Wdycham chłodne powietrze, otulając się czarną, skórzaną
kurtką i patrzę w lustro ostatni raz.
Widzę w nim kobietę. Ale ona nie jest mną. Ma włosy
dłuższe niż ostatnio, proste, brązowe i jaśniejsze przy końcach. Ma zapadnięte
policzki, suche usta i wzrok pusty jak studnia bez dna. Kiedyś ta dziewczyna
była kimś, kogo ludzie cenili i nie bała się wychodzić na ulicę. Kiedyś ona
ceniła siebie, a teraz nienawidzi bardziej, niż cokolwiek na świecie.
Nienawidzę siebie, bo gdzieś tam w drodze straciłam siebie. Nie czuję się sobą. Czuję się
jak ktoś, z kogo siłą wydarto duszę i puszczono ją wolno, podczas gdy ciało
powoli umiera. Ja powoli umieram; z tęsknoty, bólu, bezradności i samotności.
Nie mam siły się uśmiechać, wszystko traci barwy. Zamknę oczy i widzę czarno-szary
świat, bez jasności. Przesyca go ciemność – wieczna noc. Kiedy otwieram oczy,
czuję napierające łzy. Otwieram usta, by wziąć depresyjny, głęboki oddech i raz
jeszcze spoglądam w swoje odbicie.
Jestem nikim.
Zniszczyli mnie.
Przygryzam suchą, dolną wargę i chwytam za klamkę drzwi.
Zimna. Wychodzę ze swojego mieszkania wiedząc, że jestem w nim ostatni raz i
nigdy później nie wrócę. Nie oglądam się za siebie, bo nie mam sił. Za dużo tam
wspomnień. Kluczyki wrzucam do pierwszego lepszego kontenera jaki znajduję i
idę do samochodu.
Nie mogę uciec. To zbyt ryzykowne. Głowa mnie boli na
samą myśl, co Michael mógłby zrobić Leonowi, jeśli nie wróciłabym do magazynu. Od
kilku dni prześladują mnie obrazy jego cierpienia. Zastanawiam się, jak Leon
trzyma się po moim odejściu, czy jest taki jak wcześniej. Czy za mną tęskni,
czy żałuje, że pozwolił mi odejść. Kocham go najbardziej na świecie, a jeśli
się kogoś kocha, trzeba pozwolić mu odejść i żyć szczęśliwie. Ze mną nigdy nie
zaznałby szczęścia i spokoju, a na to właśnie zasługuje.
Nagle w samochodzie słychać muzykę. Dzwoni mi telefon.
Wyciągam go z kieszeni skórzanej kurtki i patrzę na wyświetlacz. Przełykam
głośno ślinę, czuję ból w sercu. Jest mi tak ciężko oddychać, ale uspokajam się
i zmuszam, by odebrać.
Słyszę swój głos. Po raz pierwszy od dwóch dni coś mówię.
- Ludmiła.
Blondynka jest taka zdenerwowana. Czuję jej strach w
słuchawce, wzdryga on całym moim ciałem. Tak bardzo za nią tęsknię.
- Violetta! – krzyczy, ale jej głos nie jest przesycony
radością. – Dlaczego nie odbierasz telefonów? Tyle razy próbowałam się do
ciebie dodzwonić. Co się dzieje?
Chciałabym Ci powiedzieć.
Chcę odpowiedzieć cokolwiek, ale czuję, że straciłam
głos.
- Violu… - łka. – Gdzie jesteś? Co się z tobą dzieje?
Nawet sobie nie wyobrażasz, jak bardzo się martwię i tęsknię. Federico jest
przybity, jakby go ktoś uderzył i ciągle nie może się obudzić, a Leon… On nie
może bez ciebie żyć. Jest jeszcze gorszy niż Federico – mówi zdesperowana.
Łamię się na pół.
Nie płacz.
Nie płacz.
- Nie mogę wrócić – mówię wreszcie, a mój głos wcale nie
przypomina mojego głosu. Jeden. Dwa. Piętnaście noży w sercu. – Przepraszam
Ludmiła, kocham was, ale nie dzwoń więcej, błagam.
- Co? Ale jak to? Violetta, proszę, powiedz gdzie jesteś.
Wszystko może być tak jak wcześniej, może być…
- Nie może być tak jak wcześniej i nigdy nie będzie.
Poradzicie sobie… kocham was.
Rozłączam się i rzucam telefon na siedzenie obok.
Przeczesuję włosy dłońmi i czuję, jak tracę grunt pod nogami. Mój świat już nie
istnieje. Załamał się razem ze mną. Na równiutkie połówki. Mój świat legł w
gruzach i nigdy już nie będzie taki sam. Nadzieja to moje przekleństwo. Nie
może być lepiej.
Muszę być silna.
Wysiadam z auta i zamykam je kluczami, zanim wejdę do
magazynu. Rozglądam się wokół z nadzieją, że nie widać śladów łez. Nie chcę,
żeby myśleli, że jestem słaba. Paul stoi przed budynkiem, uśmiecha się do mnie
pocieszająco, ale krzywo, jakby coś go bolało. Odwzajemniam słaby uśmiech, bo
wydaje mi się, że oboje mamy swoje tragedie.
Podchodzę bliżej.
- Cześć.
- Cześć Violetta – odpowiada mężczyzna i otwiera mi drzwi
do magazynu. Patrzę na nie z nieufnością, strachem. Wciąż przeraża mnie to
miejsce i nie jestem pewna, czy kiedykolwiek się to zmieni. – Uważaj.
Odwracam się z impetem i patrzę pytająco na Paula. Ma
niespokojny wzrok.
- Co się dzieje? – pytam od razu. Nie mam czasu na
pieprzenie głupot. – Mój ojciec?
- Michael chce dzisiaj odwiedzić firmę Carlosa – wydusza
z siebie szatyn. Marszczę brwi, czując, jak przepływa przeze mnie złość,
włącznie z wzbierającą się bezradnością. – On chce zemsty na twoim wujku,
Violetta. Nie powstrzymasz tego, choćbyś nie wiem jak bardzo chciała.
Zaciskam pięści.
- On od dawna to planował, a ja od dawna chciałam tego
uniknąć – mówię. – Mam tylko nadzieję, że stać mnie na tyle przekonująca minę,
by prosić o więcej czasu.
Chcę wejść do środka, ale Paul odchrząkuje, więc patrzę
na niego raz jeszcze. Jego twarz zdradza zmartwienie, współczucie, którym mnie
obdarowuje spojrzeniem. Odwracam wzrok speszona. Trudniej mi się oddycha, kiedy
wiem, że ludzie wokół czują do mnie tylko współczucie, bezradność. Jestem
skazańcem, którego zmusza się do wiecznej pracy.
- Przepraszam – odzywa się Paul. Słychać zdenerwowanie w
jego głosie. Podnoszę wzrok i zaciskam usta w cienką linię. – Nie chciałem,
żebyś czuła się gorzej. Ja po prostu…
Przerywam mu.
- Wiem. – Biorę głęboki oddech. Jestem mu wdzięczna, za
wszystko co robi. Tkwimy w jednym bagnie, które nigdy się nie skończy. – Chcesz
dobrze, ale ja nie chcę współczucia, Paul. Poradzę sobie ze zwariowanym ojcem.
Ty radź sobie ze swoimi problemami, a będziemy kwita.
Posyłam mu coś na wygląd krzywego uśmiechu, który znika z
mojej twarzy szybciej, niż się pojawia. Michael krzyczy coś, pewnie do
Dryblasa, przesiąknięty radością. Niepokoi mnie to bardziej, niż jego
zniszczona psychika. Bardziej, niż moja skończona wolność. Czuję jak kraty w
mojej klatce zacieśniają się z dnia na dzień. Potrzebuję powietrza, którego już
nigdy nie dostanę.
Czuję się wykończona psychicznie i fizycznie.
Otwieram zardzewiałe drzwi do magazynu i wchodzę. Paul
kroczy zaraz ze mną, słyszę i czuję jego
obecność. Mój osobisty ochroniarz. Ktoś, kogo nie potrzebuję.
Mieszam się z tłem. Jestem ciemnością. Jestem mrokiem,
otaczającym to miejsce od wewnątrz. Jestem duszą tego pieprzonego budynku.
Jestem cieniem, którego nikt nigdy nie zobaczy; nikt nigdy nie dotknie. Boję
się oddychać. Boję się żyć. Boję się otwierać oczy każdego ranka bez Leona.
Witamy w wariatkowie.
Wokół słyszę śmiechy.
Męskie głosy, przesycające moje uszy od środka. Strzępią moje nerwy.
Sprawiają mi ból, którego nigdy nie czułam. Głosy jednak giną w ciemnościach.
Widzę światło. Jasna żarówka oświetla stół bilardowy, nad którym pochylają się
mężczyźni. Nagle nie chce im się śmiać? Zatrzymuję się co najmniej trzy metry
od nich, biorę oddech i mierzę wzrokiem Michaela w czerni – jego ulubionym kolorze. Uśmiecha się
perfidnie i założę się, że już wie jak wykorzystać cudowną córeczkę, która jest
na każde jego pieprzone zawołanie.
- Violetta. – Nienawidzę, gdy wymawia moje imię.
W ustach Leona brzmiało to magicznie.
- Księżniczka wróciła do swojego królestwa – parska
śmiechem Dryblas. Milknie dopiero, kiedy zabijam go wzrokiem, choć wiem, że
wcale nie mnie się boi. Swojego szefa owszem.
- Chcesz zniszczyć Carlosa – oznajmiam bez ogródek. – Nie
zamierzam w tym uczestniczyć… Rób co chcesz, zabijaj kogo chcesz. I tak nie
zmienię tego, że jesteś pieprzonym psychikiem. Wolałabym jednak zachować
resztki swojej godności, albo czegokolwiek, co pozwoliłeś mi zachować, i nie
niszczyć życia jedynemu człowiekowi, który naprawdę troszczył się o moje życie.
Brakuje tylko odgłosu świerszcza.
Zaciskam zęby tak, że czuję, jakby zaraz miały zamienić
się w pył. Jestem zbyt słaba, by udawać kogoś tak silnego, jak chcę mu pokazać.
Stoję jednak prosto z uniesioną głową i włosami ocierającymi się o krańce moich
policzków.
- Violetta, kochanie. – Chyba będę wymiotować. – Całym
pięknem w mojej zemście jesteś ty. Nie ważne, co tam sobie o mnie myślisz.
- A myślę wiele – wcinam.
Michael odwraca się do Dryblasa i reszty swoich ludzi.
- Zbierajcie sprzęt do samochodu. Za chwilę jedziemy –
mówi, lecz nikt nie reaguje. – No już, ruchy! Nie mam czasu do zmarnowania, a
wy ociągacie się z robotą. Trochę szacunku.
Na szacunek trzeba sobie zasłużyć, a tego bardzo brakuje
mojemu wyrodnemu ojcu. W końcu mężczyźni jeden za drugim biorą drewniane pudła
w ręce i dźwigają je do samochodu towarowego, postawionego zaraz za magazynem.
Odprowadzam wzrokiem jednego z najmłodszych i Paula. Oni chyba najbardziej
nienawidzą tej roboty. Współczuję im, choć sama czuję się źle, kiedy mnie
obdarowuje się tym uczuciem. Wszyscy zaraz wracają po kolejne paczki. Ja wciąż
stoję, jak zaklęta, i milczę. Nagle Michael nachyla się ku mnie i przeraźliwie
uśmiecha. Gdyby można scharakteryzować uśmiech diabła, byłby to uśmiech mojego
ojca.
- Słuchaj, Violetta. Nie jesteś tu po to, żeby urządzać sobie
wakacje od roboty i tylko pilnować, żebym do końca nie zwariował, czego
oczywiście też nie robisz, bo masz mnie daleko w dupie. Ale powiem ci jedno:
nie obchodzą mnie twoje humorki – oznajmia, a mnie przeraża jego powaga. –
Zrobisz to, czego ja chcę, albo pożegnasz się na zawsze ze swoimi ukochanymi
ludźmi. Wszyscy takich mamy. Ty w szczególności. A kwintesencją tego jest fakt,
że oni wszyscy są w jednym miejscu – tym, do którego musisz się udać.
Ludmiła w firmie Carlosa. Tracę oddech. Czuję, jak
powietrze zagnieżdża się gdzieś na dnie moich płuc, zamyka się w szczelnej
klatce i nie chce puścić. Brakuje mi myśli, by opisać swoje uczucie. Ten
zabijający nacisk na moje serce. Zaciskam zęby. Teraz, żeby zabić wszystkich
wystarczy, że Michael zniszczy ich miejsce pracy. Moją przeszłość.
- Dotarło do ciebie, co musisz zrobić? – pyta Michael.
Przewierca mnie intensywnym spojrzeniem, że aż spuszczam wzrok. Widzę jak jego
pracownicy przyglądają się upadłej córce potwora i nic nie mogą z tym zrobić. Będą
za moimi plecami, kiedy całkiem upadnę. Zmieszam się z dnem. – Violetta.
- Tak – cedzę przez zęby. – Mam ci pomóc zniszczyć
Carlosa.
Atmosfera odrobinkę się rozluźnia. Moje ciało wręcz
przeciwnie.
- Pójdziesz do swojej dawnej pracy, pani dyrektor.
Zaciskam dłonie.
Oddychaj.
Z nienawistną dumą przekraczam próg firmy Carlosa, kiedy
Dryblas otwiera mi drzwi, patrząc na mnie jak na swoją królową, którą nigdy w życiu nie będę. Jest dumny, bo robię to, do
czego mnie zmusza ojciec. Nie wie, za jaką cenę. Jestem pewna siebie, dopóki
nie widzę tych wszystkich twarzy; oczu patrzących wprost na mnie i szukających wyjaśnienia.
Grace.
Diego.
Federico.
Ludmiła na miejscu Sophii.
I w końcu łamię się na pół. Równe połówki mojego ciała,
mojej duszy rozpadają się i z hukiem uderzają o zimną podłogę. Jestem w tunelu,
otacza mnie mrok. Widzę światło. Pociąg. Jedzie prosto na mnie i uderza z mocą,
która zabija mnie, zanim zdążam wypuścić powietrze z płuc.
Leon.
Paul staje zaraz za mną, a obok niego Brian. Obaj mieli
pilnować, bym nad sobą panowała i nie zrobiła niczego głupiego, choć wszyscy
wiemy, że oni by mi pomogli. Mimo wszystko biorę głęboki oddech. Cisza ogłusza
moje uszy, nerwy, serce. Widzę, że Leon stał się głównym dyrektorem firmy, co
niezmiernie mnie cieszy, bo przynajmniej przez chwilę ci ludzie mieli dobrego
szefa. Widzę, jak Ludmile w oczach stają łzy, a Federico otwiera usta ze
zdziwienia.
Wyglądam, jak wcielenie zła. Jak córka swojego ojca.
Demona we własnej skórze. Oblewa mnie czerń. Moje oczy są puste, i choć ich nie
widzę, wiem to na pewno. Każdy oddech zadaje mi coraz większe trudności. Chcę
przewrócić się uderzyć o własny mroczny świat i nigdy więcej nie otworzyć oczu.
Jeśli kiedykolwiek na tym świecie istniało dobro, właśnie zaznałam smaku jego
definitywnego końca.
- Violetta.
Zamykam oczy i zaciskam zęby.
Jego głos przebija się przez każdą pojedynczą barierę,
które zdążyłam stworzyć wokół siebie. Jego głos pieści moje uszy, leczy je z
wewnętrznej pustki, tęsknoty i wiecznego cierpienia. Sprawia, że mam ochotę
rozpłakać się i raz jeszcze rozbić jak szklana kula upuszczona na beton. Na
milion najmniejszych kawałeczków. Chcę skulić się i płakać, bo stać mnie na to.
Jednak jednej bariery nigdy nie złamie. Bariery, którą
zbudował wokół mnie Michael. Tej, która chroni życie moich przyjaciół. Tej,
która podpowiada mi: „Poddaj się, a
zaznasz smaku śmierci”. Leon może złamać mnie. Wszystko wokół. Może złamać
cały mój świat. Całą szaro-czarną rzeczywistość, w której żyję. Ale nigdy nie
złamie tego zdania. Nigdy nie złamie mroku mojego ojca. Nigdy go nie pokona.
Musisz to zrobić.
Zrobię to.
- Nie przyszłam w odwiedziny – oznajmiam chłodno. Walczę
ze sobą. – Jestem tu, bo jesteście w niebezpieczeństwie i ktoś musi wam
powiedzieć, że musicie się stąd wynosić i nigdy tu nie wracać. – Podnoszę wzrok.
– Wszyscy.
- To raczej nie będzie możliwe, niewychowana smarkulo. Przyszłaś
i myślisz, ze możesz powiedzieć kilka słów, a potem zniszczyć nam wszystkim
życia? – odzywa się Grace. Ta, której nigdy nie lubiłam. Ta, która
prawdopodobnie miała romans z Carlosem. Patrzę na nią i duszę zdziwienie.
- Grace – warczy na nią Verdas.
- Zostaw ją – mówię do niego, po czym zwracam się do
kobiety. – Nie obchodzi mnie twoje zdanie, Grace. Chcę rozmawiać z Carlosem.
Nagle wszyscy milkną. Tylko Grace postanawia zachować
resztki swojej godności, a właściwie wściekłości i zaczyna na mnie wrzeszczeć:
- Ty suko… Uciekłaś, bo tak ci było najwygodniej i teraz
wracasz, myśląc, że możesz nas wszystkich zniszczyć. Myślisz, ze ujdzie ci to
na sucho? Myślisz, że kim ty jesteś?! – wrzeszczy, ale tym razem nikt jej nie
ucisza. Ma w oczach łzy. – I jeszcze nie wiesz, że twój ukochany wujek nie może
rozmawiać. Nigdy nie będzie mógł z tobą rozmawiać, bo umarł, a ty głupia zdziro
nic o tym nie wiesz! Umarł przez ciebie!
Tracę grunt pod nogami.
Paul staje w mojej obronie:
- Jeśli w tej chwili się nie zamkniesz, paniusiu, to też
nic więcej nie powiesz – mówi do niej twardo. – Dotarło, czy mam ci to
przeliterować?! Siadaj i się nie odzywaj, bo gorzko pożałujesz…
Nic więcej nie słyszę. Dostrzegam tylko ludzi, którzy
kiedyś byli moimi przyjaciółmi i ich przesiąknięte bólem twarze. Ludmiłę, która
ledwie stoi na nogach, współczucie aż się z niej wylewa. Leon, jakby chciał mi wszystko
wyjaśnić, ale nie ma pojęcia jak.
On nie żyje.
Carlos nie żyje, przeze mnie. A teraz ja niszczę
wszystko, co po sobie pozostawił.
Czy można się bardziej złamać? Czy można bardziej
żałować? Czy można być większym potworem? Carlos wychował potwora i teraz
pewnie gnije za to w piekle. Za mnie. Bo we mnie wierzył. Bo on jeden jeszcze przed swoją śmiercią chciał wszystko
naprawić. Chciał mnie przed tym uchronić. Chciał mi tego oszczędzić, bo on
jeden znał Michaela, a ja głupia pobiegłam prosto w ramiona demona.
On nie żyje, a ja nawet o tym nie wiedziałam.
Otwieram oczy i powstrzymuję łzy. Paul dalej coś warczy
do Grace, świat się kołysze. Mój właśnie przestał istnieć. Niech ktoś da mi
pistolet, bym mogła strzelić sobie w głowę.
- Paul. – Patrzę na kolegę i gestem proszę, by przestał.
Kiwa głową.
- Dokończ to i idziemy. Michael nie będzie czekał,
Violetto.
Raz jeszcze patrzę na pracowników Leona. Dziedzictwo Carlosa. Moją przeszłość. Moje zniszczone życie.
Moją duszę w milionach kawałków, którą tu pozostawię, kiedy to miejsce spłonie
w ogromnych płomieniach. Zostanę tu, wraz z Carlosem i naszymi błędami.
- Wynoście się stąd, bo nie macie tu czego szukać. – Biorę
oddech. Patrzę na Leona. – To miejsce spłonie w ciągu tych dwudziestu czterech
godzin. Wszystkie akta zostaną zniszczone. Jakby nigdy nie istniało. Zrobicie
to, albo zostaniecie zabici tutaj, na miejscu.
Resztki mojego serca pożera mrok.
- To koniec.
Jestem nikim.
|||*^*|||
Ostatni rozdział.
Ehh... został mi do napisania jeszcze epilog. Ale już na szczęście wiem, jak będzie wyglądał i będzie to coś, co będę pisać pierwszy raz jako epilog. W sensie chodzi mi o sposób xD
Mam nadzieję, że rozdział Wam się spodobał, chociaż był bardzo dobijający. Fiolka nie jest sobą i już nigdy nie będzie - nie spodziewałam się takiego zakończenia opowiadania ;p
Może Wam się nie spodobać to, jaka Fiolka jest w tym rozdziale, ale ja czuję, że dobrze to napisałam, bo właśnie tak chciałam to ująć. Jakby ona była kimś, kogo zniszczono, kto czuje się zniszczony i samotny. Jakby była kimś, komu siłą odebrano jej własne życie.
Powiedzcie mi, czy Wam się to spodobało czy nie bardzo ;***
I dziękuję za wszystkie komentarze pod ostatnim rozdziałem ♥
Do zobaczenia pod epilogiem ♥
Love Ya!
Wrócę! ♥
OdpowiedzUsuńNie wierzę, że to już ostatni rozdział i będzie epilog.
UsuńJest mi smutno, ale na duchu podtrzymuje mnie fakt,że masz drugiego bloga i tam zaczętą równie zajebistą historie.
Carlos nie żyje.
Vils przekazała przyjaciołom złe wiadomości.
Michael nigdy się nie zmieni.
Dupek bez uczuć zostanie dupkiem bez uczuć.
Grace pokazała pazurki.
Vils musi udawać twardą, ale nie jest jej łatwo.
Cuuuddooowny :* ❤
Czekam na epilogos 😀
Buziaczki :* ❤
Maddy ❤
Uwielbiam *.*
OdpowiedzUsuńCzekam na epilog któru zapowiad się intrygująco :*
No Violka zmieniła się i załamała mam nadzieję że podniesie się z tego upadku no i że Leon jej w tym pomoże oby! Oni nie mogą tak skończyć kochają się!
OdpowiedzUsuńOjciec Vilu to potwór i diabeł wcielony! Myśli tylko o sobie!
Nie mogę doczekać się epilogu mam nadzieję że jakoś to się poukłada. ;)
Buźka ;**
Genialny :*
OdpowiedzUsuńBiedna Vilu :(
Śmierć Carlosa....
Michael mi brak słów na niego!
Czekam na epilog z NIECIERPLIWOŚCIĄ! Mam nadzieję że go szybko dodasz! ;)
Uwielbiam *.*
OdpowiedzUsuńFantastyczny :**
OdpowiedzUsuńKocham kocham kocham :*
OdpowiedzUsuńCiekawe jak to się wszystko skończy....
Violetta chciała chronić najbliższych przed niebezpieczeństwem czy jej się to udało mmmm przekonamy się w epilogu...
Mam nadzieje że V&L wszystko sobie wyjaśnią i będą razem proszę;)
Do epilogu!
Kocham kocham :**
OdpowiedzUsuńIdealny *-*
OdpowiedzUsuńLivia xoxo