Z frustracją przełączam kolejny z kolei kanał w
telewizji. Nigdy nic ciekawego nie można pooglądać. No chyba że na święta, ale
wtedy to naprawdę musi być bardzo dobra okazja! Podnoszę kolana pod brodę i tym
razem czuję przygnębienie kumulujące się w zaskakującym tempie – na ekranie
telewizora właśnie jest jakaś wesoła rodzinka.
Chciałabym mieć normalne życie, normalną rodzinę i
chociaż jeden normalny dzień w tygodniu. Wzdycham z rozpaczą przypominając
sobie stan w jakim znajduje się Carlos, ostatnią wiadomość od jakiegoś
podejrzanego typa i moje relacje z Michaelem. Wszystko jest nie tak. Tym
bardziej, że Leona coraz częściej mi brakuje. Zważając na mój stan psychiczny,
to on przejął stery w firmie i z dnia na dzień widujemy się rzadziej. Boli mnie
to jak cholera, bo jak go nie ma to jest tak, jakby ktoś mi kazał oddychać bez
powietrza. Wpadam w ciemną otchłań, z której nie będzie wyjścia.
Nagle słyszę przekręcanie zamka w drzwiach i stukanie
obcasów. Nie mniej niż pięć sekund później po moim mieszkaniu rozchodzi się
melodyjny głos Ludmiły.
- Violetta! Jesteś w domu?
Nie, nie ma mnie.
- Jestem – odpowiadam półgłosem i układam się na kanapie,
jakbym zaraz miała umierać. – Ale nie stać mnie na to, żeby wstać z łóżka, więc
zapomnij o czymkolwiek, co zdążyłaś wymyślić – dodaję, kiedy blondynka staje w
drzwiach i patrzy na mnie skrzywiona. Najwyraźniej nie podoba się jej moja
postawa, ale na żadną inną mnie nie stać.
- Musisz wstać z tego łóżka i zacząć się ogarniać, bo
wychodzimy. – Wzdrygam się, słysząc słowo „wychodzimy”. Patrzę na Ludmiłę kątem
oka i czuję, jak blednę. – Nie patrz tak na mnie. Nie pozwolę ci tu leżeć i się
kisić jak jakiś ogórek. No już! Wstawaj.
Ani drgnę. Ferro zakłada ręce na piersi i wzdycha ciężko.
Lu zagląda do mnie regularnie codziennie i za każdym
razem wyskakuje z jakimś idiotycznym pomysłem. Gorsze od tego jest tylko to, że
czasami jej się udaje, a ja przeklinam się za to pół dnia. Ten stan trwa już
kilka dni, ale moja przyjaciółka najwyraźniej czuje się bardzo
usatysfakcjonowana tym, że musi opiekować się mną jak dzieckiem. Swoją drogą,
ona zawsze kochała takie rozrywki, w których mogła się wykazać. Gdzie teraz
zdobywa uznanie? W oczach Leona i Federico. Ja za to patrzę na nią z
nienawiścią.
- Ani mi się śni – odpowiadam po chwili.
- Nie możesz tu leżeć cały dzień! Leon się załamie jak
wróci z pracy i postanowi cię odwiedzić. No chodź… - Ściąga ze mnie koc i
zręcznie łapie za rękę, by potem pociągnąć mnie ku górze. – Zrobię z ciebie
człowieka.
- Nie jestem dzieckiem, Ludmiła. Możesz mnie puścić.
- No jasne! A ty wylądujesz znowu na kanapie. O nie. Nie
ma mowy.
Blondynki to jednak są uparte.
- O co ci chodzi? Naprawdę nie rozumiem tego
przedstawienia. Gdybyś była moją przyjaciółką, to położyłabyś się obok mnie i
oglądałybyśmy jakieś durne seriale. Skąd u ciebie… - Nagle sobie coś
uświadamiam. – Chyba, że Leon obiecał ci coś za pilnowanie mnie.
Ludmiła krzywi się nieświadomie i puszcza moją dłoń.
Zdaje się, że trafiam w sedno sprawy, teraz na pewno jej wstyd, a ja chcę to
bezczelnie wykorzystać. To nic, że wyglądam jak zombie, wciąż mam rozum
człowieka i tak łatwo z niego nie zrezygnuję.
- Wcale nie! – oburza się blondynka.
- Które buty ci obiecał?
- Żadne.
Wzdycham.
- Ludmiła…
- Od Louboutina – przyznaje się wreszcie.
Mogłam to przewidzieć. Wczoraj o czymś zawzięcie
dyskutowali i już wiem o czym.
Przeklęty Verdas!
- Buty dostaniesz ode mnie, ale..
- Buty już mam – oznajmia zadowolona, po czym znów łapie
mnie za rękę i ciągnie do sypialni, gdzie mam ubrania. – Ale jak chcesz, to
możemy skoczyć do firmy, żebyś się trochę wyładowała. Po drodze wstąpimy do
jakiejś kawiarni i na zakupy, jeśli chcesz. Tak czy inaczej, nie pozwolę ci
zostać samej w domu. Nie ma takiej opcji.
Wchodzę do firmy, dziesiątki oczu skierowane są w moją
stronę i tylko w moją, niektórzy zaszczycają również Ludmiłę zdziwionym spojrzeniem.
Byłam pewna, że właśnie tak się to skończy, dlatego wolałam nie ryzykować, ale
raz kozie śmierć. Przystaję w miejscu, poprawiam czarny skórzany żakiet i
szukam wzrokiem swojego nadopiekuńczego chłopaka. Zauważam go w sali urzędowej,
– to tam, gdzie odbywają się wszystkie ważne zebrania – rozmawia z jakąś
blondynką, która wygląda na dwudziestoletnią, niedoświadczoną kobietę o lekkich
obyczajach i nikłych objawach mądrości. Mrużę oczy jak kot i przyglądam im się
przez chwilę z założonymi rękami.
- Wygląda na to, że już nie jesteśmy tak popularne jak
wcześniej. No przynajmniej nie ja, bo ty wciąż wzbudzasz grozę w tym miejscu. –
Głos Ludmiły wybudza mnie z zamyślenia, a właściwie obmyślania planu, jak
zetrzeć tą blondyneczkę z powierzchni ziemi. Wcale się do niego nie szczerzy
jak małpa do bananów.
Rozglądam się nerwowo, wszyscy wrócili już do swoich
obowiązków. No, prawie wszyscy. Diego zmierza do nas z uśmiechem wymalowanym na
twarzy, pasuje mu nawet. Niechętnie, acz z ulgą odrywam wzrok od Leona
flirtującego z nową pracownicą, o której jakimś cudem, nic mi nie wiadomo. Mnie
zamyka w domu i Karze Ludmile pełnić wartę, a sam zabawia się w najlepsze z
innymi. Cham!
- Cześć Diego. – Ferro wita go szerokim uśmiechem, który
Diego oczywiście z przyjemnością odwzajemnia. – Jak się pracuje? Leon bardzo
was dręczy?
- Cześć, i nie. Szczerze mówiąc, Leon jest prawie tak
dobry jak Viola, ale wiadomo, lepszy nigdy nie będzie. – Wymuszam sarkastyczny
uśmiech. Oboje dobrze wiemy, że Hernandez mówi to tylko po to, by mnie podnieść
na duchu. Wracam wzrokiem do Verdasa. Nasze spojrzenia się spotykają, a
blondyna zaczyna się denerwować, kiedy zauważa, że Leon przestał ją słuchać.
- A wy co tu robicie? – Odbija mi się o uszy.
- Violetta jest zła na Leona i przyszła się trochę wyżyć,
co nie Vilu?
Chciałabym odpowiedzieć, ale jestem za bardzo skupiona na
nim. Oddaje, bodajże asystentce, dokumenty i idzie do mnie z niewyraźnym
uśmiechem na twarzy, a jednocześnie zdziwieniem wymalowanym w jego oczach.
Porywa mnie w ramiona i przyciska do swojego ciała, jakby nie widział mnie co
najmniej tydzień. Z rozkoszą chłonę jego nieziemski zapach, przy okazji gromiąc
dziewczynę, którą zostawił samą, wzrokiem.
- Zdaje się, że już nie jest na niego taka zła. – Słyszę
zaraz.
Nie odpowiadam, ale Leon i tak odsuwa się o kilkanaście
centymetrów i patrzy na mnie, jakby chciał zadać mi mnóstwo pytań, a nie
zdobywa się na żadne.
- Możemy porozmawiać? – pytam półszeptem, patrząc mu
prosto w oczy.
- To o czym chciałaś pogadać?
Dochodzimy do metalowych barierek, opieram się o nie
plecami i wzdycham cicho. Jesteśmy na jednym z balkonów na jedenastym piętrze.
Uwielbiam tu przebywać, móc patrzeć na miasto nocą jak i za dnia, patrzeć na
gwiazdy i ptaki odlatujące w dal, które machaniem skrzydeł obiecują powrót.
Uwielbiam czuć we włosach i na twarzy ten powiew ciepłego wiatru, otulającego
moją skórę.
Nie chce niszczyć ciszy pomiędzy nami, ale nie potrafię
tak długo trzymać języka za zębami. Boli mnie to, że mimo tego, iż jestem
całkowicie pełnosprawna i zdolna do samodzielnego myślenia, on wciąż mnie
ogranicza, na przykład biorąc na siebie moje obowiązki względem firmy jak i
rodziny. Kilka razy był u Carlosa. Ponoć nawet się polubili, choć i w to śmiem
powątpiewać – Carlos nigdy nie lubił moich chłopaków. Nie sądzę, że aż tak
wiele zmieniło się od wypadku.
- To nie jest fair, Leon – mówię delikatnie, on marszczy
brwi. – Zostawiasz mnie samą w domu, bierzesz na siebie wszystko, co tylko
możesz, jakbym była niepełnosprawna, zatrudniasz Ludmiłę do opieki nade mną! Ja
nie mam sześciu lat i nie chcę, by tak mnie traktowano.
- Masz rację, przepraszam.
- Leon, zdajesz sobie sprawę, co ty robisz? Nie chcę
słyszeć żadnego „ale”. Ty przekupiłeś moja przyjaciółkę, żeby przyszła się mną
zająć, bo nie byłeś pewien, co zobaczysz jak wrócisz do domu. To nie jest
normal… Zaraz, co ty powiedziałeś?
W odpowiedzi widzę jego szeroki uśmiech. Uśmiech, który
wzbudza we mnie przyjemne ciepło, uśmiech, który mnie uspokaja.
- Powiedziałem, że przepraszam – rzuca, jak gdyby nigdy
nic. – Zachowałem się podle. Powinienem dać ci więcej swobody, albo więcej
obowiązków, ale nie mogłem patrzeć na to, jak budzisz się w nocy i powtarzasz
imię swojego ojca. To zaczynało się robić straszne, Violetta.
- Michael nie jest moim ojcem, przynajmniej nie dla mnie.
– Krzyżuję ręce na piersi. – A poza tym, nie powinieneś się martwić. Wszystko
jest w jak najlepszym porządku.
- Doprawdy? – Podchodzi i przechyla swoje usta do moich.
Poddaję się przyjemności i kiedy się ode mnie odrywa, przygryzam dolną wargę. –
Jak dla mnie, to nic nie jest w porządku.
Całuje mnie raz jeszcze, ale mocniej i zachłanniej. Kładę
jedną dłoń na jego szyi, po czym wplątuję ją w jego włosy, druga ląduje wysoko
na jego torsie. Oddaję pocałunek z największą przyjemnością. Nie pamiętam,
kiedy ostatnio tak bardzo kogoś pragnęłam.
- Po prostu przesadzasz – kwituję.
- Ah, czyli ty nie przesadzałaś, jak postanowiłaś zabijać
Angelę wzrokiem, co?
Mrużę oczy. Nie miałam pojęcia, że to zauważył. Musiał
dostrzec mój wzrok dużo przed tym, jak ja to zauważyłam. Teraz będzie mi
wypominał, że jestem zazdrosna, a ja zostanę burakiem cukrowym.
- Czyli ma na imię Angela, huh? – Odsuwam się, by
spojrzeć mu w oczy. Leon mocno obejmuje mnie w talii i wznosi oczy ku górze. –
Blondynka, pewnie niezbyt bystra, ładne nogi miała, co? – Nie twierdzę, że nie
robię tego specjalnie, ale to zabawne, kiedy Leon robi takie jakby urażone
miny.
- Nie mów, że jesteś zazdrosna.
- Skąd. – Wzruszam ramionami. – Ale przyznaj, podoba ci
się.
Jego usta odnajdują moje. Z uśmiechem łapię powietrze
podczas pocałunku.
- Może jest ładna, ale jest jeden problem. Wolę szatynki
– mruczy mi prosto w usta, po czym zachłannie się w nie wpija. O tak, cholernie
brakowało mi Leona.
Przyjemne chwile z moim chłopakiem przerywa dźwięk
przychodzącej wiadomości. Z poirytowaniem odsuwam się od Verdasa, ale mimo to
on nie wypuszcza mnie ze swoich objęć. Sięgam do kieszeni po telefon,
odblokowuję go kodem, odczytuję wiadomość. Nagle przepełnia mnie poczucie
niepewności i nadchodzących kłopotów. Blokuję telefon i bez słowa wsuwam go do
kieszeni spodni. Leon ma zmieszane uczucia, widzę to.
- Muszę już iść – mówię szybko, żeby nie zorientował się,
że coś jest nie tak.
- Co się stało?
Cholera.
- Nic. Po prostu muszę iść. – Chwytam go za rękę,
splatamy palce i idziemy do sali głównej.
Tak samo jak wcześniej, wita nas dziesiątki zapracowanych
i jednocześnie znużonych oczu. Ludmiła, Federico i Diego są w dziale
cyberprzestępstw, czyli tam, gdzie miejsce Hernandeza. Szybko powiadamiam
przyjaciółkę, że jeżeli chce, to może zostać tutaj, a ja się zmywam. Kiwa głową
i żegna mnie z uśmiechem, jakby wcale jej to nie interesowało. Nawet wiem
dlaczego – Federico tutaj jest, a ona traci dla niego głowę za każdym razem,
gdy się widzą.
Leon odprowadza mnie do drzwi.
- Zrób coś dla mnie i nie wpakuj się w kłopoty, okay? –
prosi, wciąż trzymając mnie za rękę.
- Spróbuję. A ty wpadnij do mnie po pracy i nie daj się
uwieść tamtej blondi. – Uśmiecham się.
- Już raz dałem się uwieść takiej szatynce i do dziś mnie
prześladuje.
Wywracam przelotnie oczyma i skradam krótki pocałunek, po
czym znikam z jego oczu.
Wychodząc z firmy uświadomiłam sobie, że go okłamuję i to
tak, jakbym na siłę chciała wmówić jemu, albo sobie, że wszystko jest w
najlepszym porządku. Odwiedzając Leona, uspokoiłam Ludmiłę i przynajmniej jeden
problem mam z głowy. Nie słysząc jej wysokiego głosu nad uchem, czuję się wolna
i mniej zażenowana. Chwilowe zainteresowanie Ferro moją osobą nie minie ot tak,
z chwili na chwilę. Za godzinę na pewno zadzwoni i zada mi setki pytań. Nie odpowiem
na żadne, bo jeszcze bardziej będzie naciskać.
Przedzieram się subtelnie przez tłum ludzi, gdyż – jak zwykle
– idę pod prąd. Szybkim krokiem przemierzam jedną ulicę, potem drugą, przechodzę
na światłach, uśmiecham się wdzięcznie do znajomych twarzy. Nic nie świadczy o
tym, że idę do wcielenia demona. Staram się zachować kamienną twarz, a
przynajmniej wysilam się na łagodny uśmiech. To nie jest trudne, gdyż dzisiaj
pogoda bardzo mi sprzyja. Promienie słoneczne ogrzewają moją twarz, a włosy
falują na przyjemnym, delikatnym wietrze. Wciąż mam na ustach smak Leona, jakby
pozostawił po sobie niezmazywalny ślad, cudowny ślad. Mimowolnie uśmiecham się
sama do siebie. Przede mną wyrastają wysokie budynki, które po chwili tak samo
szybko zacierają się w moich oczach. Nie oglądam się za siebie.
Spacer dobrze mi robi. Mogę odetchnąć, pobyć sama w
tłumie ludzi. Ten tłum nie jest żadnym z moich znajomych, którzy zachodzą w
głowę, jak mogliby subtelnie przetransportować mnie do wariatkowa. To nie ja wariuję,
oni wariują, tylko jeszcze tego nie widzą tak wyraźnie jak ja. Bogu dziękuję za
to, że nie ma tu też Sophii, bo w połączeniu z blond pięknością, byłyby gorsze
niż cokolwiek, co potrafię sobie wyobrazić. Ale to nie znaczy, ze wciąż nie
przeżywam jej śmierci, bo z każdym dniem boli tak samo, kiedy patrzę na nasze
wspólne zdjęcia i zdaję sobie sprawę, że jej już tu nie ma i nie może ze mną
porozmawiać, rozbawić mnie do łez, albo po prostu napić się ze mną whisky. Są
osoby i momenty, które nigdy nie znikną z pamięci, choć już dawno ich nie ma.
Zatrzymuję się przed dużym domem koloru ciemnej szarości,
prawie czerni. Wokół posiadłości widnieje żelazne ogrodzenie, ale ładne, jakby
nie mieszkał tu żaden seryjny morderca; psychiczny człowiek. Wzdycham ciężko,
próbując przełamać mur uprzedzeń i zawahań, jaki już zdążył utworzyć się w moim
umyśle. Czym ryzykuję wchodząc do „zakazanego” domu? Na pewno nie śmiercią, ale
z pewnością narażam swoje zdrowie psychiczne jak i fizyczne. Jeżeli wyjdę z
tego cało, stwierdzę, że to sukces.
Metalowa brama skrzypi cicho, uświadamiając mi, że nie
jestem u siebie. Zaklinam pod nosem. To głupi pomysł. Dlaczego jeszcze stąd nie
uciekam gdzie pieprz rośnie? Bo jestem idiotką – tak, to na pewno. Chwilę
później z zawahaniem chwytam klamkę drewnianych, czarnych jak smoła drzwi i
otwieram je tak, żeby chociaż one nie krzyczały, że przyszłam. Ku wielkiemu
zdziwieniu, ale udaje mi się dopiąć swego. Gorzej, bo moje szpilki raczej nie
są trampkami i je słychać jeszcze lepiej na tle ogłuszającej ciszy. I nagle
zaczynam się zastanawiać, dlaczego chcę się zachowywać tak, jakbym tu wcale nie
weszła. Boję się, to na pewno. Ale bardziej przejmuję się tym, że nigdy w życiu
nie zdołam zrobić tego, czego pragnę od pierwszego spotkania ze swoim „ojcem” –
nienawidzę używać tego słowa w odniesieniu do tego człowieka. To jakbym
zaginała własne niezłomne zasady, które wcale nie istnieją.
- Violetta. – Podnoszę głowę. Przed moimi oczami, w samym
środku niewielkiego holu stoi Michael z jedną ręką w kieszeni, w drugiej trzyma
szklankę z jakimś alkoholem – Bourbon, jak podejrzewam. Patrzy na mnie
przenikliwie, jakby starał się ocenić, w jakim stopniu jestem normalna. – Miło cię
widzieć. Nie spodziewałem się, że tak szybko się zjawisz. – Wygina usta w lisim
uśmiechu.
Nie jestem w stanie go odwzajemnić.
Poczucie niepewności bierze nade mną górę. „Gdzie twoja
wola walki i niepowstrzymana nienawiść, Violetta? Nie potrafisz już patrzeć na
niego jak na potwora?” Z każdą sekundą coraz bardziej się pogrążam. Michael
cierpliwie czeka na jakiś ruch z mojej strony, ale tak naprawdę oboje wiemy, że
żadne z nas nie dostanie tego, czego chce. On – swojej córeczki, która będzie
mu posłuszna, ja – świętego spokoju.
- Załatwmy to szybko – odzywam się w końcu. – Nie przyszłam
tu, żeby się z tobą patyczkować. Powiedz, czego chcesz i się wynoszę.
- Niegrzecznie. Myślałem, że się polubimy.
Wzbiera mi się na wymioty.
- To źle myślałeś.
- Cóż. – Wzdycha, jakby zawiedziony i gestem zaprasza
mnie do salonu, zapewne. – Zapraszam.
Ruszam z głową uniesioną wysoko niczym paw. Nie pokażę mu,
że się boję, bo to z góry oznacza przegraną. A ja nie mogę przegrać w tej
walce, o ile w ogóle jakąś toczymy. Salon jest urządzony bardzo ładnie, choć w
ciemnych kolorach, co niekoniecznie do mnie przemawia, ale chyba Michaelowi
odpowiada. Na pierwszy rzut oka: ciekawie. W centrum pokoju znajduje się duża
sofa i stolik do kawy, który otaczają dwa krzesła po bokach sofy. Przed
niewielkim stolikiem jest kominek, w którym płonie ogień, a nad nim obraz
przedstawiający upadłe anioły. Pomioty Lucyfera. Wzdrygam się, po czym
przechodzę do dalszej części salonu, którą zajmuje wysoki regał na książki,
barek z alkoholami i – ku mojemu zdziwieniu – fortepian. Na podłodze położony
jest duży, ciemny dywan. Okna trudno dotrzeć, gdyż prawie wszystkie zasłonięte
są jaśniejszymi, prawie beżowymi – tak dla odmiany – zasłonami. Niektóre wzory na
ścianach również są koloru beżowego, co jest fajną odmianą. Po obejrzeniu
salonu stwierdzam, że czuję się jak w krypcie wampirów. To niemalże odrażające,
z trudem przełykam ślinę.
- Rozgość się. – Słyszę za sobą stanowczy głos. –
Wystarczy miejsca dla naszej dwójki. Chyba, że Leon też zamierza wpaść.
Zauważyłem, że jesteś dla niego ważna. Czyż to nie dziwne?
- Dlaczego? – Unoszę brew, Michael dolewa sobie bourbon’u
- czyli się nie myliłam, co do alkoholu.
- Ja też byłem bardzo związany z twoją matką, a jednak
wyszło jak wyszło. Oboje skończyliśmy po innych stronach świata.
Obrzucam go karcącym, wściekłym spojrzeniem. Jeśli chce,
żebym dłużej tu zabawiła, to lepiej niech nie wspomina o tym, jak zostawił moją
matkę samą. Ile ja bym dała, żeby teraz ona przede mną stała, a on gnił pod
ziemią. Niestety czasu nie cofnę i nie naprawię ich błędów.
- Nie mów o mojej matce – warczę.
- W porządku. Pomówmy o czymś innym.
- Leon nie przyjedzie, nie musisz się martwić.
- Oh, to nie zmartwienie. Byłem po prostu ciekaw, jak
bardzo ci ufa i do czego się posunie, żeby cię chronić – oświadcza z uśmiechem
i wypija łyk alkoholu.
Krzywię się.
- Skąd go znasz? – pytam, przejeżdżając palcami po
czarnej sofie, zerkam na Michaela.
- Jego ojciec był moim dobrym znajomym. Naprawdę świetny
gość, bardzo honorowy i odważny. Teraz mało takich na świecie. Jestem ciekaw,
czy jego syn jest równie zaradny i odważny – przyznaje Michael z zamyśleniem.
Uśmiecham się delikatnie, wspominając momenty z Leonem.
Jest odważny i zaradny, mogłabym przysiąc z ręką na sercu. Lepiej mi, kiedy o
nim myślę. Odpędza złe przeczucia i sprawia, że chcę się uśmiechać. Zastanawia
mnie, czy moi rodzice też się tak zachowywali w moim wieku. Czy byli w sobie
zakochani? Czy chronili się nawzajem i troszczyli się o siebie? Gdyby mama
żyła, na pewno bym się dowiedziała, ale nie chcę ryzykować z Michaelem. To
nieprzewidywalny człowiek, na którego warto uważać. Byłabym głupia, pytając o
to, czy kochał moją matkę. Skoro ją zostawił, to chyba znam już odpowiedź.
- Przejdźmy do rzeczy. Po co chciałeś się ze mną
skontaktować, dlaczego tutaj?
- To tylko tymczasowy dom, jeszcze nic nie kupiłem w
Nowym Jorku.
I lepiej, żebyś nie kupował, bo puszczę go z dymem.
- Mamy wiele do omówienia, Violetto. Na przykład to, że
mam na głowie bardzo wiele spraw i przydałaby mi się mała pomoc. Jesteś moją
córką, w twoich żyłach płynie moja krew, więc teoretycznie powinnaś być do mnie
podobna.
- Wolałabym zginąć, niż ci pomóc. – Nie kłamię.
- Jak zwykle przemiła…
- Nie znasz mnie, nie wiesz jaka jestem zwykle. Nie
będziemy się zaprzyjaźniać i razem pracować, jak ojciec z córką, bo ja nie
jestem twoją córką, a ty nie jesteś moim ojcem. Nigdy nie będę szczycić się
tym, że mam w sobie twoją krew. To nic nie zmienia – mówię bez zająknięcia.
Twarz Michaela przybiera na emocjach: zdumienie, rozczarowanie, zaintrygowanie.
To wszystko, co widzę w przeciągu kilku sekund.
- Hmm. Twardy orzech do zgryzienia. Jesteś tak samo
uparta i uprzedzona jak twoja matka, ale nauczyłem się, jak sobie z tym radzić.
Zaczynam się bać.
- Powiem tak: zrobisz co karzę, a jak nie, to twoi
znajomi zaczną znikać w niewyjaśnionych okolicznościach, a ostatnim miejscem w
jakim ich zobaczysz, będą ich trumny, więc radzę ci przemyśleć moją propozycję.
- Grozisz mi? – Kpię.
- Nie pozostało mi nic innego. Zastanów się, Violetta.
|***|
Wow, trochę minęło od ostatniego rozdziału. Bardzo Was za to przepraszam, ale jakoś nie miałam weny i pomysłów, ten stan trzyma się mnie do dziś, ale zdołałam skończyć ten rozdział, który wyszedł zadziwiająco długi - ostatnio bardzo często takie piszę, powyżej 3 000 słów ;o No ale mam nadzieję, że zrekompensuję Wam jakoś miesiąc bez rozdziałów, choć nikt nie pytał o rozdział, więc pomyślałam, że nie śpieszy się Wam z poznaniem dalszych losów Fiolki i Leona.
Pamiętam, że bardzo chciałam szybko zakończyć tą historię, ale do tego pozostało na pewno jeszcze kilka dłuższych rozdziałów, więc też nie musicie się o nic martwić - i nie będziecie, znając życie ;d Cóż, dowiadujecie się jak mieszka Michael, czego chce i co dzieje się z Fiolką. Wspominałam, że zaczyna wariować? Znaczy na razie nie, póki musi podjąć decyzję i zmuszać się do ciągłego myślenia o tym, co jest teraz - będzie dobrze. W sumie jeszcze nie wiem, jak to rozplanuję, ale jakoś na pewno ;p
Okay, kończę, bo chciałabym jeszcze skończyć jedną taką książkę. Do zobaczenia za jakiś czas! ♥
Pozdrawiam :*
Cherry
💟
OdpowiedzUsuńLeon taki opiekuńczy. Martwi się o Violke. Nasłał na nią Lu. Oj Verdas ty i te Twoje pomysły. No cóż. Coś za coś. Opieka nad V za buty.
UsuńNowa pracownica? Przystawia się do Leona. Zazdrosna Violka.
Nowy widok. 😀
Violka idzie na spotkanie z ojcem. Yyyy pojebało go?! On jej grozi? Popieprzony gość!
On nie zasługuje na miano ojca. Jak można grozić własnej córce, że wyeliminuje jej przyjaciół jak mu nie pomoże?
Co ona zrobi? Pewnie mu pomoże żeby chronić bliskich.
Zna ojca Leona. Nie fajnie.
Zajebisty.
Czekam na next :*
Nie ważne jak długo. Będę czekać i nie będę cię poganiać.
Buziaczki :* ❤
Maddy ❤
Boski
OdpowiedzUsuńCudny
OdpowiedzUsuńCzekam na next'a :*
Cudowny 👌💞😘
OdpowiedzUsuń👌💓
OdpowiedzUsuńKiedy kolejny ?
OdpowiedzUsuńSuper rozdział ! 💙
OdpowiedzUsuńidealne opowiadanie, omg przeczytałam wszystko w 2 dni! czekam na kolejny💙
OdpowiedzUsuń