Wygładziłam suknię dłońmi wzdychając cicho, tak, aby
Francesca stojąca kilka dużych kroków dalej nie mogła usłyszeć. Przyjrzałam się
swojemu odbiciu w lustrze i śmiało stwierdziłam, że wszystko jest nie tak.
Długa suknia w odcieniu jasnego fioletu była nie tak. Ja wyglądałam nie tak.
Mój nastrój był nie tak. Jedynie Fran kręcąca się gdzieś w pobliżu przypominała
ćwierkającego skowronka, wręcz tryskała cudownym humorem i pełnią energii.
Chyba lubiła zakupy. Tak właśnie stwierdziłam, kiedy zauważyłam, że idzie do
mnie zgrabnym krokiem z kilkoma nowymi sukniami.
Miałam ochotę złapać się za głowę. Nienawidziłam
sukni, zwłaszcza długich. A jeszcze bardziej nienawidziłam wysokich szpilek,
przez które moje stopy umierały.
- Wyglądasz pięknie. W fiolecie ci do twarzy.
Uniosłam wysoko brew.
- Wcześniej w zieleni i pomarańczy też było mi do
twarzy - zauważyłam. Poza tym, niewygodnie mi w tym. Mogę zdjąć?
- Możesz, ale mam dla ciebie jeszcze dwie. I nie rób
tej kwaśnej miny, to nie ja chciałam lecieć do Madrytu bez sukni na ślub i na
kocią łapę, pamiętasz? Nie wiem jak przekonałaś do tego Diega, ale od zakupów
się nie wywiniesz. Nie pójdziesz chyba na wesele w jeansach i bluzce.
Przyłożyła do siebie czerwoną sukienkę po kostki,
pokręciłam głową.
- Właściwie, to czemu nie? Zaoszczędzę sobie nerwów.
Spiorunowała mnie wzrokiem.
- Jesteś kobietą – zaznaczyła. – Bądź kobietą.
Kobiety noszą sukienki, a w szpilkach wyglądasz seksownie. I stwierdzam to jako
dobra kumpela, która wybierze ci nieziemską sukienkę na wesele Ludmiły.
W sumie to wolałam użerać się tu z Fran, niż z Ludmiłą (ona miała za dużo na głowie, żeby wybrać się z nami. Zawsze musi dopilnować, żeby wszystko było dopięte na ostatni guzik). Ferro stanęłaby na głowie, żebym ubrała co najmniej połowę sukienek ze sklepu. Usiadłam bezradnie na białej pufie, przeczesałam dłońmi rozpuszczone włosy i powiodłam wzrokiem za czarnowłosą. Właśnie wybierała kolejne suknie do przymiarki, chociaż na ramieniu wisiały jeszcze te, które przytargała wcześniej. Widząc, jak zanosi je do mojej przebieralni, zrobiło mi się słabo. Nawet nie wiedziała skąd u mnie ta niechęć do zakupów. Przez ostatni czas tak bardzo się od tego odzwyczaiłam. Teraz czułam się jak kosmita wśród ludzi.
W sumie to wolałam użerać się tu z Fran, niż z Ludmiłą (ona miała za dużo na głowie, żeby wybrać się z nami. Zawsze musi dopilnować, żeby wszystko było dopięte na ostatni guzik). Ferro stanęłaby na głowie, żebym ubrała co najmniej połowę sukienek ze sklepu. Usiadłam bezradnie na białej pufie, przeczesałam dłońmi rozpuszczone włosy i powiodłam wzrokiem za czarnowłosą. Właśnie wybierała kolejne suknie do przymiarki, chociaż na ramieniu wisiały jeszcze te, które przytargała wcześniej. Widząc, jak zanosi je do mojej przebieralni, zrobiło mi się słabo. Nawet nie wiedziała skąd u mnie ta niechęć do zakupów. Przez ostatni czas tak bardzo się od tego odzwyczaiłam. Teraz czułam się jak kosmita wśród ludzi.
- Ta ci się podoba? – spytała o ton głośniej niż zwykle,
pokazując mi wściekle różową sukienkę przed kolano, bufiastą. Wyobraziłam sobie
siebie w tym i natychmiast pokręciłam głową. Będą koszmary. – Jesteś nieznośna.
- Przepraszam.
- Widzę, świetnie się bawicie. – Do sklepu wszedł
Diego. – Posuń się, fiołek. Wyglądasz na niezadowoloną. Suknie i szpilki to nie
świat dla rasowego mordercy?
- Zamknij się, kretynie.
Szturchnęłam go. Zaśmiał się głupio.
- Spokojnie. To nie ring, nie musisz pokazać co
umiesz. Wystarczy, że pobawisz się przez chwilę w modelkę. Rzucisz jakiś głupi
uśmiech i po sprawie. – Przysunął w moją stronę paczkę z frytkami, nie
odmówiłam. Nie mogłabym. Nie bawię się w odchudzanie i inne głupoty, bo moim
zdaniem, wyglądam całkiem dobrze. – Uważaj, jak będziesz taka ponura to tak ci
zostanie. Ponura twarz źle wychodzi na zdjęciach.
- Bo z rodziną dobrze wychodzi się tylko na
zdjęciach, co? – spytałam sarkastycznie. Chociaż nie, to było całkiem szczere i
w sumie to trafne. Ja nawet nie miałam zdjęć ze swoją rodziną, oprócz tych
zrobionych w dzieciństwie.
Diego wzruszył ramionami.
- Może tak, może nie… A tak właściwie, to dlaczego
nie wzięłaś Paula? Myślałem, że idziesz z nim na wesele – powiedział brunet,
unosząc brew.
- Jak się zdecyduję czy idę sama, czy z nim, to dam
ci znać dlaczego – mruknęłam w odpowiedzi. – Jedno, to fakt, że Paul jest
cholernie nadopiekuńczy, a ja cholernie nienawidzę nadopiekuńczych facetów.
Zabierają mi tlen i wolność. Drugie: chyba bezpieczniej jest wybrać się tam w
samotności. Mniej kłopotów. Mniej plotek. Mniej sensacji. „Woow, Violetta
Castillo żyje i jeszcze ma ze sobą jakiegoś faceta! To pewnie kryminalista jak
ona!” – naśladowałam rozhisteryzowanych ludzi, oboje się z tego śmialiśmy. Ja
bardzo krótko, ale Diego za mnie nadrobił.
- Racja – stwierdził po chwili. – Ale w jednym się
mylisz…
- Idziesz z nami, nie sama, głuptasie. – Włączyła
się Fran. Nawet nie wiedziałam, w którym momencie przyszła już z pustymi
rękoma. Obudziła się we mnie nadzieja, dopóki nie wskazała ręką przebieralni. –
No już, czekam na pokaz mody. Tylko się uśmiechnij, co? Nie płacę ci za granie
ponuraka.
Wstałam.
- Ty w ogóle mi nie płacisz.
- I nie widzę w tym problemu – zaćwierkała, zajmując
moje miejsce.
- Ale ja już tak.
Czekało na mnie sześć naprawdę pięknych sukien w
równie pięknych kolorach. Ubrałam każdą, a czas dłużył się niemiłosiernie. Z
każdym kolejnym krokiem na szpilkach, coraz bardziej bolały mnie nogi. Naucz się na nowo chodzić jak prawdziwa
kobieta, to nic trudnego – nadzieja umiera ostatnia, prawda? Po półtorej
godziny ja i Diego mieliśmy dość, w przeciwieństwie do brunetki tryskającej
radością. Chwilami naprawdę zastanawiałam się, czy ta poranna kawa nie była
urozmaicana dodatkiem marihuany. Natychmiast pożałowałam, że sama jej nie
wzięłam. Zakończyło się na dwóch sukniach – czarnej i czerwonej.
- Czarna!
- Czerwona!
Krzyczeli jednocześnie.
Przejrzałam się w lustrze zagryzając wargę i
wybrałam: czerń od zawsze była moim kolorem.
Siedzieli na tarasie pod rozgwieżdżonym niebem,
słuchając muzyki i rozkoszując się smakiem wina. Aż do mojego pokoju dobiegł
mnie ich śmiech. Zmusiłam się do wstania z łóżka, otuliłam się ciepłym swetrem
i po schodach zeszłam na dół. W przed salonie było pusto. W kuchni się
świeciło, ale to zignorowałam i podążyłam za dźwiękiem muzyki oraz perlistym
śmiechem Ludmiły. Już zza szklanych drzwi zauważyłam Federico i Lu, siedzących
ze sobą na dwuosobowej ławce, przytulali się. Mimowolnie się uśmiechnęłam,
widząc ich szczęśliwych. Potem dostrzegłam Diego, Francescę, kobietę, której
nie znałam i państwo Ferro. Przyjemne towarzystwo.
Nagle mi się przypomniało, że nie muszę być już
samotna. Nie jestem.
Może to głupie, ale niemalże namacalne uczucie.
- Violetto, nareszcie do nas zeszłaś. Czekaliśmy z
niecierpliwością – powitała mnie pani Ferro, od zawsze była dla mnie jak druga
matka.
I jak gdyby nigdy nic poczułam na sobie ciężar
drugiej osoby. Blond włosy prawie wpadły mi do ust, ale mimo to uśmiechnęłam
się szeroko, czując jak przyjaciółka miażdży mi płuca. Usłyszałam śmiech wokół.
Faktem było, że ja i Ludmiła już się widziałyśmy dzisiaj, ale jej napady emocji
były do zniesienia.
Śmiała się, oderwawszy się ode mnie.
- Nareszcie – powiedziała. – Nawet nie wiesz jak się
cieszę, że wreszcie tu jesteś. Z nami wszystkimi. I wiem, że już się witałyśmy
chyba z trzy razy, ale po prostu nie mogę uwierzyć.
- Jest w porządku. Jestem tu, wariatko.
Potrzebowałam po prostu chwili dla siebie.
- Jasne, rozumiem wszystko.
- Może wina, Vilu? – zaproponował Federico,
podnosząc się z ławki wyścielonej kocem.
- Nie musisz tego dla mnie robić – zaoponowałam. –
Potrafię się sama obsłużyć.
Diego się zaśmiał.
- Jak zawsze. Samodzielna i niezależna aż do szpiku
kości – dodał Hernandez.
To była prawda, nie mogłam zaprzeczyć. To był mój
taki odruch.
Zanim jednak odpowiedziałam, ktoś dołączył do nas na
tarasie. Nawet nie musiałam się odwracać, mina Diega mówiła na tyle dużo, że
bez zawahania mogłam stwierdzić: Leon Verdas. Wtem wszystko stało się jakieś
takie cięższe – oddychanie, koc, wszystkie spojrzenia. Nie wiedziałam, czy oni…
czy ktokolwiek z nich wie o moim konflikcie z nim. Nie sądziłam, że chciałby
się chwalić takimi rzeczami. Zraniłam nas oboje, a teraz oboje musieliśmy przebywać
w jednym miejscu przez następne kilka dni.
- Viola na pewno napije się wina, sam osobiście
robiłem – odezwał się ojciec Ludmiły, Richard. – Federico, potowarzyszysz mi?
Trzeba przynieść jeszcze dwie butelki z piwnicy.
Mój przyjaciel skinął głową, uściskał mnie (zupełnie
jakby wyczuwał napiętą atmosferę) i wyszedł z ojcem swojej narzeczonej. Leon w
tym czasie zdążył mnie ominąć i usiąść obok nieznanej mi blondynki. Wyglądała
jak modelka, trudno się dziwić, że wybrał właśnie ją. Była tysiąc razy lepsza
ode mnie, mogłam się założyć.
- Przyniosę jeszcze trochę sałatki.
Ludmiła wyszła, gdy ja zajęłam miejsce obok Diega i
Fran. Hernandez złapał moją rękę, uścisnął ją mocno. Wiedziałam, że mnie
wspiera, nie musiał już tego udowadniać, ale i tak zrobiło mi się lżej na
sercu. Widok Leona… zabijał mnie wewnętrznie. Musiałam to przeżyć, grać. Tak ja
zawsze. Tak jak zawsze, przestać martwić się tym, co mi szkodzi.
Przydatna umiejętność.
- Więc czym się zajmujesz, Vilu?
- Na tą chwilę niczym. Mam duży spadek po Michaelu,
jeszcze się zadomawiam w nowym domu – odpowiedziałam grzecznie. – Poza tym
czasami pomagam Diegu w jego pracy.
- Rozumiem. Nawet sobie nie wyobrażasz naszej ulgi,
kiedy dowiedzieliśmy się, że żyjesz. To było jak grom z jasnego nieba. Nie
mogłam przyjąć do wiadomości, że dziewczyna, którą kiedyś niemalże
wychowywałam, nie żyje. Chcieliśmy się już z Richardem wybrać do Chicago,
zobaczyć grób. Byliśmy pewni, że umarłaś przez cholerne sztuczki swojego
bezwstydnego ojca.
- To źle, że nie jest mi przykro, że nie żyje? –
spytała Lu, wracając na swoje miejsce. Wcześniej jeszcze postawiła na stoliku
miskę z sałatką grecką. Spuściłam wzrok. Nie mogłam udawać, że to nie jest
trudne – było. – Vilu, ja nie…
Weszłam jej w zdanie, unosząc wzrok.
- Nie jest złym, nie żałować złego – oznajmiłam na
spokojnie. Zauważyłam, że Verdas uważnie słucha. – Michael wtargnął do naszego
życia gwałtownie, zniszczył je i zbezcześcił. Zabrał moim przyjaciołom pracę,
przyszłość; mnie zabrał życie. I nie jest złym nie żałować go, za wszystko co
zrobił złego. Ja poczułam się wolna, wreszcie mogłam odzyskać wszystko, co mi
zabrał. I tak. Nienawidzę go za to co zrobił, jak wy wszyscy, ale nie można
wiecznie nienawidzić czegoś, czego już nie ma.
- Chcesz powiedzieć, że mu wybaczyłaś?
Pokręciłam głową.
- Nie, Fran. Nie mogłabym wybaczyć komuś, kto
zamienił mnie w potwora i odciął od normalnego życia. Wszystko, co robił,
doprowadzało mnie do szaleństwa. Chwilami sama chciałam się zabić, żeby już nie
musieć po prostu z nim żyć, a nie wierzyłam, że dostanę kiedykolwiek wolność –
wyznałam ze stoickim spokojem, z jakimś bólem, gdzieś w klatce piersiowej. W głębi
duszy chciałam, żeby to usłyszeli. W między czasie Federico i Richard wrócili z
dostawą wina. – Nigdy nie wybaczę mu tego co zrobił. Nie mogę kochać idei ojca,
którego chciałam mieć, bo nigdy nie istniał. Jednocześnie, nie mogę nienawidzić
Michaela za to jaki był, bo już go tu nie ma. Nie mogę nienawidzić czegoś, co
przepadło.
Wyczułam współczucie.
Bardzo dużo współczucia.
- Violetto, kruszynko, gdybyśmy wiedzieli…
- Wie pan, skoro tak się stało, to najwidoczniej tak
miało być. Ktoś tam na górze to zaplanował. – Uśmiechnęłam się ponuro. – Ale ja
nie przyszłam tutaj, żeby zepsuć wam wieczór. Nie chciałam, żebyście wszyscy
popadali we współczucie, smutek czy zmartwienie. Teraz już nie ma czego
współczuć. Jestem szczęśliwa, że w końcu odzyskałam chociaż część tego, co
utraciłam. Nie mogłam dostać lepszej rekompensaty.
- No dobra, kto chce wina? – zawołała Ludmiła.
Nalała wszystkim, włącznie ze mną.
- Wznieśmy toast – zagaił Federico – za
nieśmiertelną, odważną i niezwykle wytrzymałą… za przyjaciółkę. Za to, że
wróciła i miejmy nadzieję, zostanie na zawsze, bo jesteśmy rodziną. Od teraz,
aż po wieki.
- Za nas – dodałam półgłosem.
Zderzenie szkła.
Pyszny smak wieloletniego wina.
Znowu usiedliśmy na swoich miejscach.
Za wszelką cenę starałam się unikać patrzenia na
Leona, identycznie z resztą robił on. Wystarczająco dzisiaj się nacierpię przez
jego obecność. Jego dziewczyna jeszcze ani razu się nie odezwała, on z resztą
też. wydawali się oddaleni od nas, skupieni bardziej na sobie. Jak już,
wymieniali się pojedynczymi słowami, co nieraz mnie zadziwiało.
- Więc, jak idą przygotowania do ślubu, Ludmiła? –
spytał Diego. – Nie, żeby mnie to interesowało, ale wolałbym wiedzieć, na co
mam być przygotowany w razie katastrofy.
- Ja ci dam katastrofę! To wesele będzie
najpiękniejszym, jakie w życiu zobaczysz, ty niedowiarku.
- Oczywiście, jakże mógłbym zwątpić w twoje
zdolności aktorskie oraz dekoracyjne, panno Ferro, wybacz. Zapędziłem się w
pesymistycznych myślach – roześmiał się Hernandez.
- Nie będę na ciebie dzisiaj krzyczeć, nie mam sił –
stwierdziła zrezygnowana blondynka. – Kto chce potańczyć? Mam świetną muzykę.
Pierwsi oczywiście na drugą stronę tarasu (wciąż na
widoku każdego) ruszyli przyszli państwo młodzi. Zaraz za nimi tańczyć zaczęli
państwo Ferro, Leon i ta jego blondyneczka zdecydowali się na samym końcu.
Pozostała dwójka dołączyła do nich, ja zostałam sama. Oglądałam gwiazdy, nie
czułam się samotna. Mogłam obserwować ile miłości jest w tym domu, mogłam
cieszyć się ich szczęściem. Ogarnął mnie taki spokój, jakiego dawno nie czułam.
Gdzieś w głębi siebie wierzyłam, że to wszystko musi być gdzieś zapisane.
Rzeczy, które nam się przytrafiają. Dzisiejszy wieczór. Odzyskanie wszystkich
(prawie), których straciłam, zyskanie nowych bliskich.
Chwilę potem Fede wyciągnął do mnie dłoń.
Uniosłam brew.
- Żartujesz?
- No chyba nie odmówi mi moja najlepsza
przyjaciółka, która powróciła z martwych. Chodź, zobaczymy, czy jeszcze coś
potrafisz. – Uśmiechnął się. – Bo kiedyś byłaś lepsza w te klocki, z tego co
pamiętam.
- Sprawdźmy.
Minęłam roześmianą Ludmiłę, rozmawiającą przy
balustradzie z Diego i Fran. Od razu cała trójka zaczęła nas obserwować. Brunet
przyciągnął mnie do siebie w tańcu, zawsze tak robił, teraz tylko chyba nabrał
większej wprawy. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz tańczyłam. Trzy lata? Może
nawet dłużej nie poruszałam nogami na parkiecie. Naprawdę przyjemne okazało się
tańczenie między przyjaciółmi, niemalże rodziną. Po dwóch kawałkach przejął
mnie Diego.
Wszyscy tańczyli, śmiali się – tak jak to u nich
normalne.
Powiewał lekki, ciepły wiatr, poruszał moimi
włosami. Ciemność mnie uspokajała, jak zawsze z resztą. Czułam się bezpieczniej
pod osłoną nocy i to jest ten paradoks, który mam po współpracy z nieżyjącym
ojcem. Nie mogliśmy pracować za dnia. Bezustannie musiałam się ukrywać, co doprowadziło
do nienawiści jednej z dwóch pór dnia.
Hernandez zakręcił mnie wokół.
- Nie sądzisz, że twoje przemówienie wywołało lekki
szok? – spytał mnie w tańcu, ciszej niż normalnie. – Wszyscy byli zdruzgotani…
no, prawie wszyscy.
- Chodzi ci o Leona i tą jego pannę?
- W rzeczy samej, kochana. Zachowałaś się bardzo
śmiało.
- Nie praw mi kazań, nie masz do tego praw. –
Skrzywiłam się lekko. – Poza tym, taka już jestem, nie będę za to przepraszać. I
wiedziałam, że to, co powiem wywoła wiele nowych tematów do rozmowy, powody do
nienawiści Michaela i współczucia mi. Nie dążyłam do tego. Sam doskonale wiesz,
że nienawidzę współczucia, szczególnie dla mnie. – Spojrzała na niego śmiało. –
Potrzebowali dowiedzieć się prawdy. Teraz, gdy już nie jestem chodzącym duchem,
mogę zacząć na nowo. Nie mam zamiaru zaczynać od kłamstw i opowiadać, jaki to
mój ojciec był cudowny, bo wcale taki nie był.
- Wiem. Nie twierdzę, że powinnaś kłamać. Dobrze
zrobiłaś – stwierdził po chwili. – Mam na myśli fakt, że będą traktować cię jak
ofiarę, a to nie jest to, czego chciałaś. Silna i niezależna Castillo, prawda?
- Bajki i bujdy.
- Wchodzisz w stan wyparcia, księżniczko?
- Nie księżniczkuj mi tu. Wiem co robię.
- Obyś wiedziała. Jakby co to możesz na mnie liczyć.
Diego wypuścił mnie ze swoich objęć. Oboje doskonale
wiedzieliśmy, że to była jednocześnie dobra i zła decyzja. Niepewne zagranie.
On porwał do tańca Francescę, ja wraz z Ludmiłą, Federico i Richardem odeszłam
już do stolika. Rozmawialiśmy przez długie godziny. Moja przyjaciółka z zafascynowaniem
opowiadała, jak jej narzeczony z Leonem kupował pierścionek zaręczynowy, a
potem uklęknął przed nią na jedno kolano. Zapytawszy, czy wyjdzie za niego tego
lata, rzuciła mu się w ramiona. Tradycyjne zagranie, chociaż i tak tego właśnie
wszyscy się spodziewali. Nawet ja, chociaż przy mnie jeszcze nie byli w sobie
tak zakochani – teraz to inna bajka.
Dowiedziałam się również, że dziewczyna Verdasa ma na
imię Natasha i pracuje jako dziennikarka w centrum miasta. Dziewczyna trochę
nieśmiała, odezwała się może kilka razy, wymuszona pytaniami matki Ludmiły. Rok
młodsza ode mnie. Chciała zostać lekarzem, tak jak ojciec, ale niestety jej do
tego nie ciągnęło. Biedna. Powiedziałabym, że mi jej szkoda, ale po co mam
kogokolwiek okłamywać.
Jestem szczęśliwa, że Leon znalazł u niej szczęście –
dała mu to, czego ja nie mogłam: spokój i bezpieczeństwo. Dała mu możliwość
założenia rodziny bez obaw, że ktoś w zemście przyjdzie i powyrzyna jego
dzieci, kiedy będą spać.
W skrócie mówiąc: wszystko, czego ja nie mogłam mu
dać.
Czy bolało?
Nawet nie.
O godzinie trzeciej nad ranem wszyscy już smacznie
spali. Wywinęłam się z pójścia do łóżka twierdząc, że chcę jeszcze chwilkę
pobyć sama i pomyśleć – wygrałam. Ludmiła właściwie dała za wygraną, poszła
stąd jako pierwsza, nie mogąc nacieszyć się wzajemnym towarzystwem. Sama pod
osłoną gwiazd, coś niesamowitego. Zawsze wierzyłam, że gdzieś w gwiazdach
zapisany jest nasz los. Ktoś to wszystko ukartował, pozwolił nam wierzyć –
głupcom – w przypadek, albo zrządzenie losu. Jak dla mnie – bujda. I mogłabym się
założyć, że ten ktoś właśnie się ze mnie nabija.
Wszechświat się ze mnie nabija, najgłośniej jak
potrafi.
Utknęłam w jednym domu z facetem, którego kochałam i
musiałam poświęcić. Co lepsze – ten facet ma teraz inną kobietę, ale da się
oddychać. Więc jak głośno wszechświat potrafi się śmiać? Niepojęte.
- Dlaczego nie śpisz?
Cóż, chyba śmieje się głośniej, niż sądziłam.
Nie odwróciłam się do niego, dałam za wygraną.
Ułatwię mu to, chociaż popełnia głupstwo.
- Dlaczego cię to obchodzi?
- Nie musisz być niemiła – zaznaczył, oparłszy się o
porośniętą pnączami balustradę, tuż obok mnie.
Przysunęłam sobie do ust lampkę wina, upiłam łyk. Przez
gardło przepłynęło cudowne ciepło, delektowałam się smakiem przepysznego wina
Richarda Ferro. Faceta, który właściwie, to uważał mnie prawie za swoją córkę.
- Myślałam, że mnie nienawidzisz.
- Mogę cię nienawidzić za to, co zrobiłaś mi i
naszym przyjaciołom, ale z tego, co słyszałem – już odpokutowałaś. Wystarczy
ci.
Chyba kpina.
- Nie udawaj. Musiałam to powiedzieć, wszyscy
zasługują na szczerość, bo byli i są moją rodziną. Ale ty… Ty miałeś
nienawidzić mnie za to co tobie zrobiłam, nie za całokształt. I wiem, to co
mówię nie ma żadnego sensu. W ogóle nie powinniśmy rozmawiać.
- Wypierasz możliwość, że ktoś może ci wybaczyć.
- Tak jest łatwiej – powiedziałam po chwili. – Żyje się
łatwiej ze świadomością, że nie musisz się starać o wybaczenie, bo i tak go nie
dostaniesz. A jeśli masz je dostać, nie musisz się o nie starać. Samo przyjdzie,
bez żadnego wysiłku. Z miłości. Dlatego, gdy zobaczyłam Diega wtedy w tej
kawiarni, pomyślałam, że może on jest drogą do odkupienia. Moją drogą do
starego życia.
- Był nią? – spytał półgłosem.
Uśmiechnęłam się gorzko.
- Byłeś wtedy w tym klubie. Może sam mi powiesz co
wywnioskowałeś stojąc pod tą ścianą?
I pierwszy raz na niego spojrzałam. Pierwszy raz
odkąd tu przyszedł.
Zmieszanie. Wstyd.
To wszystko, co odczytałam z jego twarzy.
- Zachowywał się niedorzecznie. A Ty mimo wszystko chciałaś
mu pomóc, dlaczego?
Spojrzałam w ciemność przed siebie.
- Diego był moim jedynym przyjacielem, jedyną rodziną,
która mi pozostała. Poza tym, że to ty doprowadziłeś go do tego stanu, nie
pomógłbyś mu. Mimo, że wiedziałeś, że sam nie da rady.
- Masz rację. Cofnąłbym się – przyznał. – A teraz
dzięki tobie jest tutaj i trzyma się świetnie.
Kilkuminutowa cisza.
- Wtedy chciałam się poddać. Byłam na skraju
załamania, byłam tak cholernie słaba i bezsilna. – Nie wiedziałam dlaczego mu
to mówię. Stwierdziłam, że zasługuje, żeby wiedzieć, że to wszystko było też
jego częścią. Nie zrzucałam na niego winy. Jeśli już rozmawialiśmy, powinniśmy
być ze sobą szczerzy. – On był zbyt słaby, żeby się podnieść. A ja nie
potrafiłam podnieść się z dna za nas dwoje. Chociaż zrobiłabym dla niego
wszystko.
- No tak. Pod tym względem wcale się nie zmieniłaś.
- Dlaczego tu przyszedłeś?
Złapał mój wzrok. Stopniowo przypomniałam sobie, jak
wyglądają jego tęczówki.
- Znam prawdę.
Wstrzymałam oddech.
Mogłam się tylko domyślać, jaki szok i zmieszanie
wymalował się na mojej twarzy. Natychmiast przestraszyłam się, że znienawidzi
Diega zamiast mnie, a w życiu nie chciałam do tego dopuścić. Jednak opanowałam
się zanim więcej emocji wypłynęło na powierzchnię.
Oderwałam od niego wzrok.
- Jaką prawdę? – mruknęłam.
- Oboje wiemy jaką. Nie kazałaś mu mówić, że nie
żyjesz, ani, że mam cię nie szukać. Nie miałaś z nim żadnego kontaktu. Z nikim.
Dopiero kilka dni po tym, jak uwierzyłem, że nie żyjesz, dotarł do mnie twój
list. Nie chciałem czytać tego ze świadomością, że jeszcze bardziej załamię
się, jeśli obudzi się we mnie chociaż cień nadziei… Wtedy w nocy, ochroniłaś
go. Pozwoliłaś mi wierzyć, że to wszystko twoja wina. Dlaczego?
- Spaliłeś list?
- Chciałem.
- Ja chciałam umrzeć, ale Michael nigdy by mi nie
pozwolił. Dlatego ochroniłam Diega. Tak jak Michael był uparty, bym żyła, tak
ja byłam uparta, żebyście nie stracili tej przyjaźni. Dzięki niemu odzyskałeś
życie, o jakim marzyłeś. Dzięki świadomości, że ja już nie istnieję, mogłeś
znowu zacząć żyć i ja to wiedziałam, zanim cię wtedy zobaczyłam. – Upiłam kolejnego
łyka. – Miałeś o mnie zapomnieć. Miałeś przestać wierzyć, że jest szansa na to,
że wrócę. Miałeś żyć swoim życiem i dzięki niemu, mogłeś. Mnie i tak już
nienawidziłeś, za to, że odeszłam. Nie mogłam pozwolić, żebyś nienawidził też
jego.
- Jesteś samolubna.
- I egoistyczna – dodałam śmiało. – Dlaczego jeśli
masz kogoś nienawidzić, lepiej, żebym była to ja.
- A jeśli nie chcę cię nienawidzić?
- Nie możesz – odparłam natychmiast. – To jest
zapewnieniem, że nic, oprócz niechęci, do mnie nie czujesz. Tak jest
bezpieczniej, Leon.
- Nie musisz zawsze wybierać tego, co jest gorsze
dla ciebie. Nie musisz się wiecznie karać, za to co się stało w przeszłości. To
jest przeszłość, odpokutowałaś. Już nie musisz tego ciągnąć.
- Nie martw się o mnie – szepnęłam.
- Jak zawsze, zrobisz co będziesz chciała.
G E N I A L N Y
OdpowiedzUsuńSuper rozdział czekam na kolejny ❤
OdpowiedzUsuńSuper rozdział czekam na kolejny ❤
OdpowiedzUsuńMega cudowny. Z niecierpliwoscia czekam na nastepne twoje dzielo 😇
OdpowiedzUsuńZapraszam do siebie
http://historia-zwyklej-nastolatki.blogspot.com/?m=1
Jestem tu pierwszy raz i uważam,że piszesz wspaniale czekam z niecierpliwością na kolejny post.
OdpowiedzUsuń