- Nie mogę - mówię kręcąc głową i oddaję
Federico kartkę, na której Michael wykaligrafował groźbę. Chcę mu to wyjaśnić,
ale im mniej osób wie tym są bezpieczniejsi, a ja nie mogę ryzykować ich życia
dla głupich pobudek. Decyzja była prostsza niż myślałam, że będzie. – Nie mogę tego zrobić, rozumiesz? Nie powiem
ci. – Dodaję, kiedy szatyn marszczy brwi w akcie zdziwienia.
Federico nie jest zachwycony z mojej
odpowiedzi. Spodziewał się czegoś innego; mojej pozytywnej odpowiedzi. Przykro
mi, że jej nie dostał, ale nie działam przeciwko niemu. Robię to wszystko dla
niego i swoich bliskich. Im mniej ludzi wie o Michaelu tym lepiej dla nich i
dla mnie. Nie stracę kolejnego przyjaciela. Nie tym razem.
- Muszę wiedzieć, Violetta. Jeżeli coś ci
grozi, powiedz mi, a ja pomogę ci się z tym uporać. To nie jest tylko twoja
decyzja. Nie, jeśli chodzi o twoje życie. – Patrzę na niego i modlę się, żeby
nie robił tego co przewiduję, ze zrobi. Przerywa na chwilę, żeby spojrzeć mi w
twarz. – Jeśli cię stracimy… Diego jest w złym stanie przez Sophię, nikt z nas
jeszcze się po tym nie pozbierał, a ty dostajesz groźby i nie pozwalasz sobie
pomóc.
- To nie twoja decyzja do podjęcia, ani
Leona. Tylko moja. I nie używaj Sophii jako powodu, dla którego powinnam
narazić twoje życie na niebezpieczeństwo, bo nic nie wskórasz. Wystarczy mi
moje bagno, w którym siedzę po kolana. Nie mam zamiaru cię do niego wciągać. –
Jestem szczera. Naprawdę zależy mi na nim i tym żeby żył.
- Nie zachowuj się jak dziecko – warczy.
Czyżbym wyprowadzała go z równowagi?
- W tym momencie daleko mi do dziecka.
Michael zagraża moim przyjaciołom – nie ma
nic gorszego na świecie. Nie mogę sobie wyobrazić, że stracę kolejną osobę w
swoim życiu. Straciłam matkę, Michael nigdy nie będzie moim ojcem, więc
teoretycznie mój ojciec też nie żyje, Sophia nie jest tu ze mną (cholernie
boli), bo postanowiła się zabić. Nie stracę Federico ani Ludmiły, a tym
bardziej nie Leona.
- Violetta, proszę.
- Przestań. – Zerkam na niego karcąco. Nie
wygra. Nie tym razem. – Nie proś mnie. Nie błagaj. Nie rób nic, najlepiej
odejdź i zajmij się swoimi sprawami. Pozwól mi zaopiekować się tobą i twoim
życiem, bo jeżeli tego nie zrobię, to nie będę znała nawet dnia ani godziny, a
już cię stracę… - Łapię go delikatnie za ramiona, kiedy stoi jak struty i
przygląda mi się z ubolewaniem. Wymuszam delikatny półuśmiech. – Jesteś moim
przyjacielem, Federico. Zrozumiesz to. Zrobiłbyś dla mnie to samo za wszelką
cenę.
- To idiotyczne.
Mój uśmiech powoli zanika. Uświadamiam sobie,
co teraz musi czuć Leon. Wczoraj widział jak prawie wpadam pod samochód. Widział
moje łzy i słyszał moje milczenie. Widział ból w moich oczach, a mimo to wciąż
się trzyma i o nic nie pyta. Kocham go za to mocniej niż sobie to wyobraża… Ale
co poczuje, kiedy ja zniknę? Kiedy przestanę istnieć? Kiedy będę zmuszona
wyjechać, żeby go zrobić?
Jeśli tak, zrobię to bez wahania. Nie ma nic
ważniejszego niż jego bezpieczeństwo, a Michael i tak ma go już na celowniku. Dlatego
właśnie muszę zadbać o to, by Federico się nie wygadał i nie spieprzył
wszystkiego. Jego też kocham, ale jak brata. Jest dla mnie taki ważny. Nie wyobrażam
sobie, że nie żyje, choć jego twarz wykrzywia taki ból jakby zaraz miał
faktycznie umierać.
W oczach zbierają mi się łzy. Nie chcę tego,
ale nie potrafię powstrzymać. Na szczęście żadna z nich nie spływa po mojej
skórze. Zatrzymuję płacz. Muszę być silniejsza od tego. Od wszystkiego.
Potrafię.
- To moja walka, Federico. Nie twoja. –
Szepcząc, przytulam się do niego. – I nie mów nikomu o naszej rozmowie, spal tą
kartkę i zapomnij o tym co ci powiedziałam. Nie szukaj mnie ani nie próbuj
dzwonić. – Federico oplata mnie ramionami i przyciska do siebie. – Powiedz wszystkim,
że bardzo ich kocham, i że robię to dla nich. Zrobisz to dla mnie?
- Nie możesz iść sama na misję samobójczą. –
Odsuwam się od niego. – Leon mnie powiesi, kiedy się dowie, że nie próbowałem
cię zatrzymać, dałem ci odejść.
Wygrałam.
- Muszę iść. – Tym razem nie powstrzymuję
płynących kropel z moich oczu. Płyną spokojnie, ja jestem spokojna, a szatyn
wpędzony w obłęd, którego nie rozumie choć bardzo się stara. Rozumiem go. To
traumatyczne. – Jeśli Leon mnie kocha, zrozumie. Uściskaj wszystkich ode mnie i
powiedz im, że nikogo nie kochałam mocniej.
- Nie mogę pozwolić ci odejść. Nie zmuszaj
mnie do tego.
Wykorzystuję chwilę słabości i odsuwam się
szybko, jednak zanim odchodzę dalej odwracam się na pięcie. Federico wciąż stoi
w miejscu i patrzy na mnie jakby opętany bólem, poczuciem winy. Posyłam u blady
uśmiech, chcę go zapewnić, że wszystko będzie dobrze.
- Żegnaj, Federico.
*
Idąc w stronę opuszczonego domu Michaela,
ocieram łzy rękawem i przeklinam się w myślach, wciąż widząc minę Federico
przed „moją” firmą. Nigdy nie zapomnę wyrazu jego twarzy. Błagał mnie, żebym
została, żebym tego nie robiła, ale nie mogłam się zgodzić i pozwolić, żeby
Michael zabił kogoś jeszcze. Jeśli moje życie jest na tyle cenne, by uratować
dziesiątki innych, byłabym głupia, by nie zgodzić się na taką wymianę. Moi
przyjaciele… oni to przetrawią i ruszą dalej z życiem. Nawet Leon. On jest
najsilniejszy i dobrze wiem, że sobie poradzi. Gdybym nie miała pewności, nie
robiłabym tego, co robię teraz.
Odrzucam od siebie traumatyczne obrazy i po
raz kolejny ocieram łzy czarnym, przemoczonym już rękawem od bluzy. W oddali
widzę dom Michaela, więc instynktownie przyspieszam. Może i jestem głupia,
myśląc, że kiedy wpakuję się prosto w paszczę lwa wyjdę z tego cało, albo
chociażby ocalę jakichś ludzi. Nadzieja matką głupich, ale nawet w najgorszych
chwilach nie można z niej rezygnować. Jeśli bym nie czuła, nie wierzyła, że
będzie lepiej, jaki byłby ze mnie człowiek?
Lepiej próbować, niż na początku się poddać.
Otwieram bramę z pokrytą czarną farbą. Klamka
aż skrzypi pod moim naciskiem, krzywię się, bo wolę zostać niezauważona. Nie jestem
córką, która z hukiem wbiega w ramiona ojca. Ja nawet nie mam ojca. Mój ojciec
umarł już dawno i stał się potworem jakich mało. Pozostało mi czekać, aż sam
siebie znienawidzi, albo chociaż zwariuje zanim dobierze się do któregoś z
moich przyjaciół. Zamykam za sobą skrzypiącą bramkę i powoli taksuję wzrokiem
znienawidzone miejsce. Okna bez kwiatów, bez żadnego przyjemnego wyrazu. Dobra,
okna może i przerażają, ale ogród wygląda jak wyrwany z jakiegoś horroru. Zwiędłym,
prawie brązowym kwiatom, czarnej bramce i szarej brukowanej, brudnej ścieżce do
wyglądu niczym z horroru brakuje tylko grobowej muzyki i kilku nagrobków gdzieś
na uboczu.
Wzdrygam się patrząc na to miejsce. To nie
nowość, że się go boję. Zawsze mam wrażenie, że czeka mnie tu coś złego. Mam
wrażenie, że coś się zawali prosto na mnie i już nawet nie będzie szansy na
zawarcie umowy z Michaelem. Nie, żebym dążyła do samobójstwa, ale to jedyny
racjonalny pomysł jaki wpadł mi go głowy. Pocieram ramiona dłońmi i idę do
ciemnobrązowych drzwi. Jednak zanim zdążę ledwie wystawić rękę w kierunku
klamki, otwierają się niemalże z hukiem. W progu stoi nikt inny jak Michael z
pełnym zwycięstwa uśmiechem.
Chyba wzbiera mi się na wymioty.
Ja się krzywię. To on jest tym, który nie
może wyjść z fazy nieskończonej radości i zwycięstwa. Niech mi ktoś powie, że
to tylko popieprzony sen i ten człowiek naprawdę nie jest moim biologicznym
ojcem. Bo jeśli tak, to już nigdy więcej się nie uśmiechnę. Jego uśmiech jest
okropny. Mógłby przy okazji zainwestować w grzebień do włosów.
- Violetta, jakże się cieszę widząc cię w
moich skromnych progach.
Byłabym skłonna żałować swojej decyzji, gdyby
nie to, że zrobiłam to dla swoich bliskich.
- Bez wzajemności – rzucam bezinteresownie. –
Dostałam twoją wiadomość i mam kilka zasad, które musimy uwzględnić w twojej
chorej grze.
- Podjęłaś dobrą decyzję – mówi po chwili
Michael i odsuwa się, bym mogła wejść do domu. Nie robię tego. – Violetto,
wejdź. Nie będziemy rozmawiać przez próg. To niegrzeczne.
Wnętrze domu również mnie przeraża.
Wspominałam o tym? Nie chcę powtarzać. Przechodzą mnie ciarki, kiedy Michael
mija mnie w drodze, skręca do salonu. Idę za nim, chociaż wcale nie chcę. Będąc
w salonie, on od razu podchodzi do barku z alkoholami i wskazuje ręką kanapę,
na której za chwilę siadam i obserwuję go kątem oka. Rozpraszają mnie obrazy
wiszące na ścianach. Wydaje mi się, że wcześniej ich nie było.
Na jednym z obrazów jest jakiś mistyczny
stwór, który trzyma w zębach ciało nagiej kobiety – nieżywej, oczywiście.
Wzdrygam się, co nie umyka uwadze Michaela. Odzywa się, wcześniej popijając
jakiś alkohol.
- Nie przejmuj się obrazami. To tylko mały
dodatek do wnętrza. Po prostu nie patrz, jeśli nie lubisz takich klimatów. –
Michael siada naprzeciwko mnie i uśmiecha się cwaniacko. – Niewiele po mnie
odziedziczyłaś, poza zdolnością do podejmowania dobrych decyzji. Twoja matka
nigdy nie była na tyle rozważna, żeby dbać o siebie a nie o innych.
Szkoda, że w moim przypadku jest tak samo.
- Szkoda – mruczę smętnie pod nosem.
- Wspominałaś o jakichś warunkach.
Ożywiam się.
- Trzymaj się z daleka od niewinnych ludzi, a
ja postaram się nie uciec tym razem gdzie pieprz rośnie i pomogę ci w twoim
chorym planie. Cokolwiek wymyśliłeś. – Już żałuję swoich słów.
Michael unosi brwi. Jest zaintrygowany. Nagle
wstaje, podchodzi do barku i nalewa do drugiej szklanki alkoholu. Niechętnie go
przyjmuję, ale mam wrażenie, że mi pomoże. Po wręczeniu mi szklanki z trunkiem,
Michael siada po drugiej stronie szklanego stolika i opiera łokcie na kolanach.
- Dziękuję – burczę pod nosem, po czym wlewam
sobie trochę alkoholu do ust, kosztuję i połykam krzywiąc się. Ostre. Pomaga.
- Chodzi ci tylko o tamtych ludzi? I tak nie
zostało im wiele czasu, po co ciągnąć dalej ten marny żywot? – Taksuję go
wzrokiem, który mógłby zabić.
- Postawiłam warunek. Trzymaj się z daleka od
niewinnych ludzi i moich przyjaciół, a ja będę grzeczna. W innym wypadku
ucieknę stąd, kiedy tylko się odwrócisz, by dolać sobie alkoholu.
Michael znacząco spogląda na szklankę
trzymaną w ręku, a kąciki jego ust unoszą się ku górze. Patrzy na mnie,
przechodzi mnie chłodny prąd.
- Jednak masz coś po mnie.
- Wyjaśnij zasady tej twojej pieprzonej gry.
W co ty w ogóle grasz?
- To nie jest gra, Violetta. To sposób na
życie.
- Słaby masz ten sposób na życie – stwierdzam
całkiem szczerze.
- Mówisz tak, bo inaczej patrzysz na świat. Dla
ciebie każdy człowiek jest coś wart. Nawet taka gnida jak Carlos ma znaczenie i
chociaż go nienawidzisz, cieszysz się, że wraca do zdrowia. Choć nie wiadomo co
się stanie w ciągu najbliższych dni.
Krzywię się.
- Słuchaj no. – Opadam na wygodne oparcie i
zakładam nogę na nogę. Czuję się pewniej. – Nienawidzę cię, ale Carlosa kocham
na swój sposób, choć kiedyś myślałam, że nigdy nie będę w stanie nikogo tak
nienawidzić jak jego. Teraz wiem, że jest moją rodziną i to ostatnim jej
członkiem, więc uwierz mi.. będę dbać o niego póki oboje żyjemy. To ty jesteś
tym, do którego żywię nienawiść. I trzymaj się z daleka od Carlosa. Rozumiemy
się?
- Jesteś moją córką. Nie tylko Carlos jest
twoją rodziną.
- Nie obchodzi mnie nic, co masz mi do
powiedzenia. Pytałam, czy się rozumiemy.
- Oczywiście, panno Castillo – odpowiada grzecznie
Michael, ale w jego głosie jest coś szatańskiego. – Przyjaciele wiedzą, gdzie
jesteś? Co się stało, że jeszcze nie widzę tu twojego kochanka? Leon? Tak miał
na imię?
Jeżę się i denerwuję w zadziwiająco szybkim
tempie. Michael może wiele, ale nie ma prawa wspominać o moich bliskich w mojej
obecności. Niech ich wyklina, ale wtedy, kiedy nie słyszę. Zaciska palce tak,
że prawie wbijam się długimi paznokciami w skórzaną sofę.
- Stul pysk – syczę.
- Twoja rola w mojej „sprawie” jest prosta. Jako
moja córka masz do wszystkiego dostęp – moje akta, dokumenty i spisane myśli. Wszystko
jest do twojej dyspozycji, jednak nie za darmo. Pomożesz mi przetransportować
tutaj kilku moich ludzi, którzy są kwintesencją całej akcji.
- Jaką akcję masz na myśli i dlaczego
miałabym ci w tym pomagać?
- Niektórzy ludzie, którzy mogą oddać mi
moich znajomych nie mają do mnie zaufania. Tutaj pojawiasz się ty. Oczarujesz ich,
obezwładnisz, możesz nawet zabić. Nie znają cię, bo nigdy nie widzieli, a na
moje nieszczęście mają listę wszystkich moich ludzi, więc musisz to być ty –
mówi Michael. – Jeśli ci się uda, przejdziemy do dalszej zabawy.
- Po co to robisz? – pytam bezceremonialnie.
- Dla rozrywki.
- Nie. – Kręcę głową. – To nie może być takie
proste. Gdzie jest drugie dno? Co ty, do cholery, planujesz?
- Lepszą przyszłość dla nas.
/////
Cześć kochani :)
Wracam po trzech tygodniach prawie i jest mi trochę głupio z tego powodu, ale mam dzisiaj taki humor cudowny, że użalanie się nad sobą tylko pogorszy sprawę i nie będzie czego po mnie zbierać, więc oszczędźmy sobie głupie ceregiele xd Postanowiłam napisać rozdział najpierw na tego bloga, bo tu był dawniej, a w najbliższym czasie (może na weekendzie) zajmę się TIMG, ale to jeszcze do przemyślenia, bo naprawdę mam ostatnio urwanie głowy i rozdziały będą się pojawiać właśnie w takich odstępach czasu, nie inaczej. A przynajmniej nie do 17 czerwca, bo wtedy jest piątek i jest konferencja i właściwie to będę miała wszystko z głowy, a to oznacza więcej czasu na pisanie oraz z grafikę - z obiema rzeczami jest źle, ale nie wolno się poddawać ^^
Co myślicie o dzisiejszym rozdziale? Pisałam go w sumie na szybko i starałam się, żeby miał ponad 2 000 słów i uwaga! - udało mi się xD Ma dokładnie 2 085 słów i jestem z tego całkiem zadowolona, choć wolałabym udostępniać coś dłuższego niż to, ale niestety nie stać mnie dziś na to.
Myślę sobie już o jakimś prawdopodobnym epilogu i nie mam pojęcia czy zrobić happy end, czy może nie, bo do tego opowiadania nie pasuje. Przecież nie zawsze musi być happy end, no nie? *v* Obejdziecie się bez niego, ale jeszcze nic nie jest ustalone, bo nie wiadomo co mi odbije w momencie XD I zastanawiam się kogo jeszcze zabić, huehuehue ♥ Może Leona? ... Jestem potworem. Wiem to :*
Dobra, nie straszę Was już.
Życzę miłej nocy, biorę czipsy w rękę (tak, będę się tuczyć xd) i włączam jakiś film dla rozluźnienia :))
Do następnego!
Cherry xx
❤
OdpowiedzUsuńViola zgodziła się na współpracę z "ojcem". Nic nikomu nie powiedziała. Nawet Federico. Leon go zabije jak się dowie, że jej nie powstrzymał. Już wyobrażam sobie jego reakcje. 😀
UsuńNie wierzę, że nie próbował za nią iść. Tak łatwo odpuścił? To nie w stylu Fede. Leon się wścieknie. Nie tylko on. Aż się boje pomyśleć co tam się będzie działo. 😉
Viola stawia warunki. Zgadza się mu pomóc, ale nie będzie tak łatwo. Oby wyszła z tej całej akcji w całości. Inaczej z Leonem nie będzie fajnie, a ja aż się boje pomyśleć o smutnym zakończeniu tego wątku.
Zajebisty.
Czekam na next :*
Buziaczki :* ❤
Maddy ❤
genialne !
OdpowiedzUsuńCudeńko
OdpowiedzUsuń♡♡♡
OdpowiedzUsuńJa ❤
OdpowiedzUsuńNiesamowity rozdział! Z niecierpliwością czekam na następny ❤❤❤
OdpowiedzUsuńomg jakie cudo, czekam na nastepny❤
OdpowiedzUsuńŚwietny ♥
OdpowiedzUsuńEmily ♥