11. Mistrzyni kłamstwa


      Chwytałam płytkie oddechy, przepijając gorzki smak żalu tequilą z lodem.
Chciałabym poczuć, zasmakować chociaż na chwilę… ciszy. W uszach dudniła muzyka dobiegająca z dołu, śmiech bawiących się ludzi i co ważniejsze – zapach alkoholu dobiegał aż do mojego pustego pokoju na poddaszu. Postawiłam szklankę z trunkiem na parapet, na którym właściwie siedziałam od mniej więcej czterdziestu minut. Przez otworzone na oścież okno do pokoju wlatywał i wylatywał chłodny wiatr, niszcząc moją weselną fryzurę. Miałam to gdzieś. Przed oczami niby piękny księżyc, gwiazdy, weselny klimat… a jednak wspomnienia sprzed roku. I Leon. Tańczący ze swoją dziewczyną na środku parkietu, zadowolony, dumny z jej obecności.
Przeklęłam się w myślach, gdy głowa opadła mi na dłonie. Głęboki wdech.
Nie potrafię.
Nie wiedziałam, że aż tak będzie boleć. Na myśl, że wszystko mogło być inaczej, skończyć się inaczej przebiegł po mnie chłodny dreszcz. Doskonale wiedziałam co robię. Teraz przyszło mi za to zapłacić. Tonąć w smutku, żałować samej siebie przez to, że jestem taką idiotką.
Podniosłam szklankę z tequilą, a zaraz po tym zaskrzypiały drzwi. Rozpoznałam chód, momentalnie wiedziałam kto zakłóca moją ciszę. Wolałam się nie denerwować, odpuścić. Chociaż miałam ogromną chęć spędzić tutaj resztę nocy użalając się nad sobą i mając cichą nadzieję, że jakaś laska zaintryguje Paula do tego stopnia, aby nawet nie pomyślał o szukaniu mnie.
- Jesteś głupia – usłyszałam najpierw. Spojrzałam na Hernandeza z grobową miną, po czym wlałam sobie resztki alkoholu do ust. – Wiesz ile cię szukałem? Straciłem chyba połowę zabawy… O Boże, posuń się kretynko.
- Najpierw głupia, potem kretynka. Weź się zdecyduj.
Uniósł brew.
- Aż tak z tobą źle?
Wzruszyłam ramionami.
Doskonale wiedziałam, że czeka na odpowiedź, dlatego tak się na mnie patrzył: ostrożnie, badawczo. Nie spieszyłam się mimo to. Sama właściwie nie wiedziałam co ze mną nie tak. Wcześniej byłam silniejsza, łatwiej było mi na niego patrzeć. Na niego z nią. Może właśnie uświadomiłam sobie jak słaba jestem, a jak silna powinnam być po tym co przeszłam.
Zerkam na przyjaciela.
- Nie mogę na niego patrzeć, Diego. Chciałabym tu zostać, nie musieć tam schodzić i nie udawać, że wszystko jest w porządku. Nie jest. Od trzech lat… nie jest. Nigdy nie będzie. Tylko, że przed ślubem było łatwiej.
- Czego oczy nie widzą to serce nie boli, co? – wspomniał, uśmiechając się gorzko. – Wiem, że cierpisz. Zawsze masz takie puste oczy, bez wyrazu. Tak szczerze mówiąc to masz cholernie przewalone z tymi wszystkimi facetami, nie licząc mnie, bo jestem jak miód na rany… ale ogółem to sami kretyni, nie sądzisz? – Tylko on to potrafił zrobić. Rozbawić mnie w najgorszych chwilach, kiedy z trudem się oddycha, nawet wtedy zmusza mnie jakimś cudem do bladego, choćby cienia uśmiechu. Ale chyba właśnie za to go kocham. – I on też nim jest, mimo że to mój przyjaciel… to jest cholernym dupkiem. Ja na jego miejscu zostawiłbym tą Alicję czy jak jej tam i wróciłbym do ciebie.
Znowu uśmiech.
Oparłam się o niego, wciąż bolało, ale odrobinkę mniej.
- To nie jest takie łatwe.
- Życie nie jest łatwe, księżniczko. Za to na dole jest alkohol, a alkohol ułatwia życie tymczasowo, więc ja na twoim miejscu skorzystałbym z lekkiego znieczulenia chociażby na czas wesela. Co ty na to?
Westchnęłam.
Wcale nie miałam ochoty schodzić na dół. Wiedziała doskonale, że alkohol w niczym mi nie pomoże, ani niczego nie załatwi. Wszystko czego pragnęłam to tu zostać, dać sobie pocierpieć i jak najszybciej wrócić do domu. Mimo wszystko: on mnie tu nie zostawi. Przyszedł po mnie i nie przeszło mi przez myśl, że pozwoliłby mi tu zostać.
- Nie chcę tam być.
- Chcesz – oznajmił twardo, wstając z parapetu. – Dla Ludmiły i Federico. To ich dzień.
- Nie mogę. Zejdę tam i będą wypytywać a ja nie…
- No i trafiła mi się pieprzona masochistka. Nie przyszedłem z tobą dyskutować.
- Ani ja z tobą. Diego…
Wbił mi się w zdanie.
- Obiecałaś mi taniec, królewno. Proszę… Jak wrócimy do domu będziemy rozmawiać jak najlepsze psiapsiółki i nawet kupię ci tanie wino do przepicia smutków, ale teraz nie karz mi widzieć cię w tym stanie, wstań i pokaż, że jesteś silniejsza niż im wszystkim się wydaje. – Kucnął przede mną, spojrzał mi w oczy i sama nie wiedziałam czy się poddam czy nie. – Pokaż im kobietę, którą jesteś naprawdę. Tą, która walczyła o moje człowieczeństwo mimo, że kosztowało ją to zbyt wiele łez. Zawsze na wszystkim zależało ci bardziej, kochasz mocniej… i przykro mi, że musisz za to płacić wysoką cenę. Wszyscy musimy zapłacić swój rachunek. Dlatego proszę, poświęć mi jeden taniec, a potem baw się w najlepsze – chociaż tą jedną noc.
Nawet nie zauważyłam, jak łzy napłynęły mi do oczu. Nie płakałam, ale chciałam. Diego podniósł się na proste nogi i wyciągnął do mnie dłoń. Skierowałam na niego swój zrezygnowany wzrok, przełknęłam gorzki smak bólu, podałam mu dłoń. Nic nie odpowiedziałam, bo nie miałam już sił. On jeśli bardzo chce, potrafi postawić ludzi na nogi, pomimo tego, że milion razy na dzień mam ochotę go zabić.
Wyprowadził mnie z poddasza i zamknął za nami drzwi. Poczułam ciężar czerwonej sukni na sobie, szpilek, które miałam na nogach. Wyprostowałam się, przyjęłam obojętną minę. To wszystko, czego potrzebowałam, żeby jakoś pokazać się ludziom. Pewnie wszyscy są już napici i nikt nie zauważy zaszklonych oczu, czy smutnej twarzy, ale tak czy inaczej musiałam doprowadzić się do porządku. To nie zwykła impreza.
To ślub przyjaciół.
Zeszliśmy po schodach.
- Uważaj, będzie tłoczno – uprzedził czarnowłosy. Poprawił czerwony krawat i rozejrzał się wokół. Wydawało mi się, że martwi się tym, co powiedzą ludzie, gdy pojawię się na sali. Nie zawsze można u mnie zobaczyć poczerwienione oczy i nazbyt nieidealny makijaż.  – Udawaj, że nic ci nie jest. Jakby co, rozmawiałaś z kimś przez telefon. Ludzie tutaj, zwłaszcza pod wpływem, łykają kłamstwa jak najlepsze żarty. Na szczęście rozmawiam z mistrzynią kłamstwa.
Skrzywiłam się blado.
- No dobra, przesadziłem. – Zatrzymał się przed drzwiami wejściowymi i złapał mnie delikatnie za ramiona. Bacznie skierowany we mnie wzrok przyprawiał mnie o zawroty głowy. Dlaczego on, do cholery, nie jest pijany? – Cholera. Od kiedy jesteś taka krucha? Zawsze twardsza niż głaz, nawet niż ja, a teraz boję się ciebie dotknąć, żebyś czasem nie rozpadła się na kawałki. – Pogładził mnie dłońmi po ramionach i westchnął.  – No dobra. Raz kozie śmierć. Damy radę…
„Nie damy rady”
- Miałam słaby moment, ale nie jestem rozbita i posklejana w niechlujną całość, żebym miała się rozpaść jak po słabym kleju. – Hernandez otworzył drzwi patrząc na mnie wymownie. Przestąpiliśmy próg razem, starając się zwrócić na siebie jak najmniej uwagi. Spojrzało tylko kilka osób. Wysiliłam się na delikatny uśmiech, kompletnie wymuszony i udawany – oby wystarczył. – Czuję się jak małpa w cyrku. Czy musisz prowadzić mnie pod rękę jak niedołężną?
Przyjaciel przysunął mnie do siebie mocniej niż wcześniej. Najwyraźniej musi robić ze mnie niedołężną przed tymi wszystkimi ludźmi. Omiotłam ostrożnym spojrzeniem całe pomieszczenie towarzyskie – tutaj właśnie alkohol lał się litrami. Drinki głównie. Ludmiła zawsze miała szczególny gust alkoholowy. Sięgnęłam po szklankę napełnioną tequilą, przysunęłam ją sobie do ust. Przynajmniej to smakowało doskonale. Przy bufecie wypatrzyłam Francescę i Ludmiłę. Śmiały się, rozmawiały. I przede wszystkim – nie zauważyły mnie. Jedno małe zwycięstwo osiągnięte. Chciałabym tłumaczyć się jak najmniejszej liczbie osób. Wystarczy, że Diegowi zepsułam wieczór.
Znienawidzi mnie za to jutro.
„Mam nadzieję”
Dziesięć sztucznych uśmiechów, trzy kiwnięcia głową i jedno uniesienie kieliszka w geście toastu. To wszystko musiałam strawić i przeżyć, zanim czarnowłosy zaprowadził mnie na parkiet. Zatrzymaliśmy się przed. To ja stawiałam opór. Ostatnie, czego chciałam, to taniec.
Plus. W tym samym momencie, w którym otworzyłam usta aby wybić mu z głowy ten idiotyczny pomysł – zobaczyłam Jego. Z nią. Na parkiecie. Żołądek podszedł mi do gardła.
„Dobra tequila”
- Jak się czujesz? – Diego odnalazł tego, w którego wbijałam wzrok. Objął mnie ramieniem i opiekuńczo przysunął do siebie, znowu. Wszystko, czego chciałam to znaleźć się w domu, wskoczyć pod poduszki i nie wychodzić z nich co najmniej przez tydzień.
- Świetnie – mruknęłam pod nosem.
- Widzisz? – Uśmiechnął się szeroko, dziwnie. – Mówiłem. Mistrzyni kłamstwa.
Przejechałam po nim lodowatym spojrzeniem.
Podczas, gdy Diego obserwował wszystkie tańczące pary i wszystkich innych wokół, dyskretnie. Ja zerkałam na Leona, a potem do swojej do połowy pełnej szklanki. Robiłam z siebie sierotę, bo nie potrafiłam sobie poradzić sama ze sobą. Czułam się źle, więc nie chciałam żeby ktokolwiek to widział i wybrałam sobie cholernie zły termin na depresję z powodu swoich błędów życiowych. Nie mogłam znieść myśli, że gdybym nie odeszła tamtego dnia i nie prosiła Federico, aby mnie nie szukał – to ja mogłabym z nim dzisiaj tutaj tańczyć. „Najwidoczniej tak musiało być”. Nie musiało… Mogłam rozegrać to lepiej, nie w pojedynkę. Ale byłam zbyt głupia i ślepa, chciałam zgrywać bohaterkę i twardziela przed ojcem, przed wszystkimi. Popełniłam błąd. Boję się do tego przyznać przed samą sobą, dlatego sobie nie radzę.
Ale zawsze tak jest, kiedy patrzy się w przeszłość. Non stop przeszłość. Nie da się żyć teraźniejszością, gdy nie potrafi się zamknąć poprzedniego rozdziału. To tak samo jak z książkami. Dlaczego mielibyśmy czytać drugą część trylogii bo podobno jest lepsza, skoro nie przeczytaliśmy albo nie skończyliśmy pierwszej i nie będziemy mieć pojęcia co jak się skończyło? Teraz ja się tak czułam. Jakbym rozpoczęła nowy rozdział nie kończąc poprzedniego, a w tym momencie chciałam rozpaczliwie wrócić do kilku poprzednich kartek – zobaczyć, co by było gdybym skończyła tamten rozdział.
Poprzednie kartki przepadły.
„Wraz z tą częścią mnie, która potrafiła się śmiać”
Westchnęłam. „Muszę przestać się nad sobą użalać”. Czułam jak Hernandez się uśmiecha i zagląda za siebie. Instynktownie odszukałam źródło jego zainteresowania. Francesca. Odprowadzana przez jakiegoś nieznajomego mi faceta kierowała się w kierunku parkietu. Przeczuwałam, że pójdzie zaraz tańczyć, więc dlaczego ten debil obok się cieszył? Nie powinien być zazdrosny, że interesują się nią inni mężczyźni?
Dlaczego nie rozumiem facetów…
Nagle blondyn skręcił w prawo, prosto do grupy upitych koleżanek panny młodej, podczas gdy Fran lekkim krokiem podeszła do nas. Po jej minie stwierdziłam, że pewnie już wszystko wie. Miała takie zatroskane oczy, nie mogłam na nią patrzeć.
- Wszystko dobrze? – spytała delikatnie.
- Pewnie. – Przechodził kelner z drinkami. Diego zgarnął dwa i podał jednego swojej dziewczynie. Skrzywiłam się, ponieważ mój drink właśnie się kończył, a muzyka dudniła mi w uszach niewystarczająco głośno by zagłuszyć myśli. – Violetta po prostu skacze z radości. Prawda?
- Zabij mnie.
- Jeszcze nie. – Przytulił mnie do siebie śmiejąc się szyderczo.
Skończyła się kolejna piosenka, a ja zdałam sobie sprawę, że staliśmy przed tym parkietem jakbyśmy czekali na zbawienie. No dobra, ja czekałam. Na moje nieszczęście zaczęła się wolna piosenka i nie zauważyłam, w którym momencie Verdas i ta jego panienka zatrzymali się przy nas. Nie miałam też pojęcia o czym rozmawiają. Czułam tylko jak dłoń Diega bardziej zaciska się na moim ramieniu, chciał mi przypomnieć, że jest ze mną. Wiedziałam to, ale miło było poczuć jak ktoś próbuje zmiażdżyć mi delikatnie ramię.
- Jak się bawicie?  - Wyłapałam.
- W sumie dobrze. Natasha jest trochę zmęczona, ale chyba da radę, prawda? – Dziewczyna pokiwała niepewnie głową. Małomówna. W sumie ja teraz też nie byłam wcale lepsza… czułam się jak w jakimś tanim cyrku. Nie mogłam słuchać głosu Leona, nawet to kurwa bolało.
- Ty dzisiaj kierujesz? – spytał Diego unosząc wysoko brwi.
- Niestety. Ktoś musi odwieźć ją do domu i zająć się wami. Poza tym dzisiejsze wesele opiliśmy na kawalerskim. Przypominasz sobie cokolwiek? – Śmiał się szatyn. Mój Boże, jak ja kiedyś kochałam ten śmiech.
- Nawet mi nie mów, stary.
- Gdyby nie Natasha, wracalibyśmy na nogach. – Objął ją mocno. Cholera, dlaczego musiałam na to patrzeć? Chyba powrót na poddasze to genialny pomysł. Najlepszy jaki miałam tego wieczoru. Ucieczka zawsze była moim najlepszym rozwiązaniem, chociaż nigdy nie byłam z niej dumna. Nawet jej żałuję, ale czas i samotność leczą rany. Jeśli coś pomaga – chwytam się tego.
- Daj spokój. Jestem cholernie wdzięczny, że chciało ci się wtedy wstać i przyjechać po nas. Chociaż do dzisiaj nie pamiętam połowy nocy, kojarzę, że powrót do domu był gdzieś nad ranem. Cholera, chyba nawet wymiotowałem.
W końcu się odezwała. Dumna i zadowolona.
- Przed autem, owszem. A rano wstawałam do pracy i cóż, łatwo nie było, ale czego się nie robi dla takich facetów. – Chyba zaraz zwymiotuję na jej buty. Nigdy w życiu nie zrobiłaby tyle, ile ja dla nich zrobiłam, bo ich kocham. I uświadomiłam sobie, że ogarnia mnie złość. Złość i nienawiść. Zacisnęłam palce mocno na szkle, w którym pozostała resztka alkoholu. – Violetta, wszystko dobrze? Zbledłaś jakoś.
„Trzymajcie mnie, ludzie”
Złapałam wzrok Leona na sobie. Wytrzymałam.
Kiwnęłam głową do Natashy.
- Czuję się dobrze, dzięki.
I wyczułam też nieźle napiętą atmosferę. Ta dziewczyna pchała się w paszczę lwa i nawet nie ma tej świadomości. Blondynka uśmiechnęła się przepraszająco i zerknęła na Verdasa.
- Pójdę do toalety, znajdę cię później.
On skinął głową. Ona poszła.
„Chwała Bogu!”
- Okej, to radźcie sobie. Francesca, mogę prosić?
Podała mu dłoń, ruszyli na parkiet. Zostawił mnie tu samą, no nie wierzę. Zostawił mnie jak mięso rzucone do klatki lwa. Przelało się przeze mnie uczucie samotności, niezręczność i zagubienie w jednym. Leon stanął przy moim boku, obserwował Diega i Fran wirujących na parkiecie. Przechodził kelner, szatyn odłożył szkło na tacę, ja również.
On nie wiedział co powiedzieć. Ja również.
On nie wiedział jak się zachować. Ja również.
„Cholerne błędne koło”
- Skoro już tak stoimy… - Spojrzał na mnie wzrokiem delikatnym ale pewnym siebie. Było w nim coś, coś co mnie ciekawiło. Wytrzymałam to spojrzenie, jak każde inne. Jakaś niewidzialna siła ciągnęła mnie do niego, chociaż mózg krzyczał „nie”. Zmarszczyłam brwi. Wyciągnął do mnie dłoń, wstrzymałam oddech. – Mogę prosić?
„Oddychaj”
Niepewnie ujął moją dłoń. Chłodną dłoń. Ja emanowałam chłodem, on za to był ciepły niczym ogień. Tak samo ja byłam przerażona na myśl o tym tańcu, o tej bliskości i o bólu, który potem mnie dopadnie – gdy tylko piękna chwila dobiegnie końca. On był spokojny, opanowany – jakby to było kompletnie nic. „Może dla niego to kompletnie nic nie znaczy” pomyślałam. Zaprowadził mnie na środek parkietu. Okręcił wokół i przyciągnął do siebie. Kolejny mężczyzna traktujący mnie jak kawałek kruchego szkła. Ze wszystkich sił starałam się nie patrzeć na niego, ale jak na złość była wolna piosenka. Kołysaliśmy się w jej rytm, gdy na parkiecie zawitała para młoda.
Mina Ludmiły. Bezcenna.
Cholera. Dobrze czułam się w jego ramionach. Znowu oddychałam jego zapachem, nieziemskimi perfumami. Tęskniłam za jego dotykiem na swoich nagich plecach. Momentalnie zapragnęłam tego więcej. Tak zaczyna się uzależnienie. Nie tylko papierosami czy alkoholem – człowiekiem też można się uzależnić. Można pragnąć go jak tlenu. Obecności, dotyku, głosu, zapachu… Wszystko to miesza się w jedną całość i gdy dostaniesz chociaż namiastkę piekła, chcesz go więcej, bo daje ci to czego potrzebujesz. Uzależniasz się, bo tak jest dobrze i nie szukasz usprawiedliwień. Nie musisz tego usprawiedliwiać. Nie musisz bać się tego, dopóki to dostajesz – źródło swojego uzależnienia. Uciekać należy dopiero wtedy, gdy uzależnienie zamienia się w cierpienie, gdy jego powód znika i nie możesz go dostać.
Ciało o nie błaga.
Serce walczy, żeby nie przestać pracować, bo jest mu zbyt ciężko.
Mimo, że głowa mówi „nie”.

*

Dlaczego mu na to pozwoliłam?
Dlaczego wsiadłam do tego pieprzonego auta i zgodziłam się na to wszystko?
Dlaczego wciąż się na to godzę…
„Bo jestem słaba”
Czułam jak przekręca kluczyk w drzwiach. Wpadliśmy do domu, po czym zatrzasnął za nami drzwi i po omacku szukając ręką, zamknął dom na wszystkie możliwe zamki. W uszach dudnił mi tylko trzask przesuwającego się metalu. W głowie szumiało mi od nadmiaru alkoholu, a jego dotyk wywoływał zawroty. Naprawdę miałam wrażenie, że tracę kontrolę nad rzeczywistością. Że śnię. Za kilka minut obudzę się i zacznę na nowo cierpieć, bo to byłoby właśnie to, czego potrzebowałam.
Dosłownie?
Jego.
W tym momencie nie interesowało mnie to: gdzie jest Natasha, czy się dowie, jak zareagują nasi przyjaciele, dlaczego się na to zgodziłam, dlaczego mu na pewno na wszystko pozwolę, dlaczego tracę nad sobą kontrolę i… czy zawał Ludmiły będzie na tyle nieszkodliwy, żeby przeżyła.
Wziął mnie na ręce wpity w moje usta, z których już dawno zeszła czerwona szminka. W drodze do łóżka zapomniałam o wszystkim, włącznie z tym jak się nazywam. Pamiętałam tylko jak się ściąga z niego białą koszulkę i rzuca krawatem o pierwsze lepsze okno. Nie myślałam o niczym innym tylko o tym, jak bardzo pragnęłam jego ust odkąd go zobaczyłam po raz pierwszy w Chicago. Już wtedy był idealny i zbyt nierealny, żeby miał być mój. Wiem, że nie będzie. On ma ją… On ją kocha, na pewno. Ale teraz. Tej nocy to się nie liczy. Nic się nie liczyło… Zatrzymał się za schodami i poczułam na plecach chłód ściany. Nie miałam pojęcia gdzie i w którym momencie zostawiłam za nami górną część jego garderoby. On nie był mi dłużny. Moja sukienka wylądowała na podłodze i serce podskoczyło mi do gardła pod wpływem jego nagiego ciała przytulonego do mojego.
Kopnął w drzwi. Wniósł mnie do środka i jakbym była ze szkła – położył na łóżku.
- Będziemy tego żałować – wyszeptałam głosem przepełnionym rozkoszą pomieszaną z bólem.
- Proszę, żałujmy jutro.

Nie potrafiłam się nie zgodzić. 



##############

Cholera, jak ja mogłam tego nie spieprzyć. 
Pewnie, że nie mogłam, to przecież ja XD
Okej, przyznaję się bez bicia. To na górze powstawało dłużej niż miesiąc i naprawdę się starałam - tylko Wasze komentarze zmotywowały tę dziewczynę w dołku niczym kanion, tę z depresją, której dosłownie nie chce się żyć (a co dopiero siedzieć przy komputerze i pisać).. do skończenia tego rozdziału. Męczyłam się z nim już długo i zakończenie miało być zupełnie inne, ale co mi tam. Macie Leonettę, trochę osłody w życiu nie zaszkodzi. I od razu uprzedzam - nie wiem, kiedy pojawi się kolejny rozdział. Oczywiście mam wakacje i zamierzam odpocząć, tym bardziej, że czasu i chęci na siedzenie przy komputerze to ja mam naprawdę bardzo mało. Ale luzik, planuję bezsenne noce, czyli będę pisać (mam nadzieję). 
Dziękuję, że piszecie te komentarze i że motywujecie mnie, abym tu wróciła. Jesteście moją siłą, kurde, do pisania. I jestem Wam za to cholernie wdzięczna. Zawsze miło wiedzieć, że ktoś jeszcze czeka na cokolwiek z mojej strony, bo kurde, nie umarłam :x 

Do zobaczenia (oby jak najszybciej ♥),
Cherry

6 komentarzy:

  1. Rozdział świetny .Czekam na kolejny ��

    OdpowiedzUsuń
  2. Nawet nie wiesz jak się ciesze, że uda Ci się coś dodać.
    Co prawda ja też zaniedbałam komentowanie rozdziałów u Ciebie, także śmiało możesz mnie udusić.
    Pozwalam.

    W ogóle to pewnie nie wiesz kto ją jestem, ale już wyjaśniam.
    Świta Ci gdzieś w głowie jakaś Maddy?
    Tak? To w takim razie to ja! ;**
    Zmieniłam nazwę. W końcu kiedyś trzeba było.

    Rozdział cudowny!
    Czekałam na Leonette, ale nie myślałam, że to się tak potoczy.
    Ach ten Leon. Zdradził swoją "ukochaną".
    Ciekawe co ona na to.
    I ja się na żaden ślub nie zgadzam!

    Do następnego!

    Dużo weny Ci życzę!

    Alessia

    OdpowiedzUsuń
  3. Cudny <3 Teskniłaaaam ♥ Miłych i bezpiecznych wakacji kochana!

    OdpowiedzUsuń
  4. Odpowiedzi
    1. Wróciłam z moim komentarzem.Jak tylko zobaczyłam nowy rozdział na Twoim blogu to rzuciłam wszystko i zaczęłam czytać.Bardzo się ciesze, że wróciłaś.Wesele Fedemiły czyli dużo tańców i alkoholu.Leon będziesz żałował tej zdrady Natashy, ale o to się teraz nie martw. Mam nadzieje, że Natasha wyjedzie, a Leonetta będzie razem.Już sobie wyobrażam ten piękny obrazek.Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział i życzę ci bezpiecznych i miłych wakacji.

      Usuń