14. Dystans


Pogładziwszy dłońmi ramiona okryte beżowym swetrem, oparłam jedno z nich o jedną ze stron łuku ściennego prowadzącego do kuchni. Tam właśnie przebywało źródło mojego zainteresowania. Już na górze dobiegł mnie zapach jajecznicy smażonej na maśle. Teraz ten sam zapach przyprawiał mnie niemalże o mdłości, ponieważ byłam głodna jak wilk. Nie pamiętałam już kiedy ostatnio jadłam. Mój własny uniwersalny – jeden z wielu – akt masochizmu. Stanie tutaj i patrzenie na Leona robiącego śniadanie również nim było, lecz w innym sensie. Przez niego to było trudniejsze, gorsze w pewnym sensie. W gardle pojawiła się gula wielkości kamienia, czasem nawet wstrzymywałam oddech – automatycznie. Nie zauważył mnie, odwrócony twarzą w stronę patelni, umożliwiając mi jednocześnie obserwowanie precyzyjnych ruchów, całych pleców i pozwolił mi również fantazjować. Fantazje miały tytuł „1000 sposobów na drogę do piekła za wszystkie grzechy popełnione wraz z panem Leonem Verdasem podczas nieobecności jego dziewczyny”
Autentycznie… wcale nie był taki optymistyczny. Z jednej strony napadała mnie myśl, że przecież i tak już mam się za potwora, po cholerę to zmieniać i odpuszczać sobie takie przyjemności, bo byłam pewna myśli, że z łatwością zaciągnęłabym go do łóżka. Tak, jak on zrobił to ze mną ponad tydzień temu. A ja się poddałam. Z drugiej zaś strony coś we mnie już nie chce ranić i słyszeć krzyku w swojej głowie, mówiącego, że jestem najgorsza na świecie, że nie ma dla mnie odkupienia. Zaciągając Verdasa do łóżka popełniłabym ten sam błąd ponownie. Ten sam błąd, który podwójnie zrani Natashę.

13. Czysta i niewinna


Nie widzieliśmy się od siedmiu dni. Tak, liczyłam.
Dlaczego?
Usłyszawszy po raz kolejny muzykę dochodzącą z telefonu, spojrzałam spokojnie na wibrujące – domagające się mojej uwagi – urządzenie, a na ekranie uważnie odczytałam napisane imię. LEON. Westchnęłam głęboko, bez skrupułów i poczucia winy (które potrafiłam wyprzeć) i po raz kolejny odrzuciłam połączenie. Moimi włosami wciąż bawił się ciepły wiatr. Wczoraj zawędrowałam w najpiękniejsze, najspokojniejsze miejsce na ziemi. Owszem, dom nad jeziorem. Ten jednak nie należał do Ludmiły, ale do moich rodziców. Również Michaela, jeśli mogę go nagrodzić mianem rodzica po śmierci. Nie ma sensu nienawidzić kogoś, kto i tak już nic nie może nam zrobić, a my nie możemy się zemścić tylko najwyżej zdusić w sobie tę nienawiść. Akt samodzielnego niszczycielstwa – nienawiść.