4. ~ Wyjdź.


     Następne dni pracy mijały szybko i o dziwo spokojnie, nie wchodziliśmy sobie z Leonem w drogę. łączyły nas jedynie sprawy biznesowe. Ludmiła z Diegiem coraz bardziej się zaprzyjaźniali. Wszystko szło w ''dobrym'' kierunku. Przynajmniej dla Ludmiły, bo to nie ona musiała pracować z idiotą. Wchodząc do biurowca w którym pracuję natknęłam się jak na złość na Leona Verdasa. Dzisiaj przyszłam sama, Ludmiła wyszła wcześniej usprawiedliwiając się faktem że "ma coś do załatwienia". Tylko ciekawe co. Szatyn stał przy recepcji i rozmawiał z Patricią. Starałam się przejść niezauważona, jednak ku mojemu niewielkiemu zdziwieniu oboje mnie zauważyli. Kurwa, klęłam pod nosem.
-Violetta. -słysząc swoje imię, wymawiane przez Verdasa stanęłam, odwróciłam się na pięcie i spojrzałam na niego z urażoną miną.
-Słucham.
-Jaka posłuszna, niesłychane. -powiedział. Przewróciłam oczami. -Dziękuję Patricio, Violetta mi pomoże przy reszcie.
-Czego znowu potrzebujesz...? -zapytałam znudzona. Szatyn przeszedł obok mnie uśmiechając się szarmancko.
-Chodź. -rzucił.
     Niechętnie ruszyłam się z miejsca i zaczęłam podążać za idiotą zwanym moim szefem. Boże, jak ja go nie znoszę. Verdas zmierzał do swojego biura, a ja jak ten pies musiałam iść za nim. Na moje szczęście, albo nieszczęście z gabinetu wyszła jego matka. Od razu nas zatrzymując.
-Violetta, jak miło cię widzieć. -uśmiechnęła się i spojrzała karcąco na swojego syna znajdującego się jakieś 3 metry ode mnie, co wywołało i na mojej twarzy uśmiech.
-Mi również jest miło, pracuję tutaj więc będzie mnie pani często mogła złapać.
-Istotnie. Leon nie przynoś mi wstydu. Nie zostawia się kobiety w tyle, samemu idąc dumnym jak lew w przodzie. Odrobinę szacunku Leonie. -westchnęła, szatyn milczał. -Powodzenia Violetto. -dodała i odeszła. Natomiast ja swój wzrok skierowałam na Leona, uśmiechnęłam się dumnie i udałam się do jego gabinetu, znajdującego się na końcu korytarza. Domyśliłam się, że mój i Ludmiły jest zajęty skoro w tym nie było Diega. Położyłam torebkę na fotelu i usiadłam wygodnie, a w tym czasie Verdas zdążył wejść do biura.
-Piękny popis przed mamą. -skomentowałam z cwanym uśmieszkiem wymalowanym na twarzy.
-Bawi cię to?
-Bardzo. Nawet nie wiesz z jaką radością patrzę na to jak ci głupio i jak ci wstyd. Zachowywać się jak dupek przy własnej matce. Podziwiam za odwagę.
-Jaka cwana... Kto by pomyślał. Jakbym cię zwolnił to też byś była taka cwana?
-Sprawdź, a się dowiesz. -stwierdziłam pewna siebie.
     Na te słowa szatyn zareagował. Rzucił dokumenty na biurko i odsunął fotel na którym siedziałam. Takim sposobem Verdas w szybkim tempie znalazł się przy mnie. Opierając się o ramy fotela nachylił się i szepnął mi do ucha -Sama być to zrobiła już dawno, a jednak coś cię tu trzyma- Jednak nawet to nie zrobiło na mnie większego wrażenia. Odsunął się tak, by spojrzeć mi w oczy. Teraz również on się uśmiechał. Gdyby ktoś tu teraz wszedł, na 100% by pomyślał, że Verdas chce mnie pocałować. Uśmiechnęłam się. -Nie robisz na mnie wrażenia, więc się odsuń bo na pewno nie zbliżysz się bardziej- powiedziałam. Leon, w tempie natychmiastowym odsunął się ode mnie, wziął głęboki oddech i spojrzał przez okno.
-Interesujące. -rzuciłam zakładając nogę na nogę.
-Co...?
-To jak na ciebie działam.
-Co masz na myśli?
-Tylko to, że przy mnie wariujesz. -powiedziałam.
-Wyjdź.
-Z wielką przyjemnością. Dokumenty przyniosę Ci, gdy skończę.
     Szatyn nie odrywał wzroku od okna, był zły. Uwielbiam grać mu na nerwach, biorąc pod uwagę to, że tak mu podnoszę ciśnienie. Nie wiem dlaczego to robię, może lubię, może chcę. W każdym razie, bawi mnie to a jego nie darzę zbytnią sympatią. Co pewnie już każdy zauważył. A zwłaszcza jego brat i moja przyjaciółka. Idąc korytarzem z dokumentami w ręku, zastanawiałam się jak ja to właściwie robię. Leon wydawał się bardziej opanowanym człowiekiem. Pełnym honoru, szacunku i przede wszystkim pozytywnym. Przynajmniej tak się prezentował przy swojej matce. Ciekawe ile jeszcze twarzy ukrywa. Nagle coś, a właściwie ktoś gwałtownie wyrwał mnie z myśli, znacząco ciekawym i skutecznym sposobem. Albo ja weszłam w kogoś, albo ktoś we mnie. Wiem tyle, że bolało. Podnosząc siebie i dokumenty z podłogi, spojrzałam na postać w którą wpadłam. Na moje szczęście, był to tylko brat mężczyzny z którym muszę współpracować. Ulżyło mi. Gorzej by było, gdybym wpadła na pana Vincenta lub panią Veronicę. Otrząsnęłam się i zaczęłam zbierać dokumenty w całość. Ten dureń mnie zabije jak coś zniszczę.
-Przepraszam. -usłyszałam po chwili.
-Nie, to ja przepraszam Diego. Niezdara ze mnie.
-Wszystko w porządku? -wyraźnie był zmartwiony, zupełnie przeciwieństwo Leona.
-Tak, wszystko jest ok. Po prostu się zamyśliłam.
-Wyszłaś z mojego biura i przestałaś zwracać uwagę na to ci dzieje się wokół ciebie. Usiądźmy. -Wskazał kanapę nieopodal nas, podeszliśmy i wygodnie usiedliśmy. - Co znowu mój brat zrobił?
-Czytasz mi w myślach?
-Wiele widzę Violetto. Przecież przez długi czas nic się nie działo, co znowu?
-Jeśli kilka dni to długi czas to ja jestem święta. Nic, po prostu gramy sobie na nerwach. On nienawidzi mnie, ja jego. Wiesz jak to jest. -odparłam, wymuszając uśmiech.
-Wszystko się ułoży, zobaczysz. -Diego był taki pełny nadziei, wiary. Podziwiałam to w nim. -Poza tym, Leon ma swoje humorki ale większość kobiet właśnie to w nim kocha.
-Ja nie jestem i nigdy nie będę...
-Tak wiem, tą większością kobiet. I właśnie dlatego, że jesteś inna on sam nie wie jak ma się czuć i co robić. Nigdy wcześniej nie spotkał kogoś takiego. A jestem jego bratem i wiem co mówię. -Brunet każdym jednym słowem dodawał mi otuchy, przyjemnie mi się z nim rozmawiało.
-Oby szybko się dowiedział jak ma się zachowywać, bo długo tak nie pociągniemy... Tyle że ja też nie jestem bez winy. Czasami go prowokuję, czasami po prostu lubię mu zrobić na złość. On samą swoją obecnością wzbudza moją irytację i negatywne uczucia.
-Oj Violetta, jeśli macie się dogadać to oboje. Nie uda się inaczej, oboje musicie tego chcieć pomimo tego, że nie żywicie do siebie sympatii.
-Ugh... Postaram się, ale nic nie obiecuję. A jak tam praca z Ludmiłą? -spytałam.
-A bardzo dobrze, jest taka wesoła, pozytywna i rozgadana. Bardzo ją lubię i cieszę się, że mnie wybrała. Aczkolwiek nie marudziłbym jeśli pracowałbym z tobą. Lu ma wspaniałą przyjaciółkę, a Leonem się nie przejmuj. Przejdzie mu. - mówił wstając z kanapy, po czym podał mi rękę bym zrobiła to samo. -Nie martw się. -dodał. -Aha i jakbyś szukała Ludmiły to jest u was w biurze. Ja idę do siebie, także jakbyś czegoś potrzebowała to wiesz gdzie mnie szukać.
-Jasne Diego i dziękuję za rozmowę. Pomogła. -pożegnałam go szczerym uśmiechem.
-Zawsze do usług. -krzyknął z końca korytarza, wywołując u mnie śmiech.
     Diego... Muszę przyznać, że jest cudownym przyjacielem i przede wszystkim najlepszym kandydatem na chłopaka dla Ludmiły. Przyda jej się taka bratnia dusza. Jeśli można to tak nazwać.



     Gdy załatwiłam wszystkie sprawy, wróciłam do biura. Ferro siedziała przy swoim stanowisku i pisała coś na komputerze.
-Viola... Jak dobrze cię widzieć. -uradowana podeszła do mnie i mocno mnie uścisnęła.
-Ciebie też. Od kiedy to jesteś taka uradowana. -spytałam odchodząc od blondynki, by rzucić dokumenty na biurko.
-Emm... No wiesz, pracowałam od rana z Diego. W ogóle to mam jakiś radosny dzień.
-Jak zwykle Ludmiła, jak zwykle. -westchnęłam.
-A co ty taka jakaś zmarnowana, chcesz kawy?
-Poproszę. Pracowałam od rana z Leonem, więc na jaki efekt liczyłaś?
-Liczyłam, że będzie lepiej. Ostatnio było lepiej.
-Tak, bo się do siebie praktycznie nie odzywaliśmy. - Ferro miała rację, byłam zmęczona. Usiadłam na fotelu i spojrzałam na przyjaciółkę z filiżanką kawy. Była taka szczęśliwa i uśmiechnięta. Miała do tego powodu, ja niestety nie. Miałam tylko nadzieję, że nie będę musiała widzieć się dziś z panem Verdas'em, bo mnie coś trafi chyba. Blondynka w szybkim tempie postawiła przede mną kawę i usiadła na swoim miejscu, czekając aż zacznę opowiadać. Znałam ją lepiej niż kogokolwiek innego.
-Gramy sobie na nerwach, całkiem skutecznie. -rzuciłam upijając łyk gorącej kawy.
-Viola, nie możecie tak ze sobą współpracować, bo to będzie jakaś wielka tragiczna masakra, a nie praca. - Ludmiła i jej wiązanki. Westchnęłam. -Nie wzdychaj mi tu, tylko jakoś to ogarnijcie.
-Mówisz jak Diego, tyle że on był bardziej subtelny.
-Rozmawiałaś o tym z Diegiem? - zdziwiła się. -A może to lepiej, może porozmawia ze swoim braciszkiem. Albo ja to zrobię.
-A spróbujesz tylko, to nie wiem co ci zrobię.
-Viola, ale nie może tak być! Nie możesz przychodzić do domu czy do biura tak wykończona całym dniem. A zmęczyłaś się samymi nerwami i myśleniem. On źle na ciebie wpływa. Oboje źle na siebie wpływacie. - stwierdziła pewna siebie i tego co mówi.
-Wiem, mamo. -uśmiechnęłam się.
-To nie jest zabawne, jak możesz się uśmiechać w takich momentach?
-Nie wiem, jakoś mogę. Robię to za ciebie, bo ty zaraz chyba wyjdziesz z siebie.
-Nadal mnie to nie bawi.
-Powiedziała najbardziej wesoła osoba, którą znam. Nie martw się tak, przecież nie będzie tak cały czas. Jakoś się to naprawi albo będziemy pracować nie rozmawiając ze sobą. - jestem tylko ciekawa jakie ziółka mi Ferro wrzuciła do tej kawy, że ja jestem taka spokojna.
-Wiem, zawsze jest jakieś wyjście.
     Nagle usłyszałyśmy pukanie do drzwi naszego biura. Nie wiem dlaczego, ale pierwszą myślą był ten nieznośny Verdas. Ja jestem spokojna, ale do czasu. Ludmiła jako ta mniej zmęczona wstała i poszła otworzyć drzwi...

##########
Hej hej :*
Mam nadzieję, że podoba wam się rozdział nr. 4 pisałam go aż dwa dni a jest długi jak na moje możliwości. Nie wiem czy ciekawy czy nudny, ale możecie mnie o tym poinformowac w komentarzach. ja was gorąco pozdrawiam w tą pochmurną pogodę i następny rozdział planuję dodać jakoś też może za dwa-trzy dni :)
Trzymajcie się :>
'Hope
xoxo

1 komentarz: