14. Dystans


Pogładziwszy dłońmi ramiona okryte beżowym swetrem, oparłam jedno z nich o jedną ze stron łuku ściennego prowadzącego do kuchni. Tam właśnie przebywało źródło mojego zainteresowania. Już na górze dobiegł mnie zapach jajecznicy smażonej na maśle. Teraz ten sam zapach przyprawiał mnie niemalże o mdłości, ponieważ byłam głodna jak wilk. Nie pamiętałam już kiedy ostatnio jadłam. Mój własny uniwersalny – jeden z wielu – akt masochizmu. Stanie tutaj i patrzenie na Leona robiącego śniadanie również nim było, lecz w innym sensie. Przez niego to było trudniejsze, gorsze w pewnym sensie. W gardle pojawiła się gula wielkości kamienia, czasem nawet wstrzymywałam oddech – automatycznie. Nie zauważył mnie, odwrócony twarzą w stronę patelni, umożliwiając mi jednocześnie obserwowanie precyzyjnych ruchów, całych pleców i pozwolił mi również fantazjować. Fantazje miały tytuł „1000 sposobów na drogę do piekła za wszystkie grzechy popełnione wraz z panem Leonem Verdasem podczas nieobecności jego dziewczyny”
Autentycznie… wcale nie był taki optymistyczny. Z jednej strony napadała mnie myśl, że przecież i tak już mam się za potwora, po cholerę to zmieniać i odpuszczać sobie takie przyjemności, bo byłam pewna myśli, że z łatwością zaciągnęłabym go do łóżka. Tak, jak on zrobił to ze mną ponad tydzień temu. A ja się poddałam. Z drugiej zaś strony coś we mnie już nie chce ranić i słyszeć krzyku w swojej głowie, mówiącego, że jestem najgorsza na świecie, że nie ma dla mnie odkupienia. Zaciągając Verdasa do łóżka popełniłabym ten sam błąd ponownie. Ten sam błąd, który podwójnie zrani Natashę.
Nie, nie przepadam za nią, ale wiem co to znaczy go stracić.
A teraz zastanowiłam się jakim cudem moje myśli od jajecznicy dobiegły aż do seksu z Verdasem. Zdecydowanie, on musi stąd zniknąć. Nie po to od niego uciekałam, żeby gonił mnie po jakichś lasach czy jeziorach. Nie chciałam go tu – właśnie nie jego.
Odetchnęłam głęboko, wbijając wzrok w podłogę. Wystarczy obserwowania go.
Ale zdaje się, że był czujniejszy niż sądziłam:
- Długo będziesz tak mnie obserwować bez słowa? – Odwrócił się z delikatnie skwaszoną miną, mimo wszystko intrygującą na tyle, bym studiowała jego twarz kolejne sekundy.
Odebrało mi mowę.
- Nie powinieneś tutaj być – mruknęłam pod nosem, ale usłyszał, bo uniósł brew w akcie odpowiedzi. Tego właśnie się spodziewał. I tak, to też zauważyłam po zachowaniu. – Chciałam być sama.
- Właśnie dlatego przyjechałem. – Odwrócił się i nałożył na talerz porcję jajecznicy. Pachniała fantastycznie, ale teraz bardziej interesował mnie jej autor i jego zdanie. – Długo prosiłem Diega o adres, już myślałem, że mi się nie uda, bo był niezłomny… Do czasu, aż zasugerowałem, że jeśli pojechałaś tutaj sama, nie wzięłaś wiele rzeczy i zabroniłaś się kontaktować, to na pewno kierował tobą czysty masochizm. Musiałaś się ukarać, tego – jak mniemam – nauczył cię Michael. – Przysunął talerz z jedzeniem na wyspę kuchenną i położył obok widelec, a później wzrokiem wskazał krzesło barowe, ale go zignorowałam. Zaciekawiła mnie wysunięta teza. – A skoro kierował tobą masochizm, na pewno nie myślałaś o jedzeniu. Diego jeździł twoim samochodem, więc wiedział ile masz paliwa do wykorzystania. Instynktownie założyliśmy, że chcąc jak najszybciej wyjechać, nie pojechałaś na stację zatankować. Jeśli dojechałabyś na miejsce i zobaczyła, że nie ma nic do jedzenia, albo pojechałabyś je kupić do sklepu kilkanaście kilometrów stąd i zapewne brakłoby ci paliwa na powrót do domu bądź tutaj, albo w ogóle zrezygnowałabyś z jedzenia, bo znając ciebie – to możliwe. I jak się okazało, bardzo trafne.
Byłam w szoku.
- Nie sądziłam, że jestem aż tak przewidywalna.
- Bo nie jesteś – powiedział spokojnie. – To były tylko moje założenia, wcale nie chciałem mieć racji. Nie wiedziałem czy pomyślałaś o jedzeniu albo o paliwie, chciałem tylko przekonać Diega, żeby podał mi adres. Nic nie jest dla niego bardziej niepokojące niż to, że możesz się głodzić albo cierpieć w samotności, tylko że zajęty Francescą, postanowił uwierzyć w twoje idealne kłamstwa, że sobie poradzisz. Sam chciał jechać, bo nie wiedział co będzie gorsze: jeśli ja się tu pojawię, czy jeśli on to zrobi. Wiedzieliśmy, że ja byłem gorszą opcją, ale odpuścił drugą godzinę dyskusji. – Spojrzał na mnie badawczo, bo milczałam. Nie wiedziałam, co mam mu powiedzieć, a tym bardziej odebrało mi ochotę na jedzenie. – Zjesz w końcu? Pojechałem rano na zakupy.
- Spałeś w nocy?
Obserwując go, zauważyłam zmęczone oczy, ale w pewnym sensie dodawały mu uroku. Dobrze wiedziałam, kiedy spał, a kiedy wolał odpuścić sobie sen. Nie wiedziałam tylko dlaczego, przecież w domu oprócz kanapy było trzy łózka dwuosobowe. Dwa, nie licząc tego, na którym spałam ja.
- Nie – odparł zgodnie z prawdą. Uniosłam brew. – Doglądałem cię co jakiś czas, a poza tym po tym jaką cię zobaczyłem, jakoś nie miałem ochoty się kłaść. Wiem, że nie powinienem tutaj być, ale jak dowiedziałem się, gdzie pojechałaś i po co, nie mogłem wysiedzieć w miejscu.
Nie słuchaj go, nie słuchaj…
Takie słowa budziły tylko nadzieje… na cokolwiek. Nadzieja bywała złudna i raniąca. Nie chciałam sobie jej stwarzać ani musieć z nią żyć. Nie, podczas gdy Leon wciąż był poza moim zasięgiem.
- Domyślam się, że Natasha nie ma pojęcia, gdzie jesteś, więc co jej powiedziałeś?
- Wyjechałem do rodziny.
- Dlaczego jej nie zabrałeś?
Przetarł oczy palcami. Doskonale wiedział, że sprawdzam jakim jest kłamcą, i czy miała podstawy mu uwierzyć. Może nie tylko ja umiem tylko świetnie kłamać, kiedy tego wymaga sytuacja.
- Jest za wcześnie, by ją poznali, a moja rodzina jest staroświecka.
- Uwierzyła w to? – Zdziwiłam się.
- A widzisz ją gdzieś tutaj?
Zamknął mi usta.
Przełknęłam ślinę i  jednocześnie stwierdzając kapitulację, odwróciłam się na pięcie, chciałam wyjść zaczerpnąć świeżego powietrza. Na chceniu się skończyło, bo po zaledwie dwóch krokach poczułam na nadgarstku mocny uścisk. Nie szarpnął mnie, ale mocno odczułam jego dłoń.
- Zjedz, póki ciepłe. Później wyjdziesz, będziesz robić co tylko chcesz. – Dotknął dłonią mojego policzka, a ja już poczułam się gorzej. Poczułam, że to jest coś złego – ja i on. To było złe i toksyczne. Złapałam zielone tęczówki i momentalnie spuściłam wzrok. – Violetta, jesteś słaba i wyczerpana.
- Nie rób tego – szepnęłam, odrzucając wszelkie jego starania.
- Nie rozumiem.
Pokręciłam głową.
- Nie zachowuj się, jakby ci na mnie zależało. Nie martw się, jakbyś miał do tego prawo. Nie staraj się na mnie wpłynąć, jakby co najmniej miało ci się udać. I nie zbliżaj się do mnie w ten sposób, jakby to miało się dobrze skończyć. Oboje dobrze wiemy, że zawsze kończy się tragicznie.
Zmarszczył brwi, jak gdyby coś do niego dotarło.
- Boisz się mnie.
- Nie ciebie – sprostowałam. – Tego, na co ci pozwolę. Sam powiedziałeś, że jestem słaba, ja dodaję, że szczególnie, jeśli chodzi o ciebie, więc nie zmuszaj mnie do okazywania słabości. Wiesz, że tego nienawidzę… Nienawidzę być bezsilna jak w tym momencie – dodałam szeptem. – Dlatego jesteś ostatnią osobą, która powinna ze mną tu być.
Widziałam jak ze sobą walczy. Byłam świadkiem tego zdarzenia nie raz i doskonale wiedziałam na czym polega. Leon taki był: chętnie wykorzystałby fakt, że jestem wobec niego bezsilna i pozwolę mu na wszystko, w granicach rozsądku, ale nie jest typem mężczyzny, który wykorzystuje takie fakty dla własnej satysfakcji czy przyjemności. Pewnie poczeka, aż sama go poproszę, chociaż nie jest do końca pewny, czy to się wydarzy. Pewnie nie wie, co robić.
Przygryzł wargę.
- Muszę się przewietrzyć. Idź zjedz, proszę.
Skinęłam grzecznie głową.
Ani drgnęłam, gdy minął mnie pozostawiając chłodny powiew i wyszedł z domu. Oddychałam głęboko, wpatrując się w miejsce, które pozostawił po sobie puste. Wraz z nim odeszło jego ciepło, świeży oddech po porannym myciu zębów, cień poczucia bezpieczeństwa, którym mnie wypełniał. I przeklinałam się, bo byłam z nim szczera, jak z nikim. Nie powinnam była mówić mu tyle rzeczy, ale z drugiej strony lubiłam patrzeć, jak ze sobą walczy, jak powstrzymuje się i stara trzymać na dystans, gdy mógłby ten dystans ograniczyć do kompletnego minimum.
O Matko…
Ten facet przyprawiał mnie o zawroty głowy.
Zahaczyłam wzrokiem o (jeszcze) ciepłą jajecznicę na wyspie kuchennej i westchnęłam głęboko. Mój brzuch naprawdę był pusty, a ja naprawdę potrzebowałam coś zjeść, ale po tych emocjach, nie wiedziałam, czy dam rade coś przełknąć. Mimo wszystko spróbowałam.


Przeglądanie albumów zdjęciowych mamy przerwał mi dzwonek do drzwi. Świadoma tego, że Leon kolejny raz pojechał gdzieś do sklepu (bardzo starannie trzymał się na dystans), wstałam i poszłam otworzyć. Skoro trafił tu Verdas, spodziewałam się każdego. Ku mojemu zdziwieniu za drzwiami stała kobieta, która opiekowała się tym domem – Megan. Miała średnie blond włosy i taki przyjazny uśmiech, ze spokojem otworzyłam.
- Dzień dobry. Co pani tu robi? – spytałam tak grzecznie, jak tylko potrafiłam.
- Oh, Violetto, nabrałaś kolorów. Już nie jesteś tak blada jak wczoraj. Powinnam zawdzięczać to temu mężczyźnie, którego dzisiaj widziałam? – Rozgadała się. Nie wiedziałam co powiedzieć. – Oj, przepraszam. Przyszłam sprawdzić jak sobie radzisz, kruszynko.
Wspomniałam, że Megan miała pięćdziesiąt lat i technicznie, to mówiła do mnie jak do córki? Znała jednak moją matkę, więc potrafiłam to zrozumieć. Starałam się być miła i nawet ją polubiłam.
- Dziękuję, wszystko jest dobrze.
- Może wyjdziemy na spacer? Porozmawiamy na spokojnie. Chciałabym cię bliżej poznać…
Usłyszałam pomruk samochodu, który chwilę później zaparkował obok domu. Z auta wysiadł Leon zostawiając w samochodzie reklamówki z czymś, cokolwiek kupił. Na jego twarzy malowało się zaniepokojenie pomieszane z zaskoczeniem. Zapewne, tak jak ja, nie spodziewał się gości w takiej okolicy. Megan posłała mu przyjazny uśmiech na powitanie, była bardzo miła.
Była dobra.
- Dzień dobry – przywitał się Verdas w drodze do drzwi wejściowych.
- Witam. Pan opiekuje się Violettą?
Jestem w oczekiwaniu na jego wyjazd, tak przy okazji.
- Można tak powiedzieć.
Zatrzymał się przy mnie, dotknęła mnie jego bliskość. Spojrzałam na niego ostrożnie, wydawał się spięty. Jakby czymś się wcześniej denerwował, nie wspominając o fakcie, że nie przespał przeze mnie nocy. Może Natasha do niego dzwoniła? Może pojechał się z nią spotkać i właśnie wróci? Przez myśl przeszło mi tyle pomysłów, sama nie wiedziałam dlaczego mnie to obchodzi.
- Rozumiem. Violetto, wybierzesz się ze mną? Pokażę ci okolicę. – Zeszła z tarasu i gestem dłoni zaprosiła mnie do towarzyszenia jej w spacerze. Wzięłam oddech, zauważyłam, że Verdas badawczo mi się przygląda.
W sumie mały spacer jeszcze nikomu nie zaszkodził.
- Chętnie.
- Wspaniale! – Ucieszyła się kobieta. Biła od niej dobroć, jakaś radość i empatia. Miło było znaleźć się w jej obecności. Mimo wszystko nie ruszyłam się z miejsca, gdy tak na mnie patrzyła. – Poczekam na ciebie przy jeziorze, Violetto.
Skinęłam głową, a więc Megan oddaliła się powoli.
Mogłam skupić całą swoją uwagę na Leonie, który wydawał się jakiś nieobecny. Byłam pewna, że stało się coś, o czym wcale nie chce mi opowiadać. Nie musiał. Chciałam tylko mieć pewność, że będzie z nim dobrze. Z pewnością ja jestem powodem tego ponurego wyrazu twarzy.
- Coś się stało? – spytałam ostrożnie.
Podniósł wzrok.
- Nie martw się niczym.
- A więc mi powiedz. To przeze mnie?
- Oprócz tego, że nalegasz, abyśmy trzymali się od siebie z daleka, to nic strasznego się nie stało.
Wymusił cień uśmiechu.
- A na poważnie? – Uniosłam brew.
- To było na poważnie… Ale jeśli domagasz się szczegółów, to Natasha złożyła wczoraj wizytę Diegowi i Fran, właśnie od nich wróciłem. Nie chcieli dzwonić i martwić jeszcze ciebie, więc wolałem pojechać.
Tak sądziłam.
- Domyśliła się czegoś?
- Ma jakieś podejrzenia wobec tego, że ciebie również nie ma mieście, ale Diego wmówił jej, że mój wyjazd nie ma nic wspólnego z twoim zniknięciem, a ty wyjechałaś do ciotki w odwiedziny.
Osłabiało mnie to.
- Masz przeze mnie kłopoty. Musisz okłamywać swoją dziewczynę – zauważyłam, na co Leon wzruszył ramionami.
- To nie przez ciebie. Wcale nie kazałaś mi przyjeżdżać, nie chciałaś tego… i nie trzymasz mnie tu, niestety. Sam chcę tu być, więc nie masz prawa o nic się obwiniać, rozumiesz? – Objął dłonią mój policzek, po czym zbliżył się spokojnie i złożył czuły pocałunek na moim czole. Westchnęłam bezsilnie. – Idź na ten spacer, dobrze ci to zrobi.
Chciałam zaprotestować, ale zrezygnowałam. Nie pytajcie dlaczego.
- Jeśli dorobisz się większych problemów przez przebywanie tutaj, sama osobiście wykopię cię za drzwi.
- I zrobisz to siłą? – szydził.
- A żebyś wiedział.
- Vilu, żeby to zrobić, musiałabyś przez co najmniej miesiąc jeść dziesięć razy więcej, niż jesz teraz, a to i tak byłoby zbyt mało. Poza tym emocjonalnie nie jesteś zdolna aż tak mnie odepchnąć. – Mówiąc to zbliżył się do mnie tak, że czułam jego oddech na swojej twarzy. Jak zawsze, nigdy nie docierało do niego, co mówiłam.
- Miałeś się trzymać na dystans – wspomniałam zerkając w zielone tęczówki.
- To jest dystans, uwierz mi.
Przełknęłam ślinę. Będąc tak blisko niego, pragnęłam więcej, a na więcej nie chciałam sobie pozwalać. Ponadto przypomniałam sobie, że czeka na mnie starsza pani, która może mieć informacje, które mnie zainteresują. Wciąż Leon był bardziej interesujący, ale ucieczka była skuteczniejsza.
- Będę za niedługo.
Otoczona dziwną aurą, a raczej poczuciem ciągłego bycia pod obserwacją, swobodnym krokiem ruszyłam do Megan, aby ją dogonić i cóż… może miło będzie spędzić czas z kimś innym niż Leon. On i tak wprowadzał mnie w ciągłe zakłopotanie, zagubienie, no i przede wszystkim w poczucie bycia cholernie przewidywalną. Bo jeśli ja nie byłam przewidywalna wobec niego, to on musiał być kosmitą.
Staruszka stała kilka metrów przed jeziorem, patrzyła na zachodzące słońce. No tak, zbliżał się wieczór i koniec kolejnego dnia, w którym nie zrobiłam nic pożytecznego dla świata – jak zawsze. Ona zaś wyglądała na spokojną, jakby to miejsce do niej przemawiało… w pewnym sensie. Nieśmiało podeszłam do Megan, nie chciałam też jej przeszkadzać w obserwowaniu pięknych widoków, więc nic nie powiedziałam. Sama zauważyła, że jestem blisko i posłała mi łagodny uśmiech, matczyny – powiedzmy.
- Zauważyłam, jak patrzysz na tego mężczyznę. Jest dla ciebie ważny? – spytała ostrożnie, wprowadzając mnie w osłupienie. Oczywiście od razu to zauważyła. – Oh, przepraszam. Tak bardzo przypominasz mi swoją matkę. Ona patrzyła tak na twojego ojca, Michaela. Tworzyli piękną parę.
Zmarszczyłam brwi.
- Można powiedzieć, że Leon jest dla mnie ważny. Kiedyś byliśmy razem, ale rozstaliśmy się, a ja uciekłam. Teraz to… skomplikowane, jeśli rozumie pani o co mi chodzi. To nigdy nie było łatwe.
- Megan, jeśli można prosić, skarbie – poprosiła. – Mów mi po imieniu.
- Dobrze.
- Życie nigdy nie jest łatwe, kruszynko. Dla twoich rodziców też nie było…
- Kochali się? – spytałam.
- Najbardziej na świecie, tak samo jak ciebie. Ja sama uwielbiałam twoją mamę, zawsze była dla mnie jak najlepsza przyjaciółka. Załamałam się, słysząc o jej śmierci. Jeśli cię to interesuje, to niegdyś widziałam, jak po jej śmierci, Michael przyjechał tutaj pierwszy raz. Wpadł w furię. Chciał zniszczyć ten dom, wszystko co w nim było i zabić wspomnienia. Nie chciał bez niej żyć, nie potrafił być już dobrym ojcem. Zamknął się w sobie. Ty nie pamiętasz, byłaś zbyt mała i nic nie rozumiałaś. A ja wiedziałam, że muszę temu zapobiec. Domyślałam się, że kiedyś na pewno zapragniesz tu wrócić, może nawet zechcesz zostać.
- Co zrobiłaś z Michaelem?
- Wtargnęłam do waszego domu, zanim zaczął niszczyć wszystkie zdjęcia. Miał strach na twarzy, ból i tęsknotę. Łkał, że nie da rady tak żyć, że nie potrafi. – Opowiadała, a w jej głosie słyszałam ból. Jakby to było wczoraj, jakby to miała przed oczami. – Wszyscy płaciliśmy za jej śmierć. Nie pozwoliłam mu nic zniszczyć, oddał mi klucze i poprosił, bym zajęła się domem, do czasu, gdy dorośniesz. A on obiecał przekazać ci te klucze.
- Zrobił to mój wujek, Carlos.
Megan pokręciła głową.
- Michael zagubił się sam w sobie. Za każdym kolejnym razem, gdy go widziałam, coraz bardziej zżerał go mrok. Wyjechał…
- A potem wrócił i zniszczył moje życie – powiedziałam otwarcie.
Poczułam zaufanie do tej kobiety. Skoro ona opowiadała wszystko z takim zaangażowaniem i widziałam, że naprawdę się przejmuje, postanowiłam jej zaufać i powiedzieć prawdę. Miałam wrażenie, jakbym rozmawiała z własną babcią, która również już zmarła. Megan nie była zdziwiona na wieść o okrucieństwie ojca. Przewidywała to z pewnością.
Opowiedziałam jej swoją historię.
- Przykro mi, dziecko. Chciałabym, żebyś znała swojego ojca tak, jak ja go znałam. I przykro mi, że nie było ci dane… Gdyby ona żyła, na pewno by do tego nie doszło. Nie pozwoliłaby na to… Była jego światłem w ciemnościach. Cudowną matką. Zawsze sądziłam, że to niesprawiedliwe, że Bóg zabrał ją tak szybko.
- Mi też jest przykro.
Zatrzymałyśmy się niedaleko mojego domu. Było już całkiem ciemno, gwiazdy oblały blaskiem całe niebo. Czułam chłód, który towarzyszył mi już dobre pół godziny. W domu świeciło się światło. W salonie, jeżeli dobrze pamiętałam rozkład pomieszczeń.
- Dziękuję, za rozmowę. Za wszystko.
- Nie dziękuj mi, Violetto. – Uśmiechnęła się, ściskając moją dłoń. – Odwiedź mnie, gdy będziesz miała chwilę czasu, proszę. Jeśli nie, ja za kilka dni przyjdę sprawdzić, jak się czujesz. Jeśli mogę.
- Proszę bardzo.
Uśmiechnęłam się wdzięcznie.
- Dobrej nocy, dziecinko. I zapamiętaj, że jeśli mimo intryg ojca i rozstania, wciąż ty i on dostaliście szansę, najwyraźniej tak miło być. Jeżeli tak jak mówiłaś, puściłaś go wolno, a on powrócił, to nie wahaj się. Strach jest złudny, a nic nie dzieje się przypadkowo.
Puściła moją dłoń.
Ruszyła samotnie w stronę swojego domu.
Marszcząc brwi, zabrałam głęboki oddech, starając się przetrawić odebrane informacje. 

6 komentarzy:

  1. Ahhh
    Zawsze czytając twoje prace, czuję taki dreszczyk w środku ♥
    Naprawdę czułam się, jakbym była Violettą, w pewnym momencie aż zaczęły mi łzawić oczy :>
    Tak cudownie umiesz przekazywać uczucia, w tym, co piszesz! *.*
    Bardzo zazdroszczę talentu ehh
    A ten rozdział taki długi i pełen Leona! <3
    Momentami trochę nie rozumiem Leona :/
    Zachowuje się, jakby zależało mu na Violetcie, ale nadal jest z Natashą i trochę mu się nie dziwię, bo nie wie, czego ma się spodziewać ze strony Violetty + nie chce zranić swojej dziewczyny, ale to nie wpływa dobrze na Violettę i on dobrze o tym wie :c
    Violetty też w sumie nie rozumiem tak do końca, ale może właśnie o to w tym chodzi?
    Ona jest totalnie bezsilna i rozdarta, zagubiona, dlatego nie myśli racjonalnie ehhh
    ACZKOLWIEK JAK MOŻNA NIE DOCENIAĆ LEONA, ROBIĄCEGO CI ŚNIADANIE, NO JA SIĘ PYTAM?!?!
    Leon + jedzenie!!!!
    Najlepsze połączenie ever omg ♥
    Jeśli dodatkowo robi tą jajecznicę bez koszulki - zgon.
    Dodatkowo nie spał całą noc, bo się o ciebie martwił,a to chyba coś znaczy ^.^
    Tymczasem babka z sąsiedztwa wydaje się mega super fajną osóbką :D
    Ona też jest #TeamLeonetta, a to dodatkowe 10 punktów dla niej XD
    Czekam na nexta! ^^
    PS Kto załatwi mi takiego Leona? :>

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! ♥
      Bardzo mi miło, że podobają Ci się moje prace, wkładam w nie całe serce ;*
      Pozdrawiam!

      Usuń
  2. Megan z tymi ostatnimi zdaniami masz rację.
    Rozdział jak zwykle świetny! ♥
    Masz mega talent <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej
    Wiem trochę późno przychodzę z komentarzem, ale to przez szkołę. Masa nauki i tak dalej. Ciesze się, że wstawiłaś rozdział, bo historia którą piszesz jest cudowna, gdy czytam Twoje prace to czuje jakbym tam była i to wszystko przeżywała. Świetnie opisujesz emocje bohaterów.
    Leon niby chcę być blisko Violetty, ale jest wciąż z Natashą. I to mi nie odpowiada.On powinien być tylko z Violą. Ona teraz go bardzo potrzebuje. Czekam na następny rozdział.

    OdpowiedzUsuń