10. Sztuczna ironia


Głęboki wdech. Kaszel. Mruganie oczyma.
Spowiła mnie ciemność. I gdy w końcu odzyskałam świadomość, zauważyłam, że stoję na betonowej podłodze pokrytej kurzem. Wokół unosił się dym, jakaś dziwna mgła, szara i gęsta. Rozejrzałam się i poczułam się nagle, jak w jakimś głupim horrorze. Otaczały mnie lustra. Ogromne koło, które utworzyły, uwięziło mnie w obrazie mnie samej. Miałam na sobie szare ubrania, tak jak mieli altruiści w Niezgodnej. Jak sierota, szukająca domu. Co jeszcze mnie martwiło?
Ciemność wokół.
- Halo?
Echo wokół.
Samotność… wokół.
Gdzie nie spojrzałam, widziałam swoją zmieszaną minę. Może nawet strach w oczach. Niepewnym krokiem ruszyłam w stronę jednej z lustrzanych ścianek. Dotknęłam jej powierzchni. Gładka, twarda i idealnie wypolerowana. Wbiłam wzrok w swoje odbicie. Byłam w naprawdę marnym stanie. Podkowy pod oczami i zmęczone oczy, ale szeroko otwarte świadczyły tylko o moim wykończeniu fizycznym.
Zamrugałam oczyma.
Zmarszczyłam brwi, zauważając kilka metrów za sobą zarys postaci, mężczyzny. Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy to czarne włosy i złoty pierścień na palcu. Serce zaczęło mi gwałtowniej bić, tętno podskoczyło w tempie tak zaskakującym. Docisnęła palce do lustra, usiłowałam wmówić sobie, że to nie prawda. To nie dzieje się naprawdę.
Zamknęłam oczy.
Oddychałam głęboko, wciąż powtarzając sobie kłamstwa, dopóki nie usłyszałam tego głosu:
- Naprawdę sądziłaś, że ode mnie uciekniesz?
Nie.
Nie.
Błagam, nie.
Odwróciłam się do niego twarzą.
- Nigdy nie próbowałam.

- Co nie znaczy, że nie chciałaś – warknął rozwścieczony. – Wszystko, co robiłem, robiłem dla naszego… dla twojego dobra, dziecko! Wszyscy, których kochasz i masz przy sobie, w końcu cię zostawią, ale nie ja. Ludmiła i Federico? Zawsze bawiła mnie ich dziecięca miłość. Myślisz, że naprawdę cię tu chcą? Naprawdę tak sądzisz? Ich zaproszenie było niczym więcej, niż zwykłym aktem wyszukanej grzeczności. Zraniłaś ich, naprawdę sądzisz, że już ci wybaczyli?
Nie mogłam go słuchać.
- Zamilcz, proszę. Ciebie nie ma. Nie żyjesz!
- Zawsze będę żył, kochanie – powiedział protekcjonalnie. – Jestem twoim ojcem, Violetto. Zawsze usłyszysz ode mnie prawdę. Zawsze będę żył w tobie, ponieważ jesteś moją córką. Moim jedynym dzieckiem, które miałem. – Złapał mnie za ramiona, mocno. Jęknęłam z bólu, bezsilna i słaba. – Zawsze… będę żył w tobie.
Przerażał mnie jego histeryczny, pewny siebie głos. Rozbiegany wzrok. Raz rozbiegany, raz wbity we mnie. Oczy szaleńca. Zamknęłam oczy. Otworzyłam je. Michael już mnie nie dotykał, stał metr przede mną. Palił papierosa, wbijając wzrok w te lustra.
- Wiesz, dlaczego widzisz swoje odbicie, a mojego nie?
Wbiłam wzrok w lustra. Miał rację, jego tam nie było. Tylko ja. Przerażona i mała dziewczynka na granicy szaleństwa, bojąca się nawet własnego głosu. A on mnie obserwował tak bacznie, tak dokładnie. Miałam wrażenie, że dostrzega każde moje mrugnięcie, każde poruszenie choćby małym palcem. Że czuje każdy oddech.
A za parę chwil mnie zabije.
- Ponieważ jesteś tu całkowicie sama, kochanie – oznajmił ze stoickim spokojem. Zmarszczyłam brwi. – Ja jestem wytworem twojej wyobraźni, ponieważ ty jesteś mną. Płynie w tobie moja krew, księżniczko. Jesteś wszystkim, czym ja byłem.
Pokręciłam głową.
- Nie.
- Ależ dlaczego nie? – spytał zdziwiony.
- Byłeś potworem i dostałeś to, na co zasłużyłeś. Nie chcę cię więcej widzieć.
- Kochanie, ja cię nie nawiedzam – tłumaczył. – Ja jestem w tobie. Tutaj, w tym miejscu. I choćbyś nie wiem jak bardzo nie nienawidziła, zawsze tu będę. Głosem twojego rozsądku. I kiedy ja powiem, zabij – posłuchasz mnie.
- Proszę, zostaw mnie w spokoju.
Upadłam na kolana.
- Daj mi żyć, Michael. To jest wszystko, czego pragnę. Zamknąć ten rozdział, pozbyć się ciebie ze swojego życia.
- Poniżasz się, dziecko. Nie rób tego. – Chwycił mnie za ramię i postawił na równe nogi. Potem gwałtownie uderzył plecami o jedno z luster, ściskając moje gardło. Dlaczego ten potwór mną manipuluje, skoro to tylko sen? – Cóż, dobre myślenie. Nie manipuluję tobą, kochanie, ja tylko udowadniam ci twoją słabość. A wiesz… sięga ona zenitu.
- Nie jestem facetem, nie muszę być silna. W szczególności nie dla ciebie.
Podduszał mnie. Zaczęłam kaszleć, więc puścił zdenerwowany.
- Nie jesteś mężczyzną, ale jesteś moją córką! – wrzasnął.
- Mylisz się, Michael.
Oddychaj.
Oddychaj…
Odbiłam się od lustra i stanęłam przed nim nie mogłam zrozumieć dlaczego nawet po śmierci ten człowiek wciąż mnie prześladuje. Wszystko, co zrobiłam, było po to, aby się od niego uwolnić. Wróciłam do swojej przeszłości, byłam cholera wie ile kilometrów od jego grobu, a jednak był tu wraz ze mną. Był we mnie, a to tylko cholerny, głupi sen. Zacisnęłam pięści, powtarzając sobie, że muszę się wybudzić. Nic się nie działo. Michael wciąż bacznie mnie obserwował, jak zdobycz.
Cenną zdobycz.
Za jakie grzechy…
- Violetta?
Obróciłam się w poszukiwaniu źródła znajomego głosu. Nie miałam pojęcia, kiedy lustra przestały tworzyć koło. Wyglądało to, jakby się rozstąpiły w pewnym momencie, tworzą wyjście z koszmaru. Opanowała mnie ciemność, chociaż metr nade mną wisiała jedna, słabo świecąca żarówka. Sylwetka Diego wyłoniła się z mroku.
Wyciągnął do mnie rękę.
- Violetta, jesteś silniejsza od tego. Dasz radę… Wierzę w ciebie.
Zastygłam w ruchu. Bałam się, że jeśli wykonam choćby krok w kierunku przyjaciela, Michael mnie złapie i zabije. Strach opanował mnie tak bardzo, nie mogłam nawet spokojnie oddychać.
- Pokonaj to… - Znów ten głos, tym razem słyszałam go wszędzie. Jakby dobiegał do mnie z każdej możliwej strony, odbijał się jak echo. – Nigdy nie poznałem osoby silniejszej, niż ty. I bardziej upartej, skłonnej do poświęceń. Bywasz czasem cholerną masochistką. – Uśmiechnęłam się gorzko. – Ale przezwyciężysz to.
- Moja córko.
- Odejdź! Jesteś dla mnie niczym.
Wybudziłam się. Podniosłam powieki, głęboko oddychając. Twarz Diega wyrażała ulgę, w jego oczach było coś dziwnego, pomieszanego ze szczęściem i spokojem. Tak samo jak szybko się podniosłam, tak szybko opadłam na zagłówek. Musiałam uspokoić oddech. Miałam nieodparte wrażenie, że tak szybko nie oddychałaby nawet po przebiegnięciu maratonu – pod warunkiem, że bym go przebiegła, a szanse były nikłe.
- Koszmar?
- Chyba mam deja vu – powiedziałam gapiąc się w sufit.
Diego uśmiechnął się promiennie.
- To jeszcze nie deja vu. Miałabyś deja vu, gdyby na moim miejscu siedział ten, który mnie tu wysłał… Zbieraj się. Dziś jest wielki dzień, a ja idę upić pana młodego, zanim dorwie mnie Ludmiła. – Zatrzymał się przed drzwiami, odwrócił do mnie. – I jeśli słyszałaś mnie podczas snu, mówiłem prawdę. Musisz przestać krzyczeć w nocy, daj się ludziom wyspać. 


W garderobie zastałam Francescę i Ludmiłę. Ta druga ubrana była już w przepiękną, śnieżnobiałą suknię i wysokie szpilki. Fran robiła ostatnie poprawki makijażu. Zamknęłam za sobą drzwi i uśmiechnęłam się łagodnie. Odkąd pamiętam, jej marzeniem było mieć rodzinę, duży dom i – koniecznie - białego psa. Teraz do szczęścia brakowało jej tylko tego psa, którego (nie wątpię) już ma w planach kupić. To Ludmiła – zawsze, ale to zawsze dąży do spełnienia marzeń. Zazdrościłam jej tego, że potrafiła marzyć.
Ja teraz nie potrafiłam nawet spokojnie zasnąć, nie budząc wszystkich wokół swoim przerażonym krzykiem.
- Kolejne marzenie spełnione, co? – spytałam, chociaż doskonale znałam odpowiedź.
Ludmiła uśmiechnęła się promiennie.
- Wyglądasz przepięknie. – Przytuliłam ją mocno, kiedy podeszła. – Rok temu nie sądziłam, że będzie mi dane oglądać cię w tym dniu, a jednak. Jestem bardzo szczęśliwa, że masz wszystko, czego pragnęłaś. Zasłużyłaś na to, zapracowałaś. Nawet mimo tego, że stanowiłam utrudnienie w swoim czasie…
Pokręciła głową.
- Nawet się nie waż teraz obwiniać. Może gdyby nie ty, w życiu by do tego nie doszło. Obiecaj mi, proszę, że nie będziesz się obwiniać i będziesz się świetnie bawić. Fran już dostała nakaz pilnowania Diego w stopniu minimalnym, ale jednak. Dzisiaj wszystkie mamy być szczęśliwe, jasne?
- Dla ciebie wszystko.
Klasnęła w dłonie.
- Co powiecie na przedślubnego drinka z moimi druhnami?
- Bardzo chętnie – oświadczyła z uśmiechem Cauviglia, po czym wyciągnęła ze swojej torebki drogi Bourbon i postawiła na szklanym stoliku. Ku mojemu zdziwieniu, stały już tam przygotowane szkła. Ale czego innego mogłabym się spodziewać po nich. Tylko tego. – Vilu, mogę o coś spytać? Chodzi o te twoje koszmary. Nie udawaj, że nic takiego nie istnieje, bo wszystkie znamy prawdę. Wiem też, że Diego dzisiaj był cię budzić.
- Tak, ale…
- Ale Diego nie był tym, który pierwszy się do tego ciągnął – dokończyła Lu i upiła łyk trunku. – Słyszałam, że ostatnio to Verdas był przy tobie. To prawda? – Kiwnęłam głową. – Dlaczego mnie to nie dziwi. Ten facet nigdy nie da sobie spokoju i uwierz mi, kocham go jak brata i jest to miłość cholernie platoniczna, ale czy ty jesteś pewna, co robisz?
Wzruszyłam ramionami.
- To nie ja siedzę tu w sukni ślubnej.
- Oh… Błagam cię tylko o ostrożność. Za każdym razem, gdy ty i Leon zbliżacie się do siebie, płacicie za to ogromną cenę, a ja nie mam zamiaru ponownie was tracić. Chcę mieć pewność, że wiesz co robisz.
- Tym bardziej, że on raczej nie wie co robi – wspomniała Fran.
- Dziś jest wielki dzień Lu, dlaczego rozmawiamy o mnie?
- Bo ja wiem na co się piszę – zaznaczyła blondynka. – A poza tym, skoro nie chcesz rozmawiać o Leonie Verdasie, to może zechcesz porozmawiać o tym przystojnym Paulu, który od rana twierdzi, że chce się z tobą zobaczyć i że został zaproszony. Stwierdziłabym, że niezła z niego partia, ale za ścianą mam narzeczonego, a ściany niestety mają uszy.
- Nie prawdaż? – przytaknęła Francesca. – Zupełnie jakby to było dozwolone. Cokolwiek nie powiesz, wszyscy zaraz wiedzą.
- Chwila. – Uniosłam dłoń. – Skończcie ze sztuczną ironią i powiedzcie mi, jaki Paul.
- Przedstawił się jako Paul Green, przyjaciel Violetty Castillo. Intrygujące było tylko to, jak bliski przyjaciel.
- To nie jest zabawne, Fran. Kto go tu ściągnął?
- Myślałyśmy, że ty.
Wstałam, dopiłam Bourbon i postawiłam szkło na stoliku. Jeżeli ktokolwiek może odpowiadać, za ściągnięcie tu ostatniej osoby, której bym się spodziewała, to tylko Hernandez. Tylko on o nim wiedział, tylko on potrafił włamać się na moją pocztę i tylko on ma taki tupet, żeby mi się przeciwstawić.
- Idę rozmówić się z twoim chłopakiem. Zobaczymy się na ślubie.
Wyszłam z garderoby zła, a skoro drzwi do pokoju gościnnego (w którym siedzieli panowie) był tak blisko, że niebezpiecznie dla Diega, zanim weszłam tam, wzięłam dwa oddechy. Dzisiaj jest ślub mojej najlepszej przyjaciółki, nie mogę tego spieprzyć. Mimo wszystko, gdy otworzyłam drzwi, wzrok wszystkich został skierowany na mnie.
- Vilu, słońce moje, wejdź. – Zaprosił mnie Federico z jakimś trunkiem w ręce.
- Co to jest?
- Sok jabłkowy – odparł na to Leon, stojąc przy pobliskim oknie. Patrzył na mnie ostrożnie, niemalże delikatnie. Widziałam go pierwszy raz tego dnia i musiałam to przyznać – zapierał dech w piersi.
- Nie dał się namówić na trunki wyższej klasy, ale prawie udało mi się odwieść go od ślubu z tą wariatką, która wyrzuciła moje buty przez okno. Stary, ja mówię ci ostatni raz, będziesz tego żałował.
Federico wzruszył ramionami, uśmiechając się kpiąco.
- Pogadamy na twoim ślubie, stary.
- Do tego nie dojdzie.
Zanim rozgadali się bardziej, a było to nieuniknione, weszłam im w paradę:
- Przepraszam, że wam przeszkadzam w kulturalnej rozmowie, ale właściwie to przyszłam tu tylko po tego idiotę i już się wynoszę. – Diego uniósł brwi, jakby kompletnie nie wiedział o co chodzi. A on wie, tylko, że zawsze dobrze gra.
- Co znowu zmalował?
- To co zwykle, Fede. Zadarł z niewłaściwą osobą.
- Czekaj czekaj, królewno. – Zaoponował, zanim postanowiłam pomóc mu wstać z fotela. Nie był pijany, ani nawet wstawiony, ale był uparty, żeby tu zostać. – Nie rozumiem o co chodzi. Ale podejrzewam, że dziewczyny już wszystko ci wychlapały.
Uniosłam brew.
- Jasne, że wychlapały. Federico, ostatnie chwile na przemyślenie twojego błędu życiowego, pamiętaj.
- Diego! – syknęłam.
I nagle cisza.
Ktoś wszedł do pokoju.
Mój wzrok powędrował za odgłosem butów uderzających powoli o panele. Zaniemówiłam, bo zwłaszcza tutaj się go nie spodziewałam. Byłam w jednym pomieszczeniu ze wszystkimi ważnymi dla mnie mężczyznami, ale jeden z nich był tylko miłością mojego życia, a drugi tylko natrętem, którego miało tutaj pod żadnym warunkiem nie żyć. Mimo wszystko Paul wydawał się być spokojny, zupełnie jakby miał wszelkie prawo tutaj być.
Skończyły się moje wakacje.
- Przypuszczam, o mnie ta cała draka. Violetto, pozwolisz? – Wyciągnął przed siebie dłoń, jak dżentelmen, i wbił we mnie skupione spojrzenie. Przełknęłam ślinę, modląc się w duchu, żeby tylko przypadkiem nie wyrzucić Diega potem przez najbliższe okno.
Niepewnym krokiem ruszyłam w kierunku Greena, gdy zatrzymał mnie uścisk na ramieniu. Federico niemo zapytał, czy wszystko jest okej. Przytaknęłam głową, więc mnie puścił, wierząc w kłamstwa. Nic nie było okej. Podałam dłoń Paulowi, lecz wychodząc oglądnęłam się za siebie.
Wzrok Leona.
Taki przenikliwy, taki… inny.


Zaprowadził mnie do ogrodu, posadził na białej ławce i cóż… pozwolił milczeć. Sam zaś stanął niecały metr ode mnie, zapalił papierosa. Nie wiedziałam, czego się spodziewać. Wyglądał na spokojnego, opanowanego, a jednak nie widział mnie tak długo. Potem dostał zaproszenie na ślub od Diega i był świadom, że to nie ja je przysłałam. Ja zrobiłabym to dużo wcześniej.
- Nie rozumiem tylko, dlaczego?
- Dlaczego, co? – spytałam.
- Dlaczego unikasz mnie od tygodni. Dlaczego to nie od ciebie dostałem zaproszenie do Madrytu?
Wiedziałam, że wie.
- Traktujesz mnie jak… jak dziecko właściwie. Wiesz, co przeżyłam żyjąc z Michaelem i teraz, nie niszczysz mojej psychiki, nie zmuszasz mnie do zabijania, nie odsuwasz od mojej rodziny… bo tam jest moja rodzina… ale ograniczasz mnie, Paul. Zabierasz mi tlen, kontrolujesz. Myślisz, że to jest przyjemne? Wydzwaniasz jak głupi, martwisz gorzej, niż najgorszy ojciec i sądzisz, że to wszystko naprawi? Znam twoje obawy co do mnie. Znam. Uwierz mi… ale nie skoczyłam z mostu, nie podcięłam sobie żył, do cholery, nie powiesiłam się. – Wzięłam głęboko oddech, po czym wstałam z ławki. – Jeżeli sądziłeś, że martwiąc się o mnie zbyt mocno pomagasz mi, to przykro mi, ale grubo się myliłeś.
Zapadła grobowa cisza.
Słyszałam jedynie przyjemny śpiew ptaków, szum ciepłego wiatru, który poruszał delikatnie moimi włosami. I niestety, czułam też dum papierosowy. Paul patrzył wszędzie, tylko nie na mnie, dopóki nie dotknęłam jego ramienia.
- Nie chciałam cię ranić.
- Na to już za późno, Violetta. Wszystko, nawet to, co powiedziałaś jest lepsze od tej ciszy, którą mi podarowałaś. Spędziliśmy ze sobą trochę czasu, przyzwyczaiłem się do ciebie. Wiesz, jak łatwo idzie się przyzwyczaić do człowieka i oto jesteśmy. I sama doskonale wiesz, jak to jest z dnia na dzień kogoś stracić. Nie rozumiem tylko, dlaczego zrobiłaś to mnie.
- Musiałam się uwolnić.
- Zabierałem ci wolność?
- Tak – stwierdziłam dosadnie.
Skończył papierosa, wyrzucił resztkę do najbliższego kosza.
- Cieszę się, że znalazłaś tu rodzinę. Nawet nie wiesz jak bardzo. Ale nigdy nie chciałem być dla ciebie ciężarem, więc jeśli tak właśnie jest, wracam do Chicago.
Odwrócił się i już chciał iść. Pomyślałam, jestem potworem, do cholery jasnej.
Szlag, Violetta.
Złapałam go za nadgarstek. Zatrzymał się i spojrzał na mnie.
- Musiałeś wiedzieć, co mnie męczyło i co mnie usprawiedliwiało bądź nie. Nienawidzę kłamać, dlatego ci powiedziałam bez względu na to, czy zaboli. Kiedyś przejmowałam się tym, co ludzie poczują, gdy powiem zbyt wiele. Gdzieś po drodze straciłam tę część siebie, która się tym martwi i już w ogóle mnie to nie obchodzi. Ale przepraszam, jeśli cię to uraziło…
- Do czego dążysz?
- Nie mam pojęcia, ale jeśli już tu jesteś, zostań.
Paul zmarszczył brwi w szarmanckim uśmiechu. 

6 komentarzy:

  1. Ciekawie się zapowiada.
    Cudowny rozdział! ♥
    Czekam na następny.

    OdpowiedzUsuń
  2. Cudowny rozdział czekam z niecierpliwością na kolejny

    OdpowiedzUsuń
  3. Kiedy nowy rozdział ?

    OdpowiedzUsuń
  4. Kiedy nowy rozdzial ???

    OdpowiedzUsuń
  5. Kiedy wrócisz?

    OdpowiedzUsuń
  6. Dlaczego nie dodajesz rozdziału? Coś się stało? Proszę odpisz, bo się martwię.

    OdpowiedzUsuń