08. "Problemy wzywają"

-Nie. - usłyszałam w słuchawce. -Violetta, jeśli udowodnisz mu, że wiesz więcej niż on myśli, że wiesz.. i jeśli dowiedziesz tego, że on nie ma prawa zarządzać firmą, ty zajmiesz jego miejsce, jako jego jedyna siostrzenica. 
Westchnęłam ciężko. Nie chcę zajmować jego miejsca. Nie chcę być przywiązana do tego miejsca przez kolejne kilkanaście lat. Nie chcę skończyć tak jak on. Otuliłam wzrokiem wiecznie żywe ulice Nowego Jorku, lecz ludzie, którzy mnie mijali wydawali się niczym. Dodatkiem, który zdobił te chodniki. Ja natomiast stałam w miejscu, wpatrując się głucho w przestrzeń naprzeciwko. 
-W takim razie, co mam zrobić? 
-Zapomnij. - jedno zdecydowane słowo, ale dla mnie nie znaczyło nic. 
-Nie potrafię. - odparłam. -To za wiele. Tego nie da się zapomnieć Ludmiła. 
Ludmiła Ferro, moja przyjaciółka z dzieciństwa, która teraz jest pewnie na drugim końcu świata. Studiuje prawo i układa swoją świetlaną przyszłość, jako szczęśliwa matka i bogata, ceniona kobieta. Rozstałyśmy się, gdy miałam siedemnaście lat. Ona wyjechała na studia. A poza tym, od zawsze szukała tego jedynego. Nie rozumiałam tego. Mężczyźni to zwykli idioci, z żadnym nie da się utworzyć prawdziwego związku, ze szczęśliwym zakończeniem. Moi rodzice byli wyjątkiem. Kochali się najbardziej na świecie, ale los ich rozdzielił. A teraz wiem, że mieszał w tym palce również on. Carlos. W tej sytuacji Ferro wydała się najbardziej odpowiednią osobą, która potrafiłaby pomóc. 
-W takim razie nikomu nie mów o tym, co wiesz. Jeśli oczywiście nie chcesz przejąć firmy i zostać tam na zawsze. - rzekła. -Dobrze wiem, jak bardzo kochasz to, co robisz. Ale nigdy nie chciałaś być więziona w tym budynku, z osobą której nienawidzisz najbardziej na świecie. 

07. Martwię się o ciebie.


Podpięłam pendrive'a do laptopa i cierpliwie czekałam, aż w końcu zacznie działać. Zwykle jestem cierpliwa, ale jeśli chodzi o to, czy ten przedmiot skrywa część prawdy z mojego życia, nie potrafię siedzieć spokojnie. Tym bardziej będąc na komisariacie. Fakt, że nikogo poza mną tu nie ma wcale mnie nie zadowala. Bo każdy może tu wejść, a tym bardziej Carlos. Szczerze mówiąc, nie wiem co bym zrobiła, gdyby on się tu teraz pojawił. Cały plan wziąłby w łeb, a ja wciąż czułabym się taka, jak całe życie. Oszukiwana, przez jedynego członka rodziny, który mi pozostał. 
Kiedy wreszcie na pulpicie wyskoczyły mi pliki i wycinki z kamer uśmiechnęłam się sama do siebie. Pierwszy z plików przedstawiał mi jego akta. Był karany. Raz. Za pobicie i szantażowanie, ale mimo wszystko nie siedział w więzieniu. Wytoczono mu sprawę, którą jakimś cudem przegrał i płacił dosyć dużą sumę pieniędzy. Nie wiedziałam o tym. Cóż, pewnie jak o wielu sprawach. 

06. Znajomi z pracy.


-Dzięki. - powiedziałam, odbierając od Diego czarnego pendrive'a. 
Znajdują się na nim informacje, dotyczące mojego wuja. On sam obiecał wcześniej, że nie będzie zagłębiał się w szczegóły, i mam wielką nadzieję, że dotrzymał słowa. To, co mogę tam znaleźć musi być bardzo ważne, skoro było tak dobrze chronione. Zastanawiało mnie tylko, ile Carlos miał do ukrycia? 
Wstrzymałam oddech i kątem oka zerknęłam na niego. Siedział wygodnie na fotelu i sprawdzał jakieś informacje w internecie. Wrócił dzisiaj rano i zameldował się na komisariacie od razu po przyjeździe do miasta. Zdziwiło mnie to, bo zwykle się spóźniał piętnaście minut, lub pół godziny. Rzadko, ale jednak czasami dochodziło do godziny lub dwóch. To jednak zwykle usprawiedliwiał sprawami na mieście, którymi nie miał czasu zająć się wcześniej. Westchnęłam ciężko. Nie wiedziałam co mnie czeka, i chyba właśnie tego bałam się najbardziej. Prawdy. Bałam się dowiedzieć, jak wiele tajemnic skrywał przede mną Brown przez całe życie. To nie było jak przyłapanie kogoś na kłamstwie, poprzez udowodnienie mu winy, a ta osoba od tak się do tego przyznawała, gdy nie miała punktu zaczepienia. To było zdecydowanie bardziej skomplikowane. Ja nie mogłam mu niczego udowodnić, ani zarzucić. Przynajmniej do momentu, gdy nie byłam pewna tego co wiem, i co mogę zrobić, a czego nie. Nie bez powodu uważają mnie za rozsądną osobę.

05. Do jutra, Castillo.

Dedykowany: Królik Królik

-Znaleźli coś. - mówi do mnie Leon, gdy jeden z naszych ludzi woła go gestem ręki. Raz jeszcze analizuję otaczającą mnie przestrzeń i po chwili biegnę w stronę szatyna. Od godziny siedzimy w jednym miejscu i modlę się, by wreszcie to coś znaleźli okazało się prawdą.
Kiedy dochodzę do miejsca, w którym zatrzymał się Verdas widzę czerwone plamy na ziemi, a obok leży kawałek jakiegoś materiału. Najprawdopodobniej bluzki albo koszuli. Wszystko możliwe.
-Myślisz, że to mogło należeć do Mirandy? - pytam po chwili, patrząc na współpracownika. Leon wzrusza ramionami, nie odrywając wzroku od czerwonych plam. Krew.
Wpatruję się w to już dobre pięć minut, ale wciąż nie dociera do mnie jedno. Czy to na pewno krew Mirandy? Kto w ogóle chciałby zrobić jej krzywdę? Trzeba być naprawdę pieprzniętym człowiekiem chorym umysłowo, żeby celowo zrobić krzywdę nastolatce. Dobrze to wiem, bo niestety tego doświadczyłam. Mój "wujek" nie należał do najspokojniejszych osób na świecie. Dziadkowie zmarli, a on przejął nade mną opiekę. Nie mam pojęcia jaki sąd mu na to pozwolił. Jedyne czego pragnę, to żeby ten sędzia wpadł pod pędzący samochód. 
Co się stało z moimi rodzicami? Dlaczego właśnie wujek, a nie któryś z nich? Do tej pory się nad tym zastanawiam, i przez pieprzone dwadzieścia dwa lata mojego życia nie wpadłam na nic sensownego. Chciałam wmówić sobie, że zostawili mnie pod opieką dziadków, bo nie mieli pieniędzy na utrzymanie małego dziecka. Próbowałam też myśleć, że po prostu nie dawali sobie rady. Z czasem dowiedziałam się, ze tak naprawdę moja matka zmarła, gdy miałam cztery lata. Jednak nigdy jej nie pamiętałam. Pojawiały się kilkusekundowe urywki, jakby wycięte fragmenty wspomnień, ale zaraz wszystko znikało, a ja z czasem zapominałam, że kiedykolwiek miałam mamę. Nigdy też nie powiedziano mi, dlaczego umarła, a ja nie dociekałam. Nigdy nie było lekko, ale żyję i jestem tym, kim jestem. 
-Bardzo możliwe. - głos szatyna wyrwał mnie z transu, w którym się znajdowałam. -Ostatnie ślady prowadzą właśnie do tego miejsca. Ta sprawa trwa zbyt długo, żeby pytać, czy to mogło należeć do niej. - dodaje po chwili, a ja milknę. 
Normalnie pewnie powiedziałabym coś sensownego, ale teraz nie miałam na to sił. Byłam zmęczona. Cały wczorajszy ranek siedziałam z Diego przy komputerze Carlosa. Potem pracowałam z Leonem i szczerze mówiąc, zaczęłam się do niego przekonywać. Nawet nie jest taki zły, za jakiego go wzięłam. Szczerze mówiąc, wzięłam go za zagrożenie, ale przecież to wcale nie zagrożenie, ale wspólnik. Siedzimy w tym razem. 
Chłodny, silny wiatr porusza moimi włosami tak, że tańczą jak do najszybszej piosenki w klubie. Nie mogę ich opanować, a na dodatek czuję, jak robi mi się zimno. Przymarzają mi palce u dłoni i u nóg. Stwierdzam, że skórka i bluzka z ramiączkami do łokci nie były najlepszym pomysłem na taką pogodę. Tym bardziej, że w tym roku jesień daje o sobie wyraźne znaki. Pocieram dłońmi ramiona, wciąż obserwując, jak Leon i reszta usilnie próbują odnaleźć jakieś ślady. Ja szczerze mówiąc, jestem na to zbyt słaba, zmarznięta i głodna. Nic nie jadłam od rana, a dochodzi godzina piętnasta. Nie miałam czasu na jedzenie; są od tego ważniejsze sprawy. 
-Violetta! - głos jednego z ochroniarzy sprowadza mnie na ziemię. Obracam się na pięcie i spoglądam na niego, po czym kiwam głową, dając mu do zrozumienia, że słucham. -Chodź tu. 
Niechętnie, ale jednak ruszyłam się z miejsca i kołysząc się cicho z nogi na nogę, po chwili jestem przy boku Josh'a, który trzyma w dłoni jakieś zdjęcie. Przynajmniej tak mi się wydaje. Nie przyglądałam się dokładnie, bo zwyczajnie mnie to nie interesuje. 
-Poznajesz dziewczynę z tego zdjęcia? - obraca je w palcach, jak monetę pięciozłotową, dzięki czemu mogę spostrzec, kto właściwie znajduje się na tym papierze. Na początku nikt nie przychodzi mi do głowy, jakbym zapomniała wszystko, co do tej pory zobaczyłam. Po chwili jednak zaczyna mi świtać. Przed oczami pojawiają się obrazy z ekranu w firmie. Zdjęcia, które pokazywał mi Diego dwa dni temu. 
-To Miranda. - odpowiadam po chwili zastanowienia. 
Na zdjęciu dziewczyna ma rozpuszczone, czarne włosy i szeroki uśmiech na twarzy. Wygląda na zdjęcie z jakiejś sesji. Brunetka opiera się o ścianę jakiegoś budynku, o czerwonych cegłach. Ściany nie były malowane, zostały takie, jak przy oryginalnym wyglądzie, gdy został wybudowany. Pod stopami rośnie piękna, zielona trawa. Widać, że zdjęcie zostało zrobione latem. Mówi o tym również strój Mirandy: biała sukienka w kwiaty. 
-Gdzie to znalazłeś? - wyrywam nagle, gdy do głowy przychodzi mi całkiem dobra myśl. 
-Pod jednym z kamieni. Wygląda, jakby ktoś specjalnie to tam zostawił. 
-Schowaj to. - podaję mu zdjęcie, które wcześniej zabrałam, by lepiej się przyjrzeć. A on wsuwa je do jednej z kieszeni czarnej kurtki. -Przyda się później. - dodaję i biegnę do Leona. 
-Leon! - wołam, a on momentalnie się odwraca, poszukując wzrokiem źródła głosu: mnie. -Mam pomysł. 


-Ale jesteś pewna, że tu tutaj? - słyszę, gdy stoimy przed tym samym budynkiem, który widziałam na zdjęciu. 
To nie mógł być przypadek, że ono się tam znalazło. Ktoś musiał je tam zostawić. Ktoś, kto dokładnie wiedział, że się tam zjawimy i wiedział też, kiedy to nastąpi. To nie jest łatwa sprawa. Ten człowiek z nami pogrywa, a my dajemy się złapać, jak te biedne myszy podążające za zapachem sera. Wystarczy sekunda. Jeden nieodpowiedni ruch i już nie żyjesz. Tyle, że to nie zabawa w kotka i myszkę. Tu chodzi o życie człowieka. Nastolatki, która nie zasłużyła na śmierć, lub tortury w tak młodym wieku. I dobrze wiem, co mam na myśli. 
-Nie ma innej opcji. 
Pcham lekko drzwi wejściowe. Niestety już zardzewiałe, wcześniej pewnie były jeszcze w dobrym stanie, lecz ten budynek ma tyle lat... Sama nie pamiętam, od kiedy tu stoi. Na pewno jest starszy ode mnie. Babcia mi o nim opowiadała, ale pamiętam tylko urywki z jej opowieści. Czasami myślę, że to cholernie denerwujące, ale czasami wiem, że wolałabym całkiem zapomnieć. 
-Rozejrzyjcie się tu. - zwracam się do pomocników i ochroniarzy. -Ja pójdę sama. 
Kiedy miałam oddalić się od grupy, poczułam uścisk na nadgarstku. Odwracam się i widzę Leona. To właśnie on uniemożliwia mi pójście dalej. 
Unoszę brew. 
-Puść. - syczę. 
-Nie pójdziesz sama, jeśli jest tu ten porywacz. - oznajmia mi Verdas, lecz wciąż nie odpuszcza i trzyma mnie za nadgarstek. 
Czy ten człowiek może mnie puścić? Jestem dużą dziewczynką, i radziłam sobie w gorszych sytuacjach, niż ta. Mimo to, wciąż żyję i mam się dobrze. Za to strasznie denerwuje mnie fakt, że on się tak tym przejmuje. Wcześniej przejmował się tylko Federico i Diego. Mamy trzeciego pana przewrażliwionego do kompletu? 
-Dam sobie radę. - syczę i wreszcie wyrywam dłoń. Trzeba przyznać, ten facet ma w sobie trochę siły. Na pewno więcej, niż ktokolwiek inny kogo spotkałam. Może się równać z Hernandezem i Pasquarellim, choć nawet od nich może być lepszy. Kto wie. 
-Violetta. - warczy, gdy mam zamiar odejść. 
-Odpuść, co? Poradzę sobie sama, a jakby coś się działo, to zawołam. 
Szatyn bierze głęboki oddech, lecz po chwili pozwala mi odejść, i sam oddala się w swoją stronę. Nareszcie chwila samotności i spokoju. Musze się skupić, bo bez tego nic nie osiągnę, nic nie zdziałam. 
Zakradam się cicho do jednego z pokoi, w których już od dawna nie ma drzwi. Pozostały jedynie szare mury i połamane skrawki drewna. Pamiętam, jak dziadek wspominał, że to miejsce kiedyś płonęło żywym ogniem, a wszystko co tu pozostało, to zaledwie spróchniałe deski i szare ściany. Teraz wiem, że miał rację. Patrzę wszędzie, gdzie się da, lecz wciąż nic. Pustka. Jakby nigdy nikogo tu nie było. Może się myliłam. Może naprawdę nic tu nie ma, a to zdjęcie to czysty przypadek?  
Kiedy jednak idę cicho przez długi korytarz słyszę przeraźliwy jęk. Szybko domyślam się, że dochodzi z dołu. Piwnica. Pospiesznie, lecz cicho biegnę w kierunku schodów, które prowadzą do piwnicy. Kiedy jestem na dole głosy zanikają w ścianach budynku, a zamiast tego pojawia się głucha cisza. Słychać jedynie moje kroki. 
Wytężam słuch i wychwytuję czyjąś obecność. Niepokoi mnie to, bo wiem, że żaden z moich nie zszedł na dół. Chwilę późnej czuję, jak ktoś zaciska rękę na mojej szyi, lecz zanim zdarzy wykonać kolejny ruch, ja chwytam obiema dłońmi za jego rękę i przeciągam ją w dół, dzięki czemu przeciwnik moment później kosztuje smak brudnej podłogi. Zadowolona z siebie, zbliżam się do jego ciała i obezwładniam jego ręce, jednak zaraz czuję, jak ktoś ciągnie mnie za rękę, obraca i przytwierdza do ściany. Wydaję z siebie cichy jęk. To cholernie boli. 
-Nie wchodź mi w drogę, słodziutka. - szepcze facet, który mnie trzyma przy tej pieprzonej ścianie. 
Kątem oka zauważam, że ubrany jest na czarno, a w jego oczach czai się tajemniczy ognik. Nienawiść i zło. To jedyne co go opisuje. Co opisuje jego charakter. Czuję to. 
-Gdzie jest dziewczyna? - pytam, zanim jeszcze zaciska rękę na moim gardle. 
-Nie dostaniesz jej. - jego głos jest przepełniony złością. Gorzko mruży oczy, analizując moją twarz. -Ani nikt inny. 
Między nami zapada cisza. Między innymi dlatego, że nie jestem w stanie nic z siebie wydusić, bo mężczyzna skutecznie uciska moje gardło, tym samym częściowo odcinając mi dopływ powietrza. Jedyne czego pragnę, to żeby zjawił się ty ktoś z moich ludzi, zanim stracę przytomność, a ten wariat zrobi ze mną to, co mu się żywnie podoba. Chciałabym, żeby Leon się tu zjawił. 
-Violetta! - ten głos. 
Morderca - jak mniemam - odrywa wzrok od mojej twarzy i patrzy na Verdasa wzrokiem, który mógłby zabijać. Obaj mężczyźni nieruchomieją, a ja korzystając z okazji unoszę nogę i z impetem uderzam w jego czułe miejsce. Facet upada na kolana, a ludzie, którzy podążali za Verdasem momentalnie do niego podbiegają i obezwładniają. 
Oddycham niespokojnie, wpatrując się w tego mężczyznę, który ma przyjemność z brudną podłogą. Nie mam pojęcia, kto to może być, ale wiem, ze nie mam ochoty więcej go spotkać. No może poza komisariatem, gdzie będzie bezbronny. Instynktownie odwracam wzrok i odszukuję Leona, który stoi i patrzy na mnie, z lekka zmartwiony. 
Ruszam w bieg i po chwili ląduję w jego silnych ramionach. Przyznaję, po raz pierwszy się bałam, że mogę nie wrócić żywa. Teraz to nie ważne. Szatyn zamyka mnie w żelaznym uścisku i gładzi delikatnie po plecach. Chowam twarz w jego szyi, a mój oddech wraca do normy. 
-Spokojnie. - szepcze mi we włosy.


-Byłaś dzielna. - stwierdza Leon i delikatnie zakłada mi kosmyk włosów za ucho. 
Uparł się, że odwiezie mnie do domu, a ja nie mogłam się nie zgodzić. Z facetami się nie dyskutuje. A przynajmniej ja nie mam takiej możliwości. Verdas okazał się drugim Federico, który nie przyjmuje odmowy do wiadomości, i niezależnie od mojego zdania, muszę się zgodzić na ich warunki. Przyznaję, niezbyt mi to odpowiada, ale można się przyzwyczaić. Zwłaszcza jak się z takimi pracuje i spędza każdy dzień tygodnia. 
-Szczerze mówiąc, pierwszy raz coś mi nie szło tak jak powinno. - przyznaję. -Zaskoczył mnie. Myślałam, że jest tylko jeden, a tu nagle jestem przytwierdzona do ściany i nie mogę oddychać. 
-Nalegałem, żebyś poszła ze mną. - przypomina, posyłając mi łagodny uśmiech. 
-Wiem. - kiwam głową i rozglądam się przelotnie po okolicy. 
Na ulicach pusto, na chodnikach nie inaczej. Nie ma się co dziwić, ta ulica nie pozostawia wiele do życzenia. Stoimy przed moim blokiem. Verdas oparty o swoje Audi R8 - gust to ma po Federico - a ja patrzę na niego jak idiotka. Ten facet uratował mi dziś życie, a ja nie potrafię nawet przeprosić za głupie zachowanie. Choć przyznaję, teraz, w świetle księżyca i pobliskich lamp wydaje się cholernie przystojny. Jego poprzednicy zwykle byli bardziej przeciętni. On jest inny. Tajemniczy. Wyjątkowy.  
-Zawsze byłaś taka uparta? - jego aksamitny głos wyrywa mnie z zamyślenia. 
Kiwam głową z uśmiechem. 
-Od urodzenia. 
Szatyn unosi brew i odrywa ode mnie wzrok. 
-Czyli nie mam co liczyć, na lunch w twoim towarzystwie? - pyta po chwili, znowu na mnie spoglądając. 
-Bardzo chętnie. - odpowiadam, ku jego zdziwieniu. -Jutro? 
-Jasne. 
-W takim razie do jutra. - mówię i kieruję się ku drzwiom wejściowym bloku. 
-Do jutra, Castillo. - puszcza mi oczko, otacza samochód i posyłając mi ostatni uśmiech, wsiada do niego i odjeżdża, zanim jeszcze wpisuję kod do klatki. 
"Do jutra, Castillo". Nie wiem dlaczego, te słowa wciąż odbijają się echem w mojej głowie. 

Heya :) Co tam u was? U mnie dużo oglądania serialu Arrow - kocham go, tak na marignesie ♥ Teraz mam naukę na jutro i wgl. tak sobie myślałam co dalej będzie z moimi blogami... W sensie... Nie mam w planach ich zawieszać, rozdziały się pojawiają, ale mimo wyświetleń spada ilość komentarzy, a jak się domyślacie zawsze mnie to martwiło. Ale nie ważne, ja rozumiem, każdy ma swoje życie... Nie każdy poświęca czas na komentowanie :) Mimo to dziękuję za wyświetlenia i wgl... chyba tyle miałam do powiedzenia. Lecę się uczyć historii i chemii :* Pozdrawiam x Hope

04. Czterdzieści osiem godzin.


-Kiedy ostatni raz widzieli państwo córkę? 
-Trzy dni temu, jeszcze zanim wyszła ze szkoły. - odzywa się matka. -Pożegnała się i wyszła, a gdy jej koleżanki wracały ze szkoły, ona nie szła z nimi. Nie wróciła do domu, a gdy pytałam jej przyjaciółkę, co się stało, odpowiedziała, że nie ma pojęcia kiedy Miranda zniknęła jej z oczu. 
Kobieta około trzydziestu siedmiu lat odpowiada spokojnie na pytania, jednak ręce trzęsą jej się, jakby była skazana za morderstwo. Jest niespokojna i przerażona. Jej córka zniknęła trzy dni temu i wciąż nie wróciła do domu. Nie wiem, co bym zrobiła, gdybym znalazła się na miejscu tego małżeństwa. Ja robię tylko to, co należy do moich obowiązków. 
-Rozumiem. - kwituję. -Zauważyli państwo może jakieś dziwne zachowania Mirandy? Bała się czegoś? Mogła coś ukrywać? - dopytuję, by uzyskać więcej szczegółów związanych z zaginięciem. 
Mężczyzna spogląda na żonę niespokojnie. 
-Nie sądzę. - mówi po chwili. -Miranda była z nami szczera. 
-Właśnie. Na pewno powiedziałaby nam, że ktoś ją nęka lub straszy. - dodaje matka. 
Wzdycham. 
-Niezupełnie. - mruczę, odwracając wzrok od zmartwionej kobiety. 
-Co ma pani na myśli? 
-Dzieci, a właściwie nastolatki nadzwyczajnie rzadko same z siebie nie mają skłonności do zwierzania się rodzicom. Ta sprawa mogła być ważna, ale także niebezpieczna i dlatego córka zachowała to w tajemnicy. Jeśli nie zachowywała się dziwnie, to może porwanie było zaplanowane, ale ona o niczym nie wiedziała. - mówię spokojnie, zerkając na szybę, za którą stoi Federico i Leon. Bacznie obserwują moje poczynania w rozmowie z państwem Texis. Dlaczego siedzę tu sama? Oni obaj twierdzą, że jestem najbardziej subtelną i opanowaną osobą z tej trójki. Ja tak nie twierdzę. 
-Dobrze, w takim razie dziękuję za roz... - zaczynam, gdy nie słyszę odzewu od strony rodziców zaginionej. 
-Chwileczkę. - wyrywa brunetka. 
Patrzę na nią przez moment i wracam na swoje miejsce, bo zdążyłam się już podnieść. Biorę głęboki oddech i skupiam uwagę na rodzicielce Mirandy. Oby miała dobre powody, by wciąż mnie tu zatrzymywać. Nie mam całego dnia na siedzenie w tych czterech ścianach.
-Dzień przed porwaniem, Miranda była wyraźnie rozdrażniona. Nie rozmawiała z nikim. Zamknęła się w pokoju, i wychodziła tylko żeby coś zjeść. Kiedy pytałam, czy wszystko jest w porządku, odpowiadała że tak i to wszystko tylko przez szkołę. Ciągle powtarzała, że nauczyciele się na nią uwzięli. 
-Wspominała, jacy nauczyciele? - dopytuję. 
-Głównie profesor od matematyki. 
-Proszę mi podać imię i nazwisko tego profesora. 
-Gregory Hayes. - oznajmia ojciec. 
-Dziękuję. Coś jeszcze? 


-Violetta. - Sophia zaczepia mnie, gdy rozmawiam z Leonem o tej dziewczynie, z której rodzicami rozmawiałam dwie godziny temu. Spoglądam na nią i czekam, aż powie to co ma powiedzieć. -Carlos wzywa cię do swojego gabinetu. Teraz. 
Wzdycham, opierając dłonie na szklanym biurku. 
Leon patrzy na mnie nieco zaciekawiony, lecz nic nie mówi. Za to Sophia odchodzi, bo wie, że nie za bardzo ucieszyła mnie ta informacja. Tylko na spokojnie Violetta. Powtarzam sobie w myślach i bez słowa kieruję się ku gabinecie Brown'a. 
Pcham drzwi i wchodzę do środka. Brunet siedzi wygodnie na czarnym obrotowym fotelu. Widząc mnie unosi brew, a usta wykrzywia w szatańskim uśmiechu. Nienawidzę tego uśmiechu. Wzbudza we mnie niepokój, co jest rzeczą nadzwyczaj normalną, jeśli chodzi o tego człowieka. Jednak od dawna potrafię sobie z tym poradzić. Ze strachem. 
-Czego chcesz? 
-Usiądź. - prawą dłonią wskazuje na krzesło po drugiej stronie jego biurka. Mierzę wzrokiem jego, a potem to pieprzone krzesło, lecz po chwili siadam. -Mam dla ciebie ważną wiadomość. 
-Zamieniam się w słuch. - mówię kąśliwie, krzyżując ręce na piersi. 
Carlos przechyla się lekko w moją stronę i opiera łokcie na szklanym biurku. 
Tak na marginesie, tutaj praktycznie wszystko jest szklane, metalowe i wygodne - co do foteli. Jest to bardzo nowoczesny budynek, tak jak pracownicy swoją drogą. Każdy wie jak się ubrać. Każdy wie jak zachować porządek. Każdy wie, jak się zachować. Problem tkwi w tym, że nie każdy wie, jak powiedzieć prawdę
To sprawia problem większości ludzi na tym świecie, niestety. 
-Wyjeżdżam. 
Dobre wieści, niech mówi dalej. Chcę takich więcej. Jego wyjazd to najlepsza rzecz w tym tygodniu. Niech tak zostanie. 
-Na ile i gdzie? - jako jego "rodzina" mam prawo wiedzieć. 
-Dwa dni w sprawach biznesowych. - aha, to na pewno sprawy biznesowe. 
Unoszę brew, lecz nie odpowiadam. On dobrze wie, że mu nie wierzę, i na tym możemy zakończyć. 
-Na ten czas, ty przejmujesz komisariat, ale poza tym nie zaprzestajesz pracowania na swojej pozycji. Rozumiesz? Ten budynek ma nie spłonąć, zanim wrócę. A ta dziewczyna ma być odnaleziona. 
Prycham, patrząc na swoje czarno-białe paznokcie. Nienawidzę, gdy prawi mi kazania, co mogę robić, a czego nie. On myśli, że ile ja mam lat do cholery? 
-Wyglądam na dziecko, które nie poradzi sobie dwa dni bez idealnego szefa? - kpię, wstając z miejsca. Znudziła mi się ta rozmowa. 
-Violetta. - warczy, gdy chwytam za klamkę. -Zrozumiałaś, co do ciebie powiedziałem? 
-Nie jestem dzieckiem, Carlos. - syczę przez zęby i wychodzę z tego pomieszczenia. 
Biorę głęboki oddech. On wyjeżdża. Jutro już go tu nie będzie. Powtarzam sobie w myślach, choć wiem, że wiele mi to nie da. 
Czuję na sobie przenikliwy wzrok Leona i Sophii, ale nie reaguję. Nie odwracam się. Po prostu biorę kurtkę i wychodzę. Nie obchodzi mnie, co sobie pomyślą. 


Wyjechał. Wreszcie zniknął z tego miejsca i nie wróci przez kolejne czterdzieści osiem godzin. Dokładnie tyle mam czasu, żeby na własną rękę dowiedzieć się, co takiego przede mną ukrywa. Bo na pewno coś ukrywa. Może i jestem lekko przewrażliwiona, ale mam podstawy, by tak sądzić. On mnie wychowywał, ale dobrze wiem, ze każde jedno słowo to zwykłe kłamstwo i nic więcej. Nie pozwolił mi myśleć inaczej. 
Jest godzina szósta rano. W firmie nikogo nie ma, pojawią się dopiero po dziewiątej, a to daje mi całe dwie godziny na przejrzenie dokumentów swojego "wuja". To wszystko czego chcę, dowiedzieć się wreszcie prawdy. Niekoniecznie z jego ust - bo to się nigdy nie stanie. 
Popycham lekko drzwi od jego gabinetu, wcześniej zostawiając czarną skórę i torebkę na fotelu, przy swoim stanowisku. Nic się nie zmieniło, zabrał tylko laptopa, ale komputer przecież wciąż jest na miejscu. Uśmiecham się, jakby sama do siebie i siadam przed biurkiem. 
Włączam komputer i co? Carlos musiał założyć hasło, bo to byłoby zbyt łatwe. Piszę pierwsze słowo, które przychodzi mi do głowy. Błąd. Kurwa. Co może być tak ważne i tak strzeżone, przez mojego wuja? Nie wierzę, że o tym myślę, ale to przecież moja krew. Nie mógłby wymyślić czegoś, czego nie mogłabym odgadnąć. 
-Liczby. - mruczę pod nosem i momentalnie wypisuję ciąg liczb, które jak się okazuje są poprawne. 
Widząc czysty pulpit, powtarzam wszystko co robi Diego, zawsze gdy... Diego Hernandez. To jest myśl! Chaotycznie rzucam ręce na telefon i wybieram numer do bruneta, który odbiera po trzech sygnałach. Szybciej się nie dało? 
-Violetta? - zaspany głos. No tak, obudziłam go. 
-Diego, jesteś mi cholernie potrzebny. 
-Ale ja dopiero... 
-Trudno. - przerywam mu. -Dasz radę. Wyłaź z łóżka i za piętnaście minut widzimy się w komisariacie. 
-Jeśli to nic ważnego, to uwierz mi, że się zemszczę. - grozi, cicho się śmiejąc. 
Cały Diego. 
-To ważne. Przyjedź. 


-Wygląda na to, że Carlos dobrze zabezpieczył system. - mówi Hernandez, starając się odszukać jakiekolwiek akta na jego komputerze. Siedzimy tu już pół godziny i wciąż nic, a nie znam nikogo lepszego w te klocki niż Diego. 
-Cholera. - syczę. -Niemożliwe. Musi być jakiś haczyk, coś co go złamie. Coś co złamie te wszystkie hasła i zabezpieczenie. - dodaję. -Zawsze jest jakaś luka w systemie. Zawsze. 
-Możliwe, że nie w tym. 
-Nie biorę tego pod uwagę. - oznajmiam i patrzę na pulpit komputera, nachylając się nieco. 
-Violetta, za godzinę przyjdą pracownicy, nie możemy siedzieć i grzebać w systemie. - stwierdza. -Tutaj są kamery. 
-Usuniesz nagrania od godziny szóstej do dziewiątej, albo podmienisz na jakieś z innego dnia. 
Siadam na krześle obok bruneta, który wciąż usiłuje złamać blokady systemu. Na marne. Ja nie wierzę, że nie ma tutaj jakiejś luki. Czegoś co pozwoliłoby mi dowiedzieć się tego, czego chcę. Niemożliwe jest to, że Carlos dosłownie wszystko zabezpieczył. Niemożliwe. 
Kiedy tak siedzę odwracam wzrok od ekranu i rozglądam się po biurze. Stare zdjęcia. Rozwiązane sprawy i obrazy. To wszystko ozdabia ściany tego pomieszczenia, które swoją drogą jest w kolorach brązu - jako jedyne w tym budynku. Badam wzrokiem wszystkie zdjęcia, te starsze i nowsze. Coś karze mi spojrzeć pomiędzy jedno, a drugie. Na jednym jest mój ojciec, na drugim on sam. Carlos. jednak pomiędzy nimi tkwi coś, co szczególnie zwraca moją uwagę. 
Wstaję z fotela i spokojnym krokiem podchodzę do tego miejsca. Dłonią przesuwam po idealnie równej ścianie, i trafiam na jedną, małą dziurę. Przyglądam się temu dokładniej, i uśmiecham się dumnie. 
-Diego. Mam coś, co może nam pomóc. 

Hey hey :) Tak wiem, rozdział był dawno, a ja po prostu "zapomniałam"? Nie. Pamiętałam, żeby dodać, ale tak jakoś doszło mi kilka nowych zajęć. To szablony, to zakupy i rozbity telefon (tak robiłam telefon, nie pytajcie xd) i kłótnie z mamą :x Na dodatek w szkole tak po nas jadą ze sprawdzianami i kartkówkami, że to jest jakaś masakra! W środę mam ponoć dwa sprawdziany, i jeszcze mówiąc nwm jak wyrobię z pisaniem, tworzeniem szablonów i tą resztą... ;-;  Ymm... Hmm... Rozdział wg mnie jest znośny, ale to wy oceńcie jaki jest :* Czekam na opinie. I pozdrawiam :* Dziś nie zajmuję miejsc, bo... no mam sporo roboty, a poza tym jeśli ktoś będzie chciał miejsce to sobie zajmie, bo jaki jest sens zajmować miejsce komuś, kto i tak nie wraca? :/ Pozdrawiam x Hope