25. Propozycja


Z frustracją przełączam kolejny z kolei kanał w telewizji. Nigdy nic ciekawego nie można pooglądać. No chyba że na święta, ale wtedy to naprawdę musi być bardzo dobra okazja! Podnoszę kolana pod brodę i tym razem czuję przygnębienie kumulujące się w zaskakującym tempie – na ekranie telewizora właśnie jest jakaś wesoła rodzinka.
Chciałabym mieć normalne życie, normalną rodzinę i chociaż jeden normalny dzień w tygodniu. Wzdycham z rozpaczą przypominając sobie stan w jakim znajduje się Carlos, ostatnią wiadomość od jakiegoś podejrzanego typa i moje relacje z Michaelem. Wszystko jest nie tak. Tym bardziej, że Leona coraz częściej mi brakuje. Zważając na mój stan psychiczny, to on przejął stery w firmie i z dnia na dzień widujemy się rzadziej. Boli mnie to jak cholera, bo jak go nie ma to jest tak, jakby ktoś mi kazał oddychać bez powietrza. Wpadam w ciemną otchłań, z której nie będzie wyjścia.
Nagle słyszę przekręcanie zamka w drzwiach i stukanie obcasów. Nie mniej niż pięć sekund później po moim mieszkaniu rozchodzi się melodyjny głos Ludmiły.
- Violetta! Jesteś w domu?
Nie, nie ma mnie.
- Jestem – odpowiadam półgłosem i układam się na kanapie, jakbym zaraz miała umierać. – Ale nie stać mnie na to, żeby wstać z łóżka, więc zapomnij o czymkolwiek, co zdążyłaś wymyślić – dodaję, kiedy blondynka staje w drzwiach i patrzy na mnie skrzywiona. Najwyraźniej nie podoba się jej moja postawa, ale na żadną inną mnie nie stać.
Wszyscy chcieliby widzieć odważną Violettę, która potrafi radzić sobie z takimi problemami i staje im naprzeciw. Ale niestety jej nie zobaczą. Sama nie wiem, co się ze mną dzieje. Nie potrafię ująć tego w słowa. To jakby ktoś wypompował ze mnie całą energię i kazał od nowa się regenerować z dodatkowym obciążeniem w postaci problemów.
- Musisz wstać z tego łóżka i zacząć się ogarniać, bo wychodzimy. – Wzdrygam się, słysząc słowo „wychodzimy”. Patrzę na Ludmiłę kątem oka i czuję, jak blednę. – Nie patrz tak na mnie. Nie pozwolę ci tu leżeć i się kisić jak jakiś ogórek. No już! Wstawaj.
Ani drgnę. Ferro zakłada ręce na piersi i wzdycha ciężko.
Lu zagląda do mnie regularnie codziennie i za każdym razem wyskakuje z jakimś idiotycznym pomysłem. Gorsze od tego jest tylko to, że czasami jej się udaje, a ja przeklinam się za to pół dnia. Ten stan trwa już kilka dni, ale moja przyjaciółka najwyraźniej czuje się bardzo usatysfakcjonowana tym, że musi opiekować się mną jak dzieckiem. Swoją drogą, ona zawsze kochała takie rozrywki, w których mogła się wykazać. Gdzie teraz zdobywa uznanie? W oczach Leona i Federico. Ja za to patrzę na nią z nienawiścią.
- Ani mi się śni – odpowiadam po chwili.
- Nie możesz tu leżeć cały dzień! Leon się załamie jak wróci z pracy i postanowi cię odwiedzić. No chodź… - Ściąga ze mnie koc i zręcznie łapie za rękę, by potem pociągnąć mnie ku górze. – Zrobię z ciebie człowieka.
- Nie jestem dzieckiem, Ludmiła. Możesz mnie puścić.
- No jasne! A ty wylądujesz znowu na kanapie. O nie. Nie ma mowy.
Blondynki to jednak są uparte.
- O co ci chodzi? Naprawdę nie rozumiem tego przedstawienia. Gdybyś była moją przyjaciółką, to położyłabyś się obok mnie i oglądałybyśmy jakieś durne seriale. Skąd u ciebie… - Nagle sobie coś uświadamiam. – Chyba, że Leon obiecał ci coś za pilnowanie mnie.
Ludmiła krzywi się nieświadomie i puszcza moją dłoń. Zdaje się, że trafiam w sedno sprawy, teraz na pewno jej wstyd, a ja chcę to bezczelnie wykorzystać. To nic, że wyglądam jak zombie, wciąż mam rozum człowieka i tak łatwo z niego nie zrezygnuję.
- Wcale nie! – oburza się blondynka.
- Które buty ci obiecał?
- Żadne.
Wzdycham.
- Ludmiła…
- Od Louboutina – przyznaje się wreszcie.
Mogłam to przewidzieć. Wczoraj o czymś zawzięcie dyskutowali i już wiem o czym.
Przeklęty Verdas!
- Buty dostaniesz ode mnie, ale..
- Buty już mam – oznajmia zadowolona, po czym znów łapie mnie za rękę i ciągnie do sypialni, gdzie mam ubrania. – Ale jak chcesz, to możemy skoczyć do firmy, żebyś się trochę wyładowała. Po drodze wstąpimy do jakiejś kawiarni i na zakupy, jeśli chcesz. Tak czy inaczej, nie pozwolę ci zostać samej w domu. Nie ma takiej opcji.

Wchodzę do firmy, dziesiątki oczu skierowane są w moją stronę i tylko w moją, niektórzy zaszczycają również Ludmiłę zdziwionym spojrzeniem. Byłam pewna, że właśnie tak się to skończy, dlatego wolałam nie ryzykować, ale raz kozie śmierć. Przystaję w miejscu, poprawiam czarny skórzany żakiet i szukam wzrokiem swojego nadopiekuńczego chłopaka. Zauważam go w sali urzędowej, – to tam, gdzie odbywają się wszystkie ważne zebrania – rozmawia z jakąś blondynką, która wygląda na dwudziestoletnią, niedoświadczoną kobietę o lekkich obyczajach i nikłych objawach mądrości. Mrużę oczy jak kot i przyglądam im się przez chwilę z założonymi rękami.
- Wygląda na to, że już nie jesteśmy tak popularne jak wcześniej. No przynajmniej nie ja, bo ty wciąż wzbudzasz grozę w tym miejscu. – Głos Ludmiły wybudza mnie z zamyślenia, a właściwie obmyślania planu, jak zetrzeć tą blondyneczkę z powierzchni ziemi. Wcale się do niego nie szczerzy jak małpa do bananów.
Rozglądam się nerwowo, wszyscy wrócili już do swoich obowiązków. No, prawie wszyscy. Diego zmierza do nas z uśmiechem wymalowanym na twarzy, pasuje mu nawet. Niechętnie, acz z ulgą odrywam wzrok od Leona flirtującego z nową pracownicą, o której jakimś cudem, nic mi nie wiadomo. Mnie zamyka w domu i Karze Ludmile pełnić wartę, a sam zabawia się w najlepsze z innymi. Cham!
- Cześć Diego. – Ferro wita go szerokim uśmiechem, który Diego oczywiście z przyjemnością odwzajemnia. – Jak się pracuje? Leon bardzo was dręczy?
- Cześć, i nie. Szczerze mówiąc, Leon jest prawie tak dobry jak Viola, ale wiadomo, lepszy nigdy nie będzie. – Wymuszam sarkastyczny uśmiech. Oboje dobrze wiemy, że Hernandez mówi to tylko po to, by mnie podnieść na duchu. Wracam wzrokiem do Verdasa. Nasze spojrzenia się spotykają, a blondyna zaczyna się denerwować, kiedy zauważa, że Leon przestał ją słuchać.
- A wy co tu robicie? – Odbija mi się o uszy.
- Violetta jest zła na Leona i przyszła się trochę wyżyć, co nie Vilu?
Chciałabym odpowiedzieć, ale jestem za bardzo skupiona na nim. Oddaje, bodajże asystentce, dokumenty i idzie do mnie z niewyraźnym uśmiechem na twarzy, a jednocześnie zdziwieniem wymalowanym w jego oczach. Porywa mnie w ramiona i przyciska do swojego ciała, jakby nie widział mnie co najmniej tydzień. Z rozkoszą chłonę jego nieziemski zapach, przy okazji gromiąc dziewczynę, którą zostawił samą, wzrokiem.
- Zdaje się, że już nie jest na niego taka zła. – Słyszę zaraz.
Nie odpowiadam, ale Leon i tak odsuwa się o kilkanaście centymetrów i patrzy na mnie, jakby chciał zadać mi mnóstwo pytań, a nie zdobywa się na żadne.
- Możemy porozmawiać? – pytam półszeptem, patrząc mu prosto w oczy.

- To o czym chciałaś pogadać?
Dochodzimy do metalowych barierek, opieram się o nie plecami i wzdycham cicho. Jesteśmy na jednym z balkonów na jedenastym piętrze. Uwielbiam tu przebywać, móc patrzeć na miasto nocą jak i za dnia, patrzeć na gwiazdy i ptaki odlatujące w dal, które machaniem skrzydeł obiecują powrót. Uwielbiam czuć we włosach i na twarzy ten powiew ciepłego wiatru, otulającego moją skórę.
Nie chce niszczyć ciszy pomiędzy nami, ale nie potrafię tak długo trzymać języka za zębami. Boli mnie to, że mimo tego, iż jestem całkowicie pełnosprawna i zdolna do samodzielnego myślenia, on wciąż mnie ogranicza, na przykład biorąc na siebie moje obowiązki względem firmy jak i rodziny. Kilka razy był u Carlosa. Ponoć nawet się polubili, choć i w to śmiem powątpiewać – Carlos nigdy nie lubił moich chłopaków. Nie sądzę, że aż tak wiele zmieniło się od wypadku.
- To nie jest fair, Leon – mówię delikatnie, on marszczy brwi. – Zostawiasz mnie samą w domu, bierzesz na siebie wszystko, co tylko możesz, jakbym była niepełnosprawna, zatrudniasz Ludmiłę do opieki nade mną! Ja nie mam sześciu lat i nie chcę, by tak mnie traktowano.
- Masz rację, przepraszam.
- Leon, zdajesz sobie sprawę, co ty robisz? Nie chcę słyszeć żadnego „ale”. Ty przekupiłeś moja przyjaciółkę, żeby przyszła się mną zająć, bo nie byłeś pewien, co zobaczysz jak wrócisz do domu. To nie jest normal… Zaraz, co ty powiedziałeś?
W odpowiedzi widzę jego szeroki uśmiech. Uśmiech, który wzbudza we mnie przyjemne ciepło, uśmiech, który mnie uspokaja.
- Powiedziałem, że przepraszam – rzuca, jak gdyby nigdy nic. – Zachowałem się podle. Powinienem dać ci więcej swobody, albo więcej obowiązków, ale nie mogłem patrzeć na to, jak budzisz się w nocy i powtarzasz imię swojego ojca. To zaczynało się robić straszne, Violetta.
- Michael nie jest moim ojcem, przynajmniej nie dla mnie. – Krzyżuję ręce na piersi. – A poza tym, nie powinieneś się martwić. Wszystko jest w jak najlepszym porządku.
- Doprawdy? – Podchodzi i przechyla swoje usta do moich. Poddaję się przyjemności i kiedy się ode mnie odrywa, przygryzam dolną wargę. – Jak dla mnie, to nic nie jest w porządku.
Całuje mnie raz jeszcze, ale mocniej i zachłanniej. Kładę jedną dłoń na jego szyi, po czym wplątuję ją w jego włosy, druga ląduje wysoko na jego torsie. Oddaję pocałunek z największą przyjemnością. Nie pamiętam, kiedy ostatnio tak bardzo kogoś pragnęłam.
- Po prostu przesadzasz – kwituję.
- Ah, czyli ty nie przesadzałaś, jak postanowiłaś zabijać Angelę wzrokiem, co?
Mrużę oczy. Nie miałam pojęcia, że to zauważył. Musiał dostrzec mój wzrok dużo przed tym, jak ja to zauważyłam. Teraz będzie mi wypominał, że jestem zazdrosna, a ja zostanę burakiem cukrowym.
- Czyli ma na imię Angela, huh? – Odsuwam się, by spojrzeć mu w oczy. Leon mocno obejmuje mnie w talii i wznosi oczy ku górze. – Blondynka, pewnie niezbyt bystra, ładne nogi miała, co? – Nie twierdzę, że nie robię tego specjalnie, ale to zabawne, kiedy Leon robi takie jakby urażone miny.
- Nie mów, że jesteś zazdrosna.
- Skąd. – Wzruszam ramionami. – Ale przyznaj, podoba ci się.
Jego usta odnajdują moje. Z uśmiechem łapię powietrze podczas pocałunku.
- Może jest ładna, ale jest jeden problem. Wolę szatynki – mruczy mi prosto w usta, po czym zachłannie się w nie wpija. O tak, cholernie brakowało mi Leona.
Przyjemne chwile z moim chłopakiem przerywa dźwięk przychodzącej wiadomości. Z poirytowaniem odsuwam się od Verdasa, ale mimo to on nie wypuszcza mnie ze swoich objęć. Sięgam do kieszeni po telefon, odblokowuję go kodem, odczytuję wiadomość. Nagle przepełnia mnie poczucie niepewności i nadchodzących kłopotów. Blokuję telefon i bez słowa wsuwam go do kieszeni spodni. Leon ma zmieszane uczucia, widzę to.
- Muszę już iść – mówię szybko, żeby nie zorientował się, że coś jest nie tak.
- Co się stało?
Cholera.
- Nic. Po prostu muszę iść. – Chwytam go za rękę, splatamy palce i idziemy do sali głównej.
Tak samo jak wcześniej, wita nas dziesiątki zapracowanych i jednocześnie znużonych oczu. Ludmiła, Federico i Diego są w dziale cyberprzestępstw, czyli tam, gdzie miejsce Hernandeza. Szybko powiadamiam przyjaciółkę, że jeżeli chce, to może zostać tutaj, a ja się zmywam. Kiwa głową i żegna mnie z uśmiechem, jakby wcale jej to nie interesowało. Nawet wiem dlaczego – Federico tutaj jest, a ona traci dla niego głowę za każdym razem, gdy się widzą.
Leon odprowadza mnie do drzwi.
- Zrób coś dla mnie i nie wpakuj się w kłopoty, okay? – prosi, wciąż trzymając mnie za rękę.
- Spróbuję. A ty wpadnij do mnie po pracy i nie daj się uwieść tamtej blondi. – Uśmiecham się.
- Już raz dałem się uwieść takiej szatynce i do dziś mnie prześladuje.
Wywracam przelotnie oczyma i skradam krótki pocałunek, po czym znikam z jego oczu.


Wychodząc z firmy uświadomiłam sobie, że go okłamuję i to tak, jakbym na siłę chciała wmówić jemu, albo sobie, że wszystko jest w najlepszym porządku. Odwiedzając Leona, uspokoiłam Ludmiłę i przynajmniej jeden problem mam z głowy. Nie słysząc jej wysokiego głosu nad uchem, czuję się wolna i mniej zażenowana. Chwilowe zainteresowanie Ferro moją osobą nie minie ot tak, z chwili na chwilę. Za godzinę na pewno zadzwoni i zada mi setki pytań. Nie odpowiem na żadne, bo jeszcze bardziej będzie naciskać.
Przedzieram się subtelnie przez tłum ludzi, gdyż – jak zwykle – idę pod prąd. Szybkim krokiem przemierzam jedną ulicę, potem drugą, przechodzę na światłach, uśmiecham się wdzięcznie do znajomych twarzy. Nic nie świadczy o tym, że idę do wcielenia demona. Staram się zachować kamienną twarz, a przynajmniej wysilam się na łagodny uśmiech. To nie jest trudne, gdyż dzisiaj pogoda bardzo mi sprzyja. Promienie słoneczne ogrzewają moją twarz, a włosy falują na przyjemnym, delikatnym wietrze. Wciąż mam na ustach smak Leona, jakby pozostawił po sobie niezmazywalny ślad, cudowny ślad. Mimowolnie uśmiecham się sama do siebie. Przede mną wyrastają wysokie budynki, które po chwili tak samo szybko zacierają się w moich oczach. Nie oglądam się za siebie.
Spacer dobrze mi robi. Mogę odetchnąć, pobyć sama w tłumie ludzi. Ten tłum nie jest żadnym z moich znajomych, którzy zachodzą w głowę, jak mogliby subtelnie przetransportować mnie do wariatkowa. To nie ja wariuję, oni wariują, tylko jeszcze tego nie widzą tak wyraźnie jak ja. Bogu dziękuję za to, że nie ma tu też Sophii, bo w połączeniu z blond pięknością, byłyby gorsze niż cokolwiek, co potrafię sobie wyobrazić. Ale to nie znaczy, ze wciąż nie przeżywam jej śmierci, bo z każdym dniem boli tak samo, kiedy patrzę na nasze wspólne zdjęcia i zdaję sobie sprawę, że jej już tu nie ma i nie może ze mną porozmawiać, rozbawić mnie do łez, albo po prostu napić się ze mną whisky. Są osoby i momenty, które nigdy nie znikną z pamięci, choć już dawno ich nie ma.
Zatrzymuję się przed dużym domem koloru ciemnej szarości, prawie czerni. Wokół posiadłości widnieje żelazne ogrodzenie, ale ładne, jakby nie mieszkał tu żaden seryjny morderca; psychiczny człowiek. Wzdycham ciężko, próbując przełamać mur uprzedzeń i zawahań, jaki już zdążył utworzyć się w moim umyśle. Czym ryzykuję wchodząc do „zakazanego” domu? Na pewno nie śmiercią, ale z pewnością narażam swoje zdrowie psychiczne jak i fizyczne. Jeżeli wyjdę z tego cało, stwierdzę, że to sukces.
Metalowa brama skrzypi cicho, uświadamiając mi, że nie jestem u siebie. Zaklinam pod nosem. To głupi pomysł. Dlaczego jeszcze stąd nie uciekam gdzie pieprz rośnie? Bo jestem idiotką – tak, to na pewno. Chwilę później z zawahaniem chwytam klamkę drewnianych, czarnych jak smoła drzwi i otwieram je tak, żeby chociaż one nie krzyczały, że przyszłam. Ku wielkiemu zdziwieniu, ale udaje mi się dopiąć swego. Gorzej, bo moje szpilki raczej nie są trampkami i je słychać jeszcze lepiej na tle ogłuszającej ciszy. I nagle zaczynam się zastanawiać, dlaczego chcę się zachowywać tak, jakbym tu wcale nie weszła. Boję się, to na pewno. Ale bardziej przejmuję się tym, że nigdy w życiu nie zdołam zrobić tego, czego pragnę od pierwszego spotkania ze swoim „ojcem” – nienawidzę używać tego słowa w odniesieniu do tego człowieka. To jakbym zaginała własne niezłomne zasady, które wcale nie istnieją.
- Violetta. – Podnoszę głowę. Przed moimi oczami, w samym środku niewielkiego holu stoi Michael z jedną ręką w kieszeni, w drugiej trzyma szklankę z jakimś alkoholem – Bourbon, jak podejrzewam. Patrzy na mnie przenikliwie, jakby starał się ocenić, w jakim stopniu jestem normalna. – Miło cię widzieć. Nie spodziewałem się, że tak szybko się zjawisz. – Wygina usta w lisim uśmiechu.
Nie jestem w stanie go odwzajemnić.
Poczucie niepewności bierze nade mną górę. „Gdzie twoja wola walki i niepowstrzymana nienawiść, Violetta? Nie potrafisz już patrzeć na niego jak na potwora?” Z każdą sekundą coraz bardziej się pogrążam. Michael cierpliwie czeka na jakiś ruch z mojej strony, ale tak naprawdę oboje wiemy, że żadne z nas nie dostanie tego, czego chce. On – swojej córeczki, która będzie mu posłuszna, ja – świętego spokoju.
- Załatwmy to szybko – odzywam się w końcu. – Nie przyszłam tu, żeby się z tobą patyczkować. Powiedz, czego chcesz i się wynoszę.
- Niegrzecznie. Myślałem, że się polubimy.
Wzbiera mi się na wymioty.
- To źle myślałeś.
- Cóż. – Wzdycha, jakby zawiedziony i gestem zaprasza mnie do salonu, zapewne. – Zapraszam.
Ruszam z głową uniesioną wysoko niczym paw. Nie pokażę mu, że się boję, bo to z góry oznacza przegraną. A ja nie mogę przegrać w tej walce, o ile w ogóle jakąś toczymy. Salon jest urządzony bardzo ładnie, choć w ciemnych kolorach, co niekoniecznie do mnie przemawia, ale chyba Michaelowi odpowiada. Na pierwszy rzut oka: ciekawie. W centrum pokoju znajduje się duża sofa i stolik do kawy, który otaczają dwa krzesła po bokach sofy. Przed niewielkim stolikiem jest kominek, w którym płonie ogień, a nad nim obraz przedstawiający upadłe anioły. Pomioty Lucyfera. Wzdrygam się, po czym przechodzę do dalszej części salonu, którą zajmuje wysoki regał na książki, barek z alkoholami i – ku mojemu zdziwieniu – fortepian. Na podłodze położony jest duży, ciemny dywan. Okna trudno dotrzeć, gdyż prawie wszystkie zasłonięte są jaśniejszymi, prawie beżowymi – tak dla odmiany – zasłonami. Niektóre wzory na ścianach również są koloru beżowego, co jest fajną odmianą. Po obejrzeniu salonu stwierdzam, że czuję się jak w krypcie wampirów. To niemalże odrażające, z trudem przełykam ślinę.
- Rozgość się. – Słyszę za sobą stanowczy głos. – Wystarczy miejsca dla naszej dwójki. Chyba, że Leon też zamierza wpaść. Zauważyłem, że jesteś dla niego ważna. Czyż to nie dziwne?
- Dlaczego? – Unoszę brew, Michael dolewa sobie bourbon’u - czyli się nie myliłam, co do alkoholu.
- Ja też byłem bardzo związany z twoją matką, a jednak wyszło jak wyszło. Oboje skończyliśmy po innych stronach świata.
Obrzucam go karcącym, wściekłym spojrzeniem. Jeśli chce, żebym dłużej tu zabawiła, to lepiej niech nie wspomina o tym, jak zostawił moją matkę samą. Ile ja bym dała, żeby teraz ona przede mną stała, a on gnił pod ziemią. Niestety czasu nie cofnę i nie naprawię ich błędów.
- Nie mów o mojej matce – warczę.
- W porządku. Pomówmy o czymś innym.
- Leon nie przyjedzie, nie musisz się martwić.
- Oh, to nie zmartwienie. Byłem po prostu ciekaw, jak bardzo ci ufa i do czego się posunie, żeby cię chronić – oświadcza z uśmiechem i wypija łyk alkoholu.
Krzywię się.
- Skąd go znasz? – pytam, przejeżdżając palcami po czarnej sofie, zerkam na Michaela.
- Jego ojciec był moim dobrym znajomym. Naprawdę świetny gość, bardzo honorowy i odważny. Teraz mało takich na świecie. Jestem ciekaw, czy jego syn jest równie zaradny i odważny – przyznaje Michael z zamyśleniem.
Uśmiecham się delikatnie, wspominając momenty z Leonem. Jest odważny i zaradny, mogłabym przysiąc z ręką na sercu. Lepiej mi, kiedy o nim myślę. Odpędza złe przeczucia i sprawia, że chcę się uśmiechać. Zastanawia mnie, czy moi rodzice też się tak zachowywali w moim wieku. Czy byli w sobie zakochani? Czy chronili się nawzajem i troszczyli się o siebie? Gdyby mama żyła, na pewno bym się dowiedziała, ale nie chcę ryzykować z Michaelem. To nieprzewidywalny człowiek, na którego warto uważać. Byłabym głupia, pytając o to, czy kochał moją matkę. Skoro ją zostawił, to chyba znam już odpowiedź.
- Przejdźmy do rzeczy. Po co chciałeś się ze mną skontaktować, dlaczego tutaj?
- To tylko tymczasowy dom, jeszcze nic nie kupiłem w Nowym Jorku.
I lepiej, żebyś nie kupował, bo puszczę go z dymem.
- Mamy wiele do omówienia, Violetto. Na przykład to, że mam na głowie bardzo wiele spraw i przydałaby mi się mała pomoc. Jesteś moją córką, w twoich żyłach płynie moja krew, więc teoretycznie powinnaś być do mnie podobna.
- Wolałabym zginąć, niż ci pomóc. – Nie kłamię.
- Jak zwykle przemiła…
- Nie znasz mnie, nie wiesz jaka jestem zwykle. Nie będziemy się zaprzyjaźniać i razem pracować, jak ojciec z córką, bo ja nie jestem twoją córką, a ty nie jesteś moim ojcem. Nigdy nie będę szczycić się tym, że mam w sobie twoją krew. To nic nie zmienia – mówię bez zająknięcia. Twarz Michaela przybiera na emocjach: zdumienie, rozczarowanie, zaintrygowanie. To wszystko, co widzę w przeciągu kilku sekund.
- Hmm. Twardy orzech do zgryzienia. Jesteś tak samo uparta i uprzedzona jak twoja matka, ale nauczyłem się, jak sobie z tym radzić.
Zaczynam się bać.
- Powiem tak: zrobisz co karzę, a jak nie, to twoi znajomi zaczną znikać w niewyjaśnionych okolicznościach, a ostatnim miejscem w jakim ich zobaczysz, będą ich trumny, więc radzę ci przemyśleć moją propozycję.
- Grozisz mi? – Kpię.
- Nie pozostało mi nic innego. Zastanów się, Violetta. 


|***|

Wow, trochę minęło od ostatniego rozdziału. Bardzo Was za to przepraszam, ale jakoś nie miałam weny i pomysłów, ten stan trzyma się mnie do dziś, ale zdołałam skończyć ten rozdział, który wyszedł zadziwiająco długi - ostatnio bardzo często takie piszę, powyżej 3 000 słów ;o No ale mam nadzieję, że zrekompensuję Wam jakoś miesiąc bez rozdziałów, choć nikt nie pytał o rozdział, więc pomyślałam, że nie śpieszy się Wam z poznaniem dalszych losów Fiolki i Leona. 
Pamiętam, że bardzo chciałam szybko zakończyć tą historię, ale do tego pozostało na pewno jeszcze kilka dłuższych rozdziałów, więc też nie musicie się o nic martwić - i nie będziecie, znając życie ;d Cóż, dowiadujecie się jak mieszka Michael, czego chce i co dzieje się z Fiolką. Wspominałam, że zaczyna wariować? Znaczy na razie nie, póki musi podjąć decyzję i zmuszać się do ciągłego myślenia o tym, co jest teraz - będzie dobrze. W sumie jeszcze nie wiem, jak to rozplanuję, ale jakoś na pewno ;p 
Okay, kończę, bo chciałabym jeszcze skończyć jedną taką książkę. Do zobaczenia za jakiś czas! ♥
Pozdrawiam :* 
Cherry

9 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. Leon taki opiekuńczy. Martwi się o Violke. Nasłał na nią Lu. Oj Verdas ty i te Twoje pomysły. No cóż. Coś za coś. Opieka nad V za buty.

      Nowa pracownica? Przystawia się do Leona. Zazdrosna Violka.
      Nowy widok. 😀
      Violka idzie na spotkanie z ojcem. Yyyy pojebało go?! On jej grozi? Popieprzony gość!
      On nie zasługuje na miano ojca. Jak można grozić własnej córce, że wyeliminuje jej przyjaciół jak mu nie pomoże?
      Co ona zrobi? Pewnie mu pomoże żeby chronić bliskich.
      Zna ojca Leona. Nie fajnie.
      Zajebisty.
      Czekam na next :*
      Nie ważne jak długo. Będę czekać i nie będę cię poganiać.
      Buziaczki :* ❤

      Maddy ❤

      Usuń
  2. Kiedy kolejny ?

    OdpowiedzUsuń
  3. idealne opowiadanie, omg przeczytałam wszystko w 2 dni! czekam na kolejny💙

    OdpowiedzUsuń