04. Czterdzieści osiem godzin.


-Kiedy ostatni raz widzieli państwo córkę? 
-Trzy dni temu, jeszcze zanim wyszła ze szkoły. - odzywa się matka. -Pożegnała się i wyszła, a gdy jej koleżanki wracały ze szkoły, ona nie szła z nimi. Nie wróciła do domu, a gdy pytałam jej przyjaciółkę, co się stało, odpowiedziała, że nie ma pojęcia kiedy Miranda zniknęła jej z oczu. 
Kobieta około trzydziestu siedmiu lat odpowiada spokojnie na pytania, jednak ręce trzęsą jej się, jakby była skazana za morderstwo. Jest niespokojna i przerażona. Jej córka zniknęła trzy dni temu i wciąż nie wróciła do domu. Nie wiem, co bym zrobiła, gdybym znalazła się na miejscu tego małżeństwa. Ja robię tylko to, co należy do moich obowiązków. 
-Rozumiem. - kwituję. -Zauważyli państwo może jakieś dziwne zachowania Mirandy? Bała się czegoś? Mogła coś ukrywać? - dopytuję, by uzyskać więcej szczegółów związanych z zaginięciem. 
Mężczyzna spogląda na żonę niespokojnie. 
-Nie sądzę. - mówi po chwili. -Miranda była z nami szczera. 
-Właśnie. Na pewno powiedziałaby nam, że ktoś ją nęka lub straszy. - dodaje matka. 
Wzdycham. 
-Niezupełnie. - mruczę, odwracając wzrok od zmartwionej kobiety. 
-Co ma pani na myśli? 
-Dzieci, a właściwie nastolatki nadzwyczajnie rzadko same z siebie nie mają skłonności do zwierzania się rodzicom. Ta sprawa mogła być ważna, ale także niebezpieczna i dlatego córka zachowała to w tajemnicy. Jeśli nie zachowywała się dziwnie, to może porwanie było zaplanowane, ale ona o niczym nie wiedziała. - mówię spokojnie, zerkając na szybę, za którą stoi Federico i Leon. Bacznie obserwują moje poczynania w rozmowie z państwem Texis. Dlaczego siedzę tu sama? Oni obaj twierdzą, że jestem najbardziej subtelną i opanowaną osobą z tej trójki. Ja tak nie twierdzę. 
-Dobrze, w takim razie dziękuję za roz... - zaczynam, gdy nie słyszę odzewu od strony rodziców zaginionej. 
-Chwileczkę. - wyrywa brunetka. 
Patrzę na nią przez moment i wracam na swoje miejsce, bo zdążyłam się już podnieść. Biorę głęboki oddech i skupiam uwagę na rodzicielce Mirandy. Oby miała dobre powody, by wciąż mnie tu zatrzymywać. Nie mam całego dnia na siedzenie w tych czterech ścianach.
-Dzień przed porwaniem, Miranda była wyraźnie rozdrażniona. Nie rozmawiała z nikim. Zamknęła się w pokoju, i wychodziła tylko żeby coś zjeść. Kiedy pytałam, czy wszystko jest w porządku, odpowiadała że tak i to wszystko tylko przez szkołę. Ciągle powtarzała, że nauczyciele się na nią uwzięli. 
-Wspominała, jacy nauczyciele? - dopytuję. 
-Głównie profesor od matematyki. 
-Proszę mi podać imię i nazwisko tego profesora. 
-Gregory Hayes. - oznajmia ojciec. 
-Dziękuję. Coś jeszcze? 


-Violetta. - Sophia zaczepia mnie, gdy rozmawiam z Leonem o tej dziewczynie, z której rodzicami rozmawiałam dwie godziny temu. Spoglądam na nią i czekam, aż powie to co ma powiedzieć. -Carlos wzywa cię do swojego gabinetu. Teraz. 
Wzdycham, opierając dłonie na szklanym biurku. 
Leon patrzy na mnie nieco zaciekawiony, lecz nic nie mówi. Za to Sophia odchodzi, bo wie, że nie za bardzo ucieszyła mnie ta informacja. Tylko na spokojnie Violetta. Powtarzam sobie w myślach i bez słowa kieruję się ku gabinecie Brown'a. 
Pcham drzwi i wchodzę do środka. Brunet siedzi wygodnie na czarnym obrotowym fotelu. Widząc mnie unosi brew, a usta wykrzywia w szatańskim uśmiechu. Nienawidzę tego uśmiechu. Wzbudza we mnie niepokój, co jest rzeczą nadzwyczaj normalną, jeśli chodzi o tego człowieka. Jednak od dawna potrafię sobie z tym poradzić. Ze strachem. 
-Czego chcesz? 
-Usiądź. - prawą dłonią wskazuje na krzesło po drugiej stronie jego biurka. Mierzę wzrokiem jego, a potem to pieprzone krzesło, lecz po chwili siadam. -Mam dla ciebie ważną wiadomość. 
-Zamieniam się w słuch. - mówię kąśliwie, krzyżując ręce na piersi. 
Carlos przechyla się lekko w moją stronę i opiera łokcie na szklanym biurku. 
Tak na marginesie, tutaj praktycznie wszystko jest szklane, metalowe i wygodne - co do foteli. Jest to bardzo nowoczesny budynek, tak jak pracownicy swoją drogą. Każdy wie jak się ubrać. Każdy wie jak zachować porządek. Każdy wie, jak się zachować. Problem tkwi w tym, że nie każdy wie, jak powiedzieć prawdę
To sprawia problem większości ludzi na tym świecie, niestety. 
-Wyjeżdżam. 
Dobre wieści, niech mówi dalej. Chcę takich więcej. Jego wyjazd to najlepsza rzecz w tym tygodniu. Niech tak zostanie. 
-Na ile i gdzie? - jako jego "rodzina" mam prawo wiedzieć. 
-Dwa dni w sprawach biznesowych. - aha, to na pewno sprawy biznesowe. 
Unoszę brew, lecz nie odpowiadam. On dobrze wie, że mu nie wierzę, i na tym możemy zakończyć. 
-Na ten czas, ty przejmujesz komisariat, ale poza tym nie zaprzestajesz pracowania na swojej pozycji. Rozumiesz? Ten budynek ma nie spłonąć, zanim wrócę. A ta dziewczyna ma być odnaleziona. 
Prycham, patrząc na swoje czarno-białe paznokcie. Nienawidzę, gdy prawi mi kazania, co mogę robić, a czego nie. On myśli, że ile ja mam lat do cholery? 
-Wyglądam na dziecko, które nie poradzi sobie dwa dni bez idealnego szefa? - kpię, wstając z miejsca. Znudziła mi się ta rozmowa. 
-Violetta. - warczy, gdy chwytam za klamkę. -Zrozumiałaś, co do ciebie powiedziałem? 
-Nie jestem dzieckiem, Carlos. - syczę przez zęby i wychodzę z tego pomieszczenia. 
Biorę głęboki oddech. On wyjeżdża. Jutro już go tu nie będzie. Powtarzam sobie w myślach, choć wiem, że wiele mi to nie da. 
Czuję na sobie przenikliwy wzrok Leona i Sophii, ale nie reaguję. Nie odwracam się. Po prostu biorę kurtkę i wychodzę. Nie obchodzi mnie, co sobie pomyślą. 


Wyjechał. Wreszcie zniknął z tego miejsca i nie wróci przez kolejne czterdzieści osiem godzin. Dokładnie tyle mam czasu, żeby na własną rękę dowiedzieć się, co takiego przede mną ukrywa. Bo na pewno coś ukrywa. Może i jestem lekko przewrażliwiona, ale mam podstawy, by tak sądzić. On mnie wychowywał, ale dobrze wiem, ze każde jedno słowo to zwykłe kłamstwo i nic więcej. Nie pozwolił mi myśleć inaczej. 
Jest godzina szósta rano. W firmie nikogo nie ma, pojawią się dopiero po dziewiątej, a to daje mi całe dwie godziny na przejrzenie dokumentów swojego "wuja". To wszystko czego chcę, dowiedzieć się wreszcie prawdy. Niekoniecznie z jego ust - bo to się nigdy nie stanie. 
Popycham lekko drzwi od jego gabinetu, wcześniej zostawiając czarną skórę i torebkę na fotelu, przy swoim stanowisku. Nic się nie zmieniło, zabrał tylko laptopa, ale komputer przecież wciąż jest na miejscu. Uśmiecham się, jakby sama do siebie i siadam przed biurkiem. 
Włączam komputer i co? Carlos musiał założyć hasło, bo to byłoby zbyt łatwe. Piszę pierwsze słowo, które przychodzi mi do głowy. Błąd. Kurwa. Co może być tak ważne i tak strzeżone, przez mojego wuja? Nie wierzę, że o tym myślę, ale to przecież moja krew. Nie mógłby wymyślić czegoś, czego nie mogłabym odgadnąć. 
-Liczby. - mruczę pod nosem i momentalnie wypisuję ciąg liczb, które jak się okazuje są poprawne. 
Widząc czysty pulpit, powtarzam wszystko co robi Diego, zawsze gdy... Diego Hernandez. To jest myśl! Chaotycznie rzucam ręce na telefon i wybieram numer do bruneta, który odbiera po trzech sygnałach. Szybciej się nie dało? 
-Violetta? - zaspany głos. No tak, obudziłam go. 
-Diego, jesteś mi cholernie potrzebny. 
-Ale ja dopiero... 
-Trudno. - przerywam mu. -Dasz radę. Wyłaź z łóżka i za piętnaście minut widzimy się w komisariacie. 
-Jeśli to nic ważnego, to uwierz mi, że się zemszczę. - grozi, cicho się śmiejąc. 
Cały Diego. 
-To ważne. Przyjedź. 


-Wygląda na to, że Carlos dobrze zabezpieczył system. - mówi Hernandez, starając się odszukać jakiekolwiek akta na jego komputerze. Siedzimy tu już pół godziny i wciąż nic, a nie znam nikogo lepszego w te klocki niż Diego. 
-Cholera. - syczę. -Niemożliwe. Musi być jakiś haczyk, coś co go złamie. Coś co złamie te wszystkie hasła i zabezpieczenie. - dodaję. -Zawsze jest jakaś luka w systemie. Zawsze. 
-Możliwe, że nie w tym. 
-Nie biorę tego pod uwagę. - oznajmiam i patrzę na pulpit komputera, nachylając się nieco. 
-Violetta, za godzinę przyjdą pracownicy, nie możemy siedzieć i grzebać w systemie. - stwierdza. -Tutaj są kamery. 
-Usuniesz nagrania od godziny szóstej do dziewiątej, albo podmienisz na jakieś z innego dnia. 
Siadam na krześle obok bruneta, który wciąż usiłuje złamać blokady systemu. Na marne. Ja nie wierzę, że nie ma tutaj jakiejś luki. Czegoś co pozwoliłoby mi dowiedzieć się tego, czego chcę. Niemożliwe jest to, że Carlos dosłownie wszystko zabezpieczył. Niemożliwe. 
Kiedy tak siedzę odwracam wzrok od ekranu i rozglądam się po biurze. Stare zdjęcia. Rozwiązane sprawy i obrazy. To wszystko ozdabia ściany tego pomieszczenia, które swoją drogą jest w kolorach brązu - jako jedyne w tym budynku. Badam wzrokiem wszystkie zdjęcia, te starsze i nowsze. Coś karze mi spojrzeć pomiędzy jedno, a drugie. Na jednym jest mój ojciec, na drugim on sam. Carlos. jednak pomiędzy nimi tkwi coś, co szczególnie zwraca moją uwagę. 
Wstaję z fotela i spokojnym krokiem podchodzę do tego miejsca. Dłonią przesuwam po idealnie równej ścianie, i trafiam na jedną, małą dziurę. Przyglądam się temu dokładniej, i uśmiecham się dumnie. 
-Diego. Mam coś, co może nam pomóc. 

Hey hey :) Tak wiem, rozdział był dawno, a ja po prostu "zapomniałam"? Nie. Pamiętałam, żeby dodać, ale tak jakoś doszło mi kilka nowych zajęć. To szablony, to zakupy i rozbity telefon (tak robiłam telefon, nie pytajcie xd) i kłótnie z mamą :x Na dodatek w szkole tak po nas jadą ze sprawdzianami i kartkówkami, że to jest jakaś masakra! W środę mam ponoć dwa sprawdziany, i jeszcze mówiąc nwm jak wyrobię z pisaniem, tworzeniem szablonów i tą resztą... ;-;  Ymm... Hmm... Rozdział wg mnie jest znośny, ale to wy oceńcie jaki jest :* Czekam na opinie. I pozdrawiam :* Dziś nie zajmuję miejsc, bo... no mam sporo roboty, a poza tym jeśli ktoś będzie chciał miejsce to sobie zajmie, bo jaki jest sens zajmować miejsce komuś, kto i tak nie wraca? :/ Pozdrawiam x Hope 

2 komentarze: