-
Violetta.
Zignorowałam
cichą prośbę.
Moje
mieszkanie wydawało się takie… inne. Było puste, takie bez wyrazu, pomimo
faktu, iż kompletnie nic się nie zmieniło od momentu mojego wyjazdu. Wtedy było
chyba ładniejsze. Panował w nim bezwzględny porządek. Meble i podłoga prawie
błyszczały, co świadczyło tylko o pracowitości Francesci. Cudowna z niej
istota, pomyślałam, przesuwając opuszkami palców po chłodnej ścianie. Naprawdę
nie czułam się tu swojo, a chyba nie powinno tak być.
Poprawka:
sama nie wiedziałam, jak powinno być.
Płytki
oddech towarzyszył mi od dobrych kilkunastu minut. Czułam swoje zimne ciało,
niemalże lodowate palce i kompletnie pusty wzrok. Wiedziałam, że wyglądam jak
cień siebie i nienawidziłam tego stanu. Nienawidziłam się tak czuć, tak żyć,
tak funkcjonować. A powód całego zamieszania znajdował się za moimi plecami.
Może metr, może dwa.
Odwróciłam
się twarzą do niego. Przechyliłam lekko głowę i przyjrzałam się silnej posturze
mężczyzny, dla którego bezpieczeństwa, oddałam niegdyś swoją wolność; przez
którego miłość, nadal nie potrafiłam sobie ze sobą poradzić. Stał nieruchomo,
obserwując mnie ostrożnie, ale bacznie. Czarna kurtka niemalże zlewała się z
czarną koszulką opinającą jego klatkę piersiową, a ta unosiła się niespokojnie.
Denerwował się. Miał do tego powody. Nie odezwałam się ani słowem od momentu, w
którym Cauviglia podarowała mi klucze do mieszkania. Diego ma przywieźć mi
później ubrania i rzeczy, które zostały u nich w mieszkaniu. Jestem wdzięczna
Fran, że to dla mnie wywalczyła.
Pierwiastek
wolności.
-
Czego ode mnie chcesz, Leon?
-
Zgodziłaś się na rozmowę. Oczekiwałem, że powiesz chociaż słowo, a nie
odezwałaś się odkąd wyszliśmy od Ludmiły i Federico. Wiem, że jesteś wściekła i
zraniona, ale…
Prychnęłam.
-
Leon – przerwałam mu. – Zgoda na rozmowę z Tobą była jedynie pretekstem, żebym
dostała swoje klucze do mieszkania. Diego jest przewrażliwiony, więc chciał,
żebym mieszkała u niego, dopóki nie dojdę do siebie. Ułatwiłeś mi sprawę, a on
nie miał wyjścia, gdy Fran się za mną wstawiła. Powinnam ci podziękować, ale nie
zamierzam tego robić.
Zapadła
cisza.
-
Jesteś zraniona – powiedział Verdas po chwili zastanowienia.
Uniosłam
chłodne spojrzenie.
-
Doświadczyłam w życiu bardzo wiele bólu… Chociaż doskonale o tym wiesz. Niegdyś
byłeś przy mnie. Niegdyś tylko dzięki tobie trzymałam się na siłach. Jeszcze
zanim umarł Carlos.
Pokręcił
głową.
-
Nie rozumiem. Jesteś na mnie wściekła, bo wyjechałem z Natashą? Znalazła nas,
nie wiedziałem co mam zrobić! Musiałem działać impulsywnie, a najlepszym
sposobem było po prostu uspokojenie jej i powrót do domu. – Tłumaczył, ale ja
nie chciałam tego słuchać. Westchnął cicho, spojrzał mi w oczy, jakby chciał,
żebym mu uwierzyła za wszelką cenę. - Chciałem cię chronić.
-
Ja wyjechałam wcześniej.
Uniósł
brew.
- Diego… No jasne. A ja sądziłem, że jesteś
jeszcze z Megan, niczego nie świadoma.
-
Widziałam, jak się kłócicie. Widziałam, jak płakała w twoich ramionach, ale nie
widziałam jak się pakujesz i wyjeżdżasz. Już mnie tak nie było…
-
Natasha jest moją dziewczyną.
Wzięłam
głęboki oddech.
-
Szkoda, że nie pamiętałeś o tym, gdy za każdym razem przekonywałeś mnie, że ci
na mnie zależy, i że zostałeś ze mną tylko dlatego, żebym nie była sama,
zagubiona, żeby mi pomóc. A tak naprawdę chciałeś tylko zaciągnąć mnie do łóżka
i zostawić, gdy sprawy potoczą się za daleko.
Do moich oczu napłynęły łzy. Miałam dość tego
uczucia.
-
Nie takiego Leona znałam i nie takiego kochałam – stwierdziłam z przykrością.
-
Nie chciałem tego – odparł z dezaprobatą w głosie. – Nie pragnąłem tylko
twojego ciała. – Bo Natasha ma lepsze,
pomyślałam od razu. – Chciałem ciebie. Chciałem wiedzieć, czy jesteś bezpieczna
i czy sobie poradzisz, bo niejednokrotnie widziałem jak cierpisz i jak to
cierpienie wylewa się z twoich oczu. Tak jak teraz… Violetta, chciałem ci pomóc,
bo mi na tobie zależało i zależy! – Zrobił krok w moją stronę, a więc ja się
cofnęłam. To był odruch, lecz prawidłowy. – A ty się mnie boisz.
Mam swoje powody do
strachu.
-
Nie jestem zraniona, bo jesteś z Natashą i z nią odjechałeś. Nie jestem zła, że
to ją kochasz, Leon… Jestem
wściekła, bo pozwoliłeś mi uwierzyć, że ci zależy. Pozwoliłeś mi patrzeć i
widzieć, że obchodzi cię, co się ze mną dzieje. – Ściszyłam głos. – Z twoją
pomocą uwierzyłam, że może być lepiej, że nie muszę wciąż żyć
przeszłością. I z twoim wkładem,
złamałeś moje zaufanie. Okłamywałeś mnie przez ten cały czas…
-
Nigdy cię nie okłamałem – stwierdził twardo.
Pokręciłam
głową.
-
Robisz to cały czas. Z resztą nie tylko mnie, ale i Diega, Natashę.
-
Jak mam ci udowodnić, że nie kłamię i że nigdy nie przestało mi na tobie
zależeć? – spytał.
-
Rok po moim wyjeździe napisałam list. Prosiłam cię w nim, żebyś mnie nie
szukał, założył rodzinę i osiągnął szczęście, którego ja nie mogłam i pewnie
wciąż nie mogę ci dać. Prosiłam, bo cię kochałam i chciałam, żeby chociaż jedno
z nas cieszyło się z życia. Zdobyłeś Natashę, szczęście i nową miłość
jednocześnie. Chcesz wiedzieć, co robisz teraz? Zdradziłeś ją – ze mną,
okłamujesz ją – przeze mnie, zostawiłeś ją na kilkanaście dni i okłamałeś,
znowu – przeze mnie. Ty nie widzisz kim jesteś…
Podszedł
do mnie i spojrzał mi w oczy, po czym równie chłodną dłonią jak moje, dotknął
mojego policzka zewnętrzną jej stroną. Zmarszczyłam brwi. Znowu to robił.
-
Jeśli ja kogoś okłamuję poza Natashą, to tylko siebie – powiedział cicho. A ja
milczałam, przerażona i przeświadczona tego, na co prawdopodobnie mu pozwolę.
Byłam słaba i zraniona, co było niezmienne już od bardzo długiego czasu. –
Ślepo wierzyłem, że Natasha pomoże mi wymazać ciebie z pamięci. Pozwoli mi przestać cię kochać. Ale wiedziałem,
że to było jedno wielkie kłamstwo, alternatywna rzeczywistość, która nigdy
miała się nie wydarzyć. Wiedziałem to już w momencie, w którym wysiadłaś z
samochodu Diega i powiedziałaś, że jego kłamstwa były twoimi, żebym nic mu nie
robił. Stanęłaś w jego obronie, chociaż wcale nie musiałaś. Nigdy bym go nie
uderzył, chociaż on chętnie by to zrobił przez wzgląd na ciebie. Jest dla
ciebie cudownym przyjacielem i opiekunem. Takim, którym ja nigdy nie mógłbym
być. Już wtedy wiedziałem, że nic nie pójdzie torem, który obrałem, gdy
poznałem Nat. I wcale nie chcę jej okłamywać, ale nie potrafię jej powiedzieć,
że nie mogę z nią być, bo jest wspaniałą przyjaciółką i jest dobra, ale… nigdy
nie będzie tobą.
Jak wielką idiotka
się stanę, jeśli pozwolę mu znowu zaćmić umysł tymi pustymi słowami?
Serce
wołało: pozwól mu zostać.
Umysł
krzyczał: on znowu doprowadzi cię do łez.
A
ja… byłam zagubiona.
Pozwoliłam
mu patrzeć mi w oczy i czytać z nich, jak z otwartej książki.
-
Nie wiesz, co robisz.
-
Masz rację.
Zacisnęłam
zęby.
Był
tak blisko.
Niebezpiecznie.
Zamknęłam
oczy, miałam tego dość.
-
Powiedziałeś, że ją kochasz. Jeśli ją kochasz, wyjdź – poprosiłam, lecz dodałam
mocniejszym tonem: - I nigdy więcej nie wracaj.
Pokręcił
głową.
-
Jeśli faktycznie wszystko słyszałaś, a przynajmniej końcówkę, zapominasz, że
Natasha chciała, abym powiedział, że ciebie nie kocham. Nie powiedziałem jej,
że cię nie kocham. Powiedziałem to jej, ale człowieka można kochać na wiele
sposobów, Violetta. Wiem, że cholernie cię ranię. Wiem i przepraszam… -
Odsunęłam się od niego, spojrzałam badawczo. Nie chciałam mu wierzyć. Nie
chciałam go nawet słuchać. Wszystkie słowa wypowiedziane z jego ust wydawały
się mylne, fałszywe. Otuliła mnie nieufność. Czułam ją w kościach i we krwi. –
Nigdy nie okłamałem cię, mówiąc, że mi na tobie zależy.
-
Kłamca – szepnęłam.
W
oczach pojawił się ból.
-
Violetta, ja nigdy…
Nie
dokończył. Tak mocno uderzyłam go w policzek, że aż zapiekła mnie ręka. Nie
patrzył już na mnie, a ja i tak wiedziałam, że to zbyt mało. Że tak naprawdę to
nie powinnam go wcale wpuszczać do tego mieszkania. Powinnam była zamknąć mu
drzwi przed nosem.
-
Nie pozwolę się więcej skrzywdzić. Nie tobie, Leon. Nie człowiekowi, który
twierdził, że najbardziej mu zależy na moim szczęściu.
-
Jesteś zraniona.
-
Owszem, jestem. A ty się powtarzasz.
-
Vilu, proszę.
-
Nie proś – warknęłam. – Wyjdź.
Zerknęłam
na drzwi za moimi plecami.
Nie
mogłam już go słuchać.
Nie
potrafiłam.
Wiedziałam,
że jeśli Leon zostanie tu jeszcze chwilę, w końcu się poddam. W końcu się
złamię.
Nie
mogłam na to pozwolić.
-
Ryan Gale? – Diego uniósł wysoko brew. – To nie jest ten gość, z którym
prawdopodobnie wylądowałaś w łóżku po tej pamiętnej imprezie?
Skrzywiłam
się, mieszając słomką sok pomarańczowy, wbiłam wzrok w rzeczywistość za szkłem
oddzielającym od niej kawiarnię. Ludzie szli, rozmawiali ze sobą bądź przez
telefon, odcięci od realizmu w jakim się znaleźli, jakby nie chcieli zauważyć
nadchodzącej jesieni i żółknących liści; dzieci, które bawiły się na chodnikach
pierwszymi spadającymi liśćmi. Nawiedziło mnie nieprzyjemne wspomnienie po
słowach przyjaciela. Przebiegł po mnie chłodny dreszcz, wstrętny.
Ale
było gorzej…
-
Mówisz o imprezie, na której zostawiłeś mnie na pastwę losu?
I
znów ten szyderczy uśmiech, niemalże niewinny.
-
Jakim cudem ten chory gość stał się twoim szefem? – spytał, zmieniając temat. –
Swoją drogą, już mnie wcale nie dziwi, że tak szybko znalazłaś pracę. –
Kopnęłam go w kostkę pod stołem. Zasyczał. – Ała!
Przechyliłam
głowę.
-
Leon nie daje mi spokoju od tej pieprzonej rozmowy. Musiałam znaleźć sobie
jakieś zajęcie. Siedzenie w domu doprowadza mnie do dzikiej rozpaczy, a wy
macie swoje problemy.
-
„Dzikiej rozpaczy” – powtórzył moje słowa, upiłam trochę soku. Pyszny. –
Ciekawe stwierdzenie. A propo, rozmawiałem z Verdasem. Wyrzuciłaś go z domu. Nie
ładnie tak po chamsku wyrzucać kogoś za drzwi, kiedy usiłuje przeprosić. –
Uniosłam brew, jakby był przeciwko mnie. Znał tą minę. – I wcale go nie bronię!
Wiem, że cholernie cię zranił i ty doskonale wiesz, że chętnie bym go za to
powiesił, ale do więzienia mi się nie spieszy, do grobu również… Vilu, facet ma
prawo do wytłumaczenia swoich idiotycznych i czasem lekkomyślnych zachowań. Kobiety
to królowe impulsywności i improwizacji, ale my też mamy swoje słabsze momenty.
-
Nie obrażaj kobiet.
-
Hola, nie obrażam. – Uniósł dłonie w geście kapitulacji. – Ja tylko delikatnie
ci tłumaczę, że może nie zrobiłaś bardzo racjonalnie, wyrzucając go z domu.
-
Nie broń go.
-
Kurde, ostra jesteś. Ciężko cię przegadać.
-
Próbuj dalej – zachęciłam go, zdając sobie sprawę z jego klęski.
Upiłam
odrobinę soku.
-
Facet jest… cóż, podłamany. Może mogłabyś z nim porozmawiać? Dać mu szansę?
-
Uparłeś się – stwierdziłam twardo i otwarcie. – I co, mam go zaprosić do
swojego mieszkania, zrobić herbatę albo kupić wino, usiąść na kanapie i z
uśmiechem na ustach słuchać kolejnych kłamstw? Podziękuję. Ledwo sobie radzę. Przeze
mnie okłamuje Natashę.
-
Przecież nawet jej nie lubisz.
-
To prawda, ale zasługuje na szczerość. A ja nie jestem taką suką, żeby iść do
niej i rozwalić mu związek, który, swoją drogą, sam rozwala na własne życzenie.
-
Nie należysz do bezkompromisowych kobiet… - Westchnął. – No dobra. Zrobimy tak…
- Złożył dłonie jak do modlitwy. Czekałam na apokalipsę. – Quiz. Ja ci zadam
parę pytań, a ty odpowiesz mi zgodnie z prawdą i tylko prawdą. I nie warcz na
mnie, że go bronię, to nie będą moje słowa, a jedynie pytania. Okay?
Skinęłam
niepewnie głową i skrzyżowałam ręce na klatce piersiową.
Rozpoczęła
się apokalipsa.
-
Dlaczego go zostawiłaś, gdy Michael zagroził jego życiu?
-
Bo go kochałam.
To będzie boleć.
Diego, nie idź dalej…
-
A on okłamuje Natashę, bo twierdzi…?
-
Że mnie kocha i mu zależy. Diego, te pytania są bezsensowne.
-
Wcale nie. Dobra, następne: Ile lat był okłamywany przez ciebie i mnie, kiedy
twierdziłem, ze nie żyjesz, a sama zabraniałaś mu się odszukać.
-
Jakiś czas… - odparłam z irytacją.
-
Myślisz, że byłby jakiś sens w tym, żeby ryzykować swój udany związek z Natashą,
żeby jeździć i martwić się kobietą, która trzyma go na dystans, boi się i wcale
nie chce się w cokolwiek pchać? Myślisz, że miałoby sens tłumaczyć się jak
wtedy, gdy go przyłapała? Czy według ciebie ryzykowałby, może świetną
przyszłość z dobrą kobietą, tylko by okłamywać cały świat, a przede wszystkim
ciebie i ją?
-
Nie.
-
Według mnie, jeśli któraś z was jest okłamywana, to nie jesteś nią ty.
Westchnęłam.
-
Nie rób mi tego, Diego.
-
Leon zachował się źle, ale zasługuje na jeszcze jedną szansę.
-
Każda kończy się źle.
-
Jesteś uprzedzona.
-
Miałeś mi pomóc!
-
Pomagam – uparł się. – Jeśli się z nim nie pogodzisz, nigdy nie pogodzisz się
sama ze sobą, a później przyjdzie rozpacz i żal, że mogło się to potoczyć
inaczej. Teraz jeszcze wszystko skomplikuje się przez Palanta Gale’a.
-
Co on ma do tego wszystkiego?
-
Wylądowałaś z nim w łóżku. Nie licz, że to nie będzie miało swojego odzewu.
Poza tym, czy nie chciał się czasem z tobą umówić? – Milczałam. – Tak sądziłem.
Pchasz się w kłopoty.
Zawibrował
telefon na stole. Przyszedł mi SMS. Chwyciłam telefon i odblokowałam ekran, a
tam pojawiła się wiadomość od Leona Verdasa:
„Porozmawiajmy,
proszę.”
Kolejna
z wielu.
-
Rób jak mówię – powiedział Diego spokojnie. – Jeśli pożałujesz, zafunduję ci
wakacje z dala od nas i tego wszystkiego na tydzień. Więcej nie posłuchasz
moich rad, jeśli sama nie uznasz ich za stosowne. Co ty na to?
Odetchnęłam
głęboko.
Zagryzłam
dolną wargę.
Super rozdział! Czekam na kolejny����
OdpowiedzUsuńChyba.. Leonetta is coming *-*
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział ♥