Rozdział 19: Szansa.


 Kilka dni później:   
     Dlaczego życie musi być takie skomplikowane?
     Dlaczego nigdy nic nie idzie po naszej myśli?
     Odłożyłam czarny długopis na bok i oparłam się o fotel. To niesamowite, jak bardzo niektóre rzeczy potrafią się komplikować, a zarazem układać. 
     Od samego rana siedzę w firmie, niestety sama ze sobą. Ludmiła i Diego pojechali na spotkanie biznesowe, na które młodszy Verdas nie miał ochoty jechać. Na dodatek, nie musiał być tam obowiązkowo. 
     Potrzebuję. Przerwy. Całe to siedzenie przy papierkach zdecydowanie męczy i przede wszystkim nudzi. Przyda mi się jakaś rozrywka, ale bardziej chyba potrzebuję kawy. 
     Wstałam. Zebrałam połowę tych dokumentów w całość i wzięłam do rąk. Rozejrzałam się przelotnie po moim biurze. Wypuściłam powietrze z płuc, po czym zaczerpnęłam nowego i po prostu wyszłam. 
     Pewnym krokiem przemieszczałam się po korytarzu siódmego piętra tego budynku. Moja pozycja w tym miejscu była teraz ważniejsza, dlatego też pracownicy patrzyli na mnie z większym szacunkiem niż wcześniej. 
     Będąc przy stanowisku tej nowej sekretarki... Chyba Amber się nazywa. Położyłam trzymane w ręku papiery i zlustrowałam ją uważnie wzrokiem. Brunetka uniosła głowę i spotkała się z moim wzrokiem. 
   -Pani Castillo. - usłyszałam. No bez przesady, jeszcze tak stara nie jestem. 
   -Panna Castillo. - poprawiłam ją. Nowi pracownicy - masakra. 
   -Oczywiście. 
   -Zajmij się tymi dokumentami. - spojrzałam na zegarek umiejscowiony na moim nadgarstku u prawej ręki. -Na piętnastą mają być u mnie. - kobieta wzięła papiery i odłożyła je na bok, po czym ponownie na mnie spojrzała. Była niepewna, nieśmiała. Chyba nie jestem aż taka straszna... 
   -Dokumenty będą na czas. Potrzebuje pani czegoś? 
   -Nie. Dziękuję to wszystko. - odburknęłam, po czym odeszłam od recepcji. 
     Oddalając się coraz bardziej postanowiłam odwiedzić kuchnię firmową. Należy mi się dobra kawa. Gdy tam dotarłam na szczęście było pusto. I dobrze, nie mam ochoty na konfrontację z innymi pracownikami. 
     Zaparzyłam sobie dobrą kawę z mlekiem i kostką cukru. Skosztowałam odrobinę. Pyszna. Kiedy wreszcie miałam to, czego chciałam wróciłam do swojego królestwa. 
    Siedząc i przeglądając kolejne papiery słyszę ciche pukanie do drzwi. Odpowiadam proszę. Do środka wchodzi Amber, ta sekretarka. 
   -Mam dla pani dokumenty, którymi już się zajęłam. - podchodzi i kładzie je na moim biurku. Kiwam głową, wymuszając lekki uśmiech. 
   -Dziękuję. Coś jeszcze? - pytam przyglądając jej się uważnie. 
   -Leon Verdas kazał przekazać, że czeka na panią w gabinecie. - dodała brunetka stojąc sztywno. Niepewnie poprawiła kosmyk włosów, który opadł jej na twarz. Leon chce mnie widzieć? Jeszcze tego mi brakowało. Skinam głową. Sekretarka wychodzi. 



     Kilka minut później zapukałam do jego biura. Najwidoczniej w pracy nawet nie możemy ograniczyć swoich kontaktów. Słysząc ciche proszę otwieram drzwi i wchodzę do środka. 
     Verdas siedzi przy swoim miejscu pracy tak zajęty, że nawet nie spojrzał kto taki postanowił złożyć mu wizytę. 
     Wzdycham cicho i zamykam drzwi za sobą. Podchodzę do biurka. Siadam na fotelu i czekam na reakcję. 
   -Wzywałeś mnie. - powiedziałam zakładając nogę na nogę. 
     Brunet podnosi wzrok spod dokumentów. Widzimy się dziś pierwszy raz. 
   -Tak. Mam dla ciebie papiery, które musisz przejrzeć. - przysuwa mi niebieską teczkę i lustruje mnie wzrokiem od góry do dołu. Wstaje z fotela. 
   -Cudownie. - odpowiadam z nutką sarkazmu w głosie. -Coś jeszcze? 
   -Panna Castillo dziś nie w humorze? - zauważył. 
   -Nie pana interes. W pracy nie musimy być przyjaciółmi. - syczę przymrużając lekko oczy. Brunet wydaje się być bardzo zainteresowany moją osobą. Mimo tego wciąż siedzę wygodnie. Jestem pewna siebie. Wiem co robić i jak się zachować. To wszystko to tylko gra; bez zasad. Verdas bierze głęboki oddech, po czym podchodzi do okna i przygląda się widokowi. Cóż, siódme piętro to jednak jest coś. Ja jednak wciąż pozostaję na swoim miejscu. 
   -Dwie sprawy. Jutro jest zebranie pracowników firmy, musisz być i się nie spóźnić. - oznajmił wciąż się nie odwracając. On sobie jaja robi? Wiem jakie mam obowiązki i godziny pracy. Tamten raz to był przypadek. -Druga sprawa to przyjęcie. 
   -Jakie przepraszam przyjęcie? - pytam. Leon się odwraca, zawiesza swój wzrok na mojej osobie. 
   -Moi rodzice organizują przyjęcie z okazji dwudziestu lat ich małżeństwa. Większość pracowników jest zaproszona. Musisz się tam zjawić. - przerywa na chwilę. -Ze mną. - że co proszę? 
     Staram się jakoś ograniczyć z nim kontakt, żeby nie zbliżyć się za bardzo. Żeby potem nie bolało jak przyjdzie co do czego, a on mi oznajmia że mam iść z nim na przyjęcie ich rodziców. I może udawać jeszcze parę? Nie. Nie ma mowy! Ja doskonale wiem jak my dwoje na siebie działamy... 
     Wykluczone. 
   -Nie! - syknęłam jadowicie. -Nie i koniec. 
   -Violetta. Moja matka prosiła, byśmy zjawili się tam razem. 
   -A mnie to już nikt nie zapyta o zdanie... - warczę. -Nie mam zamiaru wybierać się tam z tobą. 
   -Co ci jest? Jesteś nadto pewna siebie, oschła i chłodna. - wytyka mi Verdas. Przewracam oczami. 
   -Co mi jest? To ty mi oświadczasz, ze mam iść z tobą tam czy tego chcę czy nie! 
   -To nie ode mnie zależy. Zrozum. - powiedział pewnym głosem. 
     Nagle drzwi się otwierają. Odwracam głowę. Do środka wchodzi Diego, brat tego idioty. 
   -Dlaczego tak krzyczycie? Słychać was na całym piętrze. - stwierdza szatyn. Obdarowuję Leona wściekłym spojrzeniem. 
   -Już skończyliśmy. - syczę, po czym wstaję i kieruję się ku drzwiom.
   -Violetta... - zaczyna młodszy Verdas. Niestety nie dany mu było skończyć, gdyż wyszłam z tego pomieszczenia. 
     Jeszcze tego mi brakowało... 



     Nowy dzień, nowe sprawy i wyzwania.
     Mimo wszystko, mam nadzwyczajnie cudowny humor.
     Pewnie to zasługa Diega, który złożył mi poranną wizytę w domu.
     Kręcę lekko głową, przeglądając kolorowe czasopismo dla kobiet. Moda. Moda. Wszędzie moda! W końcu to coś, o czym marzę, a Federico pomaga mi spełnić to marzenie.
     To wspaniałe, jak bardzo inni ludzie mogą nam pomóc.Wystarczy chcieć przyjąć tą pomoc.
     Przechadzam się po wysokim budynku stukając swoimi obcasami o podłogę. Mam umówione spotkanie z pewną kobietą, której szczerze nie znam, ale twierdzę, że się nie polubimy. To właścicielka tego całego wieżowca i przy odrobinie szczęścia moja przyszła szefowa.
     Federico czeka na mnie na miejscu. Podchodzę do Włocha. Wydaje się jakiś spięty. Zgaduję, że to reakcja na kobietę, z którą mamy się spotkać.
   -Wszystko w porządku? - pytam, dotykając jego prawego ramienia, by dodać mu otuchy.
   -Tak, wszystko okey. Po prostu nie przepadam za tą kobietą. - tłumaczy. Przyjaciel przeczesuje dłonią swoje bujne włosy. -Wchodzimy?
   -Jasne. - przytakuję.
     Pasquarelli chwyta za klamkę drewnianych drzwi i pcha w swoją stronę. Pewnym krokiem wchodzę do środka, jako pierwsza. Federico jest zaraz za mną, zamyka drzwi i przystaje u mojego boku.
     Przy ogromnym biurku siedzi starsza kobieta, zgaduję że ma na karku czterdziestkę. Przełykam cicho ślinę. Tutaj muszę zachować powagę i pokazać profesjonalizm. To nie są przelewki, chodzi o moją przyszłość.
     Blondynka unosi wzrok spod ekranu czarnego laptopa. Obok znajdują się przeróżne teczki, szkice i dokumenty. Jednak mimo wszystko góruje niespotykany porządek. Zupełnie co innego niż ma Diego.
   -Francesca Caviglia i Federico Pasquarelli. - usłyszałam. -Witam w moim królestwie. - kobieta wstaje, po czym podchodzi i wyciąga do mnie dłoń. Odpowiadam tym samym z lekkim uśmiechem na ustach. Identycznie postąpiła z moim przyjacielem. -Nazywam się Cynthia Feel, miło mi was poznać.
   -Nam również. - odparłam, starając się pokazać z jak najlepszej strony.
     Kiedy kobieta wraca do swojego biura przechylam się lekko ku Fede.
   -Skąd ty ją znałeś? - szepczę.
   -Od innych pracowników tego budynku. Masz wypaść najlepiej. - odparł równie cicho.
   -Usiądźcie, zapraszam. - zawołała nas Feel.
     Podeszliśmy do dwóch czarnych foteli i usiedliśmy wygodnie. Zerknęłam na przyjaciela, wydawał się bardzo pewny siebie. Ostatecznie przeniosłam wzrok na kobietę naprzeciwko.
   -Francesca, mam tu twoje CV. Prezentuje się bardzo dobrze. - przyznała Cynthia, trzymając w ręce teczkę z moimi dokumentami osobistymi. Odpowiedziałam promiennym uśmiechem. -Poza tym jesteś bardzo piękną i zgrabną dziewczyną. Myślę, że nie ma przeciwstawień, byś pracowała dla mnie. - jest! Udało się! Cieszę się w duchu.
   -Bardzo dziękuję, to dla mnie wspaniała wiadomość.
   -Jeśli tylko chcesz możesz pracować od jutra. Będziesz moją prawą ręką, mam zamiar się tobą zająć na poważnie... Masz przed sobą świetlaną przyszłość, jeśli tylko tego chcesz. - powiedziała moja przyszła szefowa.
   -Oczywiście, zgadzam się.
   -Wspaniale. Resztę uzgodnię z twoim przyjacielem.
   -To naprawdę wielka szansa dla Francesci, zapewniam, że jej nie zmarnuje. - wyrwał Federico.
   -Mam taką nadzieję.



     Prysznic. Dokładnie tego mi było trzeba.
     Weszłam do kabiny i powoli odkręciłam kurki, które spowodowały, że z prysznica zaczęła lecieć ciepła woda. Przymknęłam oczy. Kocham to uczucie. Tej wolności, samotności i spokoju.
     Przeczesałam dłońmi mokre już włosy. Zaraz po tym oparłam je o szkło w kabinie prysznicowej. Otworzyłam delikatnie oczy. W głowie wciąż miałam sytuację z dzisiejszego popołudnia. Leon. Diego. Ugh! Jakim prawem kazał mi iść z nim na jakieś durne przyjęcie, nawet nie pytając mnie o zdanie? To żałosne.
     Starając się nie myśleć nalewam sobie na dłonie mleczko czekoladowe i rozcieram je po całym ciele. Wszystko spływa po mnie razem z chłodną wodą. Oddycham głęboko.
     Po wszystkim zakręcam wodę, wychodzę z kabiny i owijam swoje mokre ciało białym ręcznikiem. Podchodzę do lustra i spoglądam w swoje odbicie.
     Kim ja właściwie jestem?
     Kręcę bezsilnie głową i odchodzę. Przekraczając próg swojej sypialni zauważam, że nie jestem tu sama. Leon, we własnej osobie siedzi wygodnie na fotelu i lustruje mnie pożądliwym spojrzeniem.
     To są chyba jakieś kpiny.
   -Wyjdź. - syczę do bruneta. Ten w odpowiedzi śmieje się cicho.
   -Ładnie ci w samym ręczniku. - słyszę po chwili. Dla niego to serio jest zabawne?
   -Jak wszedłeś? - pytam przez zaciśnięte zęby. Jakim prawem on tu się w ogóle znajduje? W  M O J E J sypialni?!
   -Ludmiła akurat wychodziła z domu jak przyjechałem. - tłumaczy Verdas.
   -To cię nie usprawiedliwia. Nie masz prawa mnie nachodzić w mojej sypialni. - mówię, z naciskiem na przed ostatnie słowo. Brunet jest niewzruszony.
   -A ty nie masz powodu, by ode mnie uciekać. - nie wygra. Nie i koniec! Przygryzam dolną wargę. -Jak przyciśniesz bardziej, zacznie krwawić.
   -Ohh... Zamknij się. - warczę.
     Starając się zignorować uwagi Verdasa podchodzę do komody. Wysuwam jedną z szuflad i szukam bielizny, którą mogłabym założyć. Biorąc pod uwagę fakt, że nie licząc ręcznika jestem naga, a obok znajduje się Leon, który przeszywa mnie wzrokiem na wylot.
   -Uciekasz. - słyszę cichy głos przy uchu. Wzdrygam. Czuję jego ciepły oddech na mojej szyi. Boże, Verdas odejdź zanim stanie się to czego od kilkunastu godzin pragnę uniknąć. Mimo wszystko milczę. -Chciałbym poznać zasady.
     Niech on do cholery przestanie! Czy to takie trudne do zrozumienia, że nie chcę, żeby się do mnie zbliżał? Nie potrafimy być przyjaciółmi, a nie chcę robić nic pochopnie i bezmyślnie.
     Zimne krople wody skapują mi z włosów.
     W tej sytuacji, czuję się zupełnie bezradna.
   -Zasady czego?
   -Gry, w którą ze mną grasz. - odpowiedział oddalając się wreszcie.
   -Tutaj nie ma zasad. - oznajmiam, po czym odwracam się i posyłam mu gniewne spojrzenie. -A teraz wyjdź.
   -Ubierz się. Musimy porozmawiać.
   -Żartujesz? Powiedziałam, żebyś wyszedł. - warknęłam w stronę bruneta.
   -Violetta nie wyjdę, dopóki ze mną nie porozmawiasz.
   -Przecież rozmawiamy!
   -Krzyczysz. To nie rozmowa. - stwierdził Verdas przyglądając mi się badawczo. Przygryzł dolną wargę i patrzył na mnie tak, jakby chciał mnie co najmniej pocałować. Niedorzeczne.
   -Leon. - syczę.
   -Idź się ubierz, poczekam tutaj.
     Ten człowiek wyprowadza mnie z równowagi!

Od autorki: Rozdział numer dziewiętnaście już na blogu. Jak ten czas szybko leci, powiedziałabym, że dopiero co pisałam pierwszy rozdział, ale nie pamiętam kiedy to miało miejsce ;d Jestem ostatnio strasznie roztrzepana ;x Zauważyłam, że aktywność co do komentarzy strasznie zmalała. Praktycznie do zera :x Martwi mnie to strasznie. Na koniec pozdrawiam, Hope! :)
Next - min. 7 komentarzy. 
 
   

8 komentarzy:

  1. Uwielbiam twojego bloga :)
    I bardzo podoba mi się fabuła :)
    Czekam z niecierpliwością na kolejne rozdziały :D
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo ;)
      Również pozdrawiam :*
      `Hope

      Usuń
  2. Cudowny wspaniały jak zwykle nie mogę się oderwać od niego . Z niecierpliwością czekam na next 😉

    OdpowiedzUsuń
  3. Super historia tylko co ta violka tak sie piekli czyzby zaprzeczala uczuciom ktorymi zaczela dazyc leoska oj jestem ciekawa co bedzie dalej z ta nasza zlosliwa parka a leos tez nie jest bez winy czekam na nastepny rozdzial

    OdpowiedzUsuń
  4. cudowny jak zwykle nie moge sie doczekac next

    OdpowiedzUsuń
  5. jak zwykle się nie zawiodłam rozdział cudowny niech Leon będzie z Violu. Nie kaz nam długo czekać na next

    OdpowiedzUsuń
  6. Uwielbiam twojego bloga :)Czekam z niecierpliwością na kolejne rozdziały :D

    OdpowiedzUsuń
  7. Boski ♥
    Najcudowniejszy na świecie ^-^
    I do tego trochę więcej Leonetty, czekam na nich
    Buziaki

    OdpowiedzUsuń