24. Kochała mojego ojca.


- Diego, jesteś pewien, że to właściwy adres? 
Rozglądam się uważnie po okolicy, podczas gdy mój chłopak rozmawia z Hernandezem, który niestety musiał zostać w pracy i wykonywać swoje obowiązki, a także przejąć chwilową kontrolę nad sytuacją. Musiałam jechać. Muszę dowiedzieć się wszystkiego, czego jeszcze Carlos nie zdążył powiedzieć, albo coś, czego nawet on po prostu nie wie. Więc pojechałam z Leonem pod adres, który podał nam brunet. Wciąż nie wiemy, czy jest właściwy. 
Dom, przed którym się zatrzymaliśmy wygląda zwyczajnie, ale biednie. Budynek jest biały z czerwonym dachem i niewielkim ogródkiem. Całą posesję otacza metalowe - trochę podniszczone - ogrodzenie. Przed domem stoi czerwony rower dla dziecka, którego pedały poruszają się z podmuchem wiatru. Na parapetach widać czerwone doniczki i piękne, kwitnące kwiaty. 
A jednak coś mi nie pasuje. Cała lokacja wygląda na zadbaną i zdecydowanie przysiadywaną przez dzieci, ale czuję, że coś musi być nie tak. Jestem "policjantką", ja to po prostu wiem i widzę, sama nie do końca rozumiem na czym to polega, ale jednak. 
Kolejny podmuch wiatru rozwiewa moje włosy, a ja delikatnie pozycjonuję je za uszami. Tak mi wygodniej. Coraz bardziej odczuwam obecność Leona, dlatego obracam się powoli, by z nim porozmawiać. Akurat do mnie idzie. 
- I jak? - pytam. 
- Diego twierdzi, że to właściwy adres. Biorąc pod uwagę fakt, że to jedyny dom przypominający opis posiadłości Madeline, nie rozumiem dlaczego tak bardzo się martwisz. 

Odwracam wzrok i jeszcze raz taksuję całą okolicę. 
- Nie martwię się - rzucam za chwilę. - Po prostu coś tu jest nie tak i ja dowiem się co. 
- Uważam, że trochę przesadzasz. Nic tu nie wygląda podejrzanie, ale chodź, przekonamy się co jest takie podejrzane, skoro już tak bardzo się uparłaś. - Leon otwiera bramkę i puszcza mnie pierwszą. Idę przed siebie z założonymi rękami i wcale nie jestem pewna tego, co robię. 
- To nie tak, że się uparłam. Po prostu to czuję - mówię, kiedy jesteśmy już niedaleko drzwi. - Gdybyś ty był okłamywany przez najbliższą rodzinę przez dwanaście lat, też byłbyś wyczulony na wszystko, co tylko możliwe. 
Verdas zatrzymuje się nagle, chwyta mnie za ramię i zmusza, do odwrócenia się. Robię to z konieczności i spoglądam mu w oczy z nieopisanym wyrzutem. Czy on naprawdę musi być taki spokojny i pewny, że zawsze wszystko będzie dobrze? Ja już nigdy nie będę takim człowiekiem, więc chciałabym, żeby zaczął patrzeć realnie na świat. Nie przez zielone okulary. 
- Violetta, ja rozumiem jak bardzo to wszystko przeżywasz, ale to już przeszłość. Minął bodajże tydzień odkąd się dowiedziałaś i wciąż nie możesz przestać ciągle o tym myśleć. 
- To przeszłość, która ma znaczenie i wcale nie jest mi dobrze z tym, że nagle wraca; że muszę to wszystko przeżywać raz po raz i znowu. To boli, Leon, ale nie potrafię przestać. Jedyne o co proszę, to odrobina zrozumienia. Możesz to dla mnie zrobić? 
Szatyn zastanawia się przez chwilę, ale w końcu odpowiada:
- Ehh... W porządku. 
W momencie drzwi się otwierają. Ja i Leon przestajemy patrzeć sobie w oczy, bo ważniejszą rzeczą jest fakt, że kobieta w jeansach i luźnej, białej koszulce stoi w progu i nas obserwuje. Nic nie mówi, co jest jeszcze dziwniejsze. Kobieta wygląda na co najmniej czterdzieści lat. Ma rude, kręcone włosy i łagodny, choć poważny wyraz twarzy, 
- Kim jesteście? - odzywa się w końcu. 
- Leon Verdas, a to moja dziewczyna, Violetta - przedstawia nas szatyn. Specjalnie nie używa mojego nazwiska, wie, że to może sprowokować kobietę do dziwnych zachowań. 
- Miło mi poznać - mówię i podaję kobiecie dłoń. Ma zimną rękę, nawet bardzo. 
- Nie jesteście z policji? 
Spoglądam nieco zdziwiona na Verdasa i odpowiadam: 
- Poniekąd, ale nie mamy pojęcia o czym pani mówi. Pani ma na imię Madeline, zgadza się? 
- Tak. Wejdźcie, nie będziemy rozmawiać przez próg. To niegrzeczne i niewygodne - duka, wpuszczając nas do środka. 
Dom w wewnątrz również jest skromny, choć nie wygląda na to, aby kobieta żyła w biedzie. Wszystko jest wyremontowane i czyste - na pewno dużo czasu spędza w domu - jak u mało kogo. Kobieta od razu prowadzi nas do niewielkiego salonu, w którym zastajemy małego chłopca - ma może sześć, albo siedem lat - bawiącego się samochodami. Już na wejściu posyłam mu ciepły uśmiech, ale on tylko patrzy i nie reaguje. Boi się? 
- Jeremy, idź proszę do swojego pokoju. Państwo przyszli porozmawiać. 
Dziecko kiwa niepewnie głową i zbiera zabawki. 
- Zawołam cię później - dodaje ruda, kiedy chłopczyk znika za ścianą. 
- Usiądźcie. Kawy, herbaty? 
- Dziękuję - kręcę głową z wymuszonym uśmiechem i siadam na sofie. 
Leon zajmuje miejsce obok, a potem łapie mnie za rękę. Patrzę na niego z lekka przejęta, ale on tylko całuje mnie przelotnie w policzek, póki na horyzoncie nie widać właścicielki domu. 
- Jest okey? - szepczę. 
- To ja powinienem pytać o to ciebie, ale i tak chcę, żeby było już po wszystkim. 
Madeline wraca do salonu, siada na jasnym fotelu i patrzy na nas nieco spięta, co widać od razu. 
- O czym chcieliście porozmawiać? - pyta od razu. 
- Znała pani Clarę Castillo, prawda? 
Madeline nagle sztywnieje i zaczyna mrugać szybko oczyma. Zerkam na szatyna, wydaje się bardzo spokojny, więc też nie przejmuję się zbytnio zachowaniem kobiety. Jednak potem ta wbija wzrok w jakiś nieznany mi punkt na podłodze i jakby sobie coś przypominała. 
- Tak... - mówi po minutach. - Znałam Clarę. Byłyśmy przyjaciółkami, ale dlaczego pytasz? Coś wiadomo? Znaleźli ją? 
Głęboki oddech, Violetta. Dasz radę.
- Przykro mi to mówić, ale nie. J-ja nazywam się Violetta Castillo i chciałabym, żeby powiedziała mi pani wszystko, co wie o mojej matce.
- Violetta? - dziwi się. - O Matko, pamiętam cię jako małą dziewczynkę w sukience, chodzącą na okrągło z misiem, którego dostałaś od Carlosa. - Uśmiecham się lekko, choć nie bardzo chcę słyszeć o tym, jak się zachowywałam będąc dzieckiem. Tym bardziej przy Leonie. - Byłaś taka urocza... Clara bardzo cię kochała. 
Kobieta wstaje i idzie do komody, z której po chwili wyciąga jakieś zdjęcie. Minutę później dostaję je w swoje ręce. Zdjęcie przedstawia moją matkę ze mną na rękach. Z niemałą dekoncentracją zerkam na swojego chłopaka, który również ogląda pamiątkę. 
- Dlaczego pani zatrzymała to zdjęcie? 
- To pamiątka Violetto. Ja i Clara byłyśmy przyjaciółkami... Przynajmniej tyle mi zostało po jej zaginięciu - oznajmia, a ja kiwam łagodnie głową i znów patrzę na zdjęcie. - Twoja matka była wspaniałym człowiekiem, Vilu. 
- Nie mam z nią dużo wspomnień. 
- Dobrze. Nie drążmy tematu...  Na początku powiedziałaś, że chciałabyś dowiedzieć się kilku rzeczy. Co dokładnie miałaś na myśli? - słyszę i natychmiast spoglądam na rudą. 
- Jak dobrze znała pani Clarę? - pyta Leon. 
- Bardzo dobrze. 
- Jak moja mama zachowywała się, zanim ją porwano? 
Kobieta zastanawia się przez chwilę. Te chwile dłużą się dla mnie z każdą kolejną sekundą. Cieszę się, że mam wsparcie Leona. To on trzyma mnie za rękę i nie pozwala, by poniosły mnie emocje. 
Ostatnio jestem bardzo rozkojarzona i pogrążona we własnych myślach, choć powinnam być bardziej odpowiedzialna. Powinnam zachowywać się jak wcześniej, bo tak właśnie robią profesjonaliści. Pytanie tylko, czy wciąż nią jestem. 
- Clara była bardzo nerwowa i humorzasta, na kilka dni przed porwaniem. Zachowywała się dziwnie. 
- Zaraz. Co ma pani na myśli, mówiąc "dziwnie"? - słyszę zdecydowany głos Leona. 
- Wciąż mówiła o Carlosie i Mi... 
- Może pani powiedzieć jego imię, spokojnie - rzucam z przymrużeniem powiek. 
- Mówiła o twoim wujku i Michaelu, bo poniekąd cała trójka miała ze sobą kontakt w tym czasie. Jedno oszukiwało, szantażowało i wykorzystywało drugie, i tak cały czas. Carlos ponoć się sprzeciwiał, a Clara nawet nie chciała wiedzieć, co odpowiada za zachowanie Michaela. Na dodatek twoja mama była w ciąży... 
- Wiem to. Wiem też, że dziecko nie żyje - mówię, zanim ruda zdąży powiedzieć, jak bardzo jej przykro. Nie chcę litości. 
- Michael nie wiedział o ciąży. Wiedział tylko, że ma jedno dziecko, które z własnej woli opuścił. Co jakiś czas wracał, by popatrzeć jak rośniesz, później, po zaginięciu Clary, nie wrócił. 
Jestem zdenerwowana i chcę się wyżyć, ale wiem, że nie mogę. Po prostu nie potrafię wydusić z siebie słowa. Powinnam nauczyć się, jak radzić sobie z tym wszystkim, ale nie umiem. Raz opanowuje mnie gniew, raz gorycz i żal. Dlaczego? Przecież już tyle zdołałam wytrzymać. To nie powinno być żadnym rozczarowaniem. 
- Wie pani, czyje to było dziecko? - odzywa się szatyn. 
- Michaela. Na pewno jego. Clara go nie zdradzała... nigdy nie byłaby do tego zdolna. 
- Jakieś przypuszczenia, dlaczego porwano moją mamę? 
- Violetto, twój ojciec był kryminalistą. 
- Carlos również - zaznaczam. 
- Tak, ale Carlos zawsze miał jakiś umiar. Przynajmniej z tego co pamiętam... Michael go nie miał. Kiedy ostatni raz go widziałam, nie poznałam go. Diametralnie się zmienił, nie był już tym człowiekiem co kiedyś. Nie było w nim ni krzty litości, radości, miłości... Ludzie mówią, że możesz krzyczeć, ale nic ci to nie da, skoro w środku nikogo nie ma - mówi Madeline ze smutnym wyrazem twarzy. 
Unoszę lekko brwi. Zdążyłam zauważyć, jakim człowiekiem zdaje się być Michael. 
- Dobrze, dziękuję pani za wszystko. Naprawdę bardzo nam pani pomogła - mówię, wstając z sofy i wymieniam się z kobieta uściskiem dłoni. - Dziękuję. 
- Nie ma za co Violetto, Leonie. 
Madeline odprowadza nas do drzwi. W korytarzu stoi mały chłopiec i przygląda się nam z zaciekawieniem. Wszyscy się zatrzymujemy. Leon nagle do niego podchodzi, kuca i patrzy łagodnie na niego. Zastanawiam się, co takiego szatyn ma zamiar zrobić, ale po chwili już nie muszę się zastanawiać. 
- Trzymaj się, mały. Opiekuj się mamą, dobrze? 
Robi mi się ciepło na sercu, widząc ten obraz. Chłopiec uśmiecha się. 
- Dobrze - odpowiada. 



- Dlaczego tu jesteśmy? - słyszę za plecami. 
- Bo to miejsce, w którym powinnam teraz być. 
Brnę przez cmentarny chodnik coraz dalej i dalej. Widzę wokół dziesiątki nagrobków, wyryte na nich imiona i nazwiska, daty śmierci i prośby o modlitwę. Serce łamie mi się na kawałki, kiedy uświadamiam sobie, ile osób straciło ukochanych, rodziców, dziadków, przyjaciół. Przypominam sobie, jak szłam dokładnie tą samą drogą będąc jeszcze dzieckiem. Byłam taka zdruzgotana i smutna, jak jeszcze nigdy wcześniej. Płakałam chyba najbardziej ze wszystkich. Chowano moich rodziców. Postawiono na nich nagrobki, a ja nic nie mogłam na to poradzić. Chwila, w której uświadomiłam sobie, że jestem sierotą, była najgorsza. 
W ręce trzymam kwiaty. Czerwone i białe. Najpierw znajduję grób ukochanej przyjaciółki - Sophii -i kładę na nim czerwone róże, bo właśnie takie kochała najbardziej. Spoglądam na jej imię i budzi się to okropne uczucie żalu i winy, bo pozwoliłam jej odejść; bo o to prosiła. 
Dosłownie minutę później czuję, jak Leon obejmuje mnie ramionami i przyciska do siebie. Kiedy nie mogę już patrzeć na jej nagrobek, odwracam się i tak tkwię w ramionach szatyna. Tak bardzo brakuje mi głosu i ciepła Sophii. Jej zwariowanych pomysłów i przekonywania mnie do pójścia na dyskotekę. Nie zawsze jej się udawało, ale zawsze próbowała. 
- Brakuje mi jej. 
- Wiem, kochanie. 
- Chodźmy. Trzeba się spieszyć, Diego na nas czeka - mówię, po czym wyswobadzam się z objęć szatyna i idę w kierunku grobu rodziców. 
Kiedy zatrzymuję się przez ich grobami, już nie czuję takiej pustki jak wcześniej. Mama mnie kochała najbardziej na świecie i chciała, bym miała normalne życie, którego niestety nie doświadczyłam. Ale przynajmniej mnie kochała. Ojciec nie umarł. Wciąż żyje i knuje swoje przeklęte plany. Oszukuje. Manipuluje. Zwycięża. Czy właściwie mogę go jeszcze nazywać moim ojcem? Wyrzekł się mnie. Zostawił mnie samą, choć wiedział, jakie będą konsekwencje. 
- On nie jest moim ojcem, Leon - mruczę, patrząc na imię "Michael Castillo". - Jest potworem, którego trzeba unieszkodliwić, nim skrzywdzi więcej osób. 
- Violetta...
- Wiesz, jak głupio się czuję patrząc na jego nagrobek i wiedząc, że on gdzieś tam jest i mnie obserwuje? Ale nie jest mi głupio kłaść kwiaty na grobie matki, bo ona prawdopodobnie nie żyje... A tak bardzo chciałabym, żeby ona żyła zamiast Michaela. 
- Ona kochała twojego ojca. 
- To prawda kochała mojego ojca, ale nie potwora, jakim się stał. 
- Vilu... myślę, że powinniśmy już iść. 
Nagle dochodzi do mnie dźwięk SMSa. Wyciągam więc telefon z kieszeni żakietu i odblokowuję ekran. To, co czytam zaczyna mnie przerażać. 

"Ładnie z Twojej strony, że odwiedzasz grób rodziców. 
Pilnuj tylko, żeby kolejna przyjaciółka, albo przyjaciel nie trafił na tym cmentarzu... 
Wszystko może się stać, Violetto. "

9 komentarzy:

  1. WRÓCĘ!!!!!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Odpowiedzi
    1. Cześć,wiesz, że mnie przerażasz?
      Ta końcówka jest nie co przerażająca. Tak wiem taka miała być. Od kogo ten SMS? Od ojca? Może od kogoś innego?

      Viola i Leone odwiedzili Madeline. Trochę się dowiedzieli czegoś na temat matki Vils.
      Nie dużo, ale jednak.
      Dobre i tyle,prawda?
      Ojciec V jest potworem. Jak można być takim człowiekiem?! Carlos też nie jest lepszy, ale przynajmniej wiedział, co to umiar. Nie brnął w to wszystko tak jak Michael.

      Kto teraz zginie? Albo czyje życie będzie zagrożone? Obstawiam Leona. W końcu bądź co bądź on jest jej najbliższy. A taki cios byłby dla Vils ciosem prosto w serce.

      Cuuuddooowny :* ❤
      Czekam na next :*
      Buziaczki :* ❤

      Maddy ❤

      Usuń
  3. Cudny ♡♡♡
    Czekam na next'a :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Cześć Uzdolniona Istoto ♥
    W mojej głowie brzmiało to lepiej..

    Wybacz za tę nieobecność pod ostatnim rozdziałem :(.
    Nie mam pojęcia, czemu nie wróciłam.
    Chyba po prostu zapomniałam, co się dość często zdarza ;_;

    Rozdział zachwyca ♥
    Nie dość, że długi, to jeszcze dopracowane dialogi i opisy *.*
    I jak tu nie wpaść w kompleksy? :(

    Ty powinnaś pisać kryminały, serio.
    Głównym wątkiem nie jest Leonetta, a sprawa rodziny Castillo.
    Z jednej strony mi się to podoba, a z drugiej ubolewam trochę,
    ale w ostateczności więcej jest plusów. Jest oryginalnie i tak.. Inaczej, co przemawia na korzyść ^.^

    Z rozdziału na rozdział moja ciekawość wzrasta.
    Co to anonimowa groźba, hę?
    Czyżby ojciec V?

    Do następnego ♥
    Hana

    OdpowiedzUsuń