Mijały
długie minuty, godziny, a w końcu dni. Nie wiedziałam, czy Leon nie zorientował
się, że wróciłam do Chicago, czy zwyczajnie nie chciał się orientować. Tak czy
siak od trzech dni nie dostałam od niego żadnego, nawet byle jakiego, znaku
życia. Olewał mnie. Olewał fakt, że naprawdę się starałam go zaakceptować na
nowo i pozwoliłam mu zostać, chociaż wcale nie musiałam.
A
mówiąc „wróciłam do Chicago” mam na myśli to, że Francesca, gdy tylko zobaczyła
mnie w drzwiach mieszkania Diega tamtej nocy, nie pozwala mi samodzielnie
ruszyć się z domu. Martwi się. Martwi się za bardzo, a do tego wtóruje jej
zatroskana i jednocześnie zapracowana Ludmiła. Federico również się ucieszył na
wieść o moim powrocie i już z samego rana następnego dnia wylądował obok mnie na
kanapie z pizzą i dwoma piwami na rozgrzanie. On nie okazywał takiego
zmartwienia, ale zauważyłam to w jego oczach.
Chyba
zawiódł się na Leonie. Może nie aż tak, jak Diego, ale porównywalnie.
Jeśli
wzmianka o Diegu, właśnie podał mi ciepłą herbatę, podniósł moje nogi, usiadł
na kanapie i położył je sobie na udach. Patrzył na telewizor, a ja na niego.
Byłam mu wdzięczna za wszystko, co dla mnie robił, ale było mi go też żal. W
jego oczach czaiła się jakaś pustka. Gdy tylko nie patrzył na mnie albo Fran, stawał
się taki nieobecny. Zaufał Leonowi, gdy podał mu mój adres, a on go zawiódł.
Teraz
pewnie Diego żałuje tego, co zrobił. A raczej na co pozwolił.
Chciałabym
mu powiedzieć, że to nie jego wina, ale w tej sytuacji chyba nie wiedziałabym
co dalej powiedzieć. Sama czułam się oszukana, zdradzona w pewnym sensie. Nie
taki obrót akcji przewidywałam.
Na
pewno nie taki.