05. "Nie chciałem Cię zranić"


Weszłam do baru, w którym Paul prawdopodobnie widział Diega. Pijącego przy barze. Minęłam paru zalanych w trupa typków, kilka stolików, przy których ocieka seksem i tanim alkoholem. Czego to ludzie nie zrobią, żeby upaść niżej i niżej? Jak bardzo są w stanie zniszczyć swoje ciało czy umysł, by dojść do etapu finałowego? Do śmierci, bądź załamania. Z obrzydzeniem przeszłam obok tego, nie ruszając nawet ręką. Nie znam ich. Nie interesuje mnie ich życie i to, co ze sobą robią.
Nie chciałabym zaglądać do ich umysłów.
Niedaleko baru. Kilka metrów dalej, zatrzymując się, zostałam pochłonięta odrażającym zapachem stęchlizny i alkoholu. Tanie budy. Jak zawsze najgorszy typ robactwa się tu zbiera, żeby zalać swoje żałosne życie, nie pamiętać dnia poprzedniego, nie myśleć o następnym. Odetchnąwszy głęboko, przed oczami mignął mi obraz Diega. Zlokalizowałam go bardzo szybko. Siedział przy barze, towarzyszyły mu tylko puste kieliszki i szklanka z – przypuszczając – whisky. Ze spuszczoną głową bawił się na wpół pustą, na wpół pełną szklanką. Ogarnęła mnie tak ogromna słabość i jednocześnie zdenerwowanie, że ledwo mogłam ustać na nogach. To nie było dla mnie nowe. Ten widok nawiedzał mnie już któryś raz, ale za każdym razem boli tak samo. Dziękowałam Bogu jedynie za to, że tym razem nie lepiła się do niego żadna szmata.
Korzystając z nieuwagi przyjaciela, wyrwałam mu z rąk szklankę z alkoholem. Nie myliłam się. Whisky. Zaczepiwszy jednego z przechodzących facetów, uśmiechnęłam się słodko i wcisnęłam mu trunek.
- Zabieraj to i odejdź.