12. ~ Just close your eyes.

     Miłość.
     O co w niej chodzi? 
     Co jeśli tak naprawdę, to wszystko co mamy... 
     Zwykła ranić. Wszystko co z nią wspólnego, przede wszystkim rani. 
     Mówią, że ta nieodwzajemniona jest mocniejsza, trwalsza. Zdrada, ból, cierpienie, kłótnie, stęsknione spojrzenia, przepłakane noce. To wszystko, co kojarzy mi się z miłością. 
     Może jej wcale nie ma? Może to tylko złudzenie...  



-Witam w Miami! - Krzyknął Verdas, wysiadając z samolotu. 
-Miami? Serio?! Kocham to miasto, zawsze chciałam tu być! - Cieszyła się Ferro, rzucając się na szyję bratu Leona. Westchnęłam. Nareszcie mogłam poczuć normalne powietrze. Poczuć na sobie ciepło słońca. Kochałam to ciepło. 
-Viola. - Odwróciłam się, słysząc swoje imię. -Jak się czujesz? -Zapytał szatyn. 
-I'm fine. - Rzuciłam. Leon spojrzał na mnie tym swoim podejrzliwym wzrokiem. Wywołał uśmiech na mojej twarzy. Założyłam okulary na głowę i spojrzałam na niego z nadzieją, że w końcu da mi się nacieszyć wyjściem z samolotu. -Naprawdę. 
-Przed wylotem byłaś bardziej entuzjastyczna, milsza, a przede wszystkim nie uciekałaś ode mnie na pięć metrów. - Zauważył, krzyżując ręce na klatce piersiowej. 
-Tylko ile? Dwa? - Parsknął śmiechem. Podszedł do mnie i spojrzał mi prosto w oczy. 
-Centymetry? Możliwe. 
-Bardzo zabawne. Chciałbyś, żeby to były dwa centymetry. 
-Nie, nie chciałbym. Jesteś moją przyjaciółką. Nie interesujesz mnie. - Rzucił wzruszając ramionami. 
-Auć. Zabolało... - Powiedziałam przygryzając dolną wargę. -Naprawdę tak myślisz? Naprawdę ani trochę ci się nie podobam? Ani odrobinkę? - Ahh... Uwielbiam się w to bawić. Z każdym słowem, każdy kolejny gest. -A jeśli zrobię tak? -Położyłam dłonie na jego klacie i powoli przejechałam nimi po umięśnionym torsie w górę. Zatrzymałam się na szyi. Odwrócił wzrok, ale nie zabrał moim rąk. -I co, nie podoba ci się? Nie chcesz więcej? Come on, I know what you want. Spójrz na mnie. 
-To nie działa, nie wysilaj się. - Mruknął. Nie wierzę, że nie da się go zagiąć. 
-A to? - Spytałam, po czym przyciągnęłam go do siebie. Tak, że teraz naprawdę dzieliły nas dwa centymetry? Przysięgam, że jeśli nie byłoby to tylko dla zabawy, pocałowałabym go. Tyle, że ja tego nie chcę, nie kocham go. -Teraz też mi powiesz, że nie działa? Czuję, jak napinają ci się mięśnie, czuję twój żelazny uścisk na mojej talii. I nie wierzę, że nie chcesz mnie teraz pocałować. 
-Viola! Nie uwodź mi brata. - Zaśmiał się Diego. -Idziemy, taksówka przyjechała. 
-Gdyby nie taksówka... 
-Wiem Leon. - Uśmiechnęłam się cwaniacko. Założyłam okulary na oczy i poszłam za brunetem.



     Hotel. Jeden, drugi, dziesiąty... Bracia Verdas mają naprawdę wymagania. Jeździmy taksówką po całym Miami i nic im nie pasuje. Ludmiła siedzi po drugiej stronie z Diegiem i czyta jakieś kolorowe gazety. Diego bawi się telefonem. Leon siedzi z przodu, zupełnie jakby dowodził gdzie jedziemy. Tylko ja siedzę taka zamyślona, zupełnie bez sensu do niczego. Ludzie chodzą, śmieją się, cieszą życiem. Jestem wykończona podróżą. Jest już wieczór, mam nadzieję, że znajdziemy wreszcie ten ich wymarzony hotel i pozwolą mi położyć się do łóżka.
-Violetta. - Trącał mnie rozbawiony Diego.
-Słucham.
-Dojechaliśmy.
-Serio? - Na mojej twarzy momentalnie pojawił się uśmiech, wreszcie mogłam wyjść z taksówki.
      Znowu oszołomiona nadmiarem świeżego powietrza, zamknęłam oczy. I jakby wszystko ucichło. Jakbym była tu całkowicie sama. Jakby wokół była tylko pusta przestrzeń, żadnego dźwięku, żadnej rzeczy którą można dotknąć. Ciemność.
-Violetta! - Krzyk Diega momentalnie wybudził mnie z transu. To było takie... Weird. Nie wierzę, że ucieszyłam się gdy usłyszałam jego głos. Zerknęłam kątem oka na bruneta. Machał mi dłonią przed oczyma.
-Stoję obok, dlaczego krzyczysz? - Spytałam zabierając mu sprzed nosa moją torebkę.
-Bo stoisz od dwóch minut i nie reagujesz na normalne gadanie, więc postanowiłem na ciebie pokrzyczeć. - Powiedział ściągając czarne okulary z nosa. -Poza tym, lubię na ciebie krzyczeć.
-Ludmiła! - Krzyknęłam.
-I kto tu się drze na pół miasta? - Zakpił Verdas.
-Zamknij się. - Syknęłam. Zerknęłam na blondynkę, która szła w moją stronę. Podała swojemu przyszłemu chłopakowi walizkę z ubraniami i spojrzała na mnie z dezaprobatą. -Weź stąd swojego chłopaka, bo mu uszkodzę twarz. - Rzuciłam zerkając na ludzi wokół.
-Grozisz? - Spytał zadowolony Diego.
-Żeby nie było, że nie uprzedzałam. - Stwierdziłam. Do rozmowy postanowił dołączyć się Leon. Niezbyt dobry pomysł, aczkolwiek doceniam zainteresowanie.
-Violetta, Diego... - Syknął. Nasz wzrok powędrował na szatyna.
-No co? - Spytaliśmy równocześnie. Ludmiłę ogarnął śmiech.
-Zachowujecie się jak dzieci.
-To już wszyscy wiemy. - Dodał drugi Verdas.
-Oj chodźmy już do tego hotelu, bo to się nie skończy do jutra. - Powiedziała Ferro wyprzedzając naszą trójkę. Po chwili odwróciła się z szerokim uśmiechem na twarzy. -No ruszać się!
-Taaa... Dobry pomysł.



     Nareszcie w naszym czteroosobowym penthousie. Próby braci Verdas do przekonania recepcjonistki że nasza czwórka, to właściwie dwa małżeństwa legły w gruzie. Dlaczego? Ja i Lu byłyśmy tak znudzone i zmęczone, półgodzinną dyskusją, pokazałyśmy dłonie, oczywiście bez obrączek. Panowie zrobili się czerwoni, lecz nadal zostawali przy swoim. Starali się po prostu o większy pokój, gdy ta proponowała apartament mniejszy niż to. W takim razie jak się tu znaleźliśmy? Kobieta zmęczona ich gadaniem po prostu dała im ten klucz dla świętego spokoju. Wracając. Wreszcie weszłam do swojej sypialni, którą niestety muszę dzielić z Verdas'em. Rzuciłam wszystko na podłogę i zmęczona opadłam na łóżko. Zamknęłam oczy. Odpłynęłam.
  ~Praca, praca, praca i tylko praca. Cały dzień przed biurkiem. Mam dość. Wstaję, zabieram swoje rzeczy i wychodzę tak szybko jak tylko mogę. Rzuciłam wszystko, trudno, jutro się tym zajmę. Albo zlecę nadrobienie tego swojej sekretarce. Monica na pewno będzie zachwycona. Szukając w torebce telefonu zderzam się z silnym ciałem, które momentalnie mnie odtrąca. Upadam. Nic nie poradzę, jestem znacznie słabsza, niż normalnie. Ku mojemu niezbyt wielkiemu zdziwieniu postacią z którą się zderzyłam, jest Leon Verdas. Podnosi mnie. Przyciska do najbliższej ściany. -Gdzie to się pani wybiera? - szepcze mi do ucha. -Do domu, jestem zmęczona proszę pana. - odpowiadam spokojnie patrząc w jego szmaragdowe oczy. -Chyba nie skończyła pani jeszcze swojej pracy, poza tym ma pani nadgodziny do nadrobienia. - rzuca. Po czym kładzie dłoń na moim policzku i dokładnie mi się przygląda.  -Nie przypominam sobie nic o nadgodzinach. - próbuję się bronić. -No cóż, to czas sobie przypomnieć. - stwierdza, po czym przybliża się do moich ust. Serce mi przyśpiesza. Dzieli nas jakieś dwa centymetry. Dwa kurwa centymetry i poczuję smak jego ust... ~ 
-Ziemia do Violetty! - krzyknął mi ktoś do ucha. Diego. Obiecuję, ze jak go złapię to zamorduję. Podniosłam się do pozycji siedzącej. Poprawiłam szybko włosy i skupiłam swój wzrok na brunecie, który po raz kolejny domaga się śmierci.
-Słucham. Co znowu ci przeszkadza?
-Mi? Nic. To ty masz cały dzień jakieś odloty. - powiedział szczerząc się do lustra.
-A zabił cię ktoś kiedyś? Poza tym, przesadzasz. Czego znowu chcesz? - spytałam. Podeszłam do mojej walizki i usiłowałam ją odsunąć, na marne. Zamek się zaciął. Brunet parsknął śmiechem. Zmroziłam go wzrokiem. -Zamierzasz odpowiedzieć, czy nadal będziesz patrzył jaki to brzydki jesteś?
-Cała Castillo. Wredna i cwana jak kot. Daleko ci do dobrej, grzecznej dziewczynki. A poza tym to wcale nie jestem taki brzydki. - pokręciłam bezradnie głową. Aż brak słów na komentarz do tego.
-Pomożesz czy będziesz stał jak ten kołek? - brunet pokazał białe zęby i w całkiem szybkim tempie znalazł się przy mnie. -Dziękuję. - mruknęłam, gdy było po wszystkim.
-Nie ma za co. - uśmiechnął się. -Coś się stało?
-Nie, dlaczego?
-Po prostu, tak jak wcześniej wspomniałem, masz chwilowe odloty. Depresja czy raczej obiekt niezidentyfikowany? - westchnęłam. Diego dostał kuksańca na bok. A mnie samą zaczęło zastanawiać, co się tak właściwie ze mną dzieje i co znaczą te wszystkie ''odloty".
-Nie denerwuj mnie nawet. Nie wiem, ale depresję skreśl z listy. - odparłam.
     Siedzieliśmy na podłodze, rozmawialiśmy. Lubię tego głupka, ale czasem naprawdę prosi się o śmierć.

_____________________________
Hej! Zabijecie mnie? Zamordujecie?
Byle szybko ;p
Od razu, BARDZO WAS PRZEPRASZAM. Za to, że musieliście czekać tyle na ten rozdział. Naprawdę nie wiem, jak to się stało, że musieliście tyle czekać. Po prostu... Ogarnęła mnie masa sprawdzianów, nauki, znajomi też czasem nie dawali żyć. Niektórzy to na lepsze, niektórzy sprawiają, ze nie chce mi się żyć. Postaram się, żeby rozdziały ukazywały się w mniejszych odstępach czasowych, ale nic nie obiecuję.
Mam nadzieję, że rozdział się spodobał ^^
Mimo wszystko, starałam się ;p
Pozdrawiam :*
`Hope

4 komentarze:

  1. Cudowny to za mało powiedziane ^^ Tym razem Cię nie zabije, ale nie rób tego więcej bo poznasz moją nową patelnie :* xd Ale tak naprawde to rozumiem Cię :\ Mam podobnie i sama spóźniłam się z rozdziałem. No dobra, wracam do rozdziału. Violetta i Leon! Omg! Castillo i jej sztuka uwodzenia ^_^ A Diego naprawde mnie rozwala :'D On naprawde kiedyś dostanie w twarz :'D Verdas zgrywa niedostępnego, hehe *.*
    Ok, rozdział tak mi się spodobał że nie mam słów żeby go opisać. Lepiej już kończe.
    Czekam na next'a!!
    Pozdrawiam :*
    `Zuzka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo mi miło ^^
      Hahahahah... Cieszę się, że przeżyję ;p
      Diego w następnym rozdziale będzie fajny ;d Violetta to Violetta, wiadomo :D
      A co do next'a to jest w trakcie pisania ale pewnie dostaniecie go za dwa dni bo jadę jutro na dwa dni na wycieczkę i nie będe miała możliwości go skończyć :/
      Pozdrawiam! ;*
      `Hope

      Usuń
  2. Super mam nadzieję że Violetta będzie z Leon tak tak tak :)Czekam na next

    OdpowiedzUsuń