Czytaj notkę pod rozdziałem.
-Mam dość. - upiłam łyk gorącej Latte i spojrzałam na przyjaciółkę. Caviglia rozejrzała się po kawiarni, lecz w końcowym efekcie jej wzrok utkwił na mojej osobie.
-Nie powinnaś tego brać tak do siebie. Ludmiła chce pomóc, a Leon sam nie wie co robić. Jesteś dla niego odrobinkę niesprawiedliwa; przecież nic ci nie zrobił. - stwierdziła Włoszka, mocząc usta w swojej kawie. Kręcę głową z dezaprobatą oglądając swoje kolorowe paznokcie.
-Dlaczego każdy stoi po jego stronie? Nawet ty. - wzdycham ciężko.
-Vilu, nie jestem po niczyjej stronie. - wyrywa Francesca, zerkam na nią kocim wzrokiem. -Po prostu myślę, że trochę niesprawiedliwie go potraktowałaś - wiesz, jako przyjaciela.
-Mówiłam ci, ja nie potrafię być jego przyjaciółką. - zaprzeczam, spuszczając wzrok na moment.
-Bo czujesz coś do niego. - zgromiłam szatynkę wzrokiem.
-Nie prawda! - odburknęłam jadowicie. Jak mogła pomyśleć, że ja jestem w nim zakochana?
Niemożliwe. Okłamujesz samą siebie... - przeszło mi przez myśl. Fran patrzyła na mnie, jakby zaraz miała mnie udusić, a co druga osoba tutaj zwróciła swoją uwagę właśnie na naszej dwójce.
-Nie krzycz Violetta. - syknęła. -Jestem twoją przyjaciółką, a to znaczy, że mimo wszystko jestem z tobą szczera. - przerywa na chwilę. Bierze głęboki oddech. Przyglądam się jej z przymrużeniem oczu. -Nie możesz być blisko z Verdasem, tylko dlatego, że coś do niego czujesz. Przyznaj, lubisz gdy jest blisko. - milczę, odwracając wzrok. -Właśnie. Po prostu nie chcesz tego zaakceptować.
-Tu nie ma czego akceptować, Francesca. - odpowiadam, po czym zatapiam usta w pysznej kawie.
-Jest, bardzo wiele... Ale ty nie chcesz tego zrozumieć. Wolisz go od siebie odepchnąć, byleby nie czuć się winną. - szatynka założyła nogę na nogę i oparła się o plecione krzesło, na których siedziałyśmy.
Kawa na świeżym powietrzu okazała się cudownym pomysłem. Odpoczęłam odrobinę od firmy Verdasów, pomimo tego, że zaraz mam tam wrócić. Spojrzałam przelotnie na ludzi wokół. Zakochani, zaręczeni, małżeństwa... I wreszcie moja liga; samotni. Uśmiechnęłam się blado.
-A tak w ogóle, jakim cudem wyszłaś w firmy w samo południe? - spytała Caviglia.
-Diego pozwolił mi wyjść na godzinę i kazał cię pozdrowić. - na ustach przyjaciółki zakwitł promienny uśmiech. Poprawiła kosmyk włosów i upiła odrobinę swojej Latte.
-Tez go pozdrów jak wrócisz. - poprosiła. Zilustrowałam ją wzrokiem.
-Wróć ze mną. - rzuciłam twardo. -Diego ucieszy się, gdy cię zobaczy.
-W sumie, może masz rację. Mam dziś wolne, mogłabym wpaść na godzinkę.
-Widzisz? Od czegoś mnie masz. - uśmiechnęłam się słodko. -Jak wam się układa?
-W porządku, Diego jest naprawdę cudownym chłopakiem. Jestem z nim bardzo szczęśliwa, wywołuje u mnie uśmiech i jest taki opiekuńczy.. - rozmarzyła się. Śmieję się cicho pod nosem. -Z czego się tak cieszysz?
-Z ciebie. - odparłam. -Jesteś po uszy zakochana w moim najlepszym przyjacielu.
-To chyba dobrze.
-Bardzo dobrze. - zapewniłam. -Diego zasługuje na kogoś takiego, jak ty.
-Kim on dla ciebie jest? - rozumiem, że może jest zazdrosna, ale nie ma powodu.
-Dobrym przyjacielem. - odpowiedziałam z uśmiechem na ustach. -Pomagał mi, gdy miałam problemy z Leonem. Ciągle się kłóciliśmy, o wszystko i o nic. Uwierz, nie mogliśmy być w swoim towarzystwie przez pięć minut, bo zaraz się o coś żarliśmy... To była masakra. - przyznałam.
-Od nienawiści do miłości. - zgromiłam ją wzrokiem.
-To nie jest zabawne. - ucięłam.
Włoszka zaśmiała się pod nosem i pokręciła głową. Spojrzałam na biały zegarek zdobiący mój nadgarstek. Trzynasta piętnaście. Za kwadrans powinnam być w firmie. Wbiłam wzrok w czerwone kwiaty w przezroczystym wazonie, ustawione na szklanym stoliku, przy którym siedziałyśmy.
-Vilu. - usłyszałam melodyjny głos przyjaciółki. -Coś się stało?
-Zbieramy się. - rzuciłam twardo, wstając z miejsca. Caviglia wykonała to samo. -Za moment mam być w firmie. Dobrze wiesz, że nie chcę mieć styczności z Leonem, nie dzisiaj.
-Nie idź tak szybko. - poprosiła szatynka, starając się dorównać mi kroku. -I nie usprawiedliwisz się złym humorem. Wciąż twierdzę, ze powinniście szczerze porozmawiać.
-Ironia losu... Nie mam na to najmniejszej ochoty. - szybko i sprawnie zakończyłam temat Verdasa.
Wparowałam do firmy jak strzała, a za mną chyba lekko zmęczona Francesca. Obdarowałam ją współczującym, lecz wesołym spojrzeniem. Ochroniarze przywitali nas z szerokim uśmiechem na ustach, jak zawsze gdy się tu pojawiam. Rozglądam się po holu. Moja uwagę przyciąga nieznana mi dotąd blondynka, stojąca za recepcją. Nowa sekretarka? Zrobiłam trzy kroki w bok i takim sposobem stałam już przy Dereku - ochroniarzu, którego zdążyłam już polubić. Wesołe oczy, uśmiechnięta buźka i wyrobiona sylwetka to nie lada okaz. Jednak widzę w nim tylko kolegę z pracy.
-Kim jest tamta laska? - pytam cicho, obserwując ją bacznie.
-Z tego co kojarzę to Leon ją tutaj dziś zatrudnił. Ponoć poprzednia zaszła w ciążę ze swoim mężem i nie chciała już tu pracować. - przerwał na chwilę. -Pracując tutaj można się nieźle ustawić, zwłaszcza na twoim stanowisku. - na jego twarzy zakwitł ciepły uśmiech. Odwzajemniłam gest.
-Rozumiem. - skinęłam głową. -Dzięki za informację.
-Nie ma za co, Violu.
-Miłego dnia. - rzuciłam, gdy oddalałyśmy się z Fran.
-Wzajemnie! - usłyszałam w odpowiedzi.
Caviglia świdrowała mnie wzrokiem mówiącym Viola nie zaczynaj. Znam ją lepiej niż jej się wydaje. Wzdycham cicho i wciskam guzik do windy, oczywiście siódme piętro. To, na którym się najwięcej dzieje.
Wychodząc z windy spotykam się z lubieżnym wzrokiem młodszego Verdasa. Dlaczego zawsze muszę go mijać na swojej drodze? Stał przy swoim biurze i rozmawiał z Amber. Uniosłam lekko głowę i z przymrożonymi oczyma ruszyłam przed siebie. Czarne jeansy, podkoszulek i czarna skóra wraz z wysokimi szpilkami z pewnością wyglądają interesująco. Polubiłam ten mój nowy styl a'la niegrzeczna dziewczynka.
-Fran. - zawołałam cicho przyjaciółkę, otwierając drzwi do swojego gabinetu. Ruchem głowy kazałam jej wejść za mną, skinęła głową.
Ferro siedziała na swoim miejscu pracy, powitała nas szerokim uśmiechem. Wstała, podeszła do Włoszki i mocno ją przytuliła. Ja natomiast zajęłam swoje miejsce w tym pomieszczeniu.
-Co tam u ciebie, Ludmiła? - usłyszałam chwilę później. Nie wsłuchiwałam się już w ich rozmowę. Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Kolorowe teczki, sterta papierów, książki... I niebieski pendrive na moim biurku. Oparłam się bezradnie o oparcie czarnego fotela, zwróciłam tym sposobem uwagę dziewczyn.
-Coś się stało, V? - szatynka podeszła do mnie, lekko zaniepokojona.
-Wciąż nie odpuściłaś? - zwracam się do Lu, która stoi nieopodal z rękami skrzyżowanymi na piersi. Kręci głową z dezaprobatą.
-Nie, Vilu. - rzuca szybko. -Ty do niego pójdziesz i mu to dasz.
-O co chodzi? - wtrąca się Caviglia.
-Wytłumacz jej. - mruczę do blondynki. Obie mierzą się wzrokiem.
-Violetta nie chce zanieść Leonowi głupiego pendrive'a, bo nie chce go widzieć. A ja myślę, że powinni porozmawiać i dlatego nie mam zamiaru iść tam za nią. - powiedziała. Francesca mordowała mnie wzrokiem.
-Pójdziesz tam sama, albo ja cię tam zaprowadzę siłą.
-Dobra, spokojnie. - unoszę ręce w geście obronnym. -Pójdę tam. - odetchnęły. -Jeśli Ludmiła łaskawie porozmawia z Federico. - dodaję, blondynka zamiera.
-A wy co znowu zrobiliście? - pyta z wyrzutem Francesca, patrząc na Ferro spod byka. Ja natomiast śmieję się cicho krzyżując ręce na wysokości piersi.
-Violetta... - syczy.
-Też cię kocham. - posyłam jej cwany uśmieszek.
-Spowiadaj się. - rozkazuje szatynka stojąca obok mnie.
-Pewnego dnia... - zaczęła oglądając swoje paznokcie.
-Ludmiła. - ponagliła ją Caviglia. -Bez bajek, błagam. - prychnęłam śmiechem.
-Powiedział że będzie jeszcze godzinę w robocie, a było już późno, no i jak poszłam na spacer. - spojrzałyśmy na siebie z Fran. -Stał gdzieś na poboczu i chodził wokół samochodu, a miał być wtedy w pracy. No i się wkurzyłam, bo mnie okłamał.
-Nie odzywa się do niego. - sprostowałam.
-Chwila.. Od kiedy to ty wychodzisz na spacery o tak późnych godzinach?
-Też o to pytałam.
-Chciałam iść na spacer. - szatynka przewraca oczami.
-Mniejsza z tym. - ucięła. -Może Federico jechał do ciebie.
-Upiera się, że na pewno nie. A poza tym za cholerę nie chce się do niego odezwać. - powiedziałam, a blondyna zabijała mnie wzrokiem w międzyczasie.
-Obie jesteście genialne... - przerwała na chwilę. -W ogóle to Lu, ty jesteś z Fede czy?
-Teoretycznie. - dziwię się słysząc taką odpowiedź.
-Jesteście razem i nic nam nie powiedziałaś? - syczę. Ta wzrusza ramionami.
-Nie było czym się chwalić. Ale tobie Fran gratuluję z Diegiem, dobry wybór. - uśmiechnęła się Ferro.
-Dzięki. A teraz marsz z nimi porozmawiać! Z tego co widziałam, Federico właśnie odwiedza braci Verdas. - nasze miny były bezcenne.
-Ja nigdzie nie idę. - stwierdziłam.
-Ja też nie.
-Jesteście jak dzieci. - warknęła Francesca.
-Niech oni pierwsi się odezwą.
-Ale oni nic nie zrobili! - nagle zaczęła ich bronić.
Pod przymusem przyjaciółek udaję się do gabinetu Verdasów. Zgrabnym krokiem, z kocią grają przekraczam próg ich królestwa. Obaj przenoszą na mnie swój wzrok. Zabawne, jacy oni są przewidywalni - myślę. Na moich ustach zakwita chytry uśmieszek. Patrzę to na Diega, to na Leona. Każdy milczy.
-Przywitalibyście się, dżentelmeni dwudziestego pierwszego wieku. - wzdycham, podchodząc do stanowiska młodszego Verdasa.
-Dzień dobry, panno Castillo. - szczerzy się starszy. Puszczam mu oczko, a brunetowi kładę niebieski pendrive na biurko. Spotykam się z jego wzrokiem. Zielone jak dżungla oczy świdrują mnie od góry do dołu. Kręcę głową śmiejąc się cicho.
-Pliki dla ciebie, wybacz, że z lekkim opóźnieniem. - mruczę, po czym oddalam się od Verdasa.
-Dziękuję. - słyszę za plecami. Dźwięk jego głosu przyprawia mnie o dreszcze.
-Diego. - odwracam się do szatyna, który momentalnie kieruje swoją całą uwagę na mnie. -Francesca jest u mnie w gabinecie, wpadnij do niej jak chcesz. - mówię. Przyjaciel skina głową w odpowiedzi, wymieniając się dziwnym spojrzeniem ze swoim bratem. Zerkam na obu z osobna, lecz po chwili opuszczam ich biuro. Dziwne, że Federico nie było. No cóż, pewnie wyszedł wcześniej.
-Ludmiła, masz dla mnie te dokumenty, o które prosiłam cię rano? - pytam nie odrywając wzroku od ekranu komputera, ostatnio mamy więcej pracy niż normalnie. Firma Verdas Inc. wspina się po szczeblach na sam szczyt.
-Mam, są tutaj. - podnosi i podaje mi je do ręki.
Francesca siedzi wygodnie na skórzanej kanapie i bawi się telefonem, jest w niego tak zapatrzona, jak ja i Lu w laptopy. Ale to nasza praca, a u niej to zupełnie co innego. Zerkam na blondynkę, myśli o tym co ja.
-Fran? - wyrywam przesłodzonym głosem. -Nie ładnie tak przeszkadzać Diego w pracy, jeszcze opieprz dostanie. - śmiejemy się z Ferro. Włoszka unosi wzrok spod telefonu i gromi nas wzrokiem.
-Skąd wiesz, że piszę z Diego?
-A nie? - wtrąca się uśmiechnięta Ludmiła.
-Nie mów mi, że zdradzasz Verdasa, on ci tego nie wybaczy. - mamy niezły ubaw z niewinnej Włoszki.
-Małpy. - syknęła.
-Też cię kochamy.
Do naszego królestwa wchodzi nagle mężczyzna, o którym właśnie rozmawiałyśmy. Wymieniam się z brązowooką współpracowniczką zadowolonym spojrzeniem. Diego patrzy na każdą z nas z osobna, lecz główną uwagę poświęca swojej dziewczynie.
-Tak to się pracuje, dziewczyny? Po drugiej stronie was słychać. - oznajmia nam szatyn, po czym siada obok Caviglii i obejmuje ją ramieniem, całując ją delikatnie w policzek.
-Tak to się pracuje? - kpi Ferro, obserwując zakochaną dwójkę. -Zamiast siedzieć przy papierkach to do dziewczyny się przychodzi, obściskiwać mu się zachciało. - dusimy w sobie śmiech.
-Z kim ja muszę pracować... - wzdycha Verdas.
-Z nami.
-Niestety. - burczy pod nosem, Fran wtula się w jego tors.
-Widzisz kochanie, jakiego masz cudownego chłopaka? Poświęca się dla ciebie i wytrzymuje z tymi wrednymi żmijami. A na dodatek jest najlepszym okazem w Los Angeles. - całują się. Odwracamy z Lu wzrok.
-Wiesz co Diego? - mówię, gdy już się od siebie odkleili. -Znalazłabym przystojniejszego.
-Ojj ja też. - dodaje moja współlokatorka.
-Nie słuchaj ich skarbie. - wtrąca Fran.
-Złośliwce. - warczy uśmiechnięty szatyn.
Do biura nagle wpada nam Federico, a zaraz za nim drugi Verdas. Wraz z blondynką wracamy do swoich obowiązków, nagle przestało być zabawnie. Dlaczego on wszystko psuje?! I nie myślę tu o Fede, bo jego bardzo lubię.
-Ohh... Dobrze, że przyszliście, bo te dwie małpy są złośliwe i wredne, nie potrafią zaakceptować naszego szczęścia. Prawda Francesca? - skarży się Diego. Tłumię śmiech. Włoszka w odpowiedzi przewraca teatralnie oczami.
-Violetta. - słyszę donośny głos młodszego Verdasa. -Moglibyśmy porozmawiać? - pyta, a ja momentalnie czuję na sobie wzrok całej reszty.
-Chyba nie mamy o czym. - rzucam twardo.
-Chyba jednak mamy. - patrzę na Ludmiłę, skina, bym poszła.
Niezbyt zadowolona wstaję z fotela i wychodzę z tego pomieszczenia. Brunet udaje się za mną.
-Do mojego gabinetu. - mówi.
-My nie mamy o czym ze sobą rozmawiać, Leon. - syczę, zajmując jego miejsce przy biurku. Zakładam nogę na nogę i przyglądam się widokom za szkłem, które dzieli mnie od reszty świata.
-Wręcz przeciwnie. Unikasz mnie, a potem przychodzisz i udajesz, że nic się nie stało... Na dodatek Jesteś...
-Jestem jaka? - odwracam się, by spojrzeć mu w twarz.
-Jesteś sobą. Manipulującą, egoistyczną i cholernie pociągającą sobą. - lustruję go wzrokiem, przetwarzając każde słowo, które wypowiedział w moim kierunku.
-Dalej będziemy się w to bawić? Nie mam zamiaru być twoją przyjaciółka i udawać, że nic się nie dzieje!
-To co się dzieje, wytłumaczysz mi? - stajemy naprzeciwko siebie.
-Właśnie to co słyszysz, my nie potrafimy ze sobą rozmawiać. Nie potrafimy być blisko siebie, bo zaczynają się te wszystkie gry. To jest toksyczne. Nie tylko dla nas, ale też dla naszych przyjaciół. - mówię, unosząc lekko ton głosu. Brunet przygląda mi się przez chwilę. Chwilę później gwałtownie się odsuwa i uderza pięścią w ścianę. Stoję nieruchomo, obserwując każdy jego najmniejszy ruch.
-Uspokój się.
-Po co? Wszystko i tak się pieprzy. - patrzy na mnie, a w oczach ma smutek, złość i coś, czego nie potrafię opisać ani zrozumieć. Odwraca się do mnie plecami.
Nie mogę się powstrzymać i podchodzę do niego. Obejmuję, opierając podbródek na jego ramieniu. Verdas odwraca się i zamyka mnie w żelaznym uścisku. Do głowy uderza mi zapach jego nieziemskich perfum - moje ulubione. Trzyma mnie tak, jakby nigdy w życiu nie chciał mnie puścić. Leon, to nie ma sensu, nie utrzymasz mnie przy sobie. - myślę. Nie mogę mu tego powiedzieć, to cholernie trudne i zaboli nas oboje.
-Spokojnie. - mruczę mu do ucha, podnosząc jedną rękę na wysokość jego szyi. -Nie rób tak nigdy więcej. Nie jesteśmy tu sami, twoi rodzice mogli zareagować.
-Gdyby cię to obchodziło... - rzuca, gdy odrywamy się od siebie.
-Za taką mnie masz?
-Za taką ty siebie masz.
Od autorki: Ciężko było wam dobić te dziesięć komentarzy, a sądząc po wyświetleniach... no cóż :) Rozdział jest, a ja nie zamierzam dawać wam limitów komentarzowych - bo anonimowe komentarze... ja dziękuję za wszystkie miłe słowa w moim kierunku, naprawdę to doceniam, ale to trudne, zrozumieć niektóre rzeczy. Rozdziały albo będą się pojawiać, albo nie... Wasz wybór - bo uwierzcie mi, ja mam swoje wakacje i swój cenny czas - który poświęcam temu blogu, ale tworzę go i ja i wy. Chciałam to tylko podkreślić. Dobrej nocy ;) Hope.
jak zwykle cudowny. Proszę cię nie odchodź i pisz dalej dla nas. Są osoby które uwielbiają twojego bloga, zrób to dla nas i nie zostawiaj nas. Może nie dużo osób wchodzi ze względu na to że twojego bloga ciężko znaleźć więc może pomysł nad jakąś reklamą bloga żeby wszyscy się o tobie dowiedzieli
OdpowiedzUsuńDziękuję za miłe słowa, ale nie miałam w planach odchodzić.
UsuńPo prostu chciałabym odrobinę wsparcia, z waszej strony :)
To tyle.
Hope
Wrócę na pewno :** i do poprzedniego też :**
OdpowiedzUsuńCudowny <3
OdpowiedzUsuń