscy skaczemy z radości. Cóż, ja wcale nie skaczę, jestem trochę znudzona. Jeszcze drugie półrocze się nie zaczęło, a z lekcji na lekcje ciągłe powtórki xD Czekam na drugie półrocze, wtedy chyba wgl. wszyscy zwariujemy, no ale trzeba to przeżyć. Jutro polski i historia - życzcie mi szczęścia, a ja życzę wszystkim innym, bo chyba serio go potrzebujemy.
Nie martwcie się, bardziej będę panikować w kwietniu, teraz to luz ^^
Do następnego! <3
Cherry
O JEJCIU <3
OdpowiedzUsuńROZDZIAŁ <3
Przeczytałam go kilka godzin temu, ale musiałam ochłonąć!
No to tak...
Myślałam, że pojawi się Leoś ale jak widac jest tylko ten głupi Paul.
No cóż, pozbędziemy się go jakoś, co? :D
Byleby nie zarywał do Violetki, to będzie żył.
Nagle znikąd pojawił się Diego.
To bardzo normalne XD :D
Ale fajnie, że przybył po Violę ^^
On ją oskarża o to wszystko..?
To akurat było poniżej pasa, bo gdyby ona tg nie zrobiła, to Michael zabiłby ich wszystkich i wtedy dosłownie nie mieliby nic -_-
Więc pomyśl, Diego, zanim coś powiesz, ehh...
To już ponad 2 lata od kiedy Vils widziała Leona po raz ostatni :'(
To takie smutne...
Już nie pamiętam, kiedy ostatnio jakieś opowiadanie wywołało we mnie tak silne emocje!
Jest wiele cudownych blogów, ale aktualnie to na twoje rozdziały czekam najbardziej! ♥
Kocham tego bloga całym serduszkiem ♥
Wszystko jest opisane tak realnie **
Zazdroszczę talentu :>
Czekam na nexta z niecierpliwością *.*
PS Jak to okropnie brzmi "Pauletta", nie?
"Leonetta" to już co innego ^^
Także ten, no, weź zabij Paula czy coś XD
Przykro mi, ale go nie lubię :p
Chyba dało się to zauważyć heh
Cudowny!
OdpowiedzUsuńSpotkała Diego.
Teraz czas na Leona.
Już się nie mogę doczekać tego ich spotkania!
Maddy ❤
cudowny :*
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział kochana!
OdpowiedzUsuńNie mogę się doczekać Leonetty <3
Wydaje mi się, że Paul coś czuje do Violki...
Czekam na next!
Besoski ;**
~Tinita Blanco
P.s. Zapraszam do siebie ;)
Cudowny rozdział. Z niecierpliwością czekam na następny 😊
OdpowiedzUsuńCudowny rozdział. Z niecierpliwością czekam na następny 😊
OdpowiedzUsuń