Nie
mam pojęcia ile łez wypłynęło tej nocy z moich oczu.
Zasnęłam
blisko wschodu słońca. Wyprana z sił, zmęczona, wykończona i zraniona,
otworzyłam je zaledwie kilka godzin później. Krople deszczu waliły mocno w okna
sypialni, dudniąc tym samym w mojej głowie niczym echo. Jak szybko echo się
pojawiało, tak szybko znikało. I znowu. Przeciągnęłam zagłówek z boku na głowę
i przycisnęłam go do niej mocno. Chciałam się zagłuszyć. Ilekroć zamknęłam
oczy, słyszałam swój własny płacz w głowie, słowa wypowiedziane do Diega i
Paula. Jedno dodatkowe uderzenie serca. Kolejne. Kolejne. Jeszcze jedno. Wciąż
miałam ochotę płakać, krzyczeć i kogoś pobić. Powstrzymywała mnie przed tym
jedynie myśl, że upadam, a moja psychika słabnie z każdym następnym wybuchem
słabości. Bolał mnie każdy mięsień, każda kość w moim ciele. Jakby poprzedniej
nocy ktoś mnie pobił, a ledwo dałam się komuś dotknąć.
Bolały mnie oczy. Nie zmyłam makijażu, zanim wybuchłam spazmatycznym płaczem i teraz mam za swoje. Zrzuciłam z głowy dodatkowy zagłówek. Poleciał gdzieś w kąt pokoju. Ściągnęłam z siebie kołdrę, podniosłam się i ujrzałam czarne plamy na zagłówku po tuszu do rzęs. Pięknie. Teraz trzeba będzie go znowu prać po poprzednim ataku słabości. Za dużo ostatnio ich doświadczałam, to było właśnie moje dno, które mogłam osiągnąć. Kiedyś nie pozwoliłabym sobie na płacz. Byłam zbyt dumna i uparta, żeby popłynęły łzy, chociażby jedna. Teraz nie mogłam się po prostu powstrzymać przed tą słabością. Spływające łzy po mojej twarzy dawały mi ukojenie. Jakbym za każdym kolejnym razem miała nadrobić całe dzieciństwo, życie nastoletnie i dorosłe, kiedy stałam się twarda jak skała i dumna jak paw, zbyt dumna na słabości. Nikt i nic nie mogło nią być. Wszystkim i sobie chciałam udowodnić, że Violetty Castillo nie da się złamać. Teraz widać jak bardzo się myliłam. Jak bardzo łamię się sama w sobie każdego dnia na nowo.
Bolały mnie oczy. Nie zmyłam makijażu, zanim wybuchłam spazmatycznym płaczem i teraz mam za swoje. Zrzuciłam z głowy dodatkowy zagłówek. Poleciał gdzieś w kąt pokoju. Ściągnęłam z siebie kołdrę, podniosłam się i ujrzałam czarne plamy na zagłówku po tuszu do rzęs. Pięknie. Teraz trzeba będzie go znowu prać po poprzednim ataku słabości. Za dużo ostatnio ich doświadczałam, to było właśnie moje dno, które mogłam osiągnąć. Kiedyś nie pozwoliłabym sobie na płacz. Byłam zbyt dumna i uparta, żeby popłynęły łzy, chociażby jedna. Teraz nie mogłam się po prostu powstrzymać przed tą słabością. Spływające łzy po mojej twarzy dawały mi ukojenie. Jakbym za każdym kolejnym razem miała nadrobić całe dzieciństwo, życie nastoletnie i dorosłe, kiedy stałam się twarda jak skała i dumna jak paw, zbyt dumna na słabości. Nikt i nic nie mogło nią być. Wszystkim i sobie chciałam udowodnić, że Violetty Castillo nie da się złamać. Teraz widać jak bardzo się myliłam. Jak bardzo łamię się sama w sobie każdego dnia na nowo.
Poszłam
prosto do łazienki, umyłam twarz i siebie pod prysznicem. Woda płynąca,
obmywająca moje ciało nie dała mi ukojenia, którego potrzebowałam. Ból wciąż
utrudniał oddychanie. Świadomość co robiłam i co zrobię dalej była
przerażająca. Starałam się nie myśleć. Wyłączyć na chwilę świadomość, pozwolić
sobie odetchnąć jak kiedyś, u boku Leona. Zanim jeszcze otworzyłam oczy
ponownie, wiedziałam, że to przeszłość. Musiałam ją zaakceptować.
Rany
miały się goić z czasem. Czas mijał, kolejne dni i miesiące – nic się nie
zmieniało. Z tej rany nigdy nie miała zrobić się blizna. Żeby to się stało rana
musiałaby się zagoić, na to się nie zapowiadało niestety.
Zamiast
śniadania, na które i tak nie miałam ochoty, wyjęłam z barku butelkę czerwonego
wina. Usiadłam sobie na kanapie i włączyłam telewizor. Nie było nic ciekawego.
Sięgnęłam po leżącego na stole laptopa, przeniosłam go na kolana, włączyłam i
instynktownie weszłam na pocztę. Było kilka nieprzeczytanych wiadomości.
Dwie
od Ludmiły.
Jedna
od Paula, jeszcze z czasu jego wyjazdu. Skasowałam.
Jedna
od nieznajomego.
Westchnęłam.
Nie miałam zielonego pojęcia, czy chcę to czytać, czy lepiej od razu się
pozbyć, jak maila od Paula. Tego to na pewno nie chciałam czytać. Był to
zapewne wylew zdań, który miał spowodować moje zmartwienie nim, bądź
obrzydzenie, bo on zawsze martwił się za bardzo.
Otworzyłam
pierwszą od dawnej przyjaciółki.
Droga Violetto,
wiem, że pewnie nie
chcesz ze mną rozmawiać, ale byłam przy Tobie zawsze, kiedy tego potrzebowałaś
i jest mi cholernie przykro, że nie ma mnie teraz, ale mnie nie dopuściłaś.
Nikogo do siebie nie dopuściłaś, nawet Leona, który dałby się za Ciebie zabić.
Pewnie czujesz się
winna temu, że masz okropnego ojca, który chciał nas skrzywdzić. Wiem to,
kiedyś go spotkałam. Kawał bydlęcia z niego. Mam nadzieję, że jakoś sobie z tym
poradzisz. Wszyscy jesteśmy wstrząśnięci, najbardziej Diego i Leon. Kilka dni
po Twoim odejściu jeszcze obaj nie mogli się pozbierać i szczerze mówiąc, nie
mam pojęcia czy kiedykolwiek to zrobią. Pamiętam, jak wczoraj odwiedziłam
Hernandeza w tej jego klitce i zastałam ciszę. Cholerną, dudniącą mi w uszach
ciszę. Odbijała się od ścian jak echo, którego – jak sama wiesz – nienawidzę. A
on siedział na kanapie i gapił się w czarny ekran telewizora jak zaklęty. Miał
łzy w oczach. Chyba nigdy nie widziałam go tak zdruzgotanego. Potem przez
godzinę powtarzał, jak bardzo jest mu ciężko i wstyd, bo widział cię jako
ostatni i nie potrafił zatrzymać. Wszyscy wiemy, że jesteś dorosła,
odpowiedzialna i doskonale wiesz co robisz, ale wcale nie musisz robić tego
sama. Po to masz przyjaciół, żeby Ci pomagali, kiedy tego potrzebujesz. A jeśli
wzmianka o przyjaciołach, nie tylko Diego i Leon ucierpieli. Federico nie jest sobą.
Ciągle myli się w obliczeniach, gubi dokumenty. Chyba powoli gubi siebie w tym
wszystkim, ale utrzymuje pozory tego, który coś jednak ogarnia. Nikomu z nas
nie jest łatwo. Nie wiemy, gdzie jesteś ani co robisz.
I nie mam zielonego
pojęcia co zrobić z chłopakami. Jeszcze tydzień temu miałam ich za cudownych,
odpowiedzialnych mężczyzn. Dziś to zagubieni chłopcy, którym wszystko leci z
rąk, bo stracili coś ważnego. Z Leonem jest najgorzej. Nie wiem co z nimi
zrobić, jak im pomóc. Nawet teraz płaczę, bo nie wiem co zrobić ze sobą.
Najpierw śmierć Sophii, teraz Ty odeszłaś. Życie nigdy nie było trudniejsze,
tak mi się wydaje.
Błagam, jeśli to
czytasz i też za nami tęsknisz – wróć. Dobrze wiesz, ze nie zostawimy cię
samej, wybaczymy. Jesteśmy tylko ludźmi, popełniamy błędy i uczymy się na nich.
Violetta, nie musisz każdego dnia grać męczennicy albo super bohatera. Nie
musisz być odpowiedzialna i ciągle nas chronić. Jedyne czego my wszyscy
potrzebujemy, to przyjaciółki.
Wróć, proszę.
Twoja Lu.
Odłożyłam
laptopa z włączonym tekstem na bok i odetchnęłam głęboko. Znowu polały się łzy.
Wylałam ich chyba całe morze, czytając ten durny list. Dlaczego ona to
napisała? Dlaczego to tak bardzo zabolało? Strach ogarnął mnie na myśl o
przeczytaniu kolejnej wiadomości. Otworzyłam butelkę wina i wypiłam trochę. Nie
przyniosło ulgi, nie wyłączyło myśli, ale było dobre.
Nie
mogłam sobie wyobrazić Diega tak, jak opisała go blondynka. Po prostu nie
potrafiłam. Zalała mnie fala współczucia, bo najpierw stracił mnie, a teraz
Leona. Jeszcze wcześniej Sophię. Tak naprawdę ludzie pojawiali się i znikali z
jego życia. Tak jak z mojego. Różnica tkwi w tym, że ja straciłam wszystkich na
raz i na własne życzenie.
Postanowiłam
nie czytać kolejnego maila od Ferro. Nie teraz. Nie byłam już emocjonalnie na
to przygotowana, wciąż ocierałam łzy z mokrych policzków. Nie było mnie, gdy
mnie potrzebowali. Przeze mnie to wszystko się rozpadło. Chciałam o tym nie
myśleć, ale nie potrafiłam przyjąć tego inaczej.
Może
gdybym wtedy zapytała ich o zdanie.
Może
skończyłoby się to inaczej.
Witaj Nieznajoma,
nie jestem pewien,
jak dokładnie masz na imię, więc nazwę cię po prostu Piękna Nieznajoma. Ładnie,
co? Pewnie nie pamiętasz, a jeśli tak, to nawet lepiej, ale spędziłaś noc w
moim łóżku. Było cudownie, całowaliśmy się – pamiętasz to tak dokładnie jak ja?
Wstyd. Zapamiętałem takie szczegóły. Wiem na przykład, jaki miałaś stanik.
Czarny w koronkę. Pamiętam smak Twoich ust, a nie zdołałem zapamiętać Twojego
imienia. Nie pytaj skąd mam Twojego maila. I tak się nie dowiesz.
Ale mam do Ciebie
jedno pytanie i oczekuję odpowiedzi.
Chciałbym się z
Tobą spotkać. Poznać Twoje imię raz jeszcze.
Zechciałabyś
spotkać mnie raz jeszcze?
Nieznajomy.
Wsiadłam
do samochodu, włożyłam kluczyki do stacyjki i uruchomiłam silnik. Auto
zamruczało, uświadamiając mnie o gotowości do jazdy. Uwielbiałam siedzieć za
kierownicą. Czułam się wtedy pewnie i stabilnie. Teoretycznie nie powinnam
kierować, piłam wino. To były zaledwie dwa łyki, potem nie byłam w stanie nic
przełknąć. Miałam wrażenie, że moje błędy kroczą za mną jak własny cień, że
mnie nie zostawią. Że ja nigdy nie uwolnię się od przeszłości. Jeden błąd teraz
mógł dawać się we znaki i tak bardzo chciałam tego uniknąć.
Sto.
Sto
dwadzieścia.
Sto
trzydzieści.
Niech
mnie złapie policja, co mi szkodzi. Jestem bogata, zapłacę im od ręki i odjadę.
Musiałam się wyżyć, musiałam. Nawet jeśli miałabym nie wyrobić na jakimś
zakręcie, doskonale znałam drogę do domu Diega, tak samo jak do Paula.
Zwolniłam, gdy przyszło mi się zastanawiać, do którego z nich się udać.
Zatrzymałam się gdzieś, sama nie wiedziałam gdzie jestem.
Zdałam
sobie sprawę, że naprawdę nie wiem.
Hernandez
mógł jeszcze nie dojść do siebie. Cholera, z resztą, wie, czy on właściwie był
aktualnie w swoim domu. Z Paulem nie chciałam rozmawiać. Zatęskniłam za
Ludmiłą, tak bardzo. Ona wiedziałaby co robić. Zawsze wiedziała co robić.
Zaryzykuj.
Piętnaście
minut później zaparkowałam przed domem Diega. Wysiadłam, zamknęłam auto i z
dłońmi w kieszeni czarnej, letniej kurtki rozejrzałam się wokół. Dzielnica, w
której mieszka Hernandez jest spokojna, zwykle nie widać tu żywego ducha. Tym
razem nie było inaczej. Powdychałam świeże powietrze, zaczerpnęłam spokoju,
pokochałam ciszę otulającą ten teren. Na podjeździe stał jego samochód.
Były
dwie możliwości: albo pije w barze i pojechał tam taksówką, albo siedzi w domu
i leczy kaca.
Liczyłam
na tą drugą.
Drzwi
były otwarte, nie zamknięte na żadne zamki. Znowu zapomniał zamknąć za sobą
drzwi na klucz jak wrócił? Wszedłszy do środka, zamknęłam je za sobą, odbiły
się echem po holu. Jego dom był duży, podobnie jak mój. To nie ten co
poprzednio. Nie ten co w Nowym Jorku. Tamto to była klitka, to jest coś.
-
Diego?
Nikt
się nie odezwał. Żadnego znaku życia. Rozglądnąwszy się po kuchni, jadalni i
salonie, pobiegłam na górę, chociaż mogłam równie dobrze zabić się na schodach
przez pieprzone szpilki. Co mi strzeliło do głowy, żeby je ubrać? No tak,
ubierałam się na szybko. Widok laptopa leżącego na sofie zaczynał mnie
przerażać do tego stopnia, że zechciałam wyjść z domu najszybciej jak to
możliwe. Byleby tylko nie siedzieć samotnie. Wiadomość od Nieznajomego wcale nie była gorsza od tego, co przeżyłam z
Michaelem, ale zwiastowała kłopoty.
We
mnie już dawno coś pękło. Coś, co pozwalało mi pokonywać takie przeszkody. Nie
wierzyłam w siebie jak dawniej, czasami bałam się własnego cienia.
Kamień
spadł mi z serca, gdy zatrzymałam się w progu jego sypialni i zauważyłam, że leży
na łóżku podkładając ręce pod głowę jak zagłówek. Patrzył w sufit, jakby czegoś
tam szukał. Zapewne cisza dudniła mu w uszach. Zapewne przerwałam mu jego
moment. Ale ten widok przyniósł mi ulgę. Diego wyglądał na trzeźwego, albo w
najgorszym wypadku był na kacu. Tak czy inaczej, pocieszyło mnie to.
-
Nie słyszałeś jak cię wołałam?
-
Słyszałem – odpowiedział, nawet na mnie nie patrząc. Zerknął dopiero po chwili,
był taki spokojny i taki swój. Tęskniłam za tym widokiem. – Co tu robisz?
Myślałem, że nie chcesz mnie znać.
Oparłam
się o framugę.
-
Patrzyłam na ciebie w roli alkoholika prawie miesiąc. Wytrzymywałam twoje
złości i słabości, pozwalałam ci się wyżyć i milczeć, bo tego potrzebowałeś.
Ale ten widok wcale nie był łatwy do zniesienia. Tak, byłam wściekła i
zrozpaczona, myślałam, że już cię nie odzyskam. – Wzruszyłam ramionami. – Ale
nie mogłabym tak po prostu cię zostawić. Nie znowu.
Znów
patrzył w sufit.
-
Obudziłem się dzisiaj w tym łóżku i miałem ochotę pójść do baru, kupić flaszkę
whisky i opróżnić ją w samotności do dna – powiedział chwilę później
czarnowłosy. – Naprawdę bardzo tego chciałem. Świadomość, że to przyniesie mi
zapomnienie czasami jest nie do zniesienia, nie do przezwyciężenia. Myślałem,
że się nie powstrzymam i znowu znajdziesz mnie tam pijanego, żałującego każdego
takiego dnia. Znów nie wiedziałbym co ci powiedzieć.
-
Nie, Diego. Tym razem nie zastałbyś mnie tam. Nie mam już siły grać twojej
opiekunki, bo jesteś dorosły i ja jestem na to za słaba – oznajmiłam spokojnie.
– Ale tak czy inaczej, jesteś tu. Co zmieniło twoje zdanie?
Westchnął.
-
Twoje łzy, Violetta.
Trzeba
było rozpłakać się za pierwszym razem.
Szlag.
-
Dlaczego? – spytałam.
Podniósł
się. Usiadł na środku łóżka i spojrzał na mnie.
-
Bo jesteś ostatnią osobą, której na mnie zależy i jedyną, na której teraz
zależy mnie. Walczyłaś o mnie jak mogłaś i jestem cholernym dupkiem, zauważając
to dopiero po przekroczeniu granicy. Nie mam nikogo oprócz ciebie, i jeśli
miałbym cię stracić raz jeszcze, nie pozbierałbym się. – Podszedł, wziął mnie w
ramiona, przytulił mocno. O tak, tego potrzebowałam. Bardzo. – Nie mógłbym
stracić takiej przyjaciółki.
-
Oh, jak ja za tobą tęskniłam, idioto.
Cień
wzajemnego uśmiechu.
-
Ty też go wczoraj widziałaś? – spytał Hernandez, mijając mnie w drzwiach. –
Chodź, zrobię ci coś do jedzenia, bo pewnie nic nie jadłaś od rana. Jeśli mam
zacząć żyć jak człowiek, zacznijmy od podstaw. OD jedzenia.
Weszliśmy
do kuchni. Usiadłam na krześle przy wyspie kuchennej i patrzyłam, jak brunet
wyciąga z lodówki składniki na omlety. Robił pyszne omlety. Miałam nadzieję, że
nie wyszedł z wprawy przez ten głupi miesiąc.
-
Gdy wychodziłam stał przy ścianie, pił piwo – odparłam półgłosem. Wspomnienie o
nim bolało, ale mogłam to znieść. Mogłam znieść wiele mniej niż dwa lata temu,
ale na tyle dużo, żeby przetrawić temat Leona. – Obserwował nas. Nie mam
pojęcia co tam robił. Takie bary to nie w jego stylu.
A
doskonale znałam jego gust.
Chyba,
że się zmienił.
-
Myślisz, że nas śledził? – Diego uniósł brwi.
Wzruszyłam
ramionami.
-
Nie mam bladego pojęcia. Masz coś do picia?
Zeskoczyłam
z krzesła i podeszłam do lodówki, gdzie powinien się znajdować jakiś sok wbrew
temu, że Hernandez dopiero powstał z martwych. Jednak zamiast soku zastałam
butelkę whisky i dwa piwa. Jego wzrok utkwiony w podłodze przekonał mnie, że
wcale nie miałam tego zobaczyć.
-
Diego, jak mam ci wierzyć, że nie będziesz już pił, kiedy trzymasz w lodówce
właśnie to, od czego musisz się uwolnić? – spytałam cholernie poważnie. – Jeśli
wolisz alkohol, powiedz mi to, a wyjdę szybciej niż weszłam i zobaczymy się,
gdy będziesz pewny swego. Bo nie zamierzam znowu patrzeć jak się staczasz.
Uniósł
wzrok.
Wzrok
zbitego psa.
-
Powiedziałem, że przestanę, to przestanę. Jeszcze wiem, co liczy się w życiu
bardziej, a co mniej. To.. jest na sytuacje awaryjne.
No nie wierzę.
-
Sytuacje awaryjne?! Czyli co, kiedy będzie gorzej to sięgniesz po butelkę
whisky i wszystko nagle zrobi się kolorowe? No nie wydaje mi się. Myślałam, że
mogę z tobą porozmawiać, ale jeśli tak to ma wyglądać, to ja nie wiem czy mogę
ci ufać. – Zamknęłam lodówkę ze złością. Przeszywałam go na wskroś lodowatym
spojrzeniem.
-
Co mam zrobić, żebyś mi zaufała? – spytał zaraz.
Zastanowiłam
się.
-
Weź to i wylej do zlewu. Wtedy będę miała przynajmniej chwilową pewność, dopóki
nie wyjdziesz z domu i nie zahaczysz o jakiś sklep z alkoholem – stwierdziłam
śmiało.
-
Violetta…
Gotowało
się we mnie ze złości.
-
Nie, Diego. Naprawdę nie mam na to sił. Nie mam sił, żeby utrzymać siebie w
ryzach normalności i na pewno nie dam rady utrzymać w tym nas oboje, więc wybieraj.
Jesteś w tym ze mną czy beze mnie. Bo ja tak długo nie pociągnę, nie żartowałam
wczoraj, ani nie żartuję dzisiaj.
Złapał
mnie za obie ręce i ścisną lekko. Jego przerażone oczy wprowadzały mnie w stan zmieszania.
O ile mogłam to tak nazwać. Nie wiedziałam już co mu mówić albo co sądzić. Wiedziałam,
że się stara, ale to zdecydowanie za mało. Przełknął ślinę, spuścił wzrok.
-
Wiem jak cierpisz przez utratę przyjaciela, ale minął miesiąc, Diego. Dałam ci
tyle czasu ile tylko mogłam, ale teraz już nie mogę. Nie mogę. Nie zniosę,
rozumiesz? – Przyciągnął mnie delikatnie i przytulił. Czułam jak w jego
ramionach rozpadam się na małe kawałeczki. Czułam, że nikt nie może mnie pozbierać
w całość, bo nikt nie ma tak mocnego kleju. – Nie mogę pozwolić ci na więcej,
nie raniąc siebie jednocześnie.
-
Wszystko będzie dobrze, obiecuję – wydukał pod nosem, potem pocałował mnie w
czoło i znów przytulił.
Potrzebowałam
jego ciepła.
Niemalże
czułam jego namacalną słabość.
-
Możesz mi to udowodnić? – spytałam.
Uniósł
brwi, czekając na dalsze instrukcje.
-
Weź to – podałam mu butelkę trunku, wskazałam zlew – i wylej.
-
Vilu…
-
Na moich oczach, Diego. Teraz – rozkazałam. – W innym wypadku wychodzę.
Popatrzył
na butelkę, na mnie i znowu na alkohol. Skupiłam wzrok na ślepym punkcie, to
nic, że w oczach zebrane miałam łzy, które nie płynęły. Usłyszałam, jak napój
alkoholowy wpływa do kranu, spłynęła jedna. Wytarłam ją, zanim Hernandez
zauważył i złapałam wzrokiem moment, w którym butelka lądowała w koszu na
śmieci. Spotkałam jego spojrzenie, skinęłam głową nie otwierając ust.
-
Dziękuję – szepnęłam.
Cudowny
OdpowiedzUsuńAsia Blanco
❤❤❤
OdpowiedzUsuń♡♡♡
OdpowiedzUsuń