13. Czysta i niewinna


Nie widzieliśmy się od siedmiu dni. Tak, liczyłam.
Dlaczego?
Usłyszawszy po raz kolejny muzykę dochodzącą z telefonu, spojrzałam spokojnie na wibrujące – domagające się mojej uwagi – urządzenie, a na ekranie uważnie odczytałam napisane imię. LEON. Westchnęłam głęboko, bez skrupułów i poczucia winy (które potrafiłam wyprzeć) i po raz kolejny odrzuciłam połączenie. Moimi włosami wciąż bawił się ciepły wiatr. Wczoraj zawędrowałam w najpiękniejsze, najspokojniejsze miejsce na ziemi. Owszem, dom nad jeziorem. Ten jednak nie należał do Ludmiły, ale do moich rodziców. Również Michaela, jeśli mogę go nagrodzić mianem rodzica po śmierci. Nie ma sensu nienawidzić kogoś, kto i tak już nic nie może nam zrobić, a my nie możemy się zemścić tylko najwyżej zdusić w sobie tę nienawiść. Akt samodzielnego niszczycielstwa – nienawiść.
Przyjechałam tu po raz pierwszy. Kiedyś, jeszcze zanim Michael pojawił się w moim życiu – Carlos podarował mi klucze i adres do domu, w którym moi rodzice się zakochali i przebywali jeszcze jak byłam w łonie matki, a potem do czasu, gdy skończyłam pięć lat i trzeba było wysłać mnie do przedszkola. Podobno mama lubiła spokój, chyba mam to po niej. Tak czy inaczej – czułam się w tym miejscu bardzo dziwnie, nieswojo raczej. Nie pamiętałam żadnego momentu z tego miejsca. Rodzice nigdy więcej tu nie wrócili, a jednak dom wyglądał idealnie; tak, jakby ktoś ciągle w nim urzędował. Przyjechawszy tu, spotkałam starszą panią, mieszkającą pół kilometra stąd w małym drewnianym domku. Podobno bardzo lubiła się z moją matką i ku jej pamięci opiekowała się tym miejscem. Nie powiem, zrobiło mi się cieplej na myśl, iż nie wszystko z mojego dzieciństwa przepadło lub zostało zniszczone. Dlaczego nie wybrałam się tu wcześniej, skoro klucze posiadałam od długiego czasu?
Nie miałam odwagi. Ani czasu. Poza tym bałam się wspominać ojcu o tej posiadłości. Bałam się, że przyjedzie tu i wszystko zniszczy, a ja nie będę miała co zbierać. Pogrzebałby moje wszystkie wspomnienia związane z matką.
Znowu zadzwonił telefon. Pobudził się we mnie odruch chwycenia urządzenia i wyrzucenia gdzieś w las. Jednak szybko go zgasiłam, zauważając na wyświetlaczu imię nie Verdasa, lecz Cauviglii. Wspominałam, że ona jako jedyna wiedziała, gdzie jestem? Cóż, pewnie wypaplała już Diegowi, ale to jestem w stanie zaakceptować.
Podniosłam komórkę.
Odebrałam.
- Cześć męczenniku. – Usłyszałam przepełniony gorzkim entuzjazmem głos przyjaciółki, która prawdopodobnie spędzała po południe ze swoim chłopakiem, bądź sama przed laptopem. Obie wersje były bardzo prawdopodobne. – Jak się trzymasz?
- Jeszcze żyję, jeśli o to dokładnie pytasz. – Uśmiechnęłam się blado, słysząc jej westchnięcie. – Dzwonisz z troski czy z nudów? Sądziłam, że Hernandez zapewnia ci rozrywkę całą dobę osiem dni w tygodniu.
Śmiech.
- Wyobraź sobie, że z obu powodów, ale bardziej z troski. Diego jest u Leona, pojechał jakąś godzinę temu i chyba nie ma zamiaru szybko wracać.
Na wspomnienie o Leonie, wstrzymałam oddech.
- Boże, przepraszam. – Zauważyła. – Zapomniałam, że pojechałaś tam sama, katować się psychicznie przez tego debila i wyżerasz przy tym wszystkie moje nerwy. Bądź tak łaskawa i wróć, a bardziej przypilnuję się, by nie wymawiać jego imienia. Obiecuję, słowo harcerza!
Pokręciłam głową podziwiając cudowne widoki. Czułam spokój. Nie chciałam z tego rezygnować, jeszcze nie. Nikt i nic nie da mi tego, co dostanę tutaj, oprócz wspomnień z matką. Liczyłam na to, że gdy wejdę do środka (siedziałam na tarasie) znajdę jakieś zdjęcia, jakieś jej rzeczy… cokolwiek. Dom był umeblowany, może coś jeszcze zostało.
- Słowo harcerza się nie liczy, byłaś nim w wieku dziewięciu lat i to niedołężnie. Doskonale wiesz, że znudziło ci się po trzech miesiącach.
- Musisz to wywlekać, kiedy usiłuję cię ściągnąć do domu?
- Nic mi tu nie będzie. Radziłam sobie w gorszych warunkach.
- Co nie znaczy, że ja dobrze to znoszę. Mogłabyś nie niszczyć mojego zdrowia psychicznego, oraz Ludmiły, gdy się dowie?
- Nie mów jej – ostrzegłam. Ostatnią rzeczą, której potrzebowałam, to telefon od zmartwionej Ludmiły niedługo po ślubie, powinna być szczęśliwa, nie martwić się o mnie. – Doskonale wiesz, że popełniłam błąd i źle się z tym czuję. Muszę po prostu to przemyśleć i odpocząć. Tutaj jestem bezpieczna.
Miałam wrażenie, że się krzywi.
- Nie byłabym tego taka pewna na twoim miejscu, ale niech ci będzie. Powiedz mi lepiej, co mam przekazać Paulowi, gdy po raz kolejny odwiedzi mnie i zacznie o ciebie wypytywać.
Szlag by to…
- Wysłałam mu maila przed wyjazdem. Nie powinien cię nachodzić.
- No najwyraźniej mail to zbyt mało. Dziewczyno, ten facet odchodzi od zmysłów, martwi się o ciebie. Nie mam zielonego pojęcia co mu zrobiłaś, ale odkręć to, jeżeli na poważnie myślisz o Verdasie. – Zesztywniałam, automatycznie. Moje ciało samo reaguje na myśl o nim… wracają wspomnienia, o których wolałabym zapomnieć. – Tak, wiem. Miałam to ograniczyć, ale od jutra. Na swoje usprawiedliwienie, obie doskonale wiemy, że gdyby Leon całkiem o tobie zapomniał, nie zaciągnąłby cię do łóżka w dniu ślubu swojego najlepszego przyjaciela. O czym ja mówię – wcale by tego nie zrobił! Co jak co, ale ten facet jest – a raczej był – wierny jak pies.
- Wiesz, że wcale mi tym nie pomagasz? – spytałam najdelikatniej jak potrafiłam.
- Wiem – stwierdziła stanowczo. – Usiłuję ci tylko wytłumaczyć, że nie musisz ciągle uciekać i chować się w cieniu. Nigdy nie poznałam kogoś odważniejszego od ciebie. Postaw wszystko na otwarte karty. Skarbie, inaczej tego nie rozwiążesz, a obwiniając się wiecznie – do niczego nie dojdziesz. Przynajmniej do niczego racjonalnego. I nie podoba mi się, że muszę ci przemawiać do rozumu przez telefon, ale zostawiłaś mnie na pastwę losu jak bezdomnego psa!
Zaśmiałam się cicho.
- Przepraszam.
- Wybaczam. Ostatni raz – przysięgła z uśmiechem. – I proszę tylko raz, nie rezygnuj z Leona, jeżeli wciąż go kochasz. Wytłumacz Paulowi wszystko od a do z. On zrozumie.
- To nie jest takie proste. Leon jest z Natashą, a ja nie jestem w stanie z żadnym z nich rozmawiać.
Cisza.
- Diego wrócił… Przemyśl to, zadzwonię jutro z samego rana. Kocham cię!
Westchnęłam.
- Ja ciebie też.
Zaczęło się ściemniać. Zdaje się, że musiałam w końcu na dobre wejść do tego domu i może odnaleźć cząstki starego życia. Ścisnęłam komórkę w dłoni i podniosłam się w plecionego fotela. Uchyliłam drzwi wejściowe i przeszłam przez próg. Powietrze pachniało czystością, lasem i wodą. Uwielbiałam ten zapach. Zaświeciłam światło i ruszyłam do kuchni. Wchodząc tam uświadomiłam sobie, że przyjeżdżając tutaj, wciąż nie kupiłam sobie nic do jedzenia. Przeżyję – pomyślałam, kładąc telefon na drewnianym, zadbanym blacie.
Dom był ogromny. Z tego co wiedziałam, to były tu dwie lub trzy sypialnie, dwie łazienki, ogromny salon, jakiś gabinet, duża kuchnia, balkon na piętrze i taras na którym wcześniej przebywałam. Ciekawiło mnie, która z sypialni należała do rodziców. Kuchnia, mimo tego, że piękna, świeciła pustkami. W sumie i tak nie byłam głodna. Obejrzawszy jedynie jednym spojrzeniem świetnie wyposażony salon, pobiegłam schodami w górę na piętro. Już na górze dopadło mnie jakieś przeczucie, jakbym kiedyś już tu była. Wszystkie drzwi, oprócz jednych – uchylonych – były zamknięte. Poczułam, że powinnam tam wejść. Właśnie tam. Podążyłam więc za intuicją, albo jakąś inną magiczną rzeczą, która nakazała mi uchylić drzwi szerzej.
Już w progu widok sypialni zaszkliły mi się oczy. Jasne pomieszczenie. Zaświeciłam światło... ujrzałam idealnie zaścielone łoże w kolorach bieli i delikatnego beżu na białym drewnie, białe komody i lustro. Mama lubiła biały kolor, przypomniałam sobie, że kiedyś tak mówiła o aniołach. Ona kocha biel, ponieważ oznacza czystość, niewinność. Kiedyś pragnęła, bym ja taka była. Czysta. Niewinna.
Przykro mi, mamo.
Ja ogłosiłam egzekucję czystości, Michael sięgnął po topór.
Z trudem przełknęłam gorzką ślinę, gdy wszedłszy w głąb pomieszczenia, dostrzegłam jej fotografię. Śmiała się, trzymając w rękach małe dziecko owinięte w biały kocyk, jakby było tysiącem gwiazd na niebie. Właśnie tak na nie patrzyła. Na mnie. Jakbym była skarbem. Nerwy mi puściły. Łzy miały smak goryczy. Następna fotografia przedstawiała Michaela i Carlosa; następna naszą trójkę, byłam już większa i beztroska. Teraz brakowało mi tego uczucia jak nigdy w życiu. Niestety dorosłość nadeszła szybciej, niż bym się mogła tego spodziewać jako dziecko. Na komodzie. Na półkach. Wszędzie stały nietknięte zdjęcia mojej rodziny.
Wszyscy zakopani pod ziemią, zapadli w głęboki sen i nigdy już się nie obudzą. Zrozpaczona, resztkami sił osunęłam się po ścianie. Schowałam głowę w kolanach. Nie miałam już sił na to patrzeć i uświadamiać sobie, co by było gdybym ich nie straciła. Co, gdyby wszystko potoczyło się inaczej.
Ale chyba najgorsza w tym wszystkim jest świadomość, jak brutalne bywa życie dla niewinnych ludzi – zanim przybył Michael, może w pewnym sensie byłam niewinna, a już z pewnością przed śmiercią matki. Świadomość o jej odejściu boli tak samo teraz, jak parę lat wcześniej. Już nawet nie pamiętałam dokładnej daty. Z tamtego okresu pamiętałam wszystko jak przez mgłę. Straciłam najważniejszą osobę w całym moim życiu, już nic nie chciałam czuć; nie chciałam kochać tak mocno. Przyrzekłam sobie, że się nie odważę, zapłaciłam za to zbyt wysoką cenę.
Złamałam własną obietnicę.
Przeczesałam dłońmi włosy, rozglądnąwszy się po całym pomieszczeniu. Było idealne. Takie w jej stylu.
Niewinne.
Z jakiegoś powodu nie potrafiłam wyobrazić sobie Michaela przebywającego w tym domu oblaną bielą, beżem i drewnem podczas gdy sam wypoczywał w ciemnościach. Jego do wypełniony był czernią po brzegi – pasowała do jego charakteru. Automatycznie zaczęłam się zastanawiać jak moja matka mogła pokochać takiego potwora. Musiała być bardzo wyrozumiała. Już nie pamiętam.
Musiała być aniołem.
Może i Michael kiedyś był inny. Może to jej śmierć go zmieniła w niepohamowanego potwora. Może żądza władzy i zabijania ratowała go przed bólem i tęsknotą? Może nie chciał na mnie patrzeć i widzieć we mnie dobra, bo MOŻE przypominałam mu ją.
Miałam ochotę krzyczeć i wrzeszczeć. Jedyne co miałam to ugrzęzły w gardle głos.
Dopiero po jakimś czasie zorientowałam się, że sypialnię spowiła ciemność. Policzki miałam mokre od łez, oczy napuchnięte, zapewne cholernie szklące. Dotarł do mnie trzask drzwi. Wiatr – pomyślałam momentalnie. I pewna tej myśli, trzymałam się jej kurczowo, aż nie usłyszałam czyichś kroków na schodach. Francesca? Nie mogłaby. Zabroniłam jej kategorycznie ruszać się w kierunku tego miejsca. Bałam się, ale postanowiłam nie ruszać się z miejsca. Jeśli to jakiś włamywacz (nie miałam pojęcia skąd wziąłby się w takiej okolicy) to może akurat nie wejdzie do tego pomieszczenia. Miałam taką cichą nadzieję, byłam zmęczona i bezsilna.
- Violetta!
Chwila moment. Znałam ten głos…
I jak przez mgłę docierało do mnie jedno słowo. Nie wiedziałam co się dzieje, bo to nie mogła być prawda. Wszystko wszystkim, ale to nie mogła być prawda. Nie tutaj
Wyparłam wszystko. Wmówiłam sobie, że to moja popieprzona wyobraźnia i jestem wykończona, więc zmysły mogły robić ze mnie wariatkę. Już nie raz to przechodziłam. I kurczowo się tego trzymałam, do czasu aż w drzwiach nie pojawiła się dobrze znana mi sylwetka.
Jak zawsze, jego widok przyprawiał mnie o nieumiejętność oddychania.
Patrzyłam, jak stał w drzwiach, mając troskę i ulgę w oczach. Siedziałam na podłodze, ale zauważyłam jak jego ciało reagowało na ten stan emocjonalny. Nie wiedział co ma ze sobą zrobić. Pewnie czuł się niepewnie, zauważyłam to, ponieważ nie wszedł do środka – zatrzymał się w progu. Może nie miał odwagi. Diego zanim bezczelnie podał mu ten adres, zapewne uświadomił go, że nie chcę nikogo widzieć przez kolejne kilka dni. Chciał do mnie podejść: kurczowo zaciskał dłoń na framudze drzwi, jakby była jego deską ratunkową, kotwicą ciągnącą go ku kontroli.
I wyobraziłam sobie również, że muszę wyglądać jak filmowy zombie – nic dzisiaj nie jadłam, płakałam, ledwo siedziałam.
- Przepraszam – szepnął, ale słyszałam. – Wiem, że nie powinienem tu być, ale nie mogłem odpuścić. Musiałem sprawdzić, czy wszystko z tobą w porządku. To musi być dla ciebie trudne. Violetta…
Powieki opadły.
Nie dałam rady słuchać dalej. Po chwili poczułam tylko jak bierze mnie na ręce, kładzie na łóżku, gładzi po zmierzwionych włosach. Chciałam jeszcze mu powiedzieć, że nienawidzę go za to, że tu przyjechał, ale nie zdążyłam.


6 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. Hej
      Nawet nie wiesz, jak się ucieszyłam, gdy zobaczyłam rozdział.Długo go nie było i zaczęłam się o Ciebie martwić, a jednak wszystko jest w porządku.
      Violetta powróciła do domu w którym kiedyś mieszkała wcześniej z rodzicami.
      Viola chcę zapomnieć o Leonie, ale jakoś kiepsko jej to idzie.
      Diego do niej przyjechał. Myślę, że ona właśnie tego potrzebuje. Bliskiej osoby, która ją wesprze.
      Uważam, że Michael był kiedyś inny i śmierci mamy Violetty stał się taki, jaki się stał.
      Czekam na następny rozdział.

      Usuń
  2. Kochana, wspaniały rozdział 🌹
    Już nie mogę się doczekać następnego 💞
    Tulę, Shoshano 😘

    OdpowiedzUsuń