Chwytałam płytkie oddechy, przepijając
gorzki smak żalu tequilą z lodem.
Chciałabym poczuć, zasmakować chociaż na chwilę…
ciszy. W uszach dudniła muzyka dobiegająca z dołu, śmiech bawiących się ludzi i
co ważniejsze – zapach alkoholu dobiegał aż do mojego pustego pokoju na
poddaszu. Postawiłam szklankę z trunkiem na parapet, na którym właściwie
siedziałam od mniej więcej czterdziestu minut. Przez otworzone na oścież okno
do pokoju wlatywał i wylatywał chłodny wiatr, niszcząc moją weselną fryzurę. Miałam
to gdzieś. Przed oczami niby piękny księżyc, gwiazdy, weselny klimat… a jednak
wspomnienia sprzed roku. I Leon. Tańczący ze swoją dziewczyną na środku
parkietu, zadowolony, dumny z jej obecności.
Przeklęłam się w myślach, gdy głowa opadła mi na
dłonie. Głęboki wdech.
Nie potrafię.
Nie wiedziałam, że aż tak będzie boleć. Na myśl, że
wszystko mogło być inaczej, skończyć się inaczej przebiegł po mnie chłodny
dreszcz. Doskonale wiedziałam co robię. Teraz przyszło mi za to zapłacić. Tonąć
w smutku, żałować samej siebie przez to, że jestem taką idiotką.