Z frustracją przełączam kolejny z kolei kanał w
telewizji. Nigdy nic ciekawego nie można pooglądać. No chyba że na święta, ale
wtedy to naprawdę musi być bardzo dobra okazja! Podnoszę kolana pod brodę i tym
razem czuję przygnębienie kumulujące się w zaskakującym tempie – na ekranie
telewizora właśnie jest jakaś wesoła rodzinka.
Chciałabym mieć normalne życie, normalną rodzinę i
chociaż jeden normalny dzień w tygodniu. Wzdycham z rozpaczą przypominając
sobie stan w jakim znajduje się Carlos, ostatnią wiadomość od jakiegoś
podejrzanego typa i moje relacje z Michaelem. Wszystko jest nie tak. Tym
bardziej, że Leona coraz częściej mi brakuje. Zważając na mój stan psychiczny,
to on przejął stery w firmie i z dnia na dzień widujemy się rzadziej. Boli mnie
to jak cholera, bo jak go nie ma to jest tak, jakby ktoś mi kazał oddychać bez
powietrza. Wpadam w ciemną otchłań, z której nie będzie wyjścia.
Nagle słyszę przekręcanie zamka w drzwiach i stukanie
obcasów. Nie mniej niż pięć sekund później po moim mieszkaniu rozchodzi się
melodyjny głos Ludmiły.
- Violetta! Jesteś w domu?
Nie, nie ma mnie.
- Jestem – odpowiadam półgłosem i układam się na kanapie,
jakbym zaraz miała umierać. – Ale nie stać mnie na to, żeby wstać z łóżka, więc
zapomnij o czymkolwiek, co zdążyłaś wymyślić – dodaję, kiedy blondynka staje w
drzwiach i patrzy na mnie skrzywiona. Najwyraźniej nie podoba się jej moja
postawa, ale na żadną inną mnie nie stać.