19. "Nie tym razem..."


Wchodząc do kuchni o siódmej rano nie spodziewałam się, że ktokolwiek postanowi w niej być. Cóż, przeczucia nie zawsze są trafne. Przy wyspie kuchennej siedzi blondynka i kurczowo ściska dłoń, o którą opiera głowę. Przed nią natomiast leży opakowanie jakichś tabletek i pusta szklanka. 
-Cześć kopciuszku. - Uśmiecham się ciepło, kiedy ona podnosi głowę i lustruje mnie wzrokiem od góry do dołu. Mam ochotę się roześmiać, ale szybko powstrzymuję ten odruch. Zabiłaby mnie. 
-Co ty taka zadowolona? 
-A tobie co, Federico się nie sprawdził? - zmieniam temat, tymczasem nalewając sobie soku do szklanki. -Gdybym wiedziała, że taką cię odwiezie to bym cię nie wypuszczała. 
-Właśnie, Vilu, problem tkwi w tym, że był za dobry. 
Wybucham śmiechem. Ferro gromi mnie wzrokiem, ale to wcale nie nakłania mnie do opanowania. Przypominam sobie, że właśnie dzisiaj blondynka ma wybrać się na rozmowę o pracę, co jeszcze bardziej mnie rozśmiesza, ale w końcu się uspokajam. 
-Co cię tak śmieszy? I od kiedy ty się śmiejesz? 
Dobre pytanie.
-Ja się nie śmieję, wydawało ci się. - Wypijam zawartość szklanki i odstawiam ją do zmywarki. -A poza tym, czemu nie zostałaś u Fede na noc? Sądziłam, że jest bardziej gościnny - na jej twarz wskakuje blady, ale wciąż przeuroczy uśmiech. Aha, zaczynam się bać. 
-Wróciliśmy przed szóstą. Dziwne, że nie słyszałaś. 
-Dlaczego? - marszczę brwi. 
-Federico - rzuca. -Najpierw potknął się o dywan, potem przewrócił na schodach, a na końcu był tak wykończony, że szukał po ciemku klamki od drzwi do sypialni - opowiada Ludmiła, wbijając wzrok w podłogę, jakby właśnie miała to przed oczami. 

18. Smak szczęścia.


Mijają dni, a nawet tygodnie. Pustka po śmierci Sophii wciąż tkwi gdzieś w moim wnętrzu, ale powoli zaczynam akceptować życie bez niej. Jednak szybo nastąpiły znaczące zmiany, a mianowicie sprzedałam poprzednie mieszkanie - nie potrafiłam w nim sypiać, a nawet spędzać czasu za dnia, ponieważ wspomnienia dopadały mnie na każdym kroku. Te gorsze i lepsze. 
Po wszystkim chciałam kupić nowe mieszkanie, a najlepiej jakiś dom. Przeszkodziła mi w tym Ludmiła, oferując własny dom, niedawno zakupiony całkiem blisko centrum miasta. Zgodziłam się z dwóch powodów: po pierwsze, gdy Ferro czegoś chce to nie ma mowy o tym, żeby tego nie dostała; po drugie, i tak nie miałam lepszej inicjatywy. W tym czasie Carlos zdążył wyjść ze szpitalnego zgiełku i znów zasiąść na swoim miejscu - jako mój szef. Mimo to wciąż jest na jakiejś szczególnej obserwacji, ze względu na kłopoty zdrowotne. 
Każdą wolną chwilę, nie licząc pracy w domu, spędzam z Ludmiłą. Czasami odwiedza nas Leon, Diego albo Federico. Od śmierci Casta'y bardzo się ze sobą związaliśmy. 
-Czerwona. 
-Jesteś pewna? Nie pogrubia mnie? - dopytuje blondynka, przykładając sukienkę do talii. 
Kręcę wesoło głową. 
-Jestem pewna. A poza tym, to nie twoja pierwsza randka, więc nie rozumiem skąd to zdenerwowanie. To nic wielkiego, chyba... - przewracam oczyma. Natomiast Ludmiła gromi nie wzrokiem. Powiedziałam coś nie tak? 
-Nic wielkiego? - krzyczy. -Violetta, to jest najważniejsze, dla mnie, spotkanie z facetem w tym roku. Mogłabyś być bardziej wyrozumiała... 
-To tylko Federico - wzruszam ramionami. 
-To aż Federico - poprawia mnie Ferro, przeglądając się w lustrze. 
Jeśli ja będę tak świrować przed jakąkolwiek randką, błagam, niech ktoś na mnie wyleje wiadro wody, żebym się ogarnęła. Tyle razy jej mówiłam, że on patrzy w jej oczy, a nie na to, jak jest ubrana - choć to facet, więc wszystko możliwe. Zwłaszcza w przypadku szatyna. 
Kręcę bezradnie głową, wstaję z łóżka i podchodzę do szafy blondynki. Oglądam wszystkie kreacje, jedna po drugiej, i w końcu wyciągam ze środka prześliczną, asymetryczną krwistoczerwoną sukienkę bez ramiączek. Kiedy spoglądam na przyjaciółkę, jest wniebowzięta. Uśmiech nie schodzi jej z twarzy, a ja cieszę się tylko, że w końcu przestanie narzekać.
-Tylko potem ją zwróć - zwracam się do Federico, odprowadzając tych dwoje do drzwi. 
-Zastanowię się nad tym, ale dzięki za propozycję - odpowiada po chwili, po czym oboje znikają za drzwiami. 
Kręcę bezradnie głową. Czyli zostałam sama w tym wielkim domu. Cudownie... Idę do kuchni, gdzie z szafki wyciągam lampkę do wina, a potem jeszcze ten szczególny trunek ze specjalnego miejsca, na takie cuda. Ze wszystkim zmierzam do salonu. Rozsiadam się na kanapie i włączam telewizor, następnie chwytam wino, - oczywiście czerwone - nalewam je do szkła. Smakuje niebiańsko. Ferro musiała na nie wydać ładne pieniądze, ale skoro i tak mieszkamy razem, to co mi szkodzi? 
W telewizji, jak zwykle, nie ma nic ciekawego. Twierdzę tak do czasu, aż znajduję jakiś romantyczny film. Para trzyma się za ręce.. Stoją w strugach deszczu, chronieni jedynie przez jakiś dziurawy parasol, ale mimo wszystko i tak czuć tą przyjemną atmosferę. 
Wreszcie wpadam na pomysł, żeby zaświecić sobie świeczki i rozstawić na stoliku - co oczywiście natychmiast robię. Teraz jest przyjemniej. Wracam do filmu, gdzie widać, już, całujących się dwoje ludzi. Są w sobie zakochani, ale mimo wszystko muszą się rozstać. 
Instynktownie biorę telefon, odblokowuję ekran i wchodzę w kontakty.  Przesuwam delikatnie palcem w dół, do momentu kiedy zauważam jego imię. Odwracam wzrok, muszę to robić. Chciałabym, żeby tu był. Ze mną... Właśnie teraz. Nie wiem, czy ten film tak mi namieszał w głowie, czy może nadmiar wstrząsających wydarzeń ostatnimi czasy. 
Ostatecznie rzucam komórkę na drugi koniec kanapy. 
-Chyba oszalałam - dukam cicho, przeczesując włosy dłonią i piję łyk alkoholu. 


-Violetta... - czuję na policzku czyiś dotyk. Otwieram oczy, starając się jednocześnie opanować sytuację. 
Zauważam przed sobą Leona. Patrzy na mnie, delikatnie się uśmiechając. Odwzajemniam gest. 
-Co się stało... Zasnęłam? 
-Na to wygląda - skina. -Spałaś jak przyszedłem. 
Próbuję sobie przypomnieć w którym momencie zasnęłam, ale nic mi nie świta. Na stole stoi półpełne wino i pusta lampka. Telewizor jest wyłączony, ale świeczki nadal się palą pięknym ogniem. Na koniec spoglądam badawczo na Verdasa, siedzącego obok. Ma na sobie kurtkę, co znaczy, że nie zdążył się rozgościć. Jego włosy są lekko przyprószone śniegiem, ale akurat ten dodatek dodaje mu uroku. 
-Co ty tutaj robisz? O.. - zerkam na telefon - dziewiątej godzinie? Myślałam, że dziś pracujesz... Chwila, coś się stało w firmie albo Carlosowi? Leon... 
-Hej, hej - łapie mnie za nadgarstki, bym się uspokoiła. -Nic się nie stało, wszystko jest dobrze. Przyjechałem, bo nie odbierałaś telefonu, a Ludmiła jest na randce z tamtym pajacem. Martwiłem się tylko, czy z tobą jest okay. 
-Co masz na myśli? 
-Wszyscy wiemy, że jeszcze nie pogodziłaś się ze śmiercią Sophii. 
Przewracam oczami. 
-Przesadzasz Leon, przecież to nic wielkiego. Nie chcę, żebyście mnie traktowali jak dziecko, które nie może zostać samo w domu na pięć minut - rzucam, po czym wstaję i idę do kuchni. 
Wcześniej jednak się wracam po bumelkę wina i z nią wracam do pomieszczenia, gdzie zmierzałam. Tutaj nalewam sobie kolejną dawkę czerwonego wina i od razu przyciskam do ust, pochłaniając jej mniejszą część. Jestem wściekła. Wszyscy myślą, że jestem na tyle słaba psychicznie, że nie wytrzymam sama tej głupiej nocy. 
Nagle ktoś wyrywa mi lampkę z ręki, a tym ktosiem jest facet, który chyba chce zaliczyć wpiernicz od kobiety. Na dodatek z lekka podpitej. To znaczy, wypiłam bardzo mało, jak na dzisiejszy wieczór, więc teoretycznie rzecz biorąc to nic mi nie jest. Za to Verdas przewierca mnie nieco zdenerwowanym spojrzeniem. 
-Na co się tak gapisz? Własnie odebrałeś mi jedyną przyjemność, jaką miałam tego wieczoru. Dziękuję ci bardzo! 
-Violetta od kiedy ty pijesz? 
-Wino? - kpię. -Od siedemnastu lat... Z porywami do szesnastu.. Czasem się zdarzało. 
Nie spytam dlaczego patrzy na mnie jak na idiotkę. 
-Ludmiła wie? 
-Daj mi spokój, jestem zmęczona. A poza tym, to nie twoja sprawa - odpycham go od siebie i zmierzam w kierunku schodów. 
W połowie drogi czuję mocny uścisk na nadgarstku, a sekundę później jestem już obrócona twarzą do niego. Patrząc mi w oczy przewierca moją duszę... Gdybym była pijana, a nie jestem, pewnie powiedziałabym mu, że uwielbiam chwile, kiedy on jest w pobliżu... Że kocham kiedy jego oddech muska moją skórę jak najdelikatniejsze pióro na ziemi, że jego oczy są niczym ocean, w którym zatracam całą siebie za każdym razem, kiedy nasze spojrzenia się spotykają... 
Ale nie. Nie powiem mu tego. 
Choć tak bardzo chciałabym, żeby to usłyszał.
-Powiedziałam, żebyś dał mi spokój - syczę przez zęby, starając wyrwać ręce z jego uścisku. Szkoda, że pewnie nigdy mi się nie uda. 
Schodzi wzrokiem na moje usta. Robi mi się gorąco, ale staram się to ukryć. 
Gdzie, do cholery, jest Ludmiła i Federico, kiedy ich potrzebuję?! 
-Zrobię to dopiero wtedy, kiedy naprawdę będziesz tego chciała... A zamiast tego próbujesz się wyrwać z sytuacji, bo się boisz - odpowiada po chwili milczenia. 
Co proszę?
-Czego, twoim zdaniem, się boję? 
-Kochać, Violetta. - Zamieram. -Boisz się spojrzeć mi w oczy i pozwolić sobie czuć cokolwiek. Boisz się, że jeśli pozwolisz sobie na uczucia to znów wszystko stracisz. Nie chcesz się przyznać, ale ja wiem co do mnie czujesz... Violetta... Widzę to w twoich oczach od dnia w którym uratowałem cię w tamtym budynku. 
Przestałam się szarpać już na początku jego wypowiedzi. Teraz czuję, jakby ktoś uderzył mnie młotkiem w głowę, nagle kazał się otrząsnąć, opanować sytuację i żyć tak, jakby ta sytuacja nigdy nie miała miejsca. 
On naprawdę to powiedział?
Miarowy oddech przestaje istnieć. Zagłębiam się w tą dzika zieleń i zapominam, co właściwie chciałam zrobić, zanim mnie złapał. Tkwimy tak przez chwilę. Być może dlatego, że nie wiem co powiedzieć. Milion myśli sprawia, że zdaję sobie sprawę z jednego.. To ten człowiek jest drogą do szczęścia, jest mężczyzną, którego prawdopodobnie darzę niesamowitym uczuciem, a mimo to wciąż się obawiam. 
Boję się prawdy. Nie pozwalałam sobie na szczęście od tylu lat... Najpierw z powodu rodziców, byłego chłopaka, a teraz zmarłej przyjaciółki. Nie chcę być szczęśliwa, bo jej nie powstrzymałam. Myślałam, że na to nie zasługuję.. Ale ona by tego chciała. Więc co jeszcze mnie zatrzymuje? 
-Violetta.. -szepcze. 
Przerywam mu przysuwając się i w końcu czuję smak jego ust. Smak szczęścia... Oboje się uśmiechamy, delikatnie, ale namiętnie zatapiając się w tej jednej chwili. Zarzucam ręce na jego szyję, z których jedną lokuję w jego włosach. Myślałam, że nie możemy być bliżej siebie, ale on rozwiał te myśli, chwytając mnie za talię i przyciągając do siebie. Całując go, czuję jakbym odżyła na nowo. Przepływa przeze mnie fala szczęścia, radości i wszystkich tych nieopisanych uczuć, dzięki którym czuję się wyjątkowa. A czuję się tak tylko z nim i dzięki niemu. 
W czym tkwi ta magia? 
Jeszcze nie wiem, ale chcę się dowiedzieć. 

17. "Kochałeś ją?"

Z dedykacją dla Emily

Cierpliwie słucham słów księdza, starając się równocześnie uspokoić rozdygotaną szatynkę, która chowa twarz w dłoniach, wciąż płacząc. Mogę sobie tylko wyobrazić, jak bardzo śmierć Sophii wstrząsnęła Castillo. Ksiądz wspomina o tym, kim kobieta była za życia i jak wielu ludziom uratowała życie. W momencie rozpoczęcia się pożegnalnej melodii Violetta wstaje i wychodzi z kościoła. 
Zauważam ją na ławce. Jej łkanie powoduje, że czuję się okropnie. Dlaczego? Nie chcę patrzeć na jej ból i łzy. Rozumiem jej stratę, ale musi to przełknąć i iść dalej. Sophii nie ma, ale wciąż ma przyjaciół, którzy ją kochają. Ludzi, którzy oddadzą za nią życie. Podchodzę do szatynki, siadam obok i łapię delikatnie za dłoń. Spogląda na mnie spod burzy jasnobrązowych loków. Wygląda na wykończoną, ale mimo to wciąż jest piękna
Chwilę później Castillo rzuca mi się w ramiona, a jej rozpacz mnie przewierca od środka. Dlaczego tak bardzo chcę zabrać od niej ten ból? Nie ukrywam, że ta kobieta jest dla mnie wyjątkowo ważna; jest piękna i delikatna, ale jednocześnie zdecydowana i wytrzymała. Nigdy nie widziałem, żeby z jej cudownych oczu wypłynęło tyle gorzkich łez. 
-Nie płacz już - szepczę jej we włosy. 
-Przepraszam, to silniejsze ode mnie. Tak bardzo mi jej brakuje...