Nowy blog!


Na jaką cholerę? 
No na jaką cholerę jej nowy blog i dodatkowa robota?
Też się nad tym zastanawiam... ;-; 

Jaki nowy blog, o co chodzi? 
Wgl. o czym ten blog? 
Noo.. Nie o Violetcie. To podkreślam na początku. 
Pomysł na opowiadanie jest mój, nie brałam go od nikogo 
i nie kopiowałam, bo po co? 
Nie czuliście czasem czegoś takiego, że chcielibyście pisać o czymś innym?
No właśnie, ja chciałabym spróbować :)) 

Blog będzie opowiadał o dziewczynie, która (...) no to dowiecie się
jak będziecie czytać ^^ Ale przede wszystkim to romans i fantasy więc jak ktoś
to lubi, to bardzo serdecznie zapraszam. 


Nawet jeśli ktoś nie chce czytać czegoś co nie jest o Violetcie... Czytacie
książki prawda? Nie są one o Violetcie i jakoś dajecie radę... Więc jeśli ktoś lubi mój styl
pisania i ogólnie moje opowiadania, to będzie mi miło jak wpadniecie i zostawicie po sobie ślad.

Pozdrawiam! ♥
Hope

03. Lunch.


-Violetto. - odwracam się na pięcie, i co widzę? Carlos Brown, perfekcyjny palant, a wraz z nim ten nowy, o którym opowiadał mi Diego kilka dni temu. Wystarczy jedna noc, a on zdobędzie wszystko, o co go poproszę. 
To się właśnie nazywa przyjaciel. Za to Sophia na ostatniej imprezie tak zaszalała, że na następny dzień nie wiedziała, kto jej pozmieniał kontakty w telefonie. Na dodatek miała kaca i nic nie pamiętała. A co to znaczy? To znaczy, że Violetta musiała jej streszczać cały ten kabaret. Nie dość, że upiła się na samym początku, to potem jeszcze mnie namawiała. A jak grzecznie odmówiłam, to poszła zabawiać się na parkiecie z pijanymi facetami, którzy tylko ślinili się na jej widok. 
Co ja tam robiłam? Stałam grzecznie, rozmawiałam z Diegiem i wypiłam może z dwa drinki. Poza tym pilnowałam, żeby ta wariatka wróciła do domu, a nie do hotelu. 
-Słucham. - odpowiadam, gdy dociera do mnie, że stoję i dziwnie się na nich patrzę. 
Kątem oka zauważam, że Federico i Diego obserwują całą sytuację z drugiego końca biura. Tutaj ściany są ze szkła, a nasze miejsca pracy znajdują się akurat na tym piętrze. Niestety jest tu też gabinet szefa tego zbiorowiska: Carlosa. 
-To jest Leon Verdas. - tak, to już wiem. Coś nowego może masz? -Leonie, to Violetta Castillo... - tutaj się zaciął. Pewnie chciał dodać, że jest moim wujem. Wtedy to bym się zdenerwowała. On dobrze wie, że ja tego nie akceptuję i nie ma prawa tak o sobie mówić. -będziecie razem pracować. 
Świetnie. Dlaczego nie zapytał mnie, czy chcę pracować z kimś kogo nawet nie znam, tylko od razu mi to oznajmia? Czuję się jak w jakimś cyrku. Najgorsze jest to, że gram w nim główną rolę. 
-Świetnie. - rzucam z uśmiechem i podaję dłoń nowemu koledze

02. Przystojny.


-Nie wolałbyś jechać z Sophią? Na pewno byłaby lepszym towarzystwem, niż ja. - rzucam niechętnie, wsiadając do czarnego Audi R8. Samochód jest dla Federico czymś, co uważa za świętość. Nie narzekamy też na wypłaty, więc może się wozić najlepszymi w mieście. Zawsze ceniłam u niego gust co do aut i ubioru. 
Zapinam pasy i raz jeszcze zerkam na szatyna. On jednak nie odpowiada. Zakłada na nos przeciwsłoneczne okulary, wkłada klucze do stacyjki i po chwili uruchamia silnik. Z nim nigdy nie mogłam wdawać się w dyskusje. Dlaczego? Pasquarelli jest jedną z osób, z którą nie warto dyskutować. Nie ważne, czy chodzi o to gdzie pojedziemy i czyim samochodem. On zawsze stawia na swoim. Gdyby tego nie robił, śmiało stwierdziłabym, że go podmienili. 
-Co ci dolega? - słyszę po chwili. 
Odrywam wzrok od szyby samochodu i lekko zdziwiona spoglądam na szatyna. Jest skupiony na drodze, ale dobrze wiem, że uważnie wysłucha każde moje słowo. 
-Miałam dziwny sen. 
-Jaśniej. 
-Szkoda gadać. - urywam. -Po prostu był dziwny i w jakimś minimalnym stopniu, mogłabym stwierdzić, że przerażający. Roiło się w nim od tajemnic. 
-Może powinnaś zapytać Carlosa? - proponuje po chwili Federico. 
Kręcę głową. Nawet przez sekundę nie pomyślałam, żeby pójść z tym do wuja. To zbyt osobiste i zbyt nachalne. Pomyślałby, że mu nie ufam, albo że go coś podejrzewam. W rzeczywistości obie opcje się zgadzają, ale nikt nie powiedział, że on musi o tym wiedzieć. Nie musi i się nie dowie. Mówią, że przyjaciół trzyma się blisko, a wrogów jeszcze bliżej
To wcale nie tak, że Carlos jest moim wrogiem. Bo nie jest. Ale nie ma prawa mówić, że jest moją rodziną. W życiu się do tego nie przyznam. Do każdej innej osoby, ale nie do niego. On tylko kłamie. Łże w żywe oczy, z uśmiechem na ustach. Wspominałam już, że nienawidzę kłamstwa? No właśnie. On jest odwzorowaniem tego, czego ja nienawidzę. 
-Sophia wie? 
-Była przy mnie, kiedy się obudziłam. - oznajmuję, na co szatyn skina głową. -Ona nie wierzy w sny, które mogą mieć związek z rzeczywistością. - dodaję, gdy Federico zatrzymuje się przed jakąś bramą. 
-Bo nigdy tego nie przeżyła. - komentuje zaraz. 
-Dokładnie. 
Biorę głęboki oddech, odpinam pasy i chwytam za klamkę, którą po chwili ciągnę, otwierając tym samym drzwi. Wychodzę z samochodu i zamykam drzwi. otulam wzrokiem cały teren naprzeciwko mnie. Biały, duży dom z ogrodem i srebrna brama z domofonem przy wejściu. Na tyłach posiadłości widzę dwie budy dla psów. Czyli zwierzątka też tu mają. Cudownie. 
Kiedy Federico dzwoni domofonem do domu, ja wyciągam telefon z kieszeni czarnej skóry i odblokowuję ekran - kodem. Już pięć po dwunastej, a jeszcze tyle spraw do załatwienia. Przede wszystkim zdarzyć na przesłuchanie rodziców zaginionej. Dziwi mnie tylko, dlaczego akurat tą sprawę dostałam tylko ja. Zwykle towarzyszył mi Federico, albo Sophia.
-Violetta. 
Szukam wzrokiem szatyna, który jak się okazuje otworzył już bramę i czeka, aż się ruszę, żeby wejść do środka. Uśmiecham się i wchodzę jako pierwsza. Pasquarelli od zawsze był dżentelmenem. Inni mogliby się od niego uczyć. 
-Wiesz co robisz? - pytam, gdy stajemy przed drzwiami wejściowymi. Szatyn posyła mi delikatny uśmiech i kilkakrotnie uderza w drzwi. 
-Ja zawsze wiem co robię, Vils. 
Nie pytam już o nic. Chwilę później drzwi się otwierają, a za nimi stoi kobieta, około czterdziestki. Blondynka. Wysoka i całkiem zgrabna. Zaraz za nią wychodzi mężczyzna - pewnie małżonek - widać że z dwa lata starszy. Na moje oko. Razem wyglądają na szczęśliwe, kochające się małżeństwo. 
-Wejdźcie. - kobieta gestem ręki nakazuje nam wejść do środka. Przekraczamy próg, a ona zamyka za nami drzwi. Dom z wewnątrz jest bardzo ładny. Królujące kolory to zdecydowanie beżowy, biały i ciemny brąz. Widać, że ta rodzina stawia na klasykę. 
-Proszę do salonu. Napiją się państwo czegoś? - odzywa się po chwili blondynka. 
-Dziękujemy. 
-Dobrze. 
Do salonu przechodzimy w ciszy. Nigdy nie lubiłam wizyt domowych. Zawsze jest tak niezręcznie i cicho. Nikt nie wie co powiedzieć, żeby nie wypaść głupio, albo kogoś nie urazić. Tutaj liczy się takt i zdecydowanie. Nie możemy pół godziny zastanawiać się, co mamy powiedzieć. To nie profesjonalne. 
Siadamy na brązowej, pikowanej sofie, podczas gdy państwo Corelli zajmują miejsca naprzeciwko. Wspominałam, że znajdują się tu jakieś cztery sofy i dwa fotele przy kominku? Miejsca tu mają tu od cholery. 
-Dobrze. W takim razie, kiedy zauważyli państwo ślady po uderzeniach u dziecka? - pyta Federico, wcześniej podpierając łokcie na kolanach. 
-Kilka dni temu. Był cały posiniaczony i miał rany na brzuchu i policzkach. - wyjaśnia ojciec. 
-Syn powiedział, kto go nęka? 
-Nie chce nic mówić. Kyle zwykle unika tego tematu. Gdy zaczynamy o coś pytać odchodzi i zamyka się w swoim pokoju. 
-Violetta, może ty z nim porozmawiasz? Zawsze miałaś podejście do dzieci. 
-Oczywiście. - zgadzam się po chwili. 


Siedzę przy biurku Diego i razem myślimy nad moją sprawą. Skoro nie przydzielono mi nikogo do pomocy, to mogę skorzystać z tej, którą proponuje mi Hernandez. Lecz praca papierkowa nigdy nie interesowała mnie na tyle, żebym siedziała przy tym godzinami. Federico krąży gdzieś po firmie i z jakąś nową dziewczyną omawia szczegóły jego sprawy. 
Swoją drogą, ten chłopak z którym rozmawiałam okazał się całkiem otwarty. Po prostu nie chciał zadręczać rodziców swoimi problemami i prześladowaniem. Nastolatek faktycznie miał ślady pobicia i wspominał o groźbach, ale nie powiedział dokładnie kto mu to zrobił. Opisał mi tylko niektóre szczegóły wyglądu mężczyzny - bo zawsze za czymś musi stać jakiś mężczyzna - a na koniec dodał, że więcej nie pamięta. Nie wiem dlaczego, ale mam wrażenie, że nie powiedział mi wszystkiego. Boi się? Możliwe. 
Nawet nie zauważyłam, kiedy obok mnie usiadła Sophia. Przed sobą zauważam szkło napełnione wodą z cytryną. Uśmiecham się wdzięcznie do przyjaciółki, lecz zaraz wracam wzrokiem do akt, które muszę przejrzeć. 
-Dużo masz roboty? - słyszę po chwili. 
Chichoczę cicho i kręcę głową z dezaprobatą. 
-Trochę. - rzucam. -A ty co, już skończyłaś? - kątem oka zauważam, jak Casta wzrusza ramionami. 
-Dzisiaj skończyła szybko, bo nie miała nic do roboty, a jutro będzie chodzić i marudzić. - odzywa się, milczący do tej pory Diego. 
Sophia trąca go łokciem, na co brunet cicho się śmieje. 
-To nie jest śmieszne. - dodaje szatynka. -To kiedy kończysz?
-Zaplanowałaś coś? - mruczę pod nosem i nie odrywając wzroku od dokumentów, chwytam za szklankę i przysuwam sobie ją do ust. 
-Tak jakby. 
Zerkam na nią i unoszę brew. Diego za to udaje, że nic nie słyszy. 
-Chyba zgodzisz się na imprezę z przyjaciółką, no nie? - kręcę głową, chichocząc i wracam do przeglądania akt. 
Imprezy z Sophią w roli głównej wyglądają mniej więcej tak: wejście, napicie się, wyrwanie faceta, zostawienie go na pastwę losu i wyjście. Ona uwielbia takie gierki, a ja za tym nie przepadam. No ale jak to mówią, przeciwieństwa się przyciągają. 
-Diego, zgodzisz się towarzyszyć nam w tą piękną noc? - pytam przesłodzonym głosem, na co brunet szeroko się uśmiecha. 
-Z przyjemnością, Vilu. 
-Dobra, to ja lecę się szykować! - krzyczy Casta, zabiera swoje rzeczy i wychodzi z biura. 
Mogłam się tego spodziewać. Inna reakcja nie wchodzi w grę. 
-Nie masz ochoty na imprezę. 
Zerkam na bruneta. 
-Nie dziś. 
-Widać to na kilometr. - oznajmia, a ja tylko wzruszam ramionami. 
-Nic nie poradzę, jak ona coś wymyśli to nie ma zmiłuj. 


-Diego. - trącam go lekko, co przyciąga jego uwagę. -Co to za facet? 
Kilka minut temu próg biura przekroczył wysoki szatyn. Włosy postawione na żelu, idealnie ułożone. Czarna koszulka opina jego tors, który swoją drogą jest całkiem pokaźny, a czarna skóra przypomina tą ze snu. A może tylko mi się wydaje? Wiem jedno. Ten facet jest przystojny. Choć nie, wiem coś jeszcze. Każdy przystojny mężczyzna jest też zakłamanym mężczyzną. Nie ma wyjątków. Nie ma ideałów. Każdy ma jakieś wady, a ja mam to szczęście widzieć więcej, niż bym chciała. 
Szatyn kręci się chwilę po piętrze, lecz zaraz wychodzi do niego Carlos. Witają się i zaczynają rozmowę. Dlaczego mi się to nie podoba? 
-Chodzi ci o tego, który rozmawia teraz z twoim wujem? - dopytuje Hernandez, a ja gromię go wzrokiem. Nie lubię, jak ktoś tak mówi o Carlosie. Tak, czyli jakby był moją rodziną. Nigdy nie chciałam, żeby nią był. 
-Mów. - nalegam, bacznie obserwując Brown'a i tego nowego. 
-Daj mi moment. - rzuca brunet i od razu wyszukuje w komputerze informacje na jego temat. Tym razem nie pojawiają się one na ekranie ściennym - tak dzieje się tylko wtedy, kiedy Diego tego chce. 
-To moja droga jest Leon Verdas i wygląda na to, że ma szansę zdobyć tutaj robotę. 
-Co? - piszczę cicho. 

Witam moich kochanych czytelników :* Cieszę się, że całkiem pozytywnie odebraliście tą historię, bo pewnie będzie ona dość długa zwracając uwagę na to, że mam na nią 1 000 000 pomysłów ♥ No i mam w sumie rozdziały na zapas więc nie muszę się niczym martwić. Ten rozdział jest taki... Nijaki. Ale mimo wszystko wam może się spodoba. I wiecie co mnie trochę martwi? Ilość komentarzy pod rozdziałami... I to, że jak się zajmuje miejsca to przynajmniej się pamięta, żeby wracać :/ (bez urazy) Bo chodzi o to.. Ja piszę dla siebie, ale też dla was i dlatego oczekuję trochę docenienia mojej pracy. 
10 komentarzy = 03. Lunch

Do następnego :*
Hope

01. Umowa?


     Czarny garnitur. Eleganckie buty pod kolor. Ciemne włosy, uniesione ku górze przy pomocy żelu, oraz zaciśnięte dłonie. Podążam wiecznie żywym chodnikiem, za mężczyzną, który ma prawo nazywać się moim szefem. Mijam dziesiątki ludzi na swojej drodze. Ich miny podpowiadają mi, że powinnam się bać. Co drugi człowiek patrzy na mnie jak na uciekiniera. Jak na mordercę, który poluje na kolejną ofiarę.
     Nie zwracam na to uwagi. Odszukuję wzrokiem Carlosa i szybkim, lecz cichym krokiem  wciąż podążam za jego śladami. Nie rozumiem, dlaczego to robię. Po prostu czuję, że muszę to zrobić. Czuję, że jest to cholernie ważne.
     Szatyn skręca w ciemną, nieznaną mi uliczkę. Słońce chowa się za dachami innych budynków. Tutaj jest całkiem ciemno. Światło daje jedynie cień, który sięga zaledwie do połowy zaułku.
     Przystaję i rozglądam się uważnie po otoczeniu. Rozwalone pudła przy ścianie wyglądają jak z jakiegoś horroru. A poobdzierane ściany zdecydowanie zniechęcają mnie do tego miejsca. Brown zatrzymuje się w miejscu, gdzie kończy się światło. Stoi prosto, jakby czekał na coś, co może zmienić jego życie. Nasze życie. Tylko po co to wszystko? Co to wszystko znaczy?
     Słyszę kroki. Odwracam się gwałtownie, a moim oczom ukazuje się ciemna postać. Mężczyzna. Przez to, że stoi plecami do słońca, cień pada na jego twarz, a ja nie mogę jej dostrzec. Widzę jedynie włosy uniesione ku gorze – tak jak w przypadku mojego szefa – i czarną skórę, idealnie przylegającą do jego ciała. Nawet w cieniu widać, że on zdecydowanie nie unika siłowni.
     Przechylam głowę jak kot, który zaraz ma zaatakować. W głowie krąży jedno pytanie. Kim on do cholery jest? Nigdy wcześniej go nie widziałam, a mam w zwyczaju śledzenie niektórych postępków Carlosa. Nigdy mu nie ufałam. Jest moim szefem, a także sprawuje nade mną szczególną władzę – jest moim wujem – ale zawsze był zakłamanym człowiekiem.
     -Carlos. – słyszę niski głos nieznanego gościa. Patrzę to na niego, to na swego wuja. Żaden nie reaguje, nie wykonują gestów… jakby skamienieli.
     -Umowa? – odzywa się drugi.
     -Przemyślałem sprawę. I jeśli zapewnisz mi to, czego oczekuję w zamian, możemy raz jeszcze przemyśleć sprawę.
     Nie oddycham przez chwilę. Chowam się w cieniu, jakbym bała się, że mnie zobaczą.
     O czym oni rozmawiają?
    -Liczyłem na pozytywną odpowiedź. – oznajmia sfrustrowany Carlos.
     Kiedy chcę podejść, zahaczam stopą o jakiś kawałek kamienia, co wywołuje hałas. Skulam się szybko, żeby nikt mnie nie zauważył. Jednak gdy podnoszę głowę zauważam, że oni wcale nie zwrócili na to uwagi. Zupełnie jakby mnie tam w ogóle nie było.
     -Myślisz, że się nadajesz? – dodaje po chwili. Zerkam to na jednego, to na drugiego. Ten drugi ani nie drgnął, odkąd zjawił się w tym miejscu.
     Po chwili podnoszę się na równe nogi i cicho dreptając zbliżam się do swojego szefa. Wydaje mi się, albo on naprawdę tego nie słyszy. Dziwne. Podchodzę jeszcze bliżej. Praktycznie staję przed nim, a on wciąż patrzy w jeden stały punkt. Nieznajomy.
     Nagle słyszę wyraźny głos z drugiej strony:
     -Jestem najlepszy.
     Oni mnie nie widzą. Są skupieni na sobie, a mi wydaje się, że jestem tu tylko duszą, nie ciałem. To możliwe? Tak właśnie to wszystko wygląda, gdy człowiek umrze? Ale to paradoks. Ja nie umarłam, nie jestem niewidzialna. Więc o co tu chodzi?


     Otwieram oczy i gwałtownie podnoszę się do pozycji siedzącej. Oddycham głęboko, przerażona tym, co się tam stało. Oni mnie nie widzieli, nie byłam tam w żaden niewytłumaczalny sposób. To był tylko głupi sen, który nic nie znaczył. Przynajmniej chciałabym, żeby nic nie znaczył. Przymykam oczy, gdy wreszcie udaje mi się uspokoić oddech. To nie było normalne. Rzadko miewam jakiekolwiek sny, ale ten był… Koszmarny.
     Podnoszę głowę i dostrzegam Sophię, która siedzi na fotelu i bacznie mnie obserwuje. Musiała wejść do mojego pokoju jeszcze gdy spałam. W końcu dzielimy to mieszkanie razem.
     -Nie pytaj. – rzucam po chwili, przeczesując dłonią jasne włosy.
     -Zły sen? – szatynka unosi brew.
     -Można tak powiedzieć. – wstaję z łóżka i podchodzę do lustra. –To raczej jakiś rodzaj wizji. – dopowiadam, a ona patrzy na mnie jak na osobę, która właśnie uciekła ze szpitalu psychiatrycznego.
     -Wizja? – kpi.
     Wzdycham cicho, lecz nie odpowiadam. Wiem, że mi nie uwierzy, więc po co się wysilać? Potrzebuję energii na cały ten dzień, a tłumaczenie jej niemożliwego zabrałoby część z niej, zupełnie na marne. Tym dniem na dodatek jest poniedziałek, a to jest jeden z dni, których nienawidzę najbardziej na świecie.
     Sophia Casta jest natomiast jest osobą, która nie wierzy w wiele rzeczy. Dla niej liczy się jedynie to, co może zobaczyć lub dotknąć. Nie wierzy w rzeczy mniej oczywiste, jak na przykład „wizje” lub przeczucie, że coś się stanie i to się potem faktycznie dzieje. Sophia musi coś przeżyć, żeby uwierzyć.
     Od dwóch lat jesteśmy przyjaciółkami, ale to wcale nie jest takie, jakie może się wydawać. Kolorowe. Sophia jest realistką, ale jest też zaborcza i uparta. Uwielbia stawiać na swoim i wygrywać. Kocha dobrą zabawę i mężczyzn, którzy na jej skienie palcem biegną jak psy za mięsem.
     Lecz gdy przychodzi co do czego, potrafi postawić się na miejscu drugiej osoby i pomóc. Zawsze mnie wspierała, i zarzekała się, że gdyby coś mi się stało, nie wybaczyłaby sobie. Chciałabym w to wierzyć.


     -Co tam macie? – pytam, opierając się lewą ręką o kant biurka, nachylona do ekranu komputera.
     -Zaginięcie. Dziewczyna ma szesnaście lat i pewnego dnia, gdy wracała ze szkoły odeszła od grupy. Następnego dnia słuch o niej zaginął. – oznajmia Diego.
     Diego Hernandez pracuje tutaj jako informatyk i haker. Jest najlepszy w tym co robi, mogę pytać go o wszystko i zawsze otrzymam zadowalającą odpowiedź. Potrafi złamać każde hasło i blokadę. Jest po prostu najlepszy z najlepszych.
     -Data zaginięcia? – dopytuję, chwytając za akta, które wcześniej przyniosła mi Sophia.
     -Dwa dni temu. W porach wieczornych.
     -Ktoś to widział?
     -Ostatni raz widziała się z nią jej przyjaciółka. Megan. – odpowiada. –Prawdopodobnie godzinę przed zniknięciem dziewczyny umówiły się na spotkanie, na którym zaginiona się nie zjawiła.
     Szatyn wyszukuje w danych jej zdjęcie i informacje, które pojawiają się na ekranie przed nami. Nastolatka ma czarne włosy i ciemne oczy. Z twarzy ładna i na oko widać, że zgrabna. Jak wcześniej powiedział Diego, brunetka ma szesnaście lat.
     Spoglądam przez chwilę na ekran. Analizuję zdjęcie dziewczyny, po czym ponownie zerkam na akta. Miranda Texis. Rodzice rozwiedzeni. Ma siostrę, która z kolei ma dziesięć lat.
     -Muszę porozmawiać z rodzicami zaginionej i jej młodszą siostrą. – mówię zdecydowanie i rzucam dokumenty na biurko. –Nie zapomnij zadzwonić też do tej jej przyjaciółki. Ta dziewczyna może wiedzieć więcej, niż nam się wydaje. – zwracam się do Sophii, która skina głową i odchodzi.
     Przyglądam się zdjęciom szesnastolatki. To niesprawiedliwe, że spotkał ją taki los. Dlaczego ktoś miałby chcieć zrobić coś tak młodej dziewczynie? Czym zawiniła? Jedno jest jasne, na tym świecie nie ma niewinnych ludzi. Każdy z nich ma coś do ukrycia. Coś czym nie dzieli się z nikim innym. Sekret, którego strzeże jak ognia.
     Może ona także jest niewinna?
     -Ciężki dzień? – słyszę za plecami, a zaraz obok mnie pojawia się Federico i od razu podaje mi gorącą kawę. Uśmiecham się w podziękowaniu i odbieram od niego szkło, które od razu ciskam sobie do ust. Smakuje wyśmienicie.
     -Ciężki początek dnia.
     -Diego, trzeba mi adres rodziców tego chłopaka. – szatyn podał Hernandezowi kartkę z jakimiś danymi i zaraz powrócił wzrokiem do mojej osoby.
     -O co chodzi?
     -Zgłoszono pobicie i nękanie. Mam się zjawić osobiście w domu poszkodowanego. – tłumaczy Pasquarelli, popijając gorący napój. Diego kiwa głową i wystukuje w klawiaturze niezbędne informacje.
     Odwracam wzrok od ekranu głównego i wzdycham cicho. Wciąż dręczy mnie ten sen. Co on oznaczał? Po co to wszystko? Nic nie dzieje się bez przyczyny, a ten sen… ja wiem, że to nie były tylko głupoty. To nie mogło być to. Ta sprawa ma swoje drugie dno, o którym ja się dowiem. Lecz bardziej mnie zastanawia, kim był ten człowiek, z którym spotkał się Carlos?
     Nagle zauważam swojego szefa wchodzącego do firmy. Wzrokiem mierzy wszystkich pracowników po drodze, a na mnie zawiesza wzrok na dłużej. Przystaje i mruży oczy, lecz zaraz idzie dalej – prosto do swojego gabinetu. Przez szkło widzę jak siada na fotelu i włącza laptopa. Odcięty od świata. Odcięty od prawdy, z którą ten człowiek nigdy nie miał nic wspólnego.
     Dlaczego właśnie ja muszę być powiązana z nim krwią? Inaczej… właściwie to dlaczego muszę być z nim związana? Nigdy nie mieliśmy nic wspólnego. Nienawidzę kłamstwa i krętactwa. Dlatego też jestem kim jestem. Nie jestem policjantką. A nawet jeśli mam stanowisko podobne do wcześniej wymienionego, nie lubię jak ktoś tak na mnie mówi. Chce pomagać ludziom, ale nigdy nie chciałam być kimś, kto utrudnia im życie.
     Ten budynek tylko współpracuje z policją, my jesteśmy czymś w rodzaju prywatnej policji. My przejmujemy te ważniejsze sprawy. Szczególnie te, na które służba prawa nie ma czasu, ani sił.
Wzdycham ciężko. Czy ten dzień może być jeszcze gorszy?

Od autorki:
Witam moich kochanych czytelników ponownie na tym blogu :* Zmienił się wygląd. Zmieniła się nazwa. Zmieniły się zakładki (oczywiście zapraszam) i co jest rzeczą oczywistą, zmieniła się historia. Według mnie, ta jest zacznie lepsza od poprzedniej i mam nadzieję, że jej nie spieprzę. 
Rozdział pierwszy nie daje wiele do życzenia. Dowiedzieliście się kim jest V i z kim mieszka, a także z kim współpracuje. Pierwszy rozdział... No według mnie jest nudny, ale sami oceńcie
Na dodatek Hope zaczyna boleć głowa i boli ją gardło i co chwile kicha, a to znaczy że wczoraj na weselu złapała ja choroba, a Hope ma jutro 1 sprawdzian i chyba 2 kartkówki, jeśli dobrze pamięta ;-; 
Jedno wam powiem: umrzywam na samą myśl o tym, że mam jutro wstać i iść do tej pieprzonej szkoły, a teraz na naukę nie mam najmniejszej ochoty. Ale co zrobię? Nic nie zrobię. Life is brutal. 
Ten rozdział dodaję przedwcześnie, bo miał się ukazać dopiero jak bd miała napisane z 10 rozdziałów do przodu, ale nie mogłam się powstrzymać, no i jest ;* 

Czekam na opinie i komentarze ♥

Do następnego ♥
Hope

Dobra nowina! (chyba) ;-;


Hope ma dobre nowiny! Dla was to zdecydowanie złe nowiny, bo postanowiłam, że wracam na tego bloga. Tak, znowu będę wam truć nowymi rozdziałami, nową historią i wszystkim nowym - jak widać na załączonym obrazku <3 

Tak, zmieniłam szablon i ten zdecydowanie mi się podoba ♥ oczywiście wszystkie (prawie wszystkie) zakładki przejdą mały remont, ale to pewnie na dniach, bo dzisiaj miałam jeszcze luz - tak jakby - z nauką, no ale od jutra już będę musiała się bardziej przyłożyć, ale na szczęście mam tylko sześć lekcji. Ale do rzeczy! 

Taki jakby mini prolog do historii macie proszę państwa w ramce Tekst i mam nadzieję, że wam się podoba :* (wymyśliłam na poczekaniu) więc no... Nie jest najlepszy ;p

Co do historii! Oto moje propozycje: 
-Rozdziały raz w tygodniu • ze względu na szkołę.
-Prologu nie będzie • mini zapowiedź powinna być w zakładce About Blog
-Potrzebuję czasu. 

Czasu na co niby?

Otóż, wy dobrze to wiecie i ja dobrze to wiem. Nauka jest na pierwszym miejscu. Blog na drugim. A do tego dochodzi szabloniarnia, na której przechodzę staż -link- i tego też nie mogę zaniedbać, a tworzenie szablonów jednak zajmuje trochę czasu. Gdybym miała to wszystko ogarniać w weekendy... No przepraszam, ale aż tyle czasu niestety nie mam :/ 

Dlatego... Dajcie mi czas na napisanie z dziesięć rozdziałów w przód, od razu uprzedzam, że nie wiem ile czasu mi to zajmie, ale się postaram szybko to ogarnąć. Ja muszę być pewna, że to co piszę nadaje się do przeczytania i że nie jest nudne - jak wszystkie poprzednie i aktualne historie (moje). 

Mimo wszystko, mam nadzieję, że czytać będziecie i zapraszam już niedługo na rozdział pierwszy

Do zobaczenia :*
Hope

Co dalej z blogiem? Ważne.


Dzień dobry? Ktoś tu jeszcze żyje? ;d
Tak, nie było mnie dwa dni i już pytam czy ktoś tu żyje. To całkiem w stylu Hope, nie sądzicie? ^^ No cóż - jeśli wy nie - ja tak sądzę xD Ale w sumie nie piszę tu, żeby zawracać wam głowę swoimi głupimi pomysłami ;-;
Pomyślmy o jeszcze głupszych ;d 

Dobra! Już na poważnie. Chodzi o TEGO bloga (no jakby mogło chodzić o innego ;-;), a między innymi mam na myśli to, że jak wiecie zakończyłam prowadzoną tu historię (według mnie) świetnym prologiem - taka jestem skromna xd 

Nie no... serio to był chyba najlepszy jaki napisałam ;d 
Ale nie o tym! Znaczy o tym... Nevermind ;-; Ostatnio bardzo intensywnie myślałam o tym blogu i wgl. historii jaką chciałabym tu pisać - bo taka oczywiście istnieje. A istnieje, znaczy że mam na nią pomysł i całkiem duże ambicje. 

Co stoi mi na drodze?! 

Ha! Dobre pytanie. Nauka, szkoła, jeden blog i szabloniarnia - to wszystko muszę teraz ogarnąć, a najlepsze jest to że mam już zapowiedziane dwa sprawdziany i ciekawa jestem co dopieprzą mi jutro. Z szabloniarnią wiadomo, że nie ma lekko, bo są zamówienia, które trzeba wykonać a nie zawsze jest na to czas i cierpliwość. 

Na tą chwilę, naprawdę chciałabym tu pisać i wciąż się "rozwijać" pod tym względem - co wciąż robię na tym drugim blogu. Ale... no bo zawsze jest jakieś "ale"... Podświadomie wiem, że jeśli tu coś zacznę - nawet jeśli rozdziały byłyby raz w tygodniu - to nie wyrobię czasowo :/ 

Dajcie mi czas - dużo czasu - aż się ogarnę ze szkołą i zdobędę kilka ważnych ocen. Dajcie mi czas na tysiąckrotne przemyślenie tej sprawy, a wtedy pojawi się kolejna bezsensowna notka pt. "co dalej?"... Ale tamta mam nadzieję, będzie przynosiła dobre wieści :)) 

Nie zostawiam tego bloga, bo oczywiście wrócę tu z największą przyjemnością :* 

Trzymajcie się.
Hope

Epilog


Ciepłe promienie słońca wdarły się do sypialni, skutecznie wybudzając mnie z lekkiego snu. Ziewam leniwie i obracam się na drugi bok. Moim oczom ukazuje się śpiący Leon - mój narzeczony, od trzech miesięcy -, jest taki kochany i słodki. Ten wyjazd, dwa lata temu, to była najlepsza decyzja jaką kiedykolwiek podjęłam. Od tamtego czasu jesteśmy nierozłączni i szczęśliwy. Nie wyobrażam sobie życia z kimś innym, niż Leon Verdas. 
Minęło kilka minut, a mój ukochany zaczął otwierać zaspane oczy. Na jego twarzy pojawił się promienny uśmiech. 
-Dlaczego tak na mnie patrzysz? - spytał, przeczesując dłonią włosy. 
-Nie mogę? 
Szatyn posłał mi łobuzerski uśmiech i jednym zdecydowanym ruchem przemieścił się tak, że wisiał nade mną. Patrzył na mnie tymi hipnotyzującymi szmaragdowymi oczami, lecz tylko przez chwilę, bo zaraz wpił się w moje blado-czerwone usta. Przeniósł swoje wargi na moją szyję, a ja zaczęłam chichotać. Nie wiem, czy to ze szczęścia, czy z tego, że po prostu mnie łaskocze. Verdas zauważając moją reakcję szybko zakrył moje usta swoimi, składając na nich czuły, romantyczny pocałunek. Kocham takie poranki. Kiedy jestem szczęśliwa i mam więcej, niż mogłabym sobie wymarzyć. 
-Kocham cię, wiesz? - wymruczał, spoglądając mi prosto w oczy.