Nie
widzieliśmy się od siedmiu dni. Tak, liczyłam.
Dlaczego?
Usłyszawszy
po raz kolejny muzykę dochodzącą z telefonu, spojrzałam spokojnie na wibrujące
– domagające się mojej uwagi – urządzenie, a na ekranie uważnie odczytałam
napisane imię. LEON. Westchnęłam
głęboko, bez skrupułów i poczucia winy (które potrafiłam wyprzeć) i po raz
kolejny odrzuciłam połączenie. Moimi włosami wciąż bawił się ciepły wiatr. Wczoraj zawędrowałam w najpiękniejsze, najspokojniejsze miejsce na ziemi.
Owszem, dom nad jeziorem. Ten jednak
nie należał do Ludmiły, ale do moich rodziców. Również Michaela, jeśli mogę go
nagrodzić mianem rodzica po śmierci. Nie ma sensu nienawidzić kogoś, kto i tak
już nic nie może nam zrobić, a my nie możemy się zemścić tylko najwyżej zdusić
w sobie tę nienawiść. Akt samodzielnego niszczycielstwa – nienawiść.
Przyjechałam tu po raz pierwszy. Kiedyś, jeszcze zanim Michael pojawił się w moim życiu – Carlos podarował mi klucze i adres do domu, w którym moi rodzice się zakochali i przebywali jeszcze jak byłam w łonie matki, a potem do czasu, gdy skończyłam pięć lat i trzeba było wysłać mnie do przedszkola. Podobno mama lubiła spokój, chyba mam to po niej. Tak czy inaczej – czułam się w tym miejscu bardzo dziwnie, nieswojo raczej. Nie pamiętałam żadnego momentu z tego miejsca. Rodzice nigdy więcej tu nie wrócili, a jednak dom wyglądał idealnie; tak, jakby ktoś ciągle w nim urzędował. Przyjechawszy tu, spotkałam starszą panią, mieszkającą pół kilometra stąd w małym drewnianym domku. Podobno bardzo lubiła się z moją matką i ku jej pamięci opiekowała się tym miejscem. Nie powiem, zrobiło mi się cieplej na myśl, iż nie wszystko z mojego dzieciństwa przepadło lub zostało zniszczone. Dlaczego nie wybrałam się tu wcześniej, skoro klucze posiadałam od długiego czasu?
Przyjechałam tu po raz pierwszy. Kiedyś, jeszcze zanim Michael pojawił się w moim życiu – Carlos podarował mi klucze i adres do domu, w którym moi rodzice się zakochali i przebywali jeszcze jak byłam w łonie matki, a potem do czasu, gdy skończyłam pięć lat i trzeba było wysłać mnie do przedszkola. Podobno mama lubiła spokój, chyba mam to po niej. Tak czy inaczej – czułam się w tym miejscu bardzo dziwnie, nieswojo raczej. Nie pamiętałam żadnego momentu z tego miejsca. Rodzice nigdy więcej tu nie wrócili, a jednak dom wyglądał idealnie; tak, jakby ktoś ciągle w nim urzędował. Przyjechawszy tu, spotkałam starszą panią, mieszkającą pół kilometra stąd w małym drewnianym domku. Podobno bardzo lubiła się z moją matką i ku jej pamięci opiekowała się tym miejscem. Nie powiem, zrobiło mi się cieplej na myśl, iż nie wszystko z mojego dzieciństwa przepadło lub zostało zniszczone. Dlaczego nie wybrałam się tu wcześniej, skoro klucze posiadałam od długiego czasu?
Nie
miałam odwagi. Ani czasu. Poza tym bałam się wspominać ojcu o tej posiadłości.
Bałam się, że przyjedzie tu i wszystko zniszczy, a ja nie będę miała co
zbierać. Pogrzebałby moje wszystkie wspomnienia związane z matką.
Znowu
zadzwonił telefon. Pobudził się we mnie odruch chwycenia urządzenia i
wyrzucenia gdzieś w las. Jednak szybko go zgasiłam, zauważając na wyświetlaczu
imię nie Verdasa, lecz Cauviglii. Wspominałam, że ona jako jedyna wiedziała,
gdzie jestem? Cóż, pewnie wypaplała już Diegowi, ale to jestem w stanie
zaakceptować.
Podniosłam
komórkę.
Odebrałam.
-
Cześć męczenniku. – Usłyszałam przepełniony gorzkim entuzjazmem głos
przyjaciółki, która prawdopodobnie spędzała po południe ze swoim chłopakiem,
bądź sama przed laptopem. Obie wersje były bardzo prawdopodobne. – Jak się
trzymasz?
-
Jeszcze żyję, jeśli o to dokładnie pytasz. – Uśmiechnęłam się blado, słysząc
jej westchnięcie. – Dzwonisz z troski czy z nudów? Sądziłam, że Hernandez
zapewnia ci rozrywkę całą dobę osiem dni w tygodniu.
Śmiech.
-
Wyobraź sobie, że z obu powodów, ale bardziej z troski. Diego jest u Leona,
pojechał jakąś godzinę temu i chyba nie ma zamiaru szybko wracać.
Na
wspomnienie o Leonie, wstrzymałam oddech.
-
Boże, przepraszam. – Zauważyła. – Zapomniałam, że pojechałaś tam sama, katować
się psychicznie przez tego debila i wyżerasz przy tym wszystkie moje nerwy.
Bądź tak łaskawa i wróć, a bardziej przypilnuję się, by nie wymawiać jego
imienia. Obiecuję, słowo harcerza!
Pokręciłam
głową podziwiając cudowne widoki. Czułam spokój. Nie chciałam z tego
rezygnować, jeszcze nie. Nikt i nic nie da mi tego, co dostanę tutaj, oprócz
wspomnień z matką. Liczyłam na to, że gdy wejdę do środka (siedziałam na
tarasie) znajdę jakieś zdjęcia, jakieś jej rzeczy… cokolwiek. Dom był
umeblowany, może coś jeszcze zostało.
-
Słowo harcerza się nie liczy, byłaś nim w wieku dziewięciu lat i to
niedołężnie. Doskonale wiesz, że znudziło ci się po trzech miesiącach.
-
Musisz to wywlekać, kiedy usiłuję cię ściągnąć do domu?
-
Nic mi tu nie będzie. Radziłam sobie w gorszych warunkach.
-
Co nie znaczy, że ja dobrze to znoszę. Mogłabyś nie niszczyć mojego zdrowia
psychicznego, oraz Ludmiły, gdy się dowie?
-
Nie mów jej – ostrzegłam. Ostatnią rzeczą, której potrzebowałam, to telefon od
zmartwionej Ludmiły niedługo po ślubie, powinna być szczęśliwa, nie martwić się
o mnie. – Doskonale wiesz, że popełniłam błąd i źle się z tym czuję. Muszę po
prostu to przemyśleć i odpocząć. Tutaj jestem bezpieczna.
Miałam
wrażenie, że się krzywi.
-
Nie byłabym tego taka pewna na twoim miejscu, ale niech ci będzie. Powiedz mi
lepiej, co mam przekazać Paulowi, gdy po raz kolejny odwiedzi mnie i zacznie o
ciebie wypytywać.
Szlag by to…
-
Wysłałam mu maila przed wyjazdem. Nie powinien cię nachodzić.
-
No najwyraźniej mail to zbyt mało. Dziewczyno, ten facet odchodzi od zmysłów,
martwi się o ciebie. Nie mam zielonego pojęcia co mu zrobiłaś, ale odkręć to,
jeżeli na poważnie myślisz o Verdasie. – Zesztywniałam, automatycznie. Moje
ciało samo reaguje na myśl o nim… wracają wspomnienia, o których wolałabym
zapomnieć. – Tak, wiem. Miałam to ograniczyć, ale od jutra. Na swoje
usprawiedliwienie, obie doskonale wiemy, że gdyby Leon całkiem o tobie
zapomniał, nie zaciągnąłby cię do łóżka w dniu ślubu swojego najlepszego
przyjaciela. O czym ja mówię – wcale by tego nie zrobił! Co jak co, ale ten
facet jest – a raczej był – wierny jak pies.
-
Wiesz, że wcale mi tym nie pomagasz? – spytałam najdelikatniej jak potrafiłam.
-
Wiem – stwierdziła stanowczo. – Usiłuję ci tylko wytłumaczyć, że nie musisz
ciągle uciekać i chować się w cieniu. Nigdy nie poznałam kogoś odważniejszego
od ciebie. Postaw wszystko na otwarte karty. Skarbie, inaczej tego nie
rozwiążesz, a obwiniając się wiecznie – do niczego nie dojdziesz. Przynajmniej
do niczego racjonalnego. I nie podoba mi się, że muszę ci przemawiać do rozumu
przez telefon, ale zostawiłaś mnie na pastwę losu jak bezdomnego psa!
Zaśmiałam
się cicho.
-
Przepraszam.
-
Wybaczam. Ostatni raz – przysięgła z uśmiechem. – I proszę tylko raz, nie
rezygnuj z Leona, jeżeli wciąż go kochasz. Wytłumacz Paulowi wszystko od a do
z. On zrozumie.
-
To nie jest takie proste. Leon jest z Natashą, a ja nie jestem w stanie z
żadnym z nich rozmawiać.
Cisza.
-
Diego wrócił… Przemyśl to, zadzwonię jutro z samego rana. Kocham cię!
Westchnęłam.
-
Ja ciebie też.
Zaczęło
się ściemniać. Zdaje się, że musiałam w końcu na dobre wejść do tego domu i
może odnaleźć cząstki starego życia. Ścisnęłam komórkę w dłoni i podniosłam się
w plecionego fotela. Uchyliłam drzwi wejściowe i przeszłam przez próg.
Powietrze pachniało czystością, lasem i wodą. Uwielbiałam ten zapach.
Zaświeciłam światło i ruszyłam do kuchni. Wchodząc tam uświadomiłam sobie, że przyjeżdżając
tutaj, wciąż nie kupiłam sobie nic do jedzenia. Przeżyję
– pomyślałam, kładąc telefon na drewnianym, zadbanym blacie.
Dom
był ogromny. Z tego co wiedziałam, to były tu dwie lub trzy sypialnie, dwie
łazienki, ogromny salon, jakiś gabinet, duża kuchnia, balkon na piętrze i taras
na którym wcześniej przebywałam. Ciekawiło mnie, która z sypialni należała do
rodziców. Kuchnia, mimo tego, że piękna, świeciła pustkami. W sumie i tak nie
byłam głodna. Obejrzawszy jedynie jednym spojrzeniem świetnie wyposażony salon,
pobiegłam schodami w górę na piętro. Już na górze dopadło mnie jakieś
przeczucie, jakbym kiedyś już tu była. Wszystkie drzwi, oprócz jednych –
uchylonych – były zamknięte. Poczułam, że powinnam tam wejść. Właśnie tam.
Podążyłam więc za intuicją, albo jakąś inną magiczną rzeczą, która nakazała mi
uchylić drzwi szerzej.
Już
w progu widok sypialni zaszkliły mi się oczy. Jasne pomieszczenie. Zaświeciłam
światło... ujrzałam idealnie zaścielone łoże w kolorach bieli i delikatnego
beżu na białym drewnie, białe komody i lustro. Mama lubiła biały kolor,
przypomniałam sobie, że kiedyś tak mówiła o aniołach. Ona kocha biel, ponieważ
oznacza czystość, niewinność. Kiedyś pragnęła, bym ja taka była. Czysta.
Niewinna.
Przykro mi, mamo.
Ja ogłosiłam
egzekucję czystości, Michael sięgnął po topór.
Z
trudem przełknęłam gorzką ślinę, gdy wszedłszy w głąb pomieszczenia,
dostrzegłam jej fotografię. Śmiała się, trzymając w rękach małe dziecko
owinięte w biały kocyk, jakby było tysiącem gwiazd na niebie. Właśnie tak na
nie patrzyła. Na mnie. Jakbym była skarbem. Nerwy mi puściły. Łzy miały smak
goryczy. Następna fotografia przedstawiała Michaela i Carlosa; następna naszą
trójkę, byłam już większa i beztroska. Teraz brakowało mi tego uczucia jak
nigdy w życiu. Niestety dorosłość nadeszła szybciej, niż bym się mogła tego
spodziewać jako dziecko. Na komodzie. Na półkach. Wszędzie stały nietknięte
zdjęcia mojej rodziny.
Wszyscy
zakopani pod ziemią, zapadli w głęboki sen i nigdy już się nie obudzą.
Zrozpaczona, resztkami sił osunęłam się po ścianie. Schowałam głowę w kolanach.
Nie miałam już sił na to patrzeć i uświadamiać sobie, co by było gdybym ich nie
straciła. Co, gdyby wszystko potoczyło się inaczej.
Ale
chyba najgorsza w tym wszystkim jest świadomość, jak brutalne bywa życie dla
niewinnych ludzi – zanim przybył Michael, może w pewnym sensie byłam niewinna,
a już z pewnością przed śmiercią matki. Świadomość o jej odejściu boli tak samo
teraz, jak parę lat wcześniej. Już nawet nie pamiętałam dokładnej daty. Z tamtego
okresu pamiętałam wszystko jak przez mgłę. Straciłam najważniejszą osobę w
całym moim życiu, już nic nie chciałam czuć; nie chciałam kochać tak mocno. Przyrzekłam
sobie, że się nie odważę, zapłaciłam za to zbyt wysoką cenę.
Złamałam własną
obietnicę.
Przeczesałam
dłońmi włosy, rozglądnąwszy się po całym pomieszczeniu. Było idealne. Takie w
jej stylu.
Niewinne.
Z
jakiegoś powodu nie potrafiłam wyobrazić sobie Michaela przebywającego w tym
domu oblaną bielą, beżem i drewnem podczas gdy sam wypoczywał w ciemnościach.
Jego do wypełniony był czernią po brzegi – pasowała do jego charakteru.
Automatycznie zaczęłam się zastanawiać jak moja matka mogła pokochać takiego
potwora. Musiała być bardzo wyrozumiała. Już nie pamiętam.
Musiała
być aniołem.
Może
i Michael kiedyś był inny. Może to jej śmierć go zmieniła w niepohamowanego
potwora. Może żądza władzy i zabijania ratowała go przed bólem i tęsknotą? Może
nie chciał na mnie patrzeć i widzieć we mnie dobra, bo MOŻE przypominałam mu
ją.
Miałam
ochotę krzyczeć i wrzeszczeć. Jedyne co miałam to ugrzęzły w gardle głos.
Dopiero
po jakimś czasie zorientowałam się, że sypialnię spowiła ciemność. Policzki miałam
mokre od łez, oczy napuchnięte, zapewne cholernie szklące. Dotarł do mnie
trzask drzwi. Wiatr – pomyślałam momentalnie.
I pewna tej myśli, trzymałam się jej kurczowo, aż nie usłyszałam czyichś kroków
na schodach. Francesca? Nie mogłaby. Zabroniłam jej kategorycznie ruszać się w
kierunku tego miejsca. Bałam się, ale postanowiłam nie ruszać się z miejsca. Jeśli
to jakiś włamywacz (nie miałam pojęcia skąd wziąłby się w takiej okolicy) to
może akurat nie wejdzie do tego pomieszczenia. Miałam taką cichą nadzieję,
byłam zmęczona i bezsilna.
-
Violetta!
Chwila
moment. Znałam ten głos…
I
jak przez mgłę docierało do mnie jedno słowo. Nie wiedziałam co się dzieje, bo
to nie mogła być prawda. Wszystko wszystkim, ale to nie mogła być prawda. Nie tutaj…
Wyparłam
wszystko. Wmówiłam sobie, że to moja popieprzona wyobraźnia i jestem
wykończona, więc zmysły mogły robić ze mnie wariatkę. Już nie raz to
przechodziłam. I kurczowo się tego trzymałam, do czasu aż w drzwiach nie
pojawiła się dobrze znana mi sylwetka.
Jak
zawsze, jego widok przyprawiał mnie o nieumiejętność oddychania.
Patrzyłam,
jak stał w drzwiach, mając troskę i ulgę w oczach. Siedziałam na podłodze, ale
zauważyłam jak jego ciało reagowało na ten stan emocjonalny. Nie wiedział co ma
ze sobą zrobić. Pewnie czuł się niepewnie, zauważyłam to, ponieważ nie wszedł
do środka – zatrzymał się w progu. Może nie miał odwagi. Diego zanim bezczelnie
podał mu ten adres, zapewne uświadomił go, że nie chcę nikogo widzieć przez kolejne
kilka dni. Chciał do mnie podejść: kurczowo zaciskał dłoń na framudze drzwi,
jakby była jego deską ratunkową, kotwicą ciągnącą go ku kontroli.
I
wyobraziłam sobie również, że muszę wyglądać jak filmowy zombie – nic dzisiaj
nie jadłam, płakałam, ledwo siedziałam.
-
Przepraszam – szepnął, ale słyszałam. – Wiem, że nie powinienem tu być, ale nie
mogłem odpuścić. Musiałem sprawdzić, czy wszystko z tobą w porządku. To musi
być dla ciebie trudne. Violetta…
Powieki
opadły.
Nie
dałam rady słuchać dalej. Po chwili poczułam tylko jak bierze mnie na ręce,
kładzie na łóżku, gładzi po zmierzwionych włosach. Chciałam jeszcze mu
powiedzieć, że nienawidzę go za to, że tu przyjechał, ale nie zdążyłam.
Moje
OdpowiedzUsuńHej
UsuńNawet nie wiesz, jak się ucieszyłam, gdy zobaczyłam rozdział.Długo go nie było i zaczęłam się o Ciebie martwić, a jednak wszystko jest w porządku.
Violetta powróciła do domu w którym kiedyś mieszkała wcześniej z rodzicami.
Viola chcę zapomnieć o Leonie, ale jakoś kiepsko jej to idzie.
Diego do niej przyjechał. Myślę, że ona właśnie tego potrzebuje. Bliskiej osoby, która ją wesprze.
Uważam, że Michael był kiedyś inny i śmierci mamy Violetty stał się taki, jaki się stał.
Czekam na następny rozdział.
Moje ♥
OdpowiedzUsuńUwielbiam *.*
OdpowiedzUsuńCudo♥
OdpowiedzUsuńKochana, wspaniały rozdział 🌹
OdpowiedzUsuńJuż nie mogę się doczekać następnego 💞
Tulę, Shoshano 😘