Rozdział 28: Zadałaś pytanie.


W to piękne po południe spaceruję z Ludmiłą po słonecznym, wiecznie tętniącym życiem Los Angeles. Chodniki przepełnione są ludźmi, którzy śpieszą się do pracy, lub po prostu są tu z tego samego powodu co my - zakupów. Z okazji pięknej pogody, postanowiłam założyć kremową sukienkę z lekkiego, prześwitującego materiału. Oczywiście ma jasną halkę pod spodem - inaczej Leon nie wypuściłby mnie z domu - a spędził noc u mego boku. Ludmiła jest ubrana prawie identycznie, tylko ma niebieską sukienkę. 
-Gdzie idziemy? - pytam grzecznie, zerkając na jej zamyśloną twarz. 
-Chanel
-A potem?
-Się zobaczy. - rzuca nerwowo. Czyżby coś się stało pomiędzy nią, a Federico? Szczerze wątpię, rano oboje byli cali w skowronkach. 
-Co jest? - przyśpieszam krok i staję wprost przed nią. 
-Nic. - urywa, przeglądając jakieś pliki w telefonie. 
Ugh... Tego już za wiele. Nie dość, że ma przede mną tajemnice to jeszcze mnie zbywa. Przewracam oczami i zabieram jej telefon z ręki - dzięki czemu wreszcie mam jej uwagę. 
-Mów. - rozkazuję, krzyżując ręce na wysokości piersi. Blondynka wzdycha ciężko. 
-Caleb... Ciągle wysyła mi jakieś durne wiadomości. 
-Po co?
-Chce się spotkać. - patrzy mi w oczy. -Dzisiaj.
-Widział się z tobą tydzień temu, na kolacji u twoich rodziców... - mówię. 
-Rzecz w tym, że ponoć ma dla nas jakieś wiadomości... Zależy mu na tej rozmowie, a ja nie zamierzam się zgadzać. - tłumaczy, zerkając na swoją komórkę. -Więc możesz proszę oddać mi telefon? 
-Mogę. - wypuszczam powietrze z płuc i oddaję jej własność.
Ponownie ruszamy przed siebie wolnym, zgrabnym krokiem. Kiedy nagle coś do mnie dociera..
-Zaraz... On ma dla  n a s  jakieś wiadomości? - wybucham nagle, zwracając na siebie uwagę przechodniów. Cholera. 
-Nie wiem dlaczego się dziwisz. - stwierdza Ferro, kasując koleje wiadomości od tego mężczyzny. 
-Bo to ty jesteś jego rodziną, nie ja. - gestykuluję rękami. 
-Najwidoczniej nie tylko o rodzinę tu chodzi... 
Przyjaciółka wzrusza ramionami i idzie przed siebie, zostawiając mnie w tyle. Niech mi ktoś wytłumaczy co tu się własnie stało, proszę. Na jaką cholerę on chce się ze mną widzieć? No po co? Żeby mnie zdenerwować, czy zagrać na nerwach mojego chłopaka? Nie rozumiem.. I chyba nie chcę zrozumieć. 
-Ludmiła... - wydaję z siebie jęk, gdy zauważam jak daleko odeszła dziewczyna. 



-Tęskniłeś? - mruczę słodko, zawieszając ręce na szyi ukochanego. Jesteśmy w jego willi - bo domem tego nazwać nie można. Salon w ciemnych kolorach ścian idealnie kontrastuje z jasnymi meblami. Leon bardzo postarał się urządzając ten pałac. Jest już po dziewiętnastej, godzinę temu wróciłyśmy z Ludmiłą z zakupów i ona pojechała do swojego chłopaka... No a ja wiadomo gdzie. 
-Nawet nie wiesz jak bardzo. - mówi, po czym łączy nasze wargi w namiętnym pocałunku. Przenoszę dłoń na tył jego głowy - tym samym mierzwiąc jego idealnie ułożone włosy. (uwaga, zmiana czasu opisywania wszystkiego - tak mam dziwne pomysły xd) Uwielbiałam się z nim całować, oczarowywał mnie tym i obezwładniał, jak mało kto. Zastanawiało mnie tylko jedno: dlaczego wcześniej nie przejrzałam na oczy i nie powiedziałam mu co czuję? To wszystko byłoby zdecydowanie prostsze, gdybym była bardziej inteligentna. A podobno jak byłam młodsza to grzeszyłam inteligencją. Bzdury! Przynajmniej Diego by się ze mną zgodził w tym momencie, on od zawsze kochał się ze mną przedrzeźniać. Z wzajemnością oczywiście. Czułam jak szatyn wodził dłońmi po moich plecach. W każdym miejscu, które dotknął pozostał przyjemny ślad, jakby mnie elektryzował, a to powielałoby się kilkakrotnie w wyznaczonym miejscu. Leon przechylił głowę na drugą stronę, nie odrywając się od moich warg. To była jakaś magia. 
Salon jego domu był niesamowicie przestronny, lecz nawet w takich warunkach udało mi się zahaczyć nogą o białą, pikowaną sofę. Poczułam w kostce nikły ból, spowodowany uderzeniem o jakiś metal. Cudownie po prostu. Po oderwaniu spojrzeliśmy sobie w oczy. Jego były szmaragdowe, hipnotyzujące... Obezwładniał spojrzeniem, a co dopiero pocałunkiem. Czułam się, jakby przenikał przeze mnie jakiś rodzaj energii - nikły i dziwny. W jednej chwili ciepło przelewało się przez moje wnętrze, a zaraz po tym wszystko ustało. Prysło jak bańka mydlana, gdy dotkniesz ją czymś ostrym. Mina mojego chłopaka w ułamku sekundy przestała wyrażać jakiekolwiek uczucia. O co chodzi? Zrobiłam coś nie tak? Te pytania powinnam zadać właśnie jemu, ale dlaczego miałam przeczucie, że to zły pomysł? 
-Coś nie tak? - spytałam, starając się rozszyfrować wyraz jego twarzy. Milczał, a ja po wielu próbach pragnęłam się poddać. Ten człowiek był zagadką. Myślałam, że go znam, ale prawda może być zupełnie inna. 
-Posłuchaj, Violetta. - złapał mnie za rękę i pociągnął za sobą, w stronę sofy. Usiadł wygodnie, a ja naprzeciwko niego ze zmartwionym wyrazem twarzy. Dlaczego wydaje mi się, że ma mi do powiedzenia coś, czego nie chcę usłyszeć? -Muszę wyjechać. 
W jednym momencie poczułam, jakby ziemia waliła mi się pod nogami. Podstawa, której kurczowo się trzymałam - właśnie ta, która sprawiała, że codziennie na mojej twarzy gościł uśmiech. Leon wykrzywił usta w niepokoju, a jego oczy były smutne, zmartwione. Rozchyliłam usta z zamiarem powiedzenia czegoś, ale skończyło się na cichym jęku. Usta odmówiły mi posłuszeństwa. Muszę wyjechać. Te słowa odbijały się echem w mojej głowie. Jak to wyjechać? A ja? Co z nami? Oderwałam wzrok od jego pięknych oczu, wbiłam go w pierwsza lepszą rzecz, którą okazał się kominek naprzeciwko. Poczułam, jak szatyn łapie mnie za rękę. 
-Kiedy? 
-Za dwa dni. 
-Na ile? - byłam oschła i wypruta z jakiejkolwiek radości. Nie mieściło mi się w głowie, że wyjedzie i mnie zostawi. Co prawda rok temu pewnie dziękowałabym  Bogu za taką informację, ale teraz... Teraz jest całkiem inaczej. Kocham go. 
-Miesiąc. - odparł ponuro. 
Pod wpływem impulsu wstałam z sofy i zaczęłam zbierać swoje rzeczy. Nie chciałam tu dłużej zostawać. Nie teraz. Wiem, że powinnam spędzić z nim te dwa dni, że powinniśmy się nimi cieszyć. A przede wszystkim sobą nawzajem. Ale ja nie potrafię, nie w taki sposób. Nie jeśli wiem, że muszę go pożegnać. Gdy zbliżałam się do drzwi wyjściowych poczułam uścisk na nadgarstku. Obróciłam się na pięcie, a moim oczom ukazała się smutna twarz Verdasa. Uniosłam rękę, którą położyłam na jego policzku i delikatnie przejechałam kciukiem po jego części. Przytrzymał moją dłoń w tym miejscu, z bólem w oczach. 
-Zostań. - poprosił. 
-Żeby się z tobą pożegnać? Nie chcę się żegnać. 
-Żeby ze mną być, Violetta, kocham cię. Rozumiesz? - spojrzał mi w oczy i przytulił mocno do swojego ciała. Przylgnęłam go niego jak magnez, potrzebowałam go. Jak powietrza, które wypełniało moje płuca. On wypełniał moje serce. Nieodwracalnie. 
-Ja też cię kocham, Leon... Dlatego proszę cię, nie wyjeżdżaj. - załkałam, chowając twarz we wgłębieniu jego szyi, wdychając jego cudowne perfumy. 
-Muszę. - mruknął pustym głosem. -To ważne dla moich rodziców. 
-A ja? Nie jestem dla ciebie ważna? - spytałam odsuwając się od niego. 
-Jesteś najważniejszą osobą w moim życiu, jak możesz w to wątpić? 
-Dlaczego sądzisz, że w to wątpię? 
-Zadałaś pytanie. - rzucił. -To dostateczny dowód. 
Zamilkłam. 
-Nie chce się z tobą kłócić, skarbie, wrócę do ciebie. - zapewnił z nadzieją w oczach. Tych, które oczarowywały mnie za każdym razem. Przyjrzałam się dokładnie jego twarzy. Pełne usta, bez uśmiechu, tego, którym witał mnie każdego nowego dnia. Idealnie ułożona fryzura, w lekkim nieładzie - przez moje ręce w jego włosach -, a jednak wciąż były perfekcyjne. Jak cały on. Jedną rękę położyłam delikatnie na jego policzku, po czym wsunęłam ją w jego włosy. 
Bez namysłu pocałowałam go w usta. Zesztywniał na moment, lecz w ułamku sekundy oddał pocałunek przemieniając go w coraz to bardziej namiętny. Chciałam przekazać mu w nim wszystko co czułam: tęsknotę, miłość i zawód. Szatyn oplątał mnie ramionami wokół talii, znacznie przysuwając do siebie. Powoli zaczynało mi brakować oddechu, ale przecież nie to jest teraz najważniejsze. 
-Wrócę. - szepnął pomiędzy jednym a drugim pocałunkiem. 



Weszłam do domu całkowicie skołowana i wypruta z jakichkolwiek sił. Rzuciłam torebkę na komodę i ruszyłam prosto do salonu. Mijając wejście do kuchni zauważyłam Ludmiłę. Uśmiechnięta stała przygotowując nam obiad, pewnie miała cudowny dzień z Federico. Chciałabym mieć takie szczęście jak ona. Ciągle ma go przy sobie, nie mieli żadnych niechcianych kłótni i on wciąż ją zaskakuje. Trwa przy niej dniami i nocami, dając schronienie w opiekuńczych ramionach. Boże, to chyba nie najlepsza pora na użalanie się nad sobą. Odgoniłam wszystkie niepotrzebne myśli i znajdując się już w salonie obeszłam sofę i opadłam na nią bezwładnie, a z mojego wnętrza wydarł się jęk, zagłuszony wołaniem Ferro z kuchni. 
-Violetta? Wróciłaś? 
Nie odpowiedziałam. Nie miałam na to siły. Jednak blondynka nie zwlekała długo i zaraz pojawiła się w salonie z założonymi rekami i grymasem na twarzy. Było jej z nim całkiem uroczo, jakby przyjęła pozę jakiejś modelki z kolorowych gazet pewnie zmusiłabym się na oklaski. Ostatnią rzeczą, jakiej potrzebowałam był osobisty psycholog - Ludmiła w swoich tajemniczym wcieleniu, które odkrywała tylko dla mnie. 
-Coś nie tak z Leonem? 
Wciąż milczałam. 
-Violetta, do cholery jasnej. Odpowiadaj, bo sama do niego zadzwonię. - warknęła, siadając na fotel obok sofy i założyła ręce, przyglądając mi się uważnie. 
-Wyjeżdża. - wydusiłam, a głos mi się załamał. Chciałam krzyczeć i piszczeć, tak, żeby całe miasto usłyszało, jak cholernie za nim tęsknię. Ale nie. Nie mogłam! Mogłam tylko leżeć bezczynnie na tej sofie, dopóki nie przeniosę się na łóżko - na którym nie będę robić nic innego. Może i jestem nienormalna, ale przynajmniej dobrze mi z tym. Ludmiła westchnęła ciężko. 
-Nie zapytam jak się czujesz, bo się domyślam. - powiedziała zrezygnowana, wbijając wzrok w swoje dłonie, złączone w jedno. Zerknęłam na nią, lecz zaraz przeniosłam wzrok na sufit. 
-Nie można nic zrobić? - spytała chwilę później. 
Pokręciłam przecząco głową. 
-Mogłabyś zostawić mnie samą? - poprosiłam. Blondynka uniosła wzrok, a jej twarz jakby skamieniała w bezradności i smutku, jaki odczuwała. Widziałam, że wcale się do tego nie paliła, ale ona jako jedna z nielicznych zwykle szanowała moje decyzje i prośby. Skinęła lekko głową i podpierając się na kolanach wstała z fotela. Rzuciła mi ostatnie współczujące spojrzenie i zniknęła za ścianą. 
Patrzyłam w ten głupi sufit i zastanawiałam się, co teraz? Skoro Leon wyjeżdża, a ja zostaję... Co zrobię? Co będzie z firmą? Dalej mam tam pracować i udawać, że nic się nie stało? Podczas gdy cały mój świat zawali mi się pod nogami. Nigdy nie przypuszczałam, że zakocham się w nim tak bardzo. Tak bardzo, że doprowadzi mnie to do stanu, w którym będę chciała zamknąć się w czterech ścianach i nie wychodzić dopóki wszystko się nie skończy. Każdy człowiek ma takie chwile słabości. U mnie zdarzają się niezwykle często. Muszę wyjechać, muszę wyjechać... muszę wyjechać. To było jakby prześladował mnie mój własny umysł. Zamknęłam oczy, czując jak moje gardło podkurcza się z każdym kolejnym oddechem. Wszystko mnie bolało, całe wnętrze. Bo fizycznie trzymałam się bardzo dobrze. Zacisnęłam zęby, usiłując powstrzymać nieuniknione. Słabość i łzy. A dobrze wiedziałam, że łzy wcisną mi się do oczu prędzej niż później. Nie mogłam sobie na to pozwolić. Prawda, każdy może płakać, ale ja jestem w tym chyba mistrzynią. I w udawaniu, że wszystko jest w całkowitym porządku, że moje życie jest idealne. Tak naprawdę, nigdy takie nie było. 
Rodzice byli niby cudowni - a przynajmniej tak wmawiali sąsiadom, służbie i rodzinie -, prawda jest taka, że nie interesowało ich nic, poza pracą i czubkiem własnego nosa. Miałam wrażenie, że wychowała mnie gosposia. Bo to właśnie z nią zawsze się bawiłam i to ona poświęcała mi swój cenny czas, podczas gdy matka z ojcem ciągle siedzieli w papierkach. Czasami zastanawiałam się, czy oni w ogóle jeszcze pamiętają, że mają dziecko. Dopiero gdy dorosłam i zaczęłam się buntować, zauważyli że jeszcze tam mieszkam. Monique - bo tak miała na imię gosposia - była dla mnie zawsze wyrozumiała, znała mnie chyba lepiej, niż własna matka. Czasami popierała moje wybryki, czasami jednak przestrzegała, żebym nie przeginała, gdyż to może się źle odbić na mnie samej. Po części miała rację. Później dorosłam, wyjechałyśmy z Ludmiłą i od tej pory nie mam z nimi kontaktu. Nawet nie chcę wiedzieć, czy obchodzi ich czy jeszcze żyję. Każdemu wmawiali tą głupią bajeczkę o cudownej córeczce - której tak naprawdę nie znali - a mnie kazali opowiadać o najlepszych rodzicach pod słońcem. A wszystko, by ich reputacja nie spadła na poziom niższy od wymaganego. A mianowicie ustalonego przez ojca. 
Leżąc na tej kanapie, pogrążona w myślach miałam wrażenie, że minęło kilka dni. Niestety się mylę, było to pewnie jakieś pół godziny, nie licząc dokładnie. Nie miałam sił na nic. Nawet oddychanie powoli zaczynało zabierać coraz więcej energii, której i tak już nie miałam zbyt wiele. W jednym momencie do moich uszu dobiegł dźwięk pukania. Błagam, nie. Ja wstawać nie mam zamiaru, więc to Ludmiła była zmuszona otworzyć drzwi. Nadstawiłam uszy i przysłuchiwałam się wszystkiemu, z cieniem zainteresowania. Jednak nic nie było dane mi usłyszeć. Dwie minuty później ujrzałam przyjaciółkę w progu salonu. 
-Masz gościa.

***

Od autorki: Witam witam :) Dzisiaj rozdział wcześniej, bo pytacie o niego w komentarzach... Tyle, że mam prawo się dziwić, bo specjalnie zrobiłam stronę tytułowaną Informacje gdzie wszystko pięknie pisze i jest wytłumaczone. Dlatego proszę ogarnąć tą stronkę, bo uwierzcie mi, wcale nie musiałam jej robić :) 
Został jeszcze jeden rozdział i epilog. Cieszycie się? ;d Ja tak, bo wreszcie skończę tą historię i zacznę nową. Na szczęście jutro jadę po klawiaturę i będę mogła pisać ile wlezie ;d 
Za to teraz mam mniej czasu, bo próby na akademię na początek roku ;c A miałam w nich nie uczestniczyć! Nie, bo ja zawsze kuźwa muszę wszędzie być ;-; Na dodatek nogi mnie bolą i palce z tego pisania na spsutej klawiaturze ;x 
Ale rozgadałam się jak zwykle niepotrzebnie, a mam robotę ^^
To chyba tyle ;p Mam nadzieję, że się rozdział podobał :))

17 komentarzy = next :))

Do następnego :*

Hope

18 komentarzy:

  1. Rodział jest cudowny <3
    Leoś wyjeżdża ;'(
    Nie moge uwierzyć, że ta historia się już kończy :/
    Ale wierzę, że kolejne opowiadanie też będzie boskie <3
    Buziaki ;**

    OdpowiedzUsuń
  2. Odpowiedzi
    1. Wrócić szybko w tłumaczeniu Pauliny - w dzień następnego rozdziału.. Popisałaś się, uhuhu..

      Hope przepraszam.. Ej brakuje 4 komentarzy.. Napisze ten jako 4 ok ? :D Ludzie błagam macie anonima i nawet z tego nie komentujecie.. Żałosne..

      Co do rozdziału Perfect 👌

      Leon wyjeżdża? ;c Czemu mi to robisz ? Proszę.. Napraw Too ! Ja chce Happy End..

      Kto to puka ? Ja wiem ! Leoś !

      Uwielbiam chwile zakupów przyjaciółek ^^

      Co Caleb chce przepraszam bardzo ?! Tylko teraz mi nie mów, że V będzie z nim dla pocieszenia..

      Przepraszam, że taak krótko.. Jak dodasz dziś rozdział napisze mega długie obiecuje!

      Emily.

      Usuń
  3. Dlaczego to jest takie piękne ? ;*

    OdpowiedzUsuń
  4. Uwielbiam to opowiadanie <3

    OdpowiedzUsuń
  5. Chce next! Now!
    Odwalą mi!

    OdpowiedzUsuń
  6. Cudowny rozdział ^^
    Szkoda że Leoś wyjeżdża ...
    Biedna Violetta siedzi teraz i płacze nad swoim związkem, życiem itp.
    Nie mogę się doczekać nexta i weny życzę :D

    OdpowiedzUsuń
  7. cudowny jak zwykle nie mogę się doczekać next :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Leoś wyjeżdża? *robi smutną minkę*
    Epilog tak szybko się zbliża, ale skoro on wyjeżdża to będzie happy end czy nie?
    Czekam :*
    Kocham <3
    /Nitka

    OdpowiedzUsuń
  9. Brak słów z każdym rozdziałem coraz lepszy !!!!!!! nie mogę się doczekać next :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Suppppiiiiii:-P

    OdpowiedzUsuń
  11. 17 komentarz ! Hope kochanie nie ma za co <3 :D Dodajesz skarbie ♡

    OdpowiedzUsuń
  12. Cudowny nie każ długo czekać na next

    OdpowiedzUsuń