Dedykowany wszystkim czytającym :*
Czasami w życiu zdarzają się rzeczy, na które nie mamy wpływu - rzeczy, które uważamy za stosowne, a jednocześnie mogą całkowicie zrujnować nam życie. Kiedy czujesz, że wpadasz w przepaść i nie potrafisz wyjść, wtedy dopiero zdajesz sobie sprawę z faktu, jak wielką moc mają słowa i czyny, bo każdy jeden ruch, każde jedno słowo decyduje o tym, czy przeżyjesz następny dzień.
To z Leonem, to niesamowita przygoda. Czułam się bezpieczna, kochana i potrzebna... Było cudownie i przyjemnie - ale potem wzeszło słońce i wróciła szara rzeczywistość.
Przekraczając próg siódmego piętra firmy Verdas Inc. zastanawiam się, jak łatwo można wyciszyć uczucia - skoro ja potrafię to robić każdego dnia, w przeświadczeniu, że to najlepsze co mogę zrobić. Rozmowa z Ludmiłą naprawdę dała mi do myślenia, nie robiłam nic innego, tylko myślałam przez całą noc wbijając wzrok w księżyc królujący na nocnym niebie.
Paradoks. Z jednej strony niczego nie chcę bardziej, niż zapomnieć o wszystkim i żyć tak jak wcześniej - po swojemu. Z drugiej jednak strony pragnę podejść do Verdasa, przytulić się do nieco z całych sił w przeświadczeniu, że nigdy mnie nie puści, że to co trwało przez tak krótki czas wciąż będzie mieć jakąś kontynuację, że to wszystko nie skończy się przez moje głupie wymysły.
Obie strony walczą o moje uznanie, podczas, gdy ja sama nie wiem czego właściwie chcę.
Z kocia gracją i uznaniem w oczach pracowników przemieszczam się zgrabnym krokiem po długim korytarzu, by dojść do celu - mojego i Ferro gabinetu.
-Panno Castillo. - zatrzymuje się, by spojrzeć na mężczyznę - co poznałam po tonie głosu - który ma czelność mnie zaczepiać.
Tym odważnym facetem okazuje się Leon Verdas. Mierzę go wzrokiem, a moja twarz nie wyraża żadnych emocji - jestem w firmie, nic tu nie może być ujawnione. Szatyn ma na sobie czarny garnitur, a pod spodem białą koszulę - z rozpiętymi dwoma guzikami u góry - bez krawatu. Prezentuje się dość seksownie, jak na niego.
-Panie Verdas. - dukam, świdrując go podejrzliwym spojrzeniem.
-Ma pani dokumenty, o które prosiłem ostatnio? - pyta, przeglądając plik kartek znajdujących się w jakiejś czerwonej teczce.
Kilkoma krokami zmniejszam odległość pomiędzy nami - nie wygodnie się rozmawia na odległość.
-Owszem, przyniosę panu do biura. - odpowiadam grzecznie. -Coś jeszcze?
-Chyba powinniśmy porozmawiać, na spokojnie. - sugeruje szatyn, zerkając na mnie spod dokumentów.
Odwracam wzrok.
-Zapraszam do mojego biura. - patrzy na zegarek. -Za dwie godziny.
-Pojawię się. - mruczę pod nosem i odwracam się na pięcie, jednak jak to ja, wpadam na kogoś.
Przed upadkiem oczywiście chroni mnie młodszy Verdas, bo jak się okazuje ten starszy jest jego powodem.
-Diego. - syczy jego brat, stawiając mnie delikatnie na nogi.
Poprawiam fryzurę i gromię wzrokiem bruneta, który spowodował mój upadek.
-V, przepraszam. Zamyśliłem się. - zrobił słodkie oczka, w ramach przeprosin.
-Ciebie też miło widzieć. - zaśmiałam się, przytulając go do siebie delikatnie.
-Lubisz wpadać na przystojnych mężczyzn, nie?
-I być przez nich ratowana. - dopowiada szatyn za mną.
Prycham sarkastycznie.
-To wy lubicie być w pobliżu, żeby mnie taranować - patrzę na Diega, który gestykuluje obronnie. -I mnie ratować. -tutaj zerkam na jego brata. -Pięknie się dobraliście. - podsumowuję.
Rozmowę przerywa Ludmiła, która właśnie wyszła z gabinetu z plikiem dokumentów w ręku. Widząc naszą trójkę uśmiechnęła się promiennie.
-Co tu robicie? - pyta wesoła.
Ciekawe co ona taka wesolutka, czyżby to efekt porannych odwiedzin jej chłopaka?
-Stoimy, rozmawiamy. - wymieniam.
-Taranujemy. - dodaje brunet.
-Ratujemy. - swoje pięć groszy dokłada też Leon, puszczając mi oczko.
-Okaay. - przeciągnęła niepewnie blondynka. -Tutaj mam dokumenty dla ciebie, zajmij się tym. -podała Diego jakieś papiery. -Przejrzałam to i wprowadziłam poprzednie poprawki, ale ostateczna decyzja należy do ciebie.
-Jasne, dzięki blondie. - odpowiada jej Verdas, a ta mrozi go wzrokiem.
-Blondie? - dziwię się.
-Nowa ksywa dla Ludmiły.
-Bardzo zabawne. - komentuje pokrzywdzona, krzyżując ręce na piersi.
-Ohh, przyzwyczaj się, bo już jej nie zmienimy. - stwierdza młodszy Verdas.
-Zmówili się. -podsumowuję. -Przeciwko mnie też, także nie martw się, nie jesteś w tym sama. - klepię ją delikatnie po ramieniu. -Chodźmy już, zanim wymyślą coś nowego.
Odchodzę pierwsza, a w momencie gdy mam przekroczyć próg swojego biura - raz jeszcze lustruję Leona wzrokiem i znikam za drzwiami.
Opieram się o nie, wstrzymując oddech. Nie sądziłam, ze to wszystko będzie takie trudne. Chęć trzymania go blisko, a jednocześnie odepchnięcia najdalej jak potrafię... Obie opcje strasznie mieszają mi w głowie, stawiając w strasznie trudnej i nieodpowiedniej sytuacji. łatwiej by było, gdybym wiedziała czego chcę.
-V? - otwieram oczy, a pierwsze co mi się w nie rzuca to zmartwiona Ludmiła, opierająca się o swoje biurko. Odpycham się od drzwi i kilka kroków później ląduję na swoim skórzanym, obrotowym fotelu. Opieram się bezwładnie o niego, a w mojej głowie toczy się niezła bitwa. Walczę ze sobą.
-W porządku? - kolejne irytujące pytanie, które padło z ust blondynki.
Mam ochotę krzyczeć, ale nie mogę.
Mam ochotę zapomnieć, ale nie potrafię.
-Nic nie jest w porządku.
-Opowiedz mi. - prosi Ferro, siadając na skraju mojego biurka.
Patrzę na nią rozkojarzona. Powiedzieć jej
wszystko, co czuję, czy zamilknąć raz na zawsze i rozwiązać ten problem
samotnie? Kolejne, głupie pytania, na które nie potrafię odpowiedzieć.
-Wieczorem, przy lampce czerwonego wina i
płomieniami ognia, z kominka. - mruczy blondynka. -Co ty na taką ofertę?
-Znowu będziemy rozmawiać o mnie? -
niezbyt podoba mi się ta perspektywa rozmowy.
-Tak. - śmieje się. -Ale jeśli chcesz, to
porozmawiamy też o wielu innych rzeczach. - łapie mnie delikatnie za rękę, by
dodać mi otuchy.
-Zgadzam się. - na mojej twarzy znów gości
słodki uśmiech.
-Papiery, które miałam ci przynieść. -
mruczę pod nosem i kładę mu plik kartek na biurko. Ku mojemu zdziwieniu jego
brata nie ma w gabinecie.
Verdas unosi wzrok spod ekranu laptopa i lustruje
mnie pożądliwym spojrzeniem.
-Dziękuję. - wstaje z miejsca. A ja w
efekcie spuszczam wzrok, by nie musieć znów patrzeć mu w oczy - bo zupełnie nie
wiem, co powinnam mu powiedzieć. -Słuchaj Vilu, moglibyśmy porozmawiać?
Szczerze.
No i stało się, to czego tak bardzo się
obawiałam - szczerej rozmowy.
-Myślę, że to nie najlepszy czas na takie
rozmowy.
-Dlaczego?
-Jesteśmy w pracy. - przypominam, na
wypadek gdyby zapomniał. -Gdzie twój brat?
-Rzecz w tym, że moi rodzice i Diego jadą
za dwie minuty na spotkanie biznesowe i z tego co wiem Ludmiła również miała na
nie jechać. - mówi spokojnie szatyn.
-Co? Przecież dopiero widziałam ją w
biurze. Nic mi nie wspominała o żadnym spotkaniu.
-Właśnie wychodzą. - oznajmia mi Verdas,
przywołując mnie do siebie gestem ręki.
Podchodzę do okna, a za nim, na dole
zauważam pracowników tego budynku, w tym Diego i moją przyjaciółkę.
-Szybko nie wrócą, a ja nie mam dla ciebie
już dzisiaj żadnych dokumentów do wypełnienia. - czuję na swojej talii jego
dłoń, niepewnie przesuwa ją w stronę mojego płaskiego brzucha. -Musimy
porozmawiać, o ostatniej nocy i dniu po niej.
Mężczyzna oplata mnie ramionami wokół
talii, korzystając z tego, że stoję do niego tyłem.
-Leon, ja... - chcę coś powiedzieć, ale
sama nie wiem co.
-Spokojnie. - szepcze mi we włosy. -Nikt
cię nie pośpiesza.
-To nie jest takie proste, jak myślisz.
-Słyszę to już któryś raz z kolei, z
twoich ust. - no i przyjemności się skończyły. Odsunął się poirytowany.
Wzdycham cicho.
-Leon. - tylko tyle daję rade wydusić.
-Tak mam na imię. - potakuje, przeszywając
mnie wzrokiem.
Patrzę w jego szmaragdowe tęczówki i sama
nie wiem co właściwie czuję. W jednym momencie mam ochotę się na niego rzucić i
nie odsuwać się już nigdy w życiu, a w drugim odepchnąć i wyjść stąd szybciej
niż weszłam.
-Bądź ze mną szczera, Violetta.
-Potrzebuję czasu. - wyrywam nagle,
patrząc mu w oczy.
Szatyn wydaje się niewzruszony moją
wypowiedzią - wiedział.
-Ile? - dopytuje, stając przy oknie -
odwrócony do mnie plecami.
-Kilka dni.
Słysze jak jego oddech staje się coraz
cięższy.
-Leon. - odwracam go do siebie, po czym
umieszczam swoje dłonie na jego szyi, zmuszając go w ten sposób, żeby na mnie
spojrzał. -O co chodzi? - nie potrafię nic wyczytać z jego twarzy.
-Spędziliśmy razem cudowną noc i następny
dzień. - potakuję ruchem głowy. -Violetta, czas którego potrzebujesz na
decyzję, co zrobisz dalej, jest dla mnie czymś nieopisanym. Nie potrafię
siedzieć i czekać, aż zdecydujesz czego chcesz, bo ja cię pragnę, rozumiesz? -
słowa szatyna wprowadziły mnie w osłupienie.
-Ja... - no i się zacięłam, nie wiem co
mam mu powiedzieć.
-Potrzebujesz czasu, rozumiem. - znowu to
zrobił, znowu się ode mnie odsunął.
Spuszczam głowę.
-Przepraszam cię. - mruczę półgłosem i
wychodzę z jego gabinetu.
-On powiedział, że mnie pragnie,
rozumiesz? A ja... - siedzę z Ludmiłą na kanapie w salonie. Pijemy drogie
czerwone wino, a w tle słychać tylko dźwięki płomieni dochodzące z kominka
naprzeciw.
Mina mojej przyjaciółki mówiła wszystko i
nic.
-A ty powiedziałaś mu, że potrzebujesz
czasu i wszystko spieprzyłaś. - podsumowała, wbijając wzrok w dywan pod
szklanym stolikiem. Kiwam głową na znak, że zgadzam się z każdym jej słowem,
Zatopiłam blado-czerwone usta w lampce
wina.
-Jestem okropna.
-Jesteś zagubiona. - pociesza mnie blondynka.
-Spieprzyłam to i sama to przyznałaś.
-Wytłumacz mi to. - prosi po chwili.
Patrzę na nią pytającym wzrokiem. -To co czułaś, kiedy z nim rozmawiałaś i
wcześniej, wtedy w naszym biurze.
-To było jak... - wzdycham. -Jakbym
rozrywała się wewnętrznie na dwie oddzielne części. Jedna pragnie mieć go przy
sobie i nigdy nie opuszczać, a druga odepchnąć go i żyć swoim życiem tak jak
wcześniej, być tą nową Violettą, która wszyscy znają.
-Wiesz co?
-Hmm? - spoglądam na nią.
-Ja znam Violettę, która wybrałaby swoją
lepszą stronę, bo obie wiemy, że taka posiada. - uśmiecha się lekko. -Zmieniasz
się w inną wersję siebie, bo boisz się szczęścia i miłości, bo zostałaś
zraniona i nie chcesz powtórki. Wiem co to znaczy, V, ale to nie odpowiedź na
twoje pytania. Moja przyjaciółka wybrałaby szczęście. - podsumowuje Ferro,
upijając łyk alkoholu.
-Nie wiem, czy ona wciąż istnieje.
-Istnieje. - zapewnia. -Widziałam ją. Była
wtedy w towarzystwie Leona i była szczęśliwa. A to było nawet niedawno. -
śmieje się cicho.
Kręcę bezradnie głową, nie wiedząc co
robić.
-Vilu. - Lu kładzie swoją dłoń na moim
kolanie, zawsze tak robi, gdy chce mnie wesprzeć. -Leon cię kocha, a ja wiem,
że ty jego też. To naprawdę idealny facet dla ciebie. Zapewni ci bezpieczeństwo
i pozwoli czuć się, jak najszczęśliwszy człowiek na świecie. Podaruje ci
miłość, na jaką zasługujesz i której potrzebujesz. Dobrze wiem co mówię,
słońce. Sama tego doświadczam. - na jej twarzy kwitnie szczery uśmiech.
-Federico daje mi to wszystko i nawet więcej. Miłość sprawia, że człowiek
wariuje i zmienia się pod jej wpływem. Ja jestem szczęśliwa, bo dopuściłam to
szczęście do siebie. Ty też powinnaś to zrobić.
Słuchając jej słów, przepełnionych
nadzieją i troską zaczęłam nieco inaczej patrzeć na sytuację w której się
znajduję. Wiem, że Ludmiła ma rację i być może ta Violetta, którą ona zna
lepiej niż mogłabym sobie wyobrazić... Może ona wciąż gdzieś tu jest.
Moje przemyślenia przerwał dzwonek do
drzwi. Wymieniłam się z blondynką jednoznacznym spojrzeniem.
-Kogo tu niesie o tej porze? - pytam, a ta
w odpowiedzi wzrusza ramionami odstawiając swoją lampkę z winem na szklany
stolik.
Wspaniałomyślna Ludmiła wstała i poszła
otworzyć drzwi, człowiekowi który śmie nam przerywać siostrzaną rozmowę. Zawsze
traktowałam blondynkę jak siostrę, z wzajemnością oczywiście.
-Cześć kochanie. - z transu wybudza mnie
donośny głos Federico. Serio? Nawet o tej godzinie nie mógł sobie odpuścić
odwiedzin? Spoglądam na niego, wzdychając cicho.
-Federico, co ty tu robisz? - pyta
zdziwiona Ferro, podczas gdy Włoch swobodnie przekracza próg naszego domu.
-Przyszedłem was odwiedzić. - mówi
ucieszony zbliżając się do kanapy, na której siedzę. -A poza tym przyniosłem
coś. - rzuca szybko i wyjmuje zza czarnej skóry butelkę z Tequilą.
Patrzę na przyjaciółkę, ta wzrusza
ramionami i siada obok swojego ukochanego.
-Federico, jesteś genialny. - stwierdzam,
wpatrując się w butelkę z nowym trunkiem.
-Tak, ale widzę, że same zaczęłyście się
upijać. - zerka na blondynkę. -Nie ładnie, skarbie.
Mija krótka chwila, a szatyn składa na
ustach swojej dziewczyny namiętny pocałunek. Odwracam wzrok, myśląc o tym, jak
bym się czuła, gdyby był tu też Leon.
-Viola! - do moich uszu dochodzi krzyk
Pasquareliego. Aż podskakuję.
-Spokojnie, siedzę obok.
-Odpłynęłaś na chwilę, a Fede pytał czy ci
dolać wina. - tłumaczy blondynka.
-Tak, poproszę.
//*//*//
Od autorki: Dzień dobry wieczór :) Jak widać na załączonym obrazku, było pięknie, kolorowo i szczęśliwie. Jednak, ja lubię troszkę zmieniać fabułę. Znaczy... Nie do końca ją zmieniłam, po prostu poczekacie sobie jeszcze troszkę, ale tylko troszkę na Leonettę. Nie długo ^^
Tak wiem, Fiolka znowu ma swoje odloty i humorki. Pewnie macie jej już dość ;d Całkowicie rozumiem.
Dziękuję za wszystkie komentarze pod ostatnim rozdziałem, ktoś kto widział notkę <klik> tą wie dobrze jakie mam aktualnie zdanie na temat komentarzy. Rozumiem, że wakacje i wszystko. Ale jednak jest tu masa wyświetlań, a z komentarzami słabo.
Dobra nie rozpisuję się, bo pewnie i tak nie czytacie tych moich wypowiedzeń =)
Pozdrawiam, Hope <3
Świetny rozdział! Wrócę jutro :*
OdpowiedzUsuńJednak trochę później :-/ Specjalnie dla ciebie oficjalnie zaczynam komentować :-D
UsuńJestem pierwsza! Hip hip hura!
Rozdziały są: świetne, wspaniałe, genialne, cudowne i długo by jeszcze wymieniać. Nie patrz na liczbę komów tylko na wejścia, bo jest ich dużo, bardzo dużo, więc się ciesz :-)
Do zo pod 25 xD
/Nitka
Cudo ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :*
Świetny ��
OdpowiedzUsuńBoski ;) nie mogę się doczekać następnego :D
OdpowiedzUsuń