Miesiąc później…
Otworzyłam
oczy, słysząc dudniące o szybę krople deszczu. Szybko zauważyłam, że
dzisiejszego dnia lało jak z cebra i niespecjalnie miało się poprawiać. Odgłos
deszczu wciąż huczał w mojej głowie, kiedy przewróciłam się na plecy i wbiłam
wzrok w biały sufit. Nie było w nim nic interesującego, ale mnie uspokajał.
Patrząc na niego, mogłam myśleć. Miałam czysty umysł. Pozbywałam się tak wielu
zbędnych myli, zostawiając miejsce na czystą pustkę. Biel działała na mnie tak
kojąco. Chwilowo zapomniałam o okropnej pogodzie z samego ranka. Chwilowo
zapomniałam o wszystkim, co powinno mieć dla mnie znaczenie. Po prostu gapiłam
się w sufit, wiedząc, że otrzymałam go od Michaela. Przypominałam sobie to
każdego dnia i każdego dnia tak samo go za to nienawidziłam. Jak można
nienawidzić kogoś, kto już nie żyje? Najwidoczniej można. Odkryłam to jeszcze
lepiej w dniu, gdy się tu przeprowadziłam.
-
Paul, postaw tu walizki, ja naprawdę dam sobie radę ze wszystkim sama.
Powinieneś już iść, spóźnisz się do pracy! – zaśmiałam się gorzko i odłożyłam
pudła na podłogę.
Dom
był już perfekcyjnie urządzony, trafiony w moje gusta w stu procentach.
Kochałam odcienie beżu, bieli, czerni i ciemnego drewna. Rozejrzałam się po
ogromnym salonie, podczas gdy Paul uparł się, żeby wnieść mi pozostałe rzeczy,
których właściwie miałam tak mało, że nie było co wnosić. Zaledwie trzy pudła i
dwie walizki z moimi rzeczami ze starego domu Michaela. To wszystko, co miałam.