02. "Wszystko będzie dobrze"


Miesiąc później…

Otworzyłam oczy, słysząc dudniące o szybę krople deszczu. Szybko zauważyłam, że dzisiejszego dnia lało jak z cebra i niespecjalnie miało się poprawiać. Odgłos deszczu wciąż huczał w mojej głowie, kiedy przewróciłam się na plecy i wbiłam wzrok w biały sufit. Nie było w nim nic interesującego, ale mnie uspokajał. Patrząc na niego, mogłam myśleć. Miałam czysty umysł. Pozbywałam się tak wielu zbędnych myli, zostawiając miejsce na czystą pustkę. Biel działała na mnie tak kojąco. Chwilowo zapomniałam o okropnej pogodzie z samego ranka. Chwilowo zapomniałam o wszystkim, co powinno mieć dla mnie znaczenie. Po prostu gapiłam się w sufit, wiedząc, że otrzymałam go od Michaela. Przypominałam sobie to każdego dnia i każdego dnia tak samo go za to nienawidziłam. Jak można nienawidzić kogoś, kto już nie żyje? Najwidoczniej można. Odkryłam to jeszcze lepiej w dniu, gdy się tu przeprowadziłam.
- Paul, postaw tu walizki, ja naprawdę dam sobie radę ze wszystkim sama. Powinieneś już iść, spóźnisz się do pracy! – zaśmiałam się gorzko i odłożyłam pudła na podłogę.
Dom był już perfekcyjnie urządzony, trafiony w moje gusta w stu procentach. Kochałam odcienie beżu, bieli, czerni i ciemnego drewna. Rozejrzałam się po ogromnym salonie, podczas gdy Paul uparł się, żeby wnieść mi pozostałe rzeczy, których właściwie miałam tak mało, że nie było co wnosić. Zaledwie trzy pudła i dwie walizki z moimi rzeczami ze starego domu Michaela. To wszystko, co miałam.

01. "Nie pozwolę ci upaść"


Rozmówiłam się z księdzem w cztery oczy, zapłaciłam mu stosowną kwotę i odeszłam. Nie żałowałam mu pieniędzy za bardzo skromny pogrzeb, jaki dane mu było zrobić. Dostałam spadek. Ogromny spadek po Michaelu. Prawnie, wciąż byłam jego jedyną córką i jednocześnie jedyną rodziną. W życiu, już dawno nie byłam dla niego nikim, a on dla mnie. Musiałam po prostu jakoś go pożegnać, żeby jego pracownicy – których też wielu wcale nie zostało – nie mieli mnie za potwora, jakim on zwykł być. Może w moich żyłach płynęła jego krew, ale zabrał mi tak wiele, tak bardzo go nienawidziłam, że musiałam przyznać to sobie i wszystkim innym – cieszyłam się, że nie żyje.
Odzyskałam wolność i siebie. A przynajmniej część siebie, tą, której nie zdążył zabić, chociaż próbował. Mogłam sama za siebie decydować, nikt mi nie groził śmiercią, nikt mnie nie szantażował, nikt niczego ode mnie nie wymagał. Byłam wolna. I mogłam spędzić ten czas sama ze sobą. Pragnęłam tego.
Stałam nad jego trumną jak wbita w ziemię. Patrzyłam, jak spuszczają ją w dół i zakopują. Musiałam pojawić się na pogrzebie, pokazać się. Nie było wielu osób. Tylko jego najbliżsi współpracownicy, ci, których sobie podporządkowywał i kilku tych, którzy byli mu coś winni. Wszystkich znałam i doskonale wiedziałam, że przyszli tylko dlatego, żeby upewnić się, że na pewno nie żyje.