Pogładziwszy
dłońmi ramiona okryte beżowym swetrem, oparłam jedno z nich o jedną ze stron
łuku ściennego prowadzącego do kuchni. Tam właśnie przebywało źródło mojego
zainteresowania. Już na górze dobiegł mnie zapach jajecznicy smażonej na maśle.
Teraz ten sam zapach przyprawiał mnie niemalże o mdłości, ponieważ byłam głodna
jak wilk. Nie pamiętałam już kiedy ostatnio jadłam. Mój własny uniwersalny –
jeden z wielu – akt masochizmu. Stanie tutaj i patrzenie na Leona robiącego
śniadanie również nim było, lecz w innym sensie. Przez niego to było
trudniejsze, gorsze w pewnym sensie. W gardle pojawiła się gula wielkości
kamienia, czasem nawet wstrzymywałam oddech – automatycznie. Nie zauważył mnie,
odwrócony twarzą w stronę patelni, umożliwiając mi jednocześnie obserwowanie
precyzyjnych ruchów, całych pleców i pozwolił mi również fantazjować. Fantazje
miały tytuł „1000 sposobów na drogę do piekła za wszystkie grzechy popełnione
wraz z panem Leonem Verdasem podczas nieobecności jego dziewczyny”
Autentycznie…
wcale nie był taki optymistyczny. Z jednej strony napadała mnie myśl, że
przecież i tak już mam się za potwora, po cholerę to zmieniać i odpuszczać
sobie takie przyjemności, bo byłam pewna myśli, że z łatwością zaciągnęłabym go
do łóżka. Tak, jak on zrobił to ze mną ponad tydzień temu. A ja się poddałam. Z
drugiej zaś strony coś we mnie już nie chce ranić i słyszeć krzyku w swojej
głowie, mówiącego, że jestem najgorsza na świecie, że nie ma dla mnie
odkupienia. Zaciągając Verdasa do łóżka popełniłabym ten sam błąd ponownie. Ten
sam błąd, który podwójnie zrani Natashę.
A
teraz zastanowiłam się jakim cudem moje myśli od jajecznicy dobiegły aż do
seksu z Verdasem. Zdecydowanie, on musi stąd zniknąć. Nie po to od niego
uciekałam, żeby gonił mnie po jakichś lasach czy jeziorach. Nie chciałam go tu
– właśnie nie jego.
Odetchnęłam
głęboko, wbijając wzrok w podłogę. Wystarczy obserwowania go.
Ale
zdaje się, że był czujniejszy niż sądziłam:
-
Długo będziesz tak mnie obserwować bez słowa? – Odwrócił się z delikatnie
skwaszoną miną, mimo wszystko intrygującą na tyle, bym studiowała jego twarz
kolejne sekundy.
Odebrało
mi mowę.
-
Nie powinieneś tutaj być – mruknęłam pod nosem, ale usłyszał, bo uniósł brew w
akcie odpowiedzi. Tego właśnie się spodziewał. I tak, to też zauważyłam po
zachowaniu. – Chciałam być sama.
-
Właśnie dlatego przyjechałem. – Odwrócił się i nałożył na talerz porcję
jajecznicy. Pachniała fantastycznie, ale teraz bardziej interesował mnie jej
autor i jego zdanie. – Długo prosiłem Diega o adres, już myślałem, że mi się
nie uda, bo był niezłomny… Do czasu, aż zasugerowałem, że jeśli pojechałaś
tutaj sama, nie wzięłaś wiele rzeczy i zabroniłaś się kontaktować, to na pewno
kierował tobą czysty masochizm. Musiałaś się ukarać, tego – jak mniemam –
nauczył cię Michael. – Przysunął talerz z jedzeniem na wyspę kuchenną i położył
obok widelec, a później wzrokiem wskazał krzesło barowe, ale go zignorowałam.
Zaciekawiła mnie wysunięta teza. – A skoro kierował tobą masochizm, na pewno
nie myślałaś o jedzeniu. Diego jeździł twoim samochodem, więc wiedział ile masz
paliwa do wykorzystania. Instynktownie założyliśmy, że chcąc jak najszybciej
wyjechać, nie pojechałaś na stację zatankować. Jeśli dojechałabyś na miejsce i
zobaczyła, że nie ma nic do jedzenia, albo pojechałabyś je kupić do sklepu kilkanaście
kilometrów stąd i zapewne brakłoby ci paliwa na powrót do domu bądź tutaj, albo
w ogóle zrezygnowałabyś z jedzenia, bo znając ciebie – to możliwe. I jak się
okazało, bardzo trafne.
Byłam
w szoku.
-
Nie sądziłam, że jestem aż tak przewidywalna.
-
Bo nie jesteś – powiedział spokojnie. – To były tylko moje założenia, wcale nie
chciałem mieć racji. Nie wiedziałem czy pomyślałaś o jedzeniu albo o paliwie,
chciałem tylko przekonać Diega, żeby podał mi adres. Nic nie jest dla niego
bardziej niepokojące niż to, że możesz się głodzić albo cierpieć w samotności,
tylko że zajęty Francescą, postanowił uwierzyć w twoje idealne kłamstwa, że
sobie poradzisz. Sam chciał jechać, bo nie wiedział co będzie gorsze: jeśli ja
się tu pojawię, czy jeśli on to zrobi. Wiedzieliśmy, że ja byłem gorszą opcją,
ale odpuścił drugą godzinę dyskusji. – Spojrzał na mnie badawczo, bo milczałam.
Nie wiedziałam, co mam mu powiedzieć, a tym bardziej odebrało mi ochotę na
jedzenie. – Zjesz w końcu? Pojechałem rano na zakupy.
-
Spałeś w nocy?
Obserwując
go, zauważyłam zmęczone oczy, ale w pewnym sensie dodawały mu uroku. Dobrze
wiedziałam, kiedy spał, a kiedy wolał odpuścić sobie sen. Nie wiedziałam tylko
dlaczego, przecież w domu oprócz kanapy było trzy łózka dwuosobowe. Dwa, nie
licząc tego, na którym spałam ja.
-
Nie – odparł zgodnie z prawdą. Uniosłam brew. – Doglądałem cię co jakiś czas, a
poza tym po tym jaką cię zobaczyłem, jakoś nie miałem ochoty się kłaść. Wiem,
że nie powinienem tutaj być, ale jak dowiedziałem się, gdzie pojechałaś i po
co, nie mogłem wysiedzieć w miejscu.
Nie słuchaj go, nie
słuchaj…
Takie
słowa budziły tylko nadzieje… na cokolwiek. Nadzieja bywała złudna i raniąca.
Nie chciałam sobie jej stwarzać ani musieć z nią żyć. Nie, podczas gdy Leon
wciąż był poza moim zasięgiem.
-
Domyślam się, że Natasha nie ma pojęcia, gdzie jesteś, więc co jej
powiedziałeś?
-
Wyjechałem do rodziny.
-
Dlaczego jej nie zabrałeś?
Przetarł
oczy palcami. Doskonale wiedział, że sprawdzam jakim jest kłamcą, i czy miała
podstawy mu uwierzyć. Może nie tylko ja umiem tylko świetnie kłamać, kiedy tego
wymaga sytuacja.
-
Jest za wcześnie, by ją poznali, a moja rodzina jest staroświecka.
-
Uwierzyła w to? – Zdziwiłam się.
-
A widzisz ją gdzieś tutaj?
Zamknął
mi usta.
Przełknęłam
ślinę i jednocześnie stwierdzając
kapitulację, odwróciłam się na pięcie, chciałam wyjść zaczerpnąć świeżego
powietrza. Na chceniu się skończyło, bo po zaledwie dwóch krokach poczułam na
nadgarstku mocny uścisk. Nie szarpnął mnie, ale mocno odczułam jego dłoń.
-
Zjedz, póki ciepłe. Później wyjdziesz, będziesz robić co tylko chcesz. –
Dotknął dłonią mojego policzka, a ja już poczułam się gorzej. Poczułam, że to
jest coś złego – ja i on. To było złe i toksyczne. Złapałam zielone tęczówki i
momentalnie spuściłam wzrok. – Violetta, jesteś słaba i wyczerpana.
-
Nie rób tego – szepnęłam, odrzucając wszelkie jego starania.
-
Nie rozumiem.
Pokręciłam
głową.
-
Nie zachowuj się, jakby ci na mnie zależało. Nie martw się, jakbyś miał do tego
prawo. Nie staraj się na mnie wpłynąć, jakby co najmniej miało ci się udać. I
nie zbliżaj się do mnie w ten sposób, jakby to miało się dobrze skończyć. Oboje
dobrze wiemy, że zawsze kończy się tragicznie.
Zmarszczył
brwi, jak gdyby coś do niego dotarło.
-
Boisz się mnie.
-
Nie ciebie – sprostowałam. – Tego, na co ci pozwolę. Sam powiedziałeś, że
jestem słaba, ja dodaję, że szczególnie, jeśli chodzi o ciebie, więc nie
zmuszaj mnie do okazywania słabości. Wiesz, że tego nienawidzę… Nienawidzę być
bezsilna jak w tym momencie – dodałam szeptem. – Dlatego jesteś ostatnią osobą,
która powinna ze mną tu być.
Widziałam
jak ze sobą walczy. Byłam świadkiem tego zdarzenia nie raz i doskonale
wiedziałam na czym polega. Leon taki był: chętnie wykorzystałby fakt, że jestem
wobec niego bezsilna i pozwolę mu na wszystko, w granicach rozsądku, ale nie
jest typem mężczyzny, który wykorzystuje takie fakty dla własnej satysfakcji
czy przyjemności. Pewnie poczeka, aż sama go poproszę, chociaż nie jest do
końca pewny, czy to się wydarzy. Pewnie nie wie, co robić.
Przygryzł
wargę.
-
Muszę się przewietrzyć. Idź zjedz, proszę.
Skinęłam
grzecznie głową.
Ani
drgnęłam, gdy minął mnie pozostawiając chłodny powiew i wyszedł z domu.
Oddychałam głęboko, wpatrując się w miejsce, które pozostawił po sobie puste. Wraz
z nim odeszło jego ciepło, świeży oddech po porannym myciu zębów, cień poczucia
bezpieczeństwa, którym mnie wypełniał. I przeklinałam się, bo byłam z nim
szczera, jak z nikim. Nie powinnam była mówić mu tyle rzeczy, ale z drugiej
strony lubiłam patrzeć, jak ze sobą walczy, jak powstrzymuje się i stara
trzymać na dystans, gdy mógłby ten dystans ograniczyć do kompletnego minimum.
O
Matko…
Ten
facet przyprawiał mnie o zawroty głowy.
Zahaczyłam
wzrokiem o (jeszcze) ciepłą jajecznicę na wyspie kuchennej i westchnęłam
głęboko. Mój brzuch naprawdę był pusty, a ja naprawdę potrzebowałam coś zjeść,
ale po tych emocjach, nie wiedziałam, czy dam rade coś przełknąć. Mimo wszystko
spróbowałam.
Przeglądanie
albumów zdjęciowych mamy przerwał mi dzwonek do drzwi. Świadoma tego, że Leon
kolejny raz pojechał gdzieś do sklepu (bardzo starannie trzymał się na
dystans), wstałam i poszłam otworzyć. Skoro trafił tu Verdas, spodziewałam się
każdego. Ku mojemu zdziwieniu za drzwiami stała kobieta, która opiekowała się
tym domem – Megan. Miała średnie blond włosy i taki przyjazny uśmiech, ze
spokojem otworzyłam.
-
Dzień dobry. Co pani tu robi? – spytałam tak grzecznie, jak tylko potrafiłam.
-
Oh, Violetto, nabrałaś kolorów. Już nie jesteś tak blada jak wczoraj. Powinnam
zawdzięczać to temu mężczyźnie, którego dzisiaj widziałam? – Rozgadała się. Nie
wiedziałam co powiedzieć. – Oj, przepraszam. Przyszłam sprawdzić jak sobie
radzisz, kruszynko.
Wspomniałam,
że Megan miała pięćdziesiąt lat i technicznie, to mówiła do mnie jak do córki?
Znała jednak moją matkę, więc potrafiłam to zrozumieć. Starałam się być miła i
nawet ją polubiłam.
-
Dziękuję, wszystko jest dobrze.
-
Może wyjdziemy na spacer? Porozmawiamy na spokojnie. Chciałabym cię bliżej
poznać…
Usłyszałam
pomruk samochodu, który chwilę później zaparkował obok domu. Z auta wysiadł
Leon zostawiając w samochodzie reklamówki z czymś, cokolwiek kupił. Na jego
twarzy malowało się zaniepokojenie pomieszane z zaskoczeniem. Zapewne, tak jak
ja, nie spodziewał się gości w takiej okolicy. Megan posłała mu przyjazny
uśmiech na powitanie, była bardzo miła.
Była
dobra.
-
Dzień dobry – przywitał się Verdas w drodze do drzwi wejściowych.
-
Witam. Pan opiekuje się Violettą?
Jestem w
oczekiwaniu na jego wyjazd, tak przy okazji.
-
Można tak powiedzieć.
Zatrzymał
się przy mnie, dotknęła mnie jego bliskość. Spojrzałam na niego ostrożnie,
wydawał się spięty. Jakby czymś się wcześniej denerwował, nie wspominając o
fakcie, że nie przespał przeze mnie nocy. Może Natasha do niego dzwoniła? Może
pojechał się z nią spotkać i właśnie wróci? Przez myśl przeszło mi tyle
pomysłów, sama nie wiedziałam dlaczego mnie to obchodzi.
-
Rozumiem. Violetto, wybierzesz się ze mną? Pokażę ci okolicę. – Zeszła z tarasu
i gestem dłoni zaprosiła mnie do towarzyszenia jej w spacerze. Wzięłam oddech,
zauważyłam, że Verdas badawczo mi się przygląda.
W
sumie mały spacer jeszcze nikomu nie zaszkodził.
-
Chętnie.
-
Wspaniale! – Ucieszyła się kobieta. Biła od niej dobroć, jakaś radość i
empatia. Miło było znaleźć się w jej obecności. Mimo wszystko nie ruszyłam się
z miejsca, gdy tak na mnie patrzyła. – Poczekam na ciebie przy jeziorze,
Violetto.
Skinęłam
głową, a więc Megan oddaliła się powoli.
Mogłam
skupić całą swoją uwagę na Leonie, który wydawał się jakiś nieobecny. Byłam
pewna, że stało się coś, o czym wcale nie chce mi opowiadać. Nie musiał.
Chciałam tylko mieć pewność, że będzie z nim dobrze. Z pewnością ja jestem
powodem tego ponurego wyrazu twarzy.
-
Coś się stało? – spytałam ostrożnie.
Podniósł
wzrok.
-
Nie martw się niczym.
-
A więc mi powiedz. To przeze mnie?
-
Oprócz tego, że nalegasz, abyśmy trzymali się od siebie z daleka, to nic
strasznego się nie stało.
Wymusił
cień uśmiechu.
-
A na poważnie? – Uniosłam brew.
-
To było na poważnie… Ale jeśli domagasz się szczegółów, to Natasha złożyła
wczoraj wizytę Diegowi i Fran, właśnie od nich wróciłem. Nie chcieli dzwonić i
martwić jeszcze ciebie, więc wolałem pojechać.
Tak
sądziłam.
-
Domyśliła się czegoś?
-
Ma jakieś podejrzenia wobec tego, że ciebie również nie ma mieście, ale Diego
wmówił jej, że mój wyjazd nie ma nic wspólnego z twoim zniknięciem, a ty
wyjechałaś do ciotki w odwiedziny.
Osłabiało
mnie to.
-
Masz przeze mnie kłopoty. Musisz okłamywać swoją dziewczynę – zauważyłam, na co
Leon wzruszył ramionami.
-
To nie przez ciebie. Wcale nie kazałaś mi przyjeżdżać, nie chciałaś tego… i nie
trzymasz mnie tu, niestety. Sam chcę tu być, więc nie masz prawa o nic się
obwiniać, rozumiesz? – Objął dłonią mój policzek, po czym zbliżył się spokojnie
i złożył czuły pocałunek na moim czole. Westchnęłam bezsilnie. – Idź na ten
spacer, dobrze ci to zrobi.
Chciałam
zaprotestować, ale zrezygnowałam. Nie pytajcie dlaczego.
-
Jeśli dorobisz się większych problemów przez przebywanie tutaj, sama osobiście
wykopię cię za drzwi.
-
I zrobisz to siłą? – szydził.
-
A żebyś wiedział.
-
Vilu, żeby to zrobić, musiałabyś przez co najmniej miesiąc jeść dziesięć razy
więcej, niż jesz teraz, a to i tak byłoby zbyt mało. Poza tym emocjonalnie nie
jesteś zdolna aż tak mnie odepchnąć. – Mówiąc to zbliżył się do mnie tak, że
czułam jego oddech na swojej twarzy. Jak zawsze, nigdy nie docierało do niego,
co mówiłam.
-
Miałeś się trzymać na dystans – wspomniałam zerkając w zielone tęczówki.
-
To jest dystans, uwierz mi.
Przełknęłam
ślinę. Będąc tak blisko niego, pragnęłam więcej, a na więcej nie chciałam sobie
pozwalać. Ponadto przypomniałam sobie, że czeka na mnie starsza pani, która
może mieć informacje, które mnie zainteresują. Wciąż Leon był bardziej
interesujący, ale ucieczka była skuteczniejsza.
-
Będę za niedługo.
Otoczona
dziwną aurą, a raczej poczuciem ciągłego bycia pod obserwacją, swobodnym
krokiem ruszyłam do Megan, aby ją dogonić i cóż… może miło będzie spędzić czas
z kimś innym niż Leon. On i tak wprowadzał mnie w ciągłe zakłopotanie,
zagubienie, no i przede wszystkim w poczucie bycia cholernie przewidywalną. Bo
jeśli ja nie byłam przewidywalna wobec niego, to on musiał być kosmitą.
Staruszka
stała kilka metrów przed jeziorem, patrzyła na zachodzące słońce. No tak,
zbliżał się wieczór i koniec kolejnego dnia, w którym nie zrobiłam nic
pożytecznego dla świata – jak zawsze. Ona zaś wyglądała na spokojną, jakby to
miejsce do niej przemawiało… w pewnym sensie. Nieśmiało podeszłam do Megan, nie
chciałam też jej przeszkadzać w obserwowaniu pięknych widoków, więc nic nie
powiedziałam. Sama zauważyła, że jestem blisko i posłała mi łagodny uśmiech,
matczyny – powiedzmy.
-
Zauważyłam, jak patrzysz na tego mężczyznę. Jest dla ciebie ważny? – spytała ostrożnie,
wprowadzając mnie w osłupienie. Oczywiście od razu to zauważyła. – Oh,
przepraszam. Tak bardzo przypominasz mi swoją matkę. Ona patrzyła tak na
twojego ojca, Michaela. Tworzyli piękną parę.
Zmarszczyłam
brwi.
-
Można powiedzieć, że Leon jest dla mnie ważny. Kiedyś byliśmy razem, ale
rozstaliśmy się, a ja uciekłam. Teraz to… skomplikowane, jeśli rozumie pani o
co mi chodzi. To nigdy nie było łatwe.
-
Megan, jeśli można prosić, skarbie – poprosiła. – Mów mi po imieniu.
-
Dobrze.
-
Życie nigdy nie jest łatwe, kruszynko. Dla twoich rodziców też nie było…
-
Kochali się? – spytałam.
-
Najbardziej na świecie, tak samo jak ciebie. Ja sama uwielbiałam twoją mamę,
zawsze była dla mnie jak najlepsza przyjaciółka. Załamałam się, słysząc o jej
śmierci. Jeśli cię to interesuje, to niegdyś widziałam, jak po jej śmierci,
Michael przyjechał tutaj pierwszy raz. Wpadł w furię. Chciał zniszczyć ten dom,
wszystko co w nim było i zabić wspomnienia. Nie chciał bez niej żyć, nie
potrafił być już dobrym ojcem. Zamknął się w sobie. Ty nie pamiętasz, byłaś
zbyt mała i nic nie rozumiałaś. A ja wiedziałam, że muszę temu zapobiec. Domyślałam
się, że kiedyś na pewno zapragniesz tu wrócić, może nawet zechcesz zostać.
-
Co zrobiłaś z Michaelem?
-
Wtargnęłam do waszego domu, zanim zaczął niszczyć wszystkie zdjęcia. Miał strach
na twarzy, ból i tęsknotę. Łkał, że nie da rady tak żyć, że nie potrafi. –
Opowiadała, a w jej głosie słyszałam ból. Jakby to było wczoraj, jakby to miała
przed oczami. – Wszyscy płaciliśmy za jej śmierć. Nie pozwoliłam mu nic
zniszczyć, oddał mi klucze i poprosił, bym zajęła się domem, do czasu, gdy
dorośniesz. A on obiecał przekazać ci te klucze.
-
Zrobił to mój wujek, Carlos.
Megan
pokręciła głową.
-
Michael zagubił się sam w sobie. Za każdym kolejnym razem, gdy go widziałam,
coraz bardziej zżerał go mrok. Wyjechał…
-
A potem wrócił i zniszczył moje życie – powiedziałam otwarcie.
Poczułam
zaufanie do tej kobiety. Skoro ona opowiadała wszystko z takim zaangażowaniem i
widziałam, że naprawdę się przejmuje, postanowiłam jej zaufać i powiedzieć
prawdę. Miałam wrażenie, jakbym rozmawiała z własną babcią, która również już
zmarła. Megan nie była zdziwiona na wieść o okrucieństwie ojca. Przewidywała to
z pewnością.
Opowiedziałam
jej swoją historię.
-
Przykro mi, dziecko. Chciałabym, żebyś znała swojego ojca tak, jak ja go
znałam. I przykro mi, że nie było ci dane… Gdyby ona żyła, na pewno by do tego
nie doszło. Nie pozwoliłaby na to… Była jego światłem w ciemnościach. Cudowną
matką. Zawsze sądziłam, że to niesprawiedliwe, że Bóg zabrał ją tak szybko.
-
Mi też jest przykro.
Zatrzymałyśmy
się niedaleko mojego domu. Było już całkiem ciemno, gwiazdy oblały blaskiem
całe niebo. Czułam chłód, który towarzyszył mi już dobre pół godziny. W domu
świeciło się światło. W salonie, jeżeli dobrze pamiętałam rozkład pomieszczeń.
-
Dziękuję, za rozmowę. Za wszystko.
-
Nie dziękuj mi, Violetto. – Uśmiechnęła się, ściskając moją dłoń. – Odwiedź mnie,
gdy będziesz miała chwilę czasu, proszę. Jeśli nie, ja za kilka dni przyjdę
sprawdzić, jak się czujesz. Jeśli mogę.
-
Proszę bardzo.
Uśmiechnęłam
się wdzięcznie.
-
Dobrej nocy, dziecinko. I zapamiętaj, że jeśli mimo intryg ojca i rozstania,
wciąż ty i on dostaliście szansę, najwyraźniej tak miło być. Jeżeli tak jak
mówiłaś, puściłaś go wolno, a on powrócił, to nie wahaj się. Strach jest
złudny, a nic nie dzieje się przypadkowo.
Puściła
moją dłoń.
Ruszyła
samotnie w stronę swojego domu.
Marszcząc
brwi, zabrałam głęboki oddech, starając się przetrawić odebrane informacje.
Cudo 🌹
OdpowiedzUsuń♥
UsuńAhhh
OdpowiedzUsuńZawsze czytając twoje prace, czuję taki dreszczyk w środku ♥
Naprawdę czułam się, jakbym była Violettą, w pewnym momencie aż zaczęły mi łzawić oczy :>
Tak cudownie umiesz przekazywać uczucia, w tym, co piszesz! *.*
Bardzo zazdroszczę talentu ehh
A ten rozdział taki długi i pełen Leona! <3
Momentami trochę nie rozumiem Leona :/
Zachowuje się, jakby zależało mu na Violetcie, ale nadal jest z Natashą i trochę mu się nie dziwię, bo nie wie, czego ma się spodziewać ze strony Violetty + nie chce zranić swojej dziewczyny, ale to nie wpływa dobrze na Violettę i on dobrze o tym wie :c
Violetty też w sumie nie rozumiem tak do końca, ale może właśnie o to w tym chodzi?
Ona jest totalnie bezsilna i rozdarta, zagubiona, dlatego nie myśli racjonalnie ehhh
ACZKOLWIEK JAK MOŻNA NIE DOCENIAĆ LEONA, ROBIĄCEGO CI ŚNIADANIE, NO JA SIĘ PYTAM?!?!
Leon + jedzenie!!!!
Najlepsze połączenie ever omg ♥
Jeśli dodatkowo robi tą jajecznicę bez koszulki - zgon.
Dodatkowo nie spał całą noc, bo się o ciebie martwił,a to chyba coś znaczy ^.^
Tymczasem babka z sąsiedztwa wydaje się mega super fajną osóbką :D
Ona też jest #TeamLeonetta, a to dodatkowe 10 punktów dla niej XD
Czekam na nexta! ^^
PS Kto załatwi mi takiego Leona? :>
Dziękuję! ♥
UsuńBardzo mi miło, że podobają Ci się moje prace, wkładam w nie całe serce ;*
Pozdrawiam!
Megan z tymi ostatnimi zdaniami masz rację.
OdpowiedzUsuńRozdział jak zwykle świetny! ♥
Masz mega talent <3
Hej
OdpowiedzUsuńWiem trochę późno przychodzę z komentarzem, ale to przez szkołę. Masa nauki i tak dalej. Ciesze się, że wstawiłaś rozdział, bo historia którą piszesz jest cudowna, gdy czytam Twoje prace to czuje jakbym tam była i to wszystko przeżywała. Świetnie opisujesz emocje bohaterów.
Leon niby chcę być blisko Violetty, ale jest wciąż z Natashą. I to mi nie odpowiada.On powinien być tylko z Violą. Ona teraz go bardzo potrzebuje. Czekam na następny rozdział.