27. Moja walka



- Nie mogę - mówię kręcąc głową i oddaję Federico kartkę, na której Michael wykaligrafował groźbę. Chcę mu to wyjaśnić, ale im mniej osób wie tym są bezpieczniejsi, a ja nie mogę ryzykować ich życia dla głupich pobudek. Decyzja była prostsza niż myślałam, że będzie– Nie mogę tego zrobić, rozumiesz? Nie powiem ci. – Dodaję, kiedy szatyn marszczy brwi w akcie zdziwienia.
Federico nie jest zachwycony z mojej odpowiedzi. Spodziewał się czegoś innego; mojej pozytywnej odpowiedzi. Przykro mi, że jej nie dostał, ale nie działam przeciwko niemu. Robię to wszystko dla niego i swoich bliskich. Im mniej ludzi wie o Michaelu tym lepiej dla nich i dla mnie. Nie stracę kolejnego przyjaciela. Nie tym razem.
- Muszę wiedzieć, Violetta. Jeżeli coś ci grozi, powiedz mi, a ja pomogę ci się z tym uporać. To nie jest tylko twoja decyzja. Nie, jeśli chodzi o twoje życie. – Patrzę na niego i modlę się, żeby nie robił tego co przewiduję, ze zrobi. Przerywa na chwilę, żeby spojrzeć mi w twarz. – Jeśli cię stracimy… Diego jest w złym stanie przez Sophię, nikt z nas jeszcze się po tym nie pozbierał, a ty dostajesz groźby i nie pozwalasz sobie pomóc.
- To nie twoja decyzja do podjęcia, ani Leona. Tylko moja. I nie używaj Sophii jako powodu, dla którego powinnam narazić twoje życie na niebezpieczeństwo, bo nic nie wskórasz. Wystarczy mi moje bagno, w którym siedzę po kolana. Nie mam zamiaru cię do niego wciągać. – Jestem szczera. Naprawdę zależy mi na nim i tym żeby żył.
- Nie zachowuj się jak dziecko – warczy.
Czyżbym wyprowadzała go z równowagi?
- W tym momencie daleko mi do dziecka.  
I nagle oboje milczymy. On nie wie co powiedzieć, zaciska pięści tak mocno, ze aż bieleją mu kostki. Ja mam ochotę zabrać mu tą paczkę papierosów z kieszeni i zapalić, ale skutecznie się powstrzymuję.
Michael zagraża moim przyjaciołom – nie ma nic gorszego na świecie. Nie mogę sobie wyobrazić, że stracę kolejną osobę w swoim życiu. Straciłam matkę, Michael nigdy nie będzie moim ojcem, więc teoretycznie mój ojciec też nie żyje, Sophia nie jest tu ze mną (cholernie boli), bo postanowiła się zabić. Nie stracę Federico ani Ludmiły, a tym bardziej nie Leona.
- Violetta, proszę.
- Przestań. – Zerkam na niego karcąco. Nie wygra. Nie tym razem. – Nie proś mnie. Nie błagaj. Nie rób nic, najlepiej odejdź i zajmij się swoimi sprawami. Pozwól mi zaopiekować się tobą i twoim życiem, bo jeżeli tego nie zrobię, to nie będę znała nawet dnia ani godziny, a już cię stracę… - Łapię go delikatnie za ramiona, kiedy stoi jak struty i przygląda mi się z ubolewaniem. Wymuszam delikatny półuśmiech. – Jesteś moim przyjacielem, Federico. Zrozumiesz to. Zrobiłbyś dla mnie to samo za wszelką cenę.
- To idiotyczne.
Mój uśmiech powoli zanika. Uświadamiam sobie, co teraz musi czuć Leon. Wczoraj widział jak prawie wpadam pod samochód. Widział moje łzy i słyszał moje milczenie. Widział ból w moich oczach, a mimo to wciąż się trzyma i o nic nie pyta. Kocham go za to mocniej niż sobie to wyobraża… Ale co poczuje, kiedy ja zniknę? Kiedy przestanę istnieć? Kiedy będę zmuszona wyjechać, żeby go zrobić?
Jeśli tak, zrobię to bez wahania. Nie ma nic ważniejszego niż jego bezpieczeństwo, a Michael i tak ma go już na celowniku. Dlatego właśnie muszę zadbać o to, by Federico się nie wygadał i nie spieprzył wszystkiego. Jego też kocham, ale jak brata. Jest dla mnie taki ważny. Nie wyobrażam sobie, że nie żyje, choć jego twarz wykrzywia taki ból jakby zaraz miał faktycznie umierać.
W oczach zbierają mi się łzy. Nie chcę tego, ale nie potrafię powstrzymać. Na szczęście żadna z nich nie spływa po mojej skórze. Zatrzymuję płacz. Muszę być silniejsza od tego. Od wszystkiego.
Potrafię.
- To moja walka, Federico. Nie twoja. – Szepcząc, przytulam się do niego. – I nie mów nikomu o naszej rozmowie, spal tą kartkę i zapomnij o tym co ci powiedziałam. Nie szukaj mnie ani nie próbuj dzwonić. – Federico oplata mnie ramionami i przyciska do siebie. – Powiedz wszystkim, że bardzo ich kocham, i że robię to dla nich. Zrobisz to dla mnie?
- Nie możesz iść sama na misję samobójczą. – Odsuwam się od niego. – Leon mnie powiesi, kiedy się dowie, że nie próbowałem cię zatrzymać, dałem ci odejść.
Wygrałam.
- Muszę iść. – Tym razem nie powstrzymuję płynących kropel z moich oczu. Płyną spokojnie, ja jestem spokojna, a szatyn wpędzony w obłęd, którego nie rozumie choć bardzo się stara. Rozumiem go. To traumatyczne. – Jeśli Leon mnie kocha, zrozumie. Uściskaj wszystkich ode mnie i powiedz im, że nikogo nie kochałam mocniej.
- Nie mogę pozwolić ci odejść. Nie zmuszaj mnie do tego.
Wykorzystuję chwilę słabości i odsuwam się szybko, jednak zanim odchodzę dalej odwracam się na pięcie. Federico wciąż stoi w miejscu i patrzy na mnie jakby opętany bólem, poczuciem winy. Posyłam u blady uśmiech, chcę go zapewnić, że wszystko będzie dobrze.
- Żegnaj, Federico.

*
Idąc w stronę opuszczonego domu Michaela, ocieram łzy rękawem i przeklinam się w myślach, wciąż widząc minę Federico przed „moją” firmą. Nigdy nie zapomnę wyrazu jego twarzy. Błagał mnie, żebym została, żebym tego nie robiła, ale nie mogłam się zgodzić i pozwolić, żeby Michael zabił kogoś jeszcze. Jeśli moje życie jest na tyle cenne, by uratować dziesiątki innych, byłabym głupia, by nie zgodzić się na taką wymianę. Moi przyjaciele… oni to przetrawią i ruszą dalej z życiem. Nawet Leon. On jest najsilniejszy i dobrze wiem, że sobie poradzi. Gdybym nie miała pewności, nie robiłabym tego, co robię teraz.
Odrzucam od siebie traumatyczne obrazy i po raz kolejny ocieram łzy czarnym, przemoczonym już rękawem od bluzy. W oddali widzę dom Michaela, więc instynktownie przyspieszam. Może i jestem głupia, myśląc, że kiedy wpakuję się prosto w paszczę lwa wyjdę z tego cało, albo chociażby ocalę jakichś ludzi. Nadzieja matką głupich, ale nawet w najgorszych chwilach nie można z niej rezygnować. Jeśli bym nie czuła, nie wierzyła, że będzie lepiej, jaki byłby ze mnie człowiek?
Lepiej próbować, niż na początku się poddać.
Otwieram bramę z pokrytą czarną farbą. Klamka aż skrzypi pod moim naciskiem, krzywię się, bo wolę zostać niezauważona. Nie jestem córką, która z hukiem wbiega w ramiona ojca. Ja nawet nie mam ojca. Mój ojciec umarł już dawno i stał się potworem jakich mało. Pozostało mi czekać, aż sam siebie znienawidzi, albo chociaż zwariuje zanim dobierze się do któregoś z moich przyjaciół. Zamykam za sobą skrzypiącą bramkę i powoli taksuję wzrokiem znienawidzone miejsce. Okna bez kwiatów, bez żadnego przyjemnego wyrazu. Dobra, okna może i przerażają, ale ogród wygląda jak wyrwany z jakiegoś horroru. Zwiędłym, prawie brązowym kwiatom, czarnej bramce i szarej brukowanej, brudnej ścieżce do wyglądu niczym z horroru brakuje tylko grobowej muzyki i kilku nagrobków gdzieś na uboczu.
Wzdrygam się patrząc na to miejsce. To nie nowość, że się go boję. Zawsze mam wrażenie, że czeka mnie tu coś złego. Mam wrażenie, że coś się zawali prosto na mnie i już nawet nie będzie szansy na zawarcie umowy z Michaelem. Nie, żebym dążyła do samobójstwa, ale to jedyny racjonalny pomysł jaki wpadł mi go głowy. Pocieram ramiona dłońmi i idę do ciemnobrązowych drzwi. Jednak zanim zdążę ledwie wystawić rękę w kierunku klamki, otwierają się niemalże z hukiem. W progu stoi nikt inny jak Michael z pełnym zwycięstwa uśmiechem.
Chyba wzbiera mi się na wymioty.
Ja się krzywię. To on jest tym, który nie może wyjść z fazy nieskończonej radości i zwycięstwa. Niech mi ktoś powie, że to tylko popieprzony sen i ten człowiek naprawdę nie jest moim biologicznym ojcem. Bo jeśli tak, to już nigdy więcej się nie uśmiechnę. Jego uśmiech jest okropny. Mógłby przy okazji zainwestować w grzebień do włosów.
- Violetta, jakże się cieszę widząc cię w moich skromnych progach.
Byłabym skłonna żałować swojej decyzji, gdyby nie to, że zrobiłam to dla swoich bliskich.
- Bez wzajemności – rzucam bezinteresownie. – Dostałam twoją wiadomość i mam kilka zasad, które musimy uwzględnić w twojej chorej grze.
- Podjęłaś dobrą decyzję – mówi po chwili Michael i odsuwa się, bym mogła wejść do domu. Nie robię tego. – Violetto, wejdź. Nie będziemy rozmawiać przez próg. To niegrzeczne.
Wnętrze domu również mnie przeraża. Wspominałam o tym? Nie chcę powtarzać. Przechodzą mnie ciarki, kiedy Michael mija mnie w drodze, skręca do salonu. Idę za nim, chociaż wcale nie chcę. Będąc w salonie, on od razu podchodzi do barku z alkoholami i wskazuje ręką kanapę, na której za chwilę siadam i obserwuję go kątem oka. Rozpraszają mnie obrazy wiszące na ścianach. Wydaje mi się, że wcześniej ich nie było.
Na jednym z obrazów jest jakiś mistyczny stwór, który trzyma w zębach ciało nagiej kobiety – nieżywej, oczywiście. Wzdrygam się, co nie umyka uwadze Michaela. Odzywa się, wcześniej popijając jakiś alkohol.
- Nie przejmuj się obrazami. To tylko mały dodatek do wnętrza. Po prostu nie patrz, jeśli nie lubisz takich klimatów. – Michael siada naprzeciwko mnie i uśmiecha się cwaniacko. – Niewiele po mnie odziedziczyłaś, poza zdolnością do podejmowania dobrych decyzji. Twoja matka nigdy nie była na tyle rozważna, żeby dbać o siebie a nie o innych.
Szkoda, że w moim przypadku jest tak samo.
- Szkoda – mruczę smętnie pod nosem.
- Wspominałaś o jakichś warunkach.
Ożywiam się.
- Trzymaj się z daleka od niewinnych ludzi, a ja postaram się nie uciec tym razem gdzie pieprz rośnie i pomogę ci w twoim chorym planie. Cokolwiek wymyśliłeś. – Już żałuję swoich słów.
Michael unosi brwi. Jest zaintrygowany. Nagle wstaje, podchodzi do barku i nalewa do drugiej szklanki alkoholu. Niechętnie go przyjmuję, ale mam wrażenie, że mi pomoże. Po wręczeniu mi szklanki z trunkiem, Michael siada po drugiej stronie szklanego stolika i opiera łokcie na kolanach.
- Dziękuję – burczę pod nosem, po czym wlewam sobie trochę alkoholu do ust, kosztuję i połykam krzywiąc się. Ostre. Pomaga.
- Chodzi ci tylko o tamtych ludzi? I tak nie zostało im wiele czasu, po co ciągnąć dalej ten marny żywot? – Taksuję go wzrokiem, który mógłby zabić.
- Postawiłam warunek. Trzymaj się z daleka od niewinnych ludzi i moich przyjaciół, a ja będę grzeczna. W innym wypadku ucieknę stąd, kiedy tylko się odwrócisz, by dolać sobie alkoholu.
Michael znacząco spogląda na szklankę trzymaną w ręku, a kąciki jego ust unoszą się ku górze. Patrzy na mnie, przechodzi mnie chłodny prąd.
- Jednak masz coś po mnie.
- Wyjaśnij zasady tej twojej pieprzonej gry. W co ty w ogóle grasz?
- To nie jest gra, Violetta. To sposób na życie.
- Słaby masz ten sposób na życie – stwierdzam całkiem szczerze.
- Mówisz tak, bo inaczej patrzysz na świat. Dla ciebie każdy człowiek jest coś wart. Nawet taka gnida jak Carlos ma znaczenie i chociaż go nienawidzisz, cieszysz się, że wraca do zdrowia. Choć nie wiadomo co się stanie w ciągu najbliższych dni.
Krzywię się.
- Słuchaj no. – Opadam na wygodne oparcie i zakładam nogę na nogę. Czuję się pewniej. – Nienawidzę cię, ale Carlosa kocham na swój sposób, choć kiedyś myślałam, że nigdy nie będę w stanie nikogo tak nienawidzić jak jego. Teraz wiem, że jest moją rodziną i to ostatnim jej członkiem, więc uwierz mi.. będę dbać o niego póki oboje żyjemy. To ty jesteś tym, do którego żywię nienawiść. I trzymaj się z daleka od Carlosa. Rozumiemy się?
- Jesteś moją córką. Nie tylko Carlos jest twoją rodziną.
- Nie obchodzi mnie nic, co masz mi do powiedzenia. Pytałam, czy się rozumiemy.
- Oczywiście, panno Castillo – odpowiada grzecznie Michael, ale w jego głosie jest coś szatańskiego. – Przyjaciele wiedzą, gdzie jesteś? Co się stało, że jeszcze nie widzę tu twojego kochanka? Leon? Tak miał na imię?
Jeżę się i denerwuję w zadziwiająco szybkim tempie. Michael może wiele, ale nie ma prawa wspominać o moich bliskich w mojej obecności. Niech ich wyklina, ale wtedy, kiedy nie słyszę. Zaciska palce tak, że prawie wbijam się długimi paznokciami w skórzaną sofę.
- Stul pysk – syczę.
- Twoja rola w mojej „sprawie” jest prosta. Jako moja córka masz do wszystkiego dostęp – moje akta, dokumenty i spisane myśli. Wszystko jest do twojej dyspozycji, jednak nie za darmo. Pomożesz mi przetransportować tutaj kilku moich ludzi, którzy są kwintesencją całej akcji.
- Jaką akcję masz na myśli i dlaczego miałabym ci w tym pomagać?
- Niektórzy ludzie, którzy mogą oddać mi moich znajomych nie mają do mnie zaufania. Tutaj pojawiasz się ty. Oczarujesz ich, obezwładnisz, możesz nawet zabić. Nie znają cię, bo nigdy nie widzieli, a na moje nieszczęście mają listę wszystkich moich ludzi, więc musisz to być ty – mówi Michael. – Jeśli ci się uda, przejdziemy do dalszej zabawy.
- Po co to robisz? – pytam bezceremonialnie.
- Dla rozrywki.
- Nie. – Kręcę głową. – To nie może być takie proste. Gdzie jest drugie dno? Co ty, do cholery, planujesz?
- Lepszą przyszłość dla nas. 




/////

Cześć kochani :)
Wracam po trzech tygodniach prawie i jest mi trochę głupio z tego powodu, ale mam dzisiaj taki humor cudowny, że użalanie się nad sobą tylko pogorszy sprawę i nie będzie czego po mnie zbierać, więc oszczędźmy sobie głupie ceregiele xd Postanowiłam napisać rozdział najpierw na tego bloga, bo tu był dawniej, a w najbliższym czasie (może na weekendzie) zajmę się TIMG, ale to jeszcze do przemyślenia, bo naprawdę mam ostatnio urwanie głowy i rozdziały będą się pojawiać właśnie w takich odstępach czasu, nie inaczej. A przynajmniej nie do 17 czerwca, bo wtedy jest piątek i jest konferencja i właściwie to będę miała wszystko z głowy, a to oznacza więcej czasu na pisanie oraz z grafikę - z obiema rzeczami jest źle, ale nie wolno się poddawać ^^ 
Co myślicie o dzisiejszym rozdziale? Pisałam go w sumie na szybko i starałam się, żeby miał ponad 2 000 słów i uwaga! - udało mi się xD Ma dokładnie 2 085 słów i jestem z tego całkiem zadowolona, choć wolałabym udostępniać coś dłuższego niż to, ale niestety nie stać mnie dziś na to. 
Myślę sobie już o jakimś prawdopodobnym epilogu i nie mam pojęcia czy zrobić happy end, czy może nie, bo do tego opowiadania nie pasuje. Przecież nie zawsze musi być happy end, no nie? *v* Obejdziecie się bez niego, ale jeszcze nic nie jest ustalone, bo nie wiadomo co mi odbije w momencie XD I zastanawiam się kogo jeszcze zabić, huehuehue ♥ Może Leona? ... Jestem potworem. Wiem to :*
Dobra, nie straszę Was już. 
Życzę miłej nocy, biorę czipsy w rękę (tak, będę się tuczyć xd) i włączam jakiś film dla rozluźnienia :))

OMG, Damon <3

Do następnego!
Cherry xx

9 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. Viola zgodziła się na współpracę z "ojcem". Nic nikomu nie powiedziała. Nawet Federico. Leon go zabije jak się dowie, że jej nie powstrzymał. Już wyobrażam sobie jego reakcje. 😀

      Nie wierzę, że nie próbował za nią iść. Tak łatwo odpuścił? To nie w stylu Fede. Leon się wścieknie. Nie tylko on. Aż się boje pomyśleć co tam się będzie działo. 😉

      Viola stawia warunki. Zgadza się mu pomóc, ale nie będzie tak łatwo. Oby wyszła z tej całej akcji w całości. Inaczej z Leonem nie będzie fajnie, a ja aż się boje pomyśleć o smutnym zakończeniu tego wątku.

      Zajebisty.
      Czekam na next :*
      Buziaczki :* ❤

      Maddy ❤

      Usuń
  2. Niesamowity rozdział! Z niecierpliwością czekam na następny ❤❤❤

    OdpowiedzUsuń
  3. omg jakie cudo, czekam na nastepny❤

    OdpowiedzUsuń