16. Żegnaj, siostro.

Włączcie sobie jakąś smutną piosenkę, proszę.

Kolejne dni mijały szybko. Zupełnie tak, jakby każdy z nich się zaczynał, a po kilku minutach, wraz z podmuchem wiatru znikał w otchłani ciemności. Nigdy nie zapamiętany, nigdy nie wspomniany. Zupełnie, jakby wcale się nie wydarzył. Dni bywały zwykle krótkie, męczące i nudne. Ostatnie były dla mnie ciosem w serce. To tak, jakby ktoś każdego kolejnego dnia recytował kolejną strofę krótkiego wiersza, przygotowanego na mój pogrzeb. Słowa były smutne, pełne rozpaczy i żalu. Ludzie przechodzili obok obojętnie, albo rzucali na mnie tylko nic nie znaczące spojrzenia. Byli jak ruchome figury z porcelany: bez uśmiechu, bez uczuć, bez życia. 
Czy ja też taka byłam? 
Dwadzieścia cztery godziny później okazało się, że przepuszczenia pielęgniarki były nikłe i niezgodne z prawdą. Lekarz prowadzący powiedział tego dnia, że Carlos musi pozostać w szpitalu przez kolejne kilkanaście dni, a wtedy będą mogli stwierdzić, czy coś zagraża jego życiu. Byłam cierpliwa, wciąż jestem. Ale prowadzenie firmy - czegoś, czego nigdy nie chciałam robić, a do czego mnie zmuszono z powodów krwi. Ten, kto dziedziczy spadek po szefie, dziedziczy wszystko, nawet jeśli jest to tylko chorobowe zwolnienie. Wciąż jednak nie dowiedziałam się, czy jestem w pełni bezpieczna, czy ktoś na mnie poluje, czając się za szatą cienia. Owszem, jestem przerażona, ale wciąż przy zdrowych zmysłach... A przynajmniej byłam, dopóki nie zadzwoniła Sophia z prośbą o natychmiastowe pojawienie się w mieszkaniu. Rzuciłam wszystko i wsiadłam do samochodu. 

15. Jedyna rodzina


Miały minuty, godziny, dni. Śnieg coraz bardziej zasypywał nowojorskie uliczki. Jednak mimo to słońce pięknie świeciło i poprawiało ludziom humory. Dla dzieci - to wspaniały czas na zabawy w śniegu, a było go sporo. Na ich małych twarzyczkach gościły wesołe uśmiechy. Słyszałam ich śmiech, był przepełniony euforią. No bo kto by się nie cieszył z nadchodzących świąt? Chcecie wiedzieć, jak ja spędziłam swoje... każde pod rząd, od śmierci rodziców? Wszystko wyglądało mniej więcej tak, że Carlos pracował przy laptopie i nie poświęcał mi ani krzty uwagi. Wieczorem rozpalał ogień w kominku, z racji, że miał bardzo duży dom. Później przychodzili do nas jego znajomi, z którymi rozmawiał o interesach, czasem pili wino. Ja wtedy siedziałam zamknięta w swoim szarym pokoiku i czytałam sobie bajki albo patrzyłam w gwiazdy wyczekując chwilę, kiedy wreszcie się od niego uwolnię. I to faktycznie się stało. Jestem dorosła, samodzielna. Mam nawet zamiar kupić większy dom, skoro już tak dobrze zarabiam. Ale czy to wszystko ma jakiś sens? Wciąż nie uwolniłam się od wuja. On, nawet nieświadomie, mnie potrzebuje. Ale pomimo jego starań, ja wciąż nie mogę zapomnieć tego co robił mi przez całe życie. Ktoś w ogóle by potrafił? To potwór. Zrobił tyle złych rzeczy... a mimo to wciąż nie domyśla się, że ja nigdy nie chciałam jego szczęścia. Na święta nie życzyłam mu dzieci, miłości, szczęścia. Ja chciałam dla niego upadku, ale nie fizycznego. To nie miało miejsca. A teraz on leży w szpitalu w ciężkim stanie. Czy do niego zajrzałam po ostatniej rozmowie z jego lekarzem? 

14. Został postrzelony.


Czasami jest tak, że wszystko zaczyna tracić swój sens. Świat przewraca się do góry nogami, a my nie potrafimy wrócić do poprzedniego stanu. Co jeśli to faktycznie się dzieje, a ja mam poważne kłopoty? Nigdy nie sądziłam, że człowiek, którego uważałam za nieśmiertelnego będzie w tak krytycznym stanie, że zacznę się bać o swoje życie... O przyszłość.  (autorka: taki wstęp do rozdziału, jest to w pewnym sensie także zaproszenie na kolejne rozdziały ;d) 


Dzień jak co dzień. Wstałam z łóżka, umyłam zęby, zerknęłam do Sophii, która jeszcze smacznie spała - z okazji, że ma długi urlop po wizytach psychologa i odsiadce w szpitalu - po czym w świetnym humorze wyszłam z mieszkania. Szatynce ostatnio zaczęło się poprawiać. Więcej się uśmiecha, więcej je. Zastanawiałam się, czy wpływ na to ma głównie Diego, który regularnie ją odwiedzał. Wydaje mi się, że ostatnio bardzo się polubili, choć nie zauważyłam tego kiedy moja przyjaciółka była jeszcze wesoła i pełna energii. 
Czasami myślę, że żyję jak człowiek niewidomy. Nie dostrzegam tych rzeczy, które potem mają ogromny wpływ na moje otoczenie. Nie widzę ich, bo być może nie chcę, albo nie mam na nie czasu. Kochany wuj Carlos zajmuje całą moją głowę. Boję się, co znowu wymyśli... Co stanie się w nadchodzących dniach. Wciąż nie przejrzałam wszystkich plików, które przegrał mi Hernandez na pendrive'a. Miałam to zrobić, ale obawiam się, że po wszystkim nie będę potrafiła wrócić do tego miejsca, że będę chciała się odciąć. Cóż, jestem nawet tego pewna. Mogę się spodziewać wszystkiego, a tym bardziej nie chcę liczyć, ilu osobom groził szef prywatnej siedziby policyjnej. On nawet nie ma pojęcia, co to znaczy być na jego miejscu! 

13. Nie chcesz wiedzieć.


Czekam na umówionym, przez porywaczy, miejscu. Jestem w lesie obok opuszczonego domu. Musze przyznać, że jest cholernie zimno i choć mam na sobie ciepłą kurtkę, zimne powietrze przenika i chłodzi moje kruche ciało. Lodowaty wiatr porusza gałęziami drzew, otula moją twarz i dłonie. Opieram się o jedno z drzew i wzdycham co chwilę. Zbliża się wieczór, a ich wciąż nie ma. 
Wspominałam, że czekam już ponad godzinę? Przez ten czas zdążyłam odrzucić pięć połączeń od Verdas'a i przeczytać trzy wiadomości od Federica. To nie jest śmieszne. Obaj zaczynają mi poważnie działać na nerwy. Jeśli powiedziałam, że zrobię to co trzeba, to tak będzie. Czego tu można nie zrozumieć? Ale to przecież przewrażliwieni faceci, którzy nie mogą pojąć, ze jestem dorosła i dam sobie radę. Ten fakt jest jak kobiety, ich też nigdy nie zrozumieją. 
Pocieram zmarznięte dłonie o siebie i chucham w nie. Wiele to nie dało, ale jednak jakiś minimalny efekt jest. Rozglądam się po okolicy. Wreszcie dostrzegam, że coś się przemieszcza pomiędzy drzewami. Dwóch mężczyzn, którzy ciągnął kogoś na sznurku przywiązanym do rąk. Obaj mają czarne ubrania, ale ta trzecia postać... Sophia! Tylko ona ma taka kurtkę. Poznałabym ją nawet na końcu świata. 
Stoję nieruchomo i zaciskam zęby. Robię wszystko, byleby nie wyciągnąć broni i nie strzelić im w głowy. Boli mnie to, jak się z nią obchodzą i to, jak ona wygląda. Ma podbite oko i z daleka widać, że nie może iść. Jeden z mężczyzn ciągnie ją za sznur i wcale nie przejmuje się tym, czy ona daje radę czy nie. Robi swoje i daleko ma to co czuje moja przyjaciółka. Ugh! Gdybym mogła ucięłabym mu te ręce i połamała nogi. Wtedy by się przekonał, co to znaczy zadzierać z kobietą. I wcale nie uszłoby mu to na sucho. 
Kiedy porywacze znajdują się już wystarczająco blisko, zatrzymują się. Patrzą na mnie jak na ofiarę, ale przecież wcale nią nie jestem. On nie zdaje sobie sprawy, z kim tak naprawdę zadarł. Oni obaj.