Głęboki wdech. Kaszel. Mruganie oczyma.
Spowiła mnie ciemność. I gdy w końcu odzyskałam
świadomość, zauważyłam, że stoję na betonowej podłodze pokrytej kurzem. Wokół
unosił się dym, jakaś dziwna mgła, szara i gęsta. Rozejrzałam się i poczułam
się nagle, jak w jakimś głupim horrorze. Otaczały mnie lustra. Ogromne koło,
które utworzyły, uwięziło mnie w obrazie mnie samej. Miałam na sobie szare
ubrania, tak jak mieli altruiści w Niezgodnej. Jak sierota, szukająca domu. Co
jeszcze mnie martwiło?
Ciemność wokół.
- Halo?
Echo wokół.
Samotność… wokół.
Gdzie nie spojrzałam, widziałam swoją zmieszaną
minę. Może nawet strach w oczach. Niepewnym krokiem ruszyłam w stronę jednej z
lustrzanych ścianek. Dotknęłam jej powierzchni. Gładka, twarda i idealnie
wypolerowana. Wbiłam wzrok w swoje odbicie. Byłam w naprawdę marnym stanie.
Podkowy pod oczami i zmęczone oczy, ale szeroko otwarte świadczyły tylko o moim
wykończeniu fizycznym.
Zamrugałam oczyma.
Zmarszczyłam brwi, zauważając kilka metrów za sobą
zarys postaci, mężczyzny. Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy to czarne włosy i
złoty pierścień na palcu. Serce zaczęło mi gwałtowniej bić, tętno podskoczyło w
tempie tak zaskakującym. Docisnęła palce do lustra, usiłowałam wmówić sobie, że
to nie prawda. To nie dzieje się naprawdę.
Zamknęłam oczy.
Oddychałam głęboko, wciąż powtarzając sobie
kłamstwa, dopóki nie usłyszałam tego głosu:
- Naprawdę sądziłaś, że ode mnie uciekniesz?
Nie.
Nie.
Błagam, nie.
Odwróciłam się do niego twarzą.
- Nigdy nie próbowałam.
- Co nie znaczy, że nie chciałaś – warknął rozwścieczony.
– Wszystko, co robiłem, robiłem dla naszego… dla twojego dobra, dziecko!
Wszyscy, których kochasz i masz przy sobie, w końcu cię zostawią, ale nie ja.
Ludmiła i Federico? Zawsze bawiła mnie ich dziecięca miłość. Myślisz, że
naprawdę cię tu chcą? Naprawdę tak sądzisz? Ich zaproszenie było niczym więcej,
niż zwykłym aktem wyszukanej grzeczności. Zraniłaś ich, naprawdę sądzisz, że
już ci wybaczyli?
Nie mogłam go słuchać.
- Zamilcz, proszę. Ciebie nie ma. Nie żyjesz!
- Zawsze będę żył, kochanie – powiedział
protekcjonalnie. – Jestem twoim ojcem, Violetto. Zawsze usłyszysz ode mnie
prawdę. Zawsze będę żył w tobie, ponieważ jesteś moją córką. Moim jedynym
dzieckiem, które miałem. – Złapał mnie za ramiona, mocno. Jęknęłam z bólu,
bezsilna i słaba. – Zawsze… będę żył w tobie.
Przerażał mnie jego histeryczny, pewny siebie głos.
Rozbiegany wzrok. Raz rozbiegany, raz wbity we mnie. Oczy szaleńca. Zamknęłam
oczy. Otworzyłam je. Michael już mnie nie dotykał, stał metr przede mną. Palił
papierosa, wbijając wzrok w te lustra.
- Wiesz, dlaczego widzisz swoje odbicie, a mojego
nie?
Wbiłam wzrok w lustra. Miał rację, jego tam nie
było. Tylko ja. Przerażona i mała dziewczynka na granicy szaleństwa, bojąca się
nawet własnego głosu. A on mnie obserwował tak bacznie, tak dokładnie. Miałam
wrażenie, że dostrzega każde moje mrugnięcie, każde poruszenie choćby małym
palcem. Że czuje każdy oddech.
A za parę chwil mnie zabije.
- Ponieważ jesteś tu całkowicie sama, kochanie –
oznajmił ze stoickim spokojem. Zmarszczyłam brwi. – Ja jestem wytworem twojej
wyobraźni, ponieważ ty jesteś mną. Płynie w tobie moja krew, księżniczko.
Jesteś wszystkim, czym ja byłem.
Pokręciłam głową.
- Nie.
- Ależ dlaczego nie? – spytał zdziwiony.
- Byłeś potworem i dostałeś to, na co zasłużyłeś.
Nie chcę cię więcej widzieć.
- Kochanie, ja cię nie nawiedzam – tłumaczył. – Ja
jestem w tobie. Tutaj, w tym miejscu. I choćbyś nie wiem jak bardzo nie
nienawidziła, zawsze tu będę. Głosem twojego rozsądku. I kiedy ja powiem, zabij
– posłuchasz mnie.
- Proszę, zostaw mnie w spokoju.
Upadłam na kolana.
- Daj mi żyć, Michael. To jest wszystko, czego
pragnę. Zamknąć ten rozdział, pozbyć się ciebie ze swojego życia.
- Poniżasz się, dziecko. Nie rób tego. – Chwycił
mnie za ramię i postawił na równe nogi. Potem gwałtownie uderzył plecami o
jedno z luster, ściskając moje gardło. Dlaczego ten potwór mną manipuluje,
skoro to tylko sen? – Cóż, dobre myślenie. Nie manipuluję tobą, kochanie, ja
tylko udowadniam ci twoją słabość. A wiesz… sięga ona zenitu.
- Nie jestem facetem, nie muszę być silna. W
szczególności nie dla ciebie.
Podduszał mnie. Zaczęłam kaszleć, więc puścił
zdenerwowany.
- Nie jesteś mężczyzną, ale jesteś moją córką! –
wrzasnął.
- Mylisz się, Michael.
Oddychaj.
Oddychaj…
Odbiłam się od lustra i stanęłam przed nim nie
mogłam zrozumieć dlaczego nawet po śmierci ten człowiek wciąż mnie prześladuje.
Wszystko, co zrobiłam, było po to, aby się od niego uwolnić. Wróciłam do swojej
przeszłości, byłam cholera wie ile kilometrów od jego grobu, a jednak był tu
wraz ze mną. Był we mnie, a to tylko cholerny, głupi sen. Zacisnęłam pięści,
powtarzając sobie, że muszę się wybudzić. Nic się nie działo. Michael wciąż
bacznie mnie obserwował, jak zdobycz.
Cenną zdobycz.
Za jakie grzechy…
- Violetta?
Obróciłam się w poszukiwaniu źródła znajomego głosu.
Nie miałam pojęcia, kiedy lustra przestały tworzyć koło. Wyglądało to, jakby
się rozstąpiły w pewnym momencie, tworzą wyjście z koszmaru. Opanowała mnie
ciemność, chociaż metr nade mną wisiała jedna, słabo świecąca żarówka. Sylwetka
Diego wyłoniła się z mroku.
Wyciągnął do mnie rękę.
- Violetta, jesteś silniejsza od tego. Dasz radę…
Wierzę w ciebie.
Zastygłam w ruchu. Bałam się, że jeśli wykonam
choćby krok w kierunku przyjaciela, Michael mnie złapie i zabije. Strach
opanował mnie tak bardzo, nie mogłam nawet spokojnie oddychać.
- Pokonaj to… - Znów ten głos, tym razem słyszałam
go wszędzie. Jakby dobiegał do mnie z każdej możliwej strony, odbijał się jak
echo. – Nigdy nie poznałem osoby silniejszej, niż ty. I bardziej upartej,
skłonnej do poświęceń. Bywasz czasem cholerną masochistką. – Uśmiechnęłam się
gorzko. – Ale przezwyciężysz to.
- Moja córko.
- Odejdź! Jesteś dla mnie niczym.
Wybudziłam się. Podniosłam powieki, głęboko
oddychając. Twarz Diega wyrażała ulgę, w jego oczach było coś dziwnego,
pomieszanego ze szczęściem i spokojem. Tak samo jak szybko się podniosłam, tak
szybko opadłam na zagłówek. Musiałam uspokoić oddech. Miałam nieodparte
wrażenie, że tak szybko nie oddychałaby nawet po przebiegnięciu maratonu – pod
warunkiem, że bym go przebiegła, a szanse były nikłe.
- Koszmar?
- Chyba mam deja vu – powiedziałam gapiąc się w
sufit.
Diego uśmiechnął się promiennie.
- To jeszcze nie deja vu. Miałabyś deja vu, gdyby na
moim miejscu siedział ten, który mnie tu wysłał… Zbieraj się. Dziś jest wielki
dzień, a ja idę upić pana młodego, zanim dorwie mnie Ludmiła. – Zatrzymał się
przed drzwiami, odwrócił do mnie. – I jeśli słyszałaś mnie podczas snu, mówiłem
prawdę. Musisz przestać krzyczeć w nocy, daj się ludziom wyspać.
W garderobie zastałam Francescę i Ludmiłę. Ta druga
ubrana była już w przepiękną, śnieżnobiałą suknię i wysokie szpilki. Fran
robiła ostatnie poprawki makijażu. Zamknęłam za sobą drzwi i uśmiechnęłam się
łagodnie. Odkąd pamiętam, jej marzeniem było mieć rodzinę, duży dom i –
koniecznie - białego psa. Teraz do szczęścia brakowało jej tylko tego psa,
którego (nie wątpię) już ma w planach kupić. To Ludmiła – zawsze, ale to zawsze
dąży do spełnienia marzeń. Zazdrościłam jej tego, że potrafiła marzyć.
Ja teraz nie potrafiłam nawet spokojnie zasnąć, nie
budząc wszystkich wokół swoim przerażonym krzykiem.
- Kolejne marzenie spełnione, co? – spytałam,
chociaż doskonale znałam odpowiedź.
Ludmiła uśmiechnęła się promiennie.
- Wyglądasz przepięknie. – Przytuliłam ją mocno,
kiedy podeszła. – Rok temu nie sądziłam, że będzie mi dane oglądać cię w tym
dniu, a jednak. Jestem bardzo szczęśliwa, że masz wszystko, czego pragnęłaś.
Zasłużyłaś na to, zapracowałaś. Nawet mimo tego, że stanowiłam utrudnienie w
swoim czasie…
Pokręciła głową.
- Nawet się nie waż teraz obwiniać. Może gdyby nie
ty, w życiu by do tego nie doszło. Obiecaj mi, proszę, że nie będziesz się
obwiniać i będziesz się świetnie bawić. Fran już dostała nakaz pilnowania Diego
w stopniu minimalnym, ale jednak. Dzisiaj wszystkie mamy być szczęśliwe, jasne?
- Dla ciebie wszystko.
Klasnęła w dłonie.
- Co powiecie na przedślubnego drinka z moimi
druhnami?
- Bardzo chętnie – oświadczyła z uśmiechem
Cauviglia, po czym wyciągnęła ze swojej torebki drogi Bourbon i postawiła na
szklanym stoliku. Ku mojemu zdziwieniu, stały już tam przygotowane szkła. Ale
czego innego mogłabym się spodziewać po nich. Tylko tego. – Vilu, mogę o coś
spytać? Chodzi o te twoje koszmary. Nie udawaj, że nic takiego nie istnieje, bo
wszystkie znamy prawdę. Wiem też, że Diego dzisiaj był cię budzić.
- Tak, ale…
- Ale Diego nie był tym, który pierwszy się do tego
ciągnął – dokończyła Lu i upiła łyk trunku. – Słyszałam, że ostatnio to Verdas
był przy tobie. To prawda? – Kiwnęłam głową. – Dlaczego mnie to nie dziwi. Ten
facet nigdy nie da sobie spokoju i uwierz mi, kocham go jak brata i jest to
miłość cholernie platoniczna, ale czy ty jesteś pewna, co robisz?
Wzruszyłam ramionami.
- To nie ja siedzę tu w sukni ślubnej.
- Oh… Błagam cię tylko o ostrożność. Za każdym
razem, gdy ty i Leon zbliżacie się do siebie, płacicie za to ogromną cenę, a ja
nie mam zamiaru ponownie was tracić. Chcę mieć pewność, że wiesz co robisz.
- Tym bardziej, że on raczej nie wie co robi –
wspomniała Fran.
- Dziś jest wielki dzień Lu, dlaczego rozmawiamy o
mnie?
- Bo ja wiem na co się piszę – zaznaczyła blondynka.
– A poza tym, skoro nie chcesz rozmawiać o Leonie Verdasie, to może zechcesz
porozmawiać o tym przystojnym Paulu, który od rana twierdzi, że chce się z tobą
zobaczyć i że został zaproszony. Stwierdziłabym, że niezła z niego partia, ale
za ścianą mam narzeczonego, a ściany niestety mają uszy.
- Nie prawdaż? – przytaknęła Francesca. – Zupełnie jakby
to było dozwolone. Cokolwiek nie powiesz, wszyscy zaraz wiedzą.
- Chwila. – Uniosłam dłoń. – Skończcie ze sztuczną
ironią i powiedzcie mi, jaki Paul.
- Przedstawił się jako Paul Green, przyjaciel Violetty
Castillo. Intrygujące było tylko to, jak bliski przyjaciel.
- To nie jest zabawne, Fran. Kto go tu ściągnął?
- Myślałyśmy, że ty.
Wstałam, dopiłam Bourbon i postawiłam szkło na
stoliku. Jeżeli ktokolwiek może odpowiadać, za ściągnięcie tu ostatniej osoby,
której bym się spodziewała, to tylko Hernandez. Tylko on o nim wiedział, tylko
on potrafił włamać się na moją pocztę i tylko on ma taki tupet, żeby mi się
przeciwstawić.
- Idę rozmówić się z twoim chłopakiem. Zobaczymy się
na ślubie.
Wyszłam z garderoby zła, a skoro drzwi do pokoju
gościnnego (w którym siedzieli panowie) był tak blisko, że niebezpiecznie dla
Diega, zanim weszłam tam, wzięłam dwa oddechy. Dzisiaj jest ślub mojej
najlepszej przyjaciółki, nie mogę tego spieprzyć. Mimo wszystko, gdy otworzyłam
drzwi, wzrok wszystkich został skierowany na mnie.
- Vilu, słońce moje, wejdź. – Zaprosił mnie Federico
z jakimś trunkiem w ręce.
- Co to jest?
- Sok jabłkowy – odparł na to Leon, stojąc przy pobliskim
oknie. Patrzył na mnie ostrożnie, niemalże delikatnie. Widziałam go pierwszy
raz tego dnia i musiałam to przyznać – zapierał dech w piersi.
- Nie dał się namówić na trunki wyższej klasy, ale
prawie udało mi się odwieść go od ślubu z tą wariatką, która wyrzuciła moje
buty przez okno. Stary, ja mówię ci ostatni raz, będziesz tego żałował.
Federico wzruszył ramionami, uśmiechając się kpiąco.
- Pogadamy na twoim ślubie, stary.
- Do tego nie dojdzie.
Zanim rozgadali się bardziej, a było to
nieuniknione, weszłam im w paradę:
- Przepraszam, że wam przeszkadzam w kulturalnej
rozmowie, ale właściwie to przyszłam tu tylko po tego idiotę i już się wynoszę.
– Diego uniósł brwi, jakby kompletnie nie wiedział o co chodzi. A on wie,
tylko, że zawsze dobrze gra.
- Co znowu zmalował?
- To co zwykle, Fede. Zadarł z niewłaściwą osobą.
- Czekaj czekaj, królewno. – Zaoponował, zanim
postanowiłam pomóc mu wstać z fotela. Nie był pijany, ani nawet wstawiony, ale
był uparty, żeby tu zostać. – Nie rozumiem o co chodzi. Ale podejrzewam, że
dziewczyny już wszystko ci wychlapały.
Uniosłam brew.
- Jasne, że wychlapały. Federico, ostatnie chwile na
przemyślenie twojego błędu życiowego, pamiętaj.
- Diego! – syknęłam.
I nagle cisza.
Ktoś wszedł do pokoju.
Mój wzrok powędrował za odgłosem butów uderzających
powoli o panele. Zaniemówiłam, bo zwłaszcza tutaj się go nie spodziewałam.
Byłam w jednym pomieszczeniu ze wszystkimi ważnymi dla mnie mężczyznami, ale
jeden z nich był tylko miłością mojego życia, a drugi tylko natrętem, którego
miało tutaj pod żadnym warunkiem nie żyć. Mimo wszystko Paul wydawał się być
spokojny, zupełnie jakby miał wszelkie prawo tutaj być.
Skończyły się moje wakacje.
- Przypuszczam, o mnie ta cała draka. Violetto,
pozwolisz? – Wyciągnął przed siebie dłoń, jak dżentelmen, i wbił we mnie
skupione spojrzenie. Przełknęłam ślinę, modląc się w duchu, żeby tylko
przypadkiem nie wyrzucić Diega potem przez najbliższe okno.
Niepewnym krokiem ruszyłam w kierunku Greena, gdy
zatrzymał mnie uścisk na ramieniu. Federico niemo zapytał, czy wszystko jest
okej. Przytaknęłam głową, więc mnie puścił, wierząc w kłamstwa. Nic nie było
okej. Podałam dłoń Paulowi, lecz wychodząc oglądnęłam się za siebie.
Wzrok Leona.
Taki przenikliwy, taki… inny.
Zaprowadził mnie do ogrodu, posadził na białej ławce
i cóż… pozwolił milczeć. Sam zaś stanął niecały metr ode mnie, zapalił
papierosa. Nie wiedziałam, czego się spodziewać. Wyglądał na spokojnego,
opanowanego, a jednak nie widział mnie tak długo. Potem dostał zaproszenie na
ślub od Diega i był świadom, że to nie ja je przysłałam. Ja zrobiłabym to dużo
wcześniej.
- Nie rozumiem tylko, dlaczego?
- Dlaczego, co? – spytałam.
- Dlaczego unikasz mnie od tygodni. Dlaczego to nie od ciebie dostałem zaproszenie do
Madrytu?
Wiedziałam, że wie.
- Traktujesz mnie jak… jak dziecko właściwie. Wiesz,
co przeżyłam żyjąc z Michaelem i teraz, nie niszczysz mojej psychiki, nie
zmuszasz mnie do zabijania, nie odsuwasz od mojej rodziny… bo tam jest moja
rodzina… ale ograniczasz mnie, Paul. Zabierasz mi tlen, kontrolujesz. Myślisz,
że to jest przyjemne? Wydzwaniasz jak głupi, martwisz gorzej, niż najgorszy
ojciec i sądzisz, że to wszystko naprawi? Znam twoje obawy co do mnie. Znam. Uwierz
mi… ale nie skoczyłam z mostu, nie podcięłam sobie żył, do cholery, nie powiesiłam
się. – Wzięłam głęboko oddech, po czym wstałam z ławki. – Jeżeli sądziłeś, że
martwiąc się o mnie zbyt mocno pomagasz mi, to przykro mi, ale grubo się
myliłeś.
Zapadła grobowa cisza.
Słyszałam jedynie przyjemny śpiew ptaków, szum
ciepłego wiatru, który poruszał delikatnie moimi włosami. I niestety, czułam
też dum papierosowy. Paul patrzył wszędzie, tylko nie na mnie, dopóki nie
dotknęłam jego ramienia.
- Nie chciałam cię ranić.
- Na to już za późno, Violetta. Wszystko, nawet to,
co powiedziałaś jest lepsze od tej ciszy, którą mi podarowałaś. Spędziliśmy ze
sobą trochę czasu, przyzwyczaiłem się do ciebie. Wiesz, jak łatwo idzie się
przyzwyczaić do człowieka i oto jesteśmy. I sama doskonale wiesz, jak to jest z
dnia na dzień kogoś stracić. Nie rozumiem tylko, dlaczego zrobiłaś to mnie.
- Musiałam się uwolnić.
- Zabierałem ci wolność?
- Tak – stwierdziłam dosadnie.
Skończył papierosa, wyrzucił resztkę do najbliższego
kosza.
- Cieszę się, że znalazłaś tu rodzinę. Nawet nie
wiesz jak bardzo. Ale nigdy nie chciałem być dla ciebie ciężarem, więc jeśli
tak właśnie jest, wracam do Chicago.
Odwrócił się i już chciał iść. Pomyślałam, jestem
potworem, do cholery jasnej.
Szlag, Violetta.
Złapałam go za nadgarstek. Zatrzymał się i spojrzał
na mnie.
- Musiałeś wiedzieć, co mnie męczyło i co mnie
usprawiedliwiało bądź nie. Nienawidzę kłamać, dlatego ci powiedziałam bez
względu na to, czy zaboli. Kiedyś przejmowałam się tym, co ludzie poczują, gdy
powiem zbyt wiele. Gdzieś po drodze straciłam tę część siebie, która się tym
martwi i już w ogóle mnie to nie obchodzi. Ale przepraszam, jeśli cię to
uraziło…
- Do czego dążysz?
- Nie mam pojęcia, ale jeśli już tu jesteś, zostań.
Paul zmarszczył brwi w szarmanckim uśmiechu.
Ciekawie się zapowiada.
OdpowiedzUsuńCudowny rozdział! ♥
Czekam na następny.
Cudowny rozdział czekam z niecierpliwością na kolejny
OdpowiedzUsuńKiedy nowy rozdział ?
OdpowiedzUsuńKiedy nowy rozdzial ???
OdpowiedzUsuńKiedy wrócisz?
OdpowiedzUsuńDlaczego nie dodajesz rozdziału? Coś się stało? Proszę odpisz, bo się martwię.
OdpowiedzUsuń