03. Lunch.


-Violetto. - odwracam się na pięcie, i co widzę? Carlos Brown, perfekcyjny palant, a wraz z nim ten nowy, o którym opowiadał mi Diego kilka dni temu. Wystarczy jedna noc, a on zdobędzie wszystko, o co go poproszę. 
To się właśnie nazywa przyjaciel. Za to Sophia na ostatniej imprezie tak zaszalała, że na następny dzień nie wiedziała, kto jej pozmieniał kontakty w telefonie. Na dodatek miała kaca i nic nie pamiętała. A co to znaczy? To znaczy, że Violetta musiała jej streszczać cały ten kabaret. Nie dość, że upiła się na samym początku, to potem jeszcze mnie namawiała. A jak grzecznie odmówiłam, to poszła zabawiać się na parkiecie z pijanymi facetami, którzy tylko ślinili się na jej widok. 
Co ja tam robiłam? Stałam grzecznie, rozmawiałam z Diegiem i wypiłam może z dwa drinki. Poza tym pilnowałam, żeby ta wariatka wróciła do domu, a nie do hotelu. 
-Słucham. - odpowiadam, gdy dociera do mnie, że stoję i dziwnie się na nich patrzę. 
Kątem oka zauważam, że Federico i Diego obserwują całą sytuację z drugiego końca biura. Tutaj ściany są ze szkła, a nasze miejsca pracy znajdują się akurat na tym piętrze. Niestety jest tu też gabinet szefa tego zbiorowiska: Carlosa. 
-To jest Leon Verdas. - tak, to już wiem. Coś nowego może masz? -Leonie, to Violetta Castillo... - tutaj się zaciął. Pewnie chciał dodać, że jest moim wujem. Wtedy to bym się zdenerwowała. On dobrze wie, że ja tego nie akceptuję i nie ma prawa tak o sobie mówić. -będziecie razem pracować. 
Świetnie. Dlaczego nie zapytał mnie, czy chcę pracować z kimś kogo nawet nie znam, tylko od razu mi to oznajmia? Czuję się jak w jakimś cyrku. Najgorsze jest to, że gram w nim główną rolę. 
-Świetnie. - rzucam z uśmiechem i podaję dłoń nowemu koledze
Gra aktorska to jeden z moich atutów. Genialnie ukrywam wszystkie emocje, i potrafię się przy tym zachować.
Gdy zerkam na Hernandeza, obaj odwracają wzrok, że niby pracują. Śmieszne. Mnie nie oszukają. Już ja dobrze wiem, że teraz to wszystko komentują. Mogliby udawać, że nie, gdybym ich nie znała. 
-Zostawię was samych. - mówi Brown i odchodzi do swojego gabinetu. Bardzo dobrze. Może tam zostać na zawsze i wyjść za rok. Albo dwa. 
-Dostałem już akta dziewczyny, której sprawę prowadzisz. Wszystko dokładnie przejrzałem i przeanalizowałem. - oznajmuje szatyn, po czym siada przy szklanym stoliku obok. -Mam nadzieję, że nie będzie komplikacji. 
-Wspaniale. Ja również mam nadzieję, że będzie nam się dobrze pracowało. 
Bardziej drętwo być nie może. 
-W takim razie, skoro mamy współpracować, powinniśmy się poznać. - stwierdza Verdas. -Zapraszam cię na lunch. - unoszę brew. 
-Ymm... Chętnie. 


-Długo w tym siedzisz? 
Unoszę brew, po czym odkładam menu i odpowiadam: 
-Jakiś czas. Można powiedzieć, że nie ma nic, co mogłoby mnie zaskoczyć. - kwituję. 
Gdy kończę swoją wypowiedź podchodzi do nas kelnerka. Krótka spódniczka, czerwone usta i biała koszula z niemałym dekoltem. Włosy związane w kucyk na górze głowy, a na twarzy szeroki uśmiech. Nie zwracając na nią więcej uwagi, chwytam menu w ręce i przelatuję wzrokiem po daniach. 
Verdas robi to samo, jednak mojej uwadze nie umyka fakt, ze co chwilę spogląda na kobietę, która wyciąga notatnik i długopis z kieszeni spódniczki. 
-Co podać? - odzywa się po chwili. 
-Poproszę wodę z cytryną i sałatkę wegetariańską. - oznajmiam odkładając menu na bok. 
Leon mierzy mnie wzrokiem, lecz po chwili mówi: 
-Dwa razy. 
-Świetnie. Coś jeszcze? - dopytuje blondynka, zaszczycając mojego towarzysza zalotnym spojrzeniem. Czy naprawdę wszystkie te kelnerki nie mają co robić, tylko podrywać klientów? Błagam. To nie jest burdel, żeby się do facetów uśmiechać w taki sposób. Ale przecież nikt jej nie zabroni. Niech próbuje, może jej się uda. 
-Dziękujemy. - kwituje Leon, na kobieta skina głową, odwraca się na pięcie i odchodzi. Szatyn odprowadza ją wzrokiem, aż do baru - kobieciarz - gdzie ta przystaje na ploteczki z koleżanką z pracy. Następnym razem nie dam się namówić na ten lokal. 
To nie tak, że jestem zazdrosna. Bo nie jestem. Nawet nie znam Leona, a to, że jest przystojny nie ma znaczenia. No dobra, jakieś tam ma, ale jaki w tym sens, skoro nie wiem nawet ile ma lat? Choć Diego pewnie coś wspominał, a mi wyleciało z głowy. 
Co do tych kelnerek... Po prostu irytuje mnie ich zachowanie. Myślą, że nie widać, jak obgadują wszystkich wokół i szczerzą się do co drugiego faceta w tym budynku. To wcale nie jest takie niezauważalne, jak im się wydaje. Mogłyby okazać chociaż trochę jakiejś dumy, ale nie, bo po co? 
Nigdy nie zrozumiem tej logiki, pomimo tego, że jestem kobietą. Ale serio, prędzej można zrozumieć mężczyznę. 
-Opowiedz mi coś o sobie. - słyszę nagle Verdasa. Spoglądam na niego zdziwiona. Szczerze mówiąc spodziewałam się tego pytania, ale jeszcze nie teraz. Mimo wszystko odpowiadam: 
-A co chciałbyś wiedzieć? - uśmiecham się lekko. 
Wydaje się całkiem sympatyczny. Zobaczymy, co będzie dalej. 
-Mieszkasz tu od urodzenia? 
-Zgadza się. Nigdy nie opuszczałam tego miasta. - odpowiadam grzecznie, opierając ręce na stoliku. -A ty? 
Po tym pytaniu szatyn ukazuje szereg swoich białych zębów. Muszę przyznać, że z uśmiechem mu do twarzy. Jak każdemu człowiekowi, swoją drogą. 
-Nie. - rzuca. -Przeprowadziłem się tutaj jakiś tydzień temu i próbuję się odnaleźć. - dodaje po chwili namysłu. 
Kiedy mam odpowiedzieć, przy naszym stoliku pojawia się ta sama denerwujaca kelnerka, i z zalotnym spojrzeniem podaje Leon'owi jedzenie. Ja swoje dostaję jako druga. Wspominałam, ze więcej tu nie wrócę? Już wolę knajpę bliżej komisariatu - jak to zwykł nazywać Carlos. 
-Smacznego. - duka kobieta, po czym odchodzi. Jak każdy się spodziewał - znowu do baru. One wszystkie chyba są w zmowie. Nie rozumiem tego i nie chcę rozumieć. Czasami lepiej odpuścić, niż głowić się nad takimi rzeczami. 
-Wracając do tematu. - zaczynam, by zwrócić na siebie uwagę Verdasa. Oczywiście działa. -Jadłeś już tutaj? 
-Nie. Zwykle sam gotuję w domu. Nowojorskie jedzenie jest dla mnie nowością. 
-Ciekawe. - kwituję. 
-Dlaczego? 
-Szczerze, nie pamiętam kiedy ostatnio coś gotowałam. Tutaj są ludzie, którzy robią to za ciebie. - mówię z uśmiechem. Leon patrzy na mnie i odwzajemnia gest. Lubię go. 
-Można to zmienić. - słyszę chwilę później. 
-Coś sugerujesz? 
-Możliwe. 


-Sophia, co się stało z naszym mieszkaniem? - pytam grzecznie, przelatując wzrokiem po rozrzuconych wszędzie ubraniach, pustych szklankach po wodzie - oby to była woda - i rozlanym mlekiem na stole. Niech ktoś mi to wytłumaczy, proszę. 
Rzucam torebkę - którą miałam na ramieniu - na ciemną sofę i ściągam z siebie czarną skórę, a w międzyczasie moja kochana przyjaciółka postanawia wyjść zza ściany. Patrzę na nią i mam wrażenie, że nawet przez nią przeszło tornado. Szatynka ma na sobie zieloną tunikę poplamioną czymś czerwonym - pewnie keczupem - i szare legginsy podwinięte przy kostkach. Nie zwracając uwagi na ułożenie ubrań, wszystko wydaje się w porządku. 
-Violetta. - zagryza wargę speszona. -Już wróciłaś? 
-Miałam dzisiaj mniej roboty, niż normalnie. - tłumaczę, po czym idę do kuchni w celu napicia się czegoś. Przyznaję, od tego gadania z Federico zaschło mi w gardle. Casta podąża za mną niepewnym krokiem. 
-W takim razie, wytłumaczysz mi, co się stało z naszym mieszkaniem? - pytam ponownie, a ona wzrusza ramionami. 
-Miałam gościa. 
-Znam go? 
-Nie. - rzuca twardo i siada na krześle barowym. -I raczej nie poznasz. 
-Jeśli on to zrobił, to lepiej zaproś go, żeby to posprzątał. - ruchem ręki ukazuję jej ten bałagan, który zostawili. Ja na pewno nie będę tego sprzątać. Mam lepsze rzeczy do roboty, niż ogarnianie mieszkania, przez ich wygłupy. 
-Ma na imię Jesse i jest całkiem sympatyczny. - broni go Sophia. 
Ale po to go broni? Nie mam pojęcia. Nie przeprowadzam z nią wywiadu, nie chcę go poznać ani widzieć. Po prostu w tym domu ma być porządek, a tym bardziej nie chcę dodatkowych współlokatorów podczas gdy tu przebywam. Sophia dobrze to wie, dlatego tak się zdziwiła gdy zobaczyła mnie w domu. 
-Nie ważne. - wypijam szybko zawartość szkła i odkładam je do zmywarki. -Posprzątaj tu. - dodaję, po czym wychodzę z kuchni i kieruję się ku drzwiom. 
-Gdzie idziesz? - pyta Casta, która wybiega za mną. 
-Diego miał sprawdzić jeszcze raz dane tej zaginionej dziewczyny, muszę się z nim zobaczyć. A poza tym domyślam się, że twój gość jeszcze koczuje w sypialni. 
Sophia milczy. 
-Będę później. 

Dzień dobry :))  Co tak, jak tam u was? U mnie średniawo... Mam rozkminy o grafice i pisaniu. W sensie, na grafikę nie mam weny, a ostatni rozdział pisałam jakieś pięć dni temu i nie pali mi się, żeby znów się do tego zabierać, bo mam napisane dużo w przód ;d Nie wiem, ostatnio na nic nie mam weny ;-; Mam nadzieję, że szybko mi to minie, bo jest dobijające :/ 
Swoją drogą, rozdział się podoba? Pisałam go dawno i twierdzę, ze nawet nie jest taki zły. Jak widac nie skupiamy się całkowicie na Leonetcie, ale do dziesiątego rozdziału praktycznie w kaażdym jest nawet jakiś mały wątek o nich.
Wyobrażacie sobie jak to jest uczyć się ok. godzinę na zapowiedzianą kartkówkę z polskiego, a w wyniku wszystkiego kartkówki na następny dzień nie ma? -,- No właśnie. Jestem zirytowana... 
Ale dość w notce, bo was zanudzę. Dawać limit czy nie? W sumie chyba nie muszę... Kto będzie chciał skomentować to to zrobi, jak ktoś nie chce to nie musi... To zależy od was, ale mimo wszystko byłoby mi miło, gdybyście zostawili po sobie ślad ;)  Hope :*

7 komentarzy: