Rozdział 15: Spotkanie po latach.


          Deszcz. Kolejnego dnia w całym Los Angeles padał deszcz. Siedziałam właśnie w taksówce i odpisywałam na SMS-a Ludmile. Dlaczego w taksówce? Przecież mam szybkie, cudowne auto... I przede wszystkim drogie, ale niestety nie chciało odpalić. Ten dzień zapowiada się dosyć nieciekawie. Gdy zauważyłam, która jest godzina, myślałam że ten kierowca wyleci przez okno, jeśli nie zacznie jechać szybciej. Spóźniłam się już dziesięć minut do pracy, a w mieście korek! Bo dlaczego nie. Ludmiła ma do pracy na godzinę później, bo Diego ma inną sprawę do załatwienia i to ją zwalnia z godziny pracy. Leon niestety nie funduje mi takich dogodności. Oparłam się o drzwi samochodowe, stukając co jakiś czas szpilkami o podłoże. Jeśli spóźnię się bardziej Leon będzie wściekły. I mam nadzieję, że jego rodziców nie ma jeszcze w firmie. Jest dwanaście po ósmej. Już czekam na minę młodszego Verdasa, gdy zobaczy mnie w drzwiach firmy. 
   -Spokojnie panno Castillo. - słyszę donośny głos kierowcy. Skąd on mnie do cholery zna? Szybko domyślam się, że zareagował na moje nerwowe stukanie szpilek. Zerkam nieco przerażona, a zarazem zdziwiona na mężczyznę. 
   -Zna mnie pan? - pytam nieco zmieszana, uspokajając się odrobinę. 
   -Oczywiście. Pracuje pani w firmie państwa Verdasów. - Ahh... no tak, bo przecież skąd mógłby mnie znać, jeśli nie z wielkiej sieci firm rodziców moich przyjaciół. 
   -Racja. - odparłam, spoglądając na samochody jadące po drugiej stronie. -Przepraszam, mógłby pan się pośpieszyć? Jestem już spóźniona. 
   -Przykro mi, nie mogę nic zrobić. Na ulicy zrobił się niezły korek, nie wiem ile zajmie nam dojechanie na miejsce. - wzdycham głośno, podpierając głowę ręką. Niech mi ktoś powie, że to tylko zły sen i zaraz się obudzę w swoim łóżku. A na zegarku będzie godzina szósta i deszcz nie zaatakuje całego LA. Marzenia...



          Pół godziny. Tylko tyle się spóźniłam do pracy. Wpadam nie całkiem sucha do firmy, słyszę donośne "Witam Violu" lub innym razem "Dzień Dobry". Odpowiadam szybko i w pośpiechu wchodzę do windy, którą przemieszczam się na kilka pięter wyżej. Gdy wreszcie jestem na piętrze, gdzie znajdują się gabinety sekretarek, mój i Ludmiły oraz braci Verdas biegnę do swojego, by zostawić rzeczy. Wchodzę. Jest pusto, Ludmiły jeszcze nie ma. Zostawiam swoje rzeczy na skórzanej pikowanej kanapie. Poprawiam szybko wygląd i w tempie natychmiastowym kieruję się do biura Verdasów. Pukam. Słyszę ciche "proszę". Otwieram powoli drzwi i przekraczam próg królestwa Leona i jego brata. Pierwsze, co widzę to brunet opierający się o swoje biurko. Patrzy na mnie, a potem na zegarek, umiejscowiony na ręce. Cholera, czekał na mnie. Zamykam za sobą drzwi i zerkam na przyjaciela. 
   -Spóźniłaś się. - upomina mnie, w ogóle nie zmieniając swojej postawy. Stoję jak słup wbity w ziemię. 
   -Nie spóźniłabym się... Ale po pierwsze samochód nie chciał mi odpalić; po drugie pada deszcz i całe Los Angeles swoi w wodzie; po trzecie musiałam jechać taksówką i to w korku! Widzisz jak ja wyglądam? - mówię, bulwersując się przy tym nieco. Ten śmieje się cicho. -Co cię tak bawi? - syczę. 
   -Twoje historie zawsze są takie ciekawe... - wzdycha Verdas. 
   -Oryginalne. 
   -Po pierwsze; wyglądasz dobrze. Po drugie; mogłaś do mnie zadzwonić, przyjechałbym po ciebie. - przekręcam lekko głowę w bok, ze swoją złą miną. 
   -Teraz mi to mówisz? - kpię, podchodząc do biurka. Biorę do ręki jakieś papiery, lecz zaraz wszystko upuszczam. Co się ze mną dzieje? Leon łapie mnie za dłoń. Zmusza bym na niego spojrzała. Nagle widzę go obok siebie. -Nie wiem co mi się dzieje dzisiaj. 
   -Uspokój się, jasne? To chyba nie jest twój najlepszy dzień. - zauważa brunet. Kiwam lekko głową w potwierdzeniu. -Potrzebujesz czegoś? 
   -Mhm. - mruczę. -Przytul mnie, mocno. - proszę. Verdas spełnia moją prośbę. Po chwili znajduję się już w jego ramionach. Wdycham te nieziemskie perfumy i wreszcie czuję się spokojna. Chyba tego naprawdę teraz potrzebowałam. Przymykam oczy i nie czuję nic. Żadnego zmartwienia, nie czuję że znowu mam problemy, albo choćby że kochany Verdas nie wybaczy mi tego spóźnienia. Zawsze cenił sobie punktualność. Tylko, że mnie ten korek zmusił do spóźnienia. 
   -Nie darujesz mi tego spóźnienia, prawda? - pytam cicho, gdy wreszcie się odsuwamy. 
   -Nie ma mowy. Zostajesz za to po godzinach w pracy. Masz odrobić to pół godziny. - wzdycham cicho, myśląc o nocy spędzonej w pracy. To tylko pół godziny, ale jednak dużo. -I nie wzdychaj, tutaj punktualność jest priorytetem. - patrzę na niego jak na idiotę, lecz zaraz po tym siadam na jego stanowisku i przysuwam sobie dokumenty. Biorę długopis i zabieram się za podpisywanie papierów, które przyniosła sekretarka. 
   -Violetta nie żartuję. Nie możesz się spóźniać. Gdyby zwołali nam zebranie w firmie, a ciebie by nie było... Wyobrażasz sobie jaki zły byłby mój ociec? - przewracam oczami. Opieram się o fotel, czując bezradność wobec tego człowieka. 
   -Ale nie zwołali zebrania ani nic innego. Poza tym, twój ojciec by mi wybaczył. - stwierdzam. 
   -Ale mogliby. - a ten dalej swoje. Wyjdę z siebie zaraz i stanę obok. Rzucam długopis na biurko i spoglądam na bruneta. 
   -Ale nie zwołali! Poza tym to nie moja wina, że się spóźniłam!
     W momencie gdy to mówię, a właściwie wykrzykuję w stronę młodszego Verdasa do gabinetu wchodzi jego brat. Patrzy na nas, a na jego twarz wskakuje szeroki uśmiech. 
   -Czemu tak krzyczysz Violetta... Co ci zrobił mój braciszek? - pyta zaciekawiony Diego, w tym czasie odkładając swoje rzeczy na ich miejsce w tym biurze. 
   -Spóźniłam się, bo musiałam jechać taksówką a w mieście był straszny korek. Na dodatek pada deszcz i zmokłam. - tłumaczę, stukając paznokciami o biurko. 
   -Ile się spóźniła? - dopytuje starszy Verdas. Zabijam go wzrokiem. 
   -Pół godziny. 
   -Violetta tak nie można, powinnaś być odpowiedzialną kobietą i pracownicą. Takie są zasady. - słyszę. No czy jego już do końca popieprzyło?! To nie moja wina! 
     Wstaję z fotela, zabieram papiery, którymi miałam się zająć i wychodzę z gabinetu. To zdecydowanie nie jest mój szczęśliwy dzień. 



          Po dwudziestu minutach okazuje się, że moja przyjaciółka również się spóźniła. Verdasowie powoli łapią się za głowy. No cóż, przynajmniej nie jestem sama w tym problemie. Siedziałam właśnie z Ludmiłą i dyskutowałyśmy na różne tematy, zajmując się w między czasie robotą papierkową, która jak zwykle należy do nas. Gdy do gabinetu wpadł roześmiany Federico. Wstajemy uśmiechnięte, by przywitać się z gościem. Dziwi mnie jedynie fakt, że on tu jest... 
   -Federico! - blondynka w momentalnym tempie się rozpromieniła. Pomimo kropel deszczu uderzających o okna, zrobiło się milej. -Jak miło że wpadłeś. 
   -Viola, Lu... Was też wspaniale widzieć! - wita nas wesoły Włoch. 
   -Z jakiej okazji te odwiedziny? - pytam. 
   -Przyszedłem z tą moją koleżanką, o której wczoraj rozmawialiśmy. - tłumaczy brunet. 
   -Aaa... Chętnie ją poznam! - no i tyle było Ludmiły w tym pomieszczeniu. Wyszła szybciej niż weszła. Zaśmiałam się cicho pod nosem. Fede uśmiechnął się szeroko i pogonił za blondynką. Odłożyłam długopis, który dotychczas trzymałam w dłoni i ruszyłam za nimi. Wchodząc do gabinetu Verdasów w oczy rzucił mi się Leon. Siedział z Diego na kanapie, a pomiędzy nimi ta koleżanka Federico. Podeszłam bliżej. Szatynka spojrzała na mnie i jakby zamarła. 
   -Violetta? - spytała, podchodząc do mnie bliżej. Zupełnie nie poznałam twarzy. -To ja, Francesca. Już nie pamiętasz? - i nagle jakbym doznała jakiegoś olśnienia. Pamiętam! 
   -Fran. - wydusiłam i rzuciłyśmy się sobie w ramiona. 
   -Tęskniłam Violu. - wyznała Włoszka. 
   -Ja też, nawet nie wiesz jak bardzo. - reszta patrzyła na nas jakby zobaczyli duchy. 
   -A-Ale jak to? Wy się znacie? - wypytywał Federico. 
   -Tak wyszło. Poznałyśmy się kiedyś, gdy Violetta wyjechała z rodzicami na wakacje do Włoch. Spędziłyśmy całe dwa miesiące razem. Nie wierzę, że znowu będziemy mogły się widywać. - mówi dziewczyna. Ludmiła jest w szoku. 
   -Fran, to jest moja przyjaciółka Ludmiła. A resztę już chyba poznałaś... - lustruję Verdasów wzrokiem. Żaden nawet nie drgnął. Ferro siedziała z otwartymi ustami.
   -Miło mi poznać. - wreszcie! Odzyskała mowę!
   -To co, Francesca. Pozwolisz, że oprowadzę cię po firmie? - wyrwał nagle Diego.
   -Chętnie. - zgodziła się Włoszka, po czym zadowolona wyszła z gabinetu ze starszym Verdasem.
     Miejsce Caviglii zajął nasz nowy znajomy. Oparłam się o biurko Leona i spojrzałam na tych troje. Byli kompletnie zszokowani. Ale przecież to nic takiego!
   -O co wam chodzi? - pytam po chwili.
   -Nie wiedzieliśmy... że ją znasz. - odburknęła blondynka, poprawiając kosmyk włosów.
   -W takim razie trzeba zrobić domówkę! - wszyscy patrzymy na Pasquareliego jak na kosmitę. Mamy mnóstwo pracy, a jemu się domówka zamarzyła. -W ten weekend. Po gali. - dokańcza.
   -W weekend się zgadzam. W tygodniu nie ma mowy. Jeśli znowu się spóźnię, Leon pośle mnie do grobu. - stwierdzam.
   -Nie pośle, zajmę się tym.



          Los Angeles w samo południe jest tak zatłoczone i zmasakrowane, że to są chyba jakieś żarty. Natomiast Leon okazał się wspaniałomyślnym szefem i wypuścił mnie na godzinę do kawiarni z Francescą. Trzeba powspominać stare czasy, porozmawiać. Federico został w firmie i pilnuje braci Verdas. Siedzimy z szatynką przy szklanym stoliku i czekamy na zamówioną kawę. Powoli zaczyna się rozchmurzać, deszcz już ustał, dzięki czemu mi ulżyło. Caviglia wydawała się strasznie zamyślona.
   -Francesca. - wzdrygnęła. -Jest okey? Wydajesz się jakaś zamyślona.
   -Tak, wszystko dobrze. Zapewniam. - uśmiechnęła się. Coś ją gryzie. Widzę to.
   -Na pewno? - dopytuję. Ta potwierdza skinieniem głowy.
     Do stolika nagle podchodzi kelner z dwoma gorącymi kawami. Dziękujemy za podanie zamówienia. Mężczyzna odchodzi z szerokim uśmiechem na ustach. Chwila... Czy zamówienia nie przyjmowała kobieta? ...Dziwne. Francesca najwidoczniej pomyślała o tym samym, wyczytując z jej wyrazu twarzy. Bierzemy pierwszy łyk czarnego napoju. Smakuje nieziemsko. Muszę tu zabrać Ludmiłę. Odkładam ostrożnie filiżankę z kawą i spoglądam na starą przyjaciółkę.
   -Diego, to brat Leona, tak? - słyszę nagle. Szczerze mówiąc zdziwiło mnie pytanie, lecz trudno się dziwić. Ona ich nie zna, a przynajmniej nie tak dobrze jak ja.
   -Tak. Dlaczego pytasz? Podoba ci się? - to byłaby cudowna wiadomość, tej małpie przydałby się ktoś taki jak Francesca.
   -Nie nic, po prostu byli do siebie podobni.
   -Rozumiem. - odpowiedziałam. -Ymm.. Słyszałam, że starasz się o pracę jako modelka. Jak ci idzie?
   -Owszem. No cóż, jest trudno coś osiągnąć, zwłaszcza że sto innych dziewczyn również chce to miejsce. Federico bardzo mi pomaga, to dobry przyjaciel. - przyznaje Caviglia. Upijam łyk kawy, zerkając chwilowo na przechodniów na ulicy.
   -Ty i Federico coś?
   -Co? Nie. Jesteśmy dobrymi przyjaciółmi. A poza tym widziałam jak patrzy na Ludmiłę i mam zamiar mu jakoś pomóc. - Federico i Lu? Według mnie wspaniały pomysł. Uśmiecham się promiennie. Szatynka spogląda na zegarek, znajdujący się na nadgarstku. -Viola?
   -Tak?
   -O której miałaś być w firmie? - pyta Włoszka.
   -O piętnastej.
   -Więc mamy pięć minut. Inaczej się spóźnisz. - powiadamia mnie przyjaciółka. Co proszę? Pięć minut? Leon mnie zabije.
   -Cholera. Chodźmy.
     Zostawiłyśmy kawy i wybiegłyśmy z kawiarni.



          Godzina dwudziesta druga trzydzieści, a ja wciąż siedzę przy dokumentach. W firmie już dawno nikogo nie ma. Panuje błoga cisza. Wypełniając kolejne papierki i przeglądając jeszcze inne słyszę tłuczenie szkła. Co do cholery się tam dzieje? W tempie natychmiastowym odkładam pracę. Wybiegam z gabinetu i idę w stronę kuchni. A tam co? Verdas zbiera rozbite szkło z podłogi. Wzdycham głośno, zwracając na siebie jego uwagę. Patrzy na mnie rozkojarzony.
   -Zawiadomię pracowników, że ciebie do kuchni nie można wpuszczać. - mówię kręcąc delikatnie głową, widząc jego zmagania ze szkłem. -Zostaw. - podchodzę i sama szybko to sprzątam.
   -Co ty tu jeszcze robisz? - pyta brunet, wycierając koszulę zaplamioną kawą.
   -Pracuję. Mam jeszcze masę papierów do wypełnienia i przejrzenia. Samo się nie zrobi. - stwierdzam, po czym zabieram mu chusteczki i zajmuję się jego biało-brązową koszulą. Wcześniej była tylko biała. -To trzeba wyprać.
   -Co ja bym bez ciebie zrobił... - uśmiechamy się delikatnie. Przecieram spokojnie zaplamione miejsce. Że też musi być to jego klata. -Nie powinnaś tyle pracować, zlecę sekretarkom żeby wykonały połowę pracy za ciebie.
   -Nie musisz. Sama się tym zajmę. - zapewniam. -A ty co tutaj robisz o tej godzinie? Wszyscy już dawno wyszli.
   -To samo co ty. - to, że zostaliśmy tu sami to zwykła ironia.
   -Koszulę trzeba wyprać. - mówię. -Masz jakąś na zmianę?
   -Tak... Tak, chyba mam. - odparł Verdas, lustrując mnie wzrokiem. Poczułam się dziwnie, ale swobodnie.
   -To idź się przebierz. - pogoniłam go. -Szybko, nie zostanę tu do drugiej, a mam jeszcze pracę.
   -Zostaw tą pracę, musisz kiedyś odpoczywać. - złapał mnie za nadgarstek, gdy już miałam odchodzić. -Odwiozę cię do domu. - zobaczyłam jego szeroki uśmiech na twarzy. I jak tu odmówić?
   -Dobra, ale żeby potem nie było, że nie zrobiłam wszystkiego co miałam zrobić.
   -Przymknę na to oko, ale pamiętaj że wciąż jesteś w pracy, nie na wakacjach. - on się chyba czuje zbyt pewnie w tej roli mojego szefa. Puścił mój nadgarstek. Zerknęłam na niego raz jeszcze, po czym poszłam do swojego gabinetu po rzeczy.
     Pięć minut później, wchodząc do biura Verdasów natknęłam się na Leona, który jak na złość akurat teraz zmieniał koszulę. Przystanęłam przy drzwiach trzymając je lekko. Założył czystą koszulę i na mój pech, odwrócił się. Moim oczom ukazał się jego dobrze zbudowany tors i delikatny uśmiech na twarzy.
   -Długo tu stoisz? - spytał.
   -Dopiero weszłam. - człowieku, nie stawiaj mnie w niezręcznej sytuacji.
   -Pomożesz? - wskazał na koszulę. No jasne, jeszcze mam mu może pomagać z guzikami w niej? Wystarczy, że jestem do tej godziny w pracy i muszę na niego czekać.
   -Jasne.
     Podeszłam do Verdasa, złapałam za końce białej koszuli i zajęłam się zapinaniem jej. Czułam na sobie jego przeszywający wzrok. Mimowolnie wykrzywiłam usta w delikatnym uśmiechu. Usłyszałam jego cichy śmiech.
   -Nie bój się mnie dotknąć. Nie gryzę. - powiedział dotykając mojego podbródka. Zmusił, żebym spojrzała mu w oczy. Co ty chcesz osiągnąć? -Przypomniały mi się czasy gdy bez przerwy się kłóciliśmy w pracy. O wszystko i o nic.
   -Pamiętne czasy. - podsumowałam. -Gotowe. Chodźmy już.

____________________________
 Hey :*
Dzisiaj dłuższy rozdział, tak sobie pomyślałam że czemu im nie napisać dłuższego rozdziału? No i jest :D Cieszycie się? :d Siedziałam nad nim strasznie dużo czasu bo brakowało mi pomysłów i weny. Miał się skończyć inaczej, ale zmieniłam zdanie ;p Zachęcam do komentowania! ;*
Pozdro ;*
`Hope

2 komentarze:

  1. Jak zwykle cudowny nie mogę się doczekać next :)

    OdpowiedzUsuń
  2. cudownyyyyyy :* nie mogę się doczekać następnego niech Leon bedzie z V.

    OdpowiedzUsuń