05. Do jutra, Castillo.

Dedykowany: Królik Królik

-Znaleźli coś. - mówi do mnie Leon, gdy jeden z naszych ludzi woła go gestem ręki. Raz jeszcze analizuję otaczającą mnie przestrzeń i po chwili biegnę w stronę szatyna. Od godziny siedzimy w jednym miejscu i modlę się, by wreszcie to coś znaleźli okazało się prawdą.
Kiedy dochodzę do miejsca, w którym zatrzymał się Verdas widzę czerwone plamy na ziemi, a obok leży kawałek jakiegoś materiału. Najprawdopodobniej bluzki albo koszuli. Wszystko możliwe.
-Myślisz, że to mogło należeć do Mirandy? - pytam po chwili, patrząc na współpracownika. Leon wzrusza ramionami, nie odrywając wzroku od czerwonych plam. Krew.
Wpatruję się w to już dobre pięć minut, ale wciąż nie dociera do mnie jedno. Czy to na pewno krew Mirandy? Kto w ogóle chciałby zrobić jej krzywdę? Trzeba być naprawdę pieprzniętym człowiekiem chorym umysłowo, żeby celowo zrobić krzywdę nastolatce. Dobrze to wiem, bo niestety tego doświadczyłam. Mój "wujek" nie należał do najspokojniejszych osób na świecie. Dziadkowie zmarli, a on przejął nade mną opiekę. Nie mam pojęcia jaki sąd mu na to pozwolił. Jedyne czego pragnę, to żeby ten sędzia wpadł pod pędzący samochód. 
Co się stało z moimi rodzicami? Dlaczego właśnie wujek, a nie któryś z nich? Do tej pory się nad tym zastanawiam, i przez pieprzone dwadzieścia dwa lata mojego życia nie wpadłam na nic sensownego. Chciałam wmówić sobie, że zostawili mnie pod opieką dziadków, bo nie mieli pieniędzy na utrzymanie małego dziecka. Próbowałam też myśleć, że po prostu nie dawali sobie rady. Z czasem dowiedziałam się, ze tak naprawdę moja matka zmarła, gdy miałam cztery lata. Jednak nigdy jej nie pamiętałam. Pojawiały się kilkusekundowe urywki, jakby wycięte fragmenty wspomnień, ale zaraz wszystko znikało, a ja z czasem zapominałam, że kiedykolwiek miałam mamę. Nigdy też nie powiedziano mi, dlaczego umarła, a ja nie dociekałam. Nigdy nie było lekko, ale żyję i jestem tym, kim jestem. 
-Bardzo możliwe. - głos szatyna wyrwał mnie z transu, w którym się znajdowałam. -Ostatnie ślady prowadzą właśnie do tego miejsca. Ta sprawa trwa zbyt długo, żeby pytać, czy to mogło należeć do niej. - dodaje po chwili, a ja milknę. 
Normalnie pewnie powiedziałabym coś sensownego, ale teraz nie miałam na to sił. Byłam zmęczona. Cały wczorajszy ranek siedziałam z Diego przy komputerze Carlosa. Potem pracowałam z Leonem i szczerze mówiąc, zaczęłam się do niego przekonywać. Nawet nie jest taki zły, za jakiego go wzięłam. Szczerze mówiąc, wzięłam go za zagrożenie, ale przecież to wcale nie zagrożenie, ale wspólnik. Siedzimy w tym razem. 
Chłodny, silny wiatr porusza moimi włosami tak, że tańczą jak do najszybszej piosenki w klubie. Nie mogę ich opanować, a na dodatek czuję, jak robi mi się zimno. Przymarzają mi palce u dłoni i u nóg. Stwierdzam, że skórka i bluzka z ramiączkami do łokci nie były najlepszym pomysłem na taką pogodę. Tym bardziej, że w tym roku jesień daje o sobie wyraźne znaki. Pocieram dłońmi ramiona, wciąż obserwując, jak Leon i reszta usilnie próbują odnaleźć jakieś ślady. Ja szczerze mówiąc, jestem na to zbyt słaba, zmarznięta i głodna. Nic nie jadłam od rana, a dochodzi godzina piętnasta. Nie miałam czasu na jedzenie; są od tego ważniejsze sprawy. 
-Violetta! - głos jednego z ochroniarzy sprowadza mnie na ziemię. Obracam się na pięcie i spoglądam na niego, po czym kiwam głową, dając mu do zrozumienia, że słucham. -Chodź tu. 
Niechętnie, ale jednak ruszyłam się z miejsca i kołysząc się cicho z nogi na nogę, po chwili jestem przy boku Josh'a, który trzyma w dłoni jakieś zdjęcie. Przynajmniej tak mi się wydaje. Nie przyglądałam się dokładnie, bo zwyczajnie mnie to nie interesuje. 
-Poznajesz dziewczynę z tego zdjęcia? - obraca je w palcach, jak monetę pięciozłotową, dzięki czemu mogę spostrzec, kto właściwie znajduje się na tym papierze. Na początku nikt nie przychodzi mi do głowy, jakbym zapomniała wszystko, co do tej pory zobaczyłam. Po chwili jednak zaczyna mi świtać. Przed oczami pojawiają się obrazy z ekranu w firmie. Zdjęcia, które pokazywał mi Diego dwa dni temu. 
-To Miranda. - odpowiadam po chwili zastanowienia. 
Na zdjęciu dziewczyna ma rozpuszczone, czarne włosy i szeroki uśmiech na twarzy. Wygląda na zdjęcie z jakiejś sesji. Brunetka opiera się o ścianę jakiegoś budynku, o czerwonych cegłach. Ściany nie były malowane, zostały takie, jak przy oryginalnym wyglądzie, gdy został wybudowany. Pod stopami rośnie piękna, zielona trawa. Widać, że zdjęcie zostało zrobione latem. Mówi o tym również strój Mirandy: biała sukienka w kwiaty. 
-Gdzie to znalazłeś? - wyrywam nagle, gdy do głowy przychodzi mi całkiem dobra myśl. 
-Pod jednym z kamieni. Wygląda, jakby ktoś specjalnie to tam zostawił. 
-Schowaj to. - podaję mu zdjęcie, które wcześniej zabrałam, by lepiej się przyjrzeć. A on wsuwa je do jednej z kieszeni czarnej kurtki. -Przyda się później. - dodaję i biegnę do Leona. 
-Leon! - wołam, a on momentalnie się odwraca, poszukując wzrokiem źródła głosu: mnie. -Mam pomysł. 


-Ale jesteś pewna, że tu tutaj? - słyszę, gdy stoimy przed tym samym budynkiem, który widziałam na zdjęciu. 
To nie mógł być przypadek, że ono się tam znalazło. Ktoś musiał je tam zostawić. Ktoś, kto dokładnie wiedział, że się tam zjawimy i wiedział też, kiedy to nastąpi. To nie jest łatwa sprawa. Ten człowiek z nami pogrywa, a my dajemy się złapać, jak te biedne myszy podążające za zapachem sera. Wystarczy sekunda. Jeden nieodpowiedni ruch i już nie żyjesz. Tyle, że to nie zabawa w kotka i myszkę. Tu chodzi o życie człowieka. Nastolatki, która nie zasłużyła na śmierć, lub tortury w tak młodym wieku. I dobrze wiem, co mam na myśli. 
-Nie ma innej opcji. 
Pcham lekko drzwi wejściowe. Niestety już zardzewiałe, wcześniej pewnie były jeszcze w dobrym stanie, lecz ten budynek ma tyle lat... Sama nie pamiętam, od kiedy tu stoi. Na pewno jest starszy ode mnie. Babcia mi o nim opowiadała, ale pamiętam tylko urywki z jej opowieści. Czasami myślę, że to cholernie denerwujące, ale czasami wiem, że wolałabym całkiem zapomnieć. 
-Rozejrzyjcie się tu. - zwracam się do pomocników i ochroniarzy. -Ja pójdę sama. 
Kiedy miałam oddalić się od grupy, poczułam uścisk na nadgarstku. Odwracam się i widzę Leona. To właśnie on uniemożliwia mi pójście dalej. 
Unoszę brew. 
-Puść. - syczę. 
-Nie pójdziesz sama, jeśli jest tu ten porywacz. - oznajmia mi Verdas, lecz wciąż nie odpuszcza i trzyma mnie za nadgarstek. 
Czy ten człowiek może mnie puścić? Jestem dużą dziewczynką, i radziłam sobie w gorszych sytuacjach, niż ta. Mimo to, wciąż żyję i mam się dobrze. Za to strasznie denerwuje mnie fakt, że on się tak tym przejmuje. Wcześniej przejmował się tylko Federico i Diego. Mamy trzeciego pana przewrażliwionego do kompletu? 
-Dam sobie radę. - syczę i wreszcie wyrywam dłoń. Trzeba przyznać, ten facet ma w sobie trochę siły. Na pewno więcej, niż ktokolwiek inny kogo spotkałam. Może się równać z Hernandezem i Pasquarellim, choć nawet od nich może być lepszy. Kto wie. 
-Violetta. - warczy, gdy mam zamiar odejść. 
-Odpuść, co? Poradzę sobie sama, a jakby coś się działo, to zawołam. 
Szatyn bierze głęboki oddech, lecz po chwili pozwala mi odejść, i sam oddala się w swoją stronę. Nareszcie chwila samotności i spokoju. Musze się skupić, bo bez tego nic nie osiągnę, nic nie zdziałam. 
Zakradam się cicho do jednego z pokoi, w których już od dawna nie ma drzwi. Pozostały jedynie szare mury i połamane skrawki drewna. Pamiętam, jak dziadek wspominał, że to miejsce kiedyś płonęło żywym ogniem, a wszystko co tu pozostało, to zaledwie spróchniałe deski i szare ściany. Teraz wiem, że miał rację. Patrzę wszędzie, gdzie się da, lecz wciąż nic. Pustka. Jakby nigdy nikogo tu nie było. Może się myliłam. Może naprawdę nic tu nie ma, a to zdjęcie to czysty przypadek?  
Kiedy jednak idę cicho przez długi korytarz słyszę przeraźliwy jęk. Szybko domyślam się, że dochodzi z dołu. Piwnica. Pospiesznie, lecz cicho biegnę w kierunku schodów, które prowadzą do piwnicy. Kiedy jestem na dole głosy zanikają w ścianach budynku, a zamiast tego pojawia się głucha cisza. Słychać jedynie moje kroki. 
Wytężam słuch i wychwytuję czyjąś obecność. Niepokoi mnie to, bo wiem, że żaden z moich nie zszedł na dół. Chwilę późnej czuję, jak ktoś zaciska rękę na mojej szyi, lecz zanim zdarzy wykonać kolejny ruch, ja chwytam obiema dłońmi za jego rękę i przeciągam ją w dół, dzięki czemu przeciwnik moment później kosztuje smak brudnej podłogi. Zadowolona z siebie, zbliżam się do jego ciała i obezwładniam jego ręce, jednak zaraz czuję, jak ktoś ciągnie mnie za rękę, obraca i przytwierdza do ściany. Wydaję z siebie cichy jęk. To cholernie boli. 
-Nie wchodź mi w drogę, słodziutka. - szepcze facet, który mnie trzyma przy tej pieprzonej ścianie. 
Kątem oka zauważam, że ubrany jest na czarno, a w jego oczach czai się tajemniczy ognik. Nienawiść i zło. To jedyne co go opisuje. Co opisuje jego charakter. Czuję to. 
-Gdzie jest dziewczyna? - pytam, zanim jeszcze zaciska rękę na moim gardle. 
-Nie dostaniesz jej. - jego głos jest przepełniony złością. Gorzko mruży oczy, analizując moją twarz. -Ani nikt inny. 
Między nami zapada cisza. Między innymi dlatego, że nie jestem w stanie nic z siebie wydusić, bo mężczyzna skutecznie uciska moje gardło, tym samym częściowo odcinając mi dopływ powietrza. Jedyne czego pragnę, to żeby zjawił się ty ktoś z moich ludzi, zanim stracę przytomność, a ten wariat zrobi ze mną to, co mu się żywnie podoba. Chciałabym, żeby Leon się tu zjawił. 
-Violetta! - ten głos. 
Morderca - jak mniemam - odrywa wzrok od mojej twarzy i patrzy na Verdasa wzrokiem, który mógłby zabijać. Obaj mężczyźni nieruchomieją, a ja korzystając z okazji unoszę nogę i z impetem uderzam w jego czułe miejsce. Facet upada na kolana, a ludzie, którzy podążali za Verdasem momentalnie do niego podbiegają i obezwładniają. 
Oddycham niespokojnie, wpatrując się w tego mężczyznę, który ma przyjemność z brudną podłogą. Nie mam pojęcia, kto to może być, ale wiem, ze nie mam ochoty więcej go spotkać. No może poza komisariatem, gdzie będzie bezbronny. Instynktownie odwracam wzrok i odszukuję Leona, który stoi i patrzy na mnie, z lekka zmartwiony. 
Ruszam w bieg i po chwili ląduję w jego silnych ramionach. Przyznaję, po raz pierwszy się bałam, że mogę nie wrócić żywa. Teraz to nie ważne. Szatyn zamyka mnie w żelaznym uścisku i gładzi delikatnie po plecach. Chowam twarz w jego szyi, a mój oddech wraca do normy. 
-Spokojnie. - szepcze mi we włosy.


-Byłaś dzielna. - stwierdza Leon i delikatnie zakłada mi kosmyk włosów za ucho. 
Uparł się, że odwiezie mnie do domu, a ja nie mogłam się nie zgodzić. Z facetami się nie dyskutuje. A przynajmniej ja nie mam takiej możliwości. Verdas okazał się drugim Federico, który nie przyjmuje odmowy do wiadomości, i niezależnie od mojego zdania, muszę się zgodzić na ich warunki. Przyznaję, niezbyt mi to odpowiada, ale można się przyzwyczaić. Zwłaszcza jak się z takimi pracuje i spędza każdy dzień tygodnia. 
-Szczerze mówiąc, pierwszy raz coś mi nie szło tak jak powinno. - przyznaję. -Zaskoczył mnie. Myślałam, że jest tylko jeden, a tu nagle jestem przytwierdzona do ściany i nie mogę oddychać. 
-Nalegałem, żebyś poszła ze mną. - przypomina, posyłając mi łagodny uśmiech. 
-Wiem. - kiwam głową i rozglądam się przelotnie po okolicy. 
Na ulicach pusto, na chodnikach nie inaczej. Nie ma się co dziwić, ta ulica nie pozostawia wiele do życzenia. Stoimy przed moim blokiem. Verdas oparty o swoje Audi R8 - gust to ma po Federico - a ja patrzę na niego jak idiotka. Ten facet uratował mi dziś życie, a ja nie potrafię nawet przeprosić za głupie zachowanie. Choć przyznaję, teraz, w świetle księżyca i pobliskich lamp wydaje się cholernie przystojny. Jego poprzednicy zwykle byli bardziej przeciętni. On jest inny. Tajemniczy. Wyjątkowy.  
-Zawsze byłaś taka uparta? - jego aksamitny głos wyrywa mnie z zamyślenia. 
Kiwam głową z uśmiechem. 
-Od urodzenia. 
Szatyn unosi brew i odrywa ode mnie wzrok. 
-Czyli nie mam co liczyć, na lunch w twoim towarzystwie? - pyta po chwili, znowu na mnie spoglądając. 
-Bardzo chętnie. - odpowiadam, ku jego zdziwieniu. -Jutro? 
-Jasne. 
-W takim razie do jutra. - mówię i kieruję się ku drzwiom wejściowym bloku. 
-Do jutra, Castillo. - puszcza mi oczko, otacza samochód i posyłając mi ostatni uśmiech, wsiada do niego i odjeżdża, zanim jeszcze wpisuję kod do klatki. 
"Do jutra, Castillo". Nie wiem dlaczego, te słowa wciąż odbijają się echem w mojej głowie. 

Heya :) Co tam u was? U mnie dużo oglądania serialu Arrow - kocham go, tak na marignesie ♥ Teraz mam naukę na jutro i wgl. tak sobie myślałam co dalej będzie z moimi blogami... W sensie... Nie mam w planach ich zawieszać, rozdziały się pojawiają, ale mimo wyświetleń spada ilość komentarzy, a jak się domyślacie zawsze mnie to martwiło. Ale nie ważne, ja rozumiem, każdy ma swoje życie... Nie każdy poświęca czas na komentowanie :) Mimo to dziękuję za wyświetlenia i wgl... chyba tyle miałam do powiedzenia. Lecę się uczyć historii i chemii :* Pozdrawiam x Hope

4 komentarze:

  1. Dziękuję kochana za dedykacje! ❤
    Cudeńko.
    Dobrze, ze Vils się nic nie stało.
    Verdas zaproponował jej spotkanie.
    Zgodziła się. ♥
    Ciekawe co z tego wyniknie.

    Pozdrawiam Królik!
    Buziaczki :* ❤

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo mi przykro że spadają Ci komentarze :/
    Dlatego przybywam ja i komentuję Ci tutaj ❤
    Ojeju ale dzisiaj akcja w rozdziale !
    Oni by coś zrobili Vilu ! Chyba bym ich osobiście zabiła xDD
    Awww *.* i moment Leonetty :D
    I ich kolejny Lunch <33
    Oby nie w tej resturacji xDD
    Dobrze to weny życze i na nexta czekam :**

    OdpowiedzUsuń
  3. Piękkkkknnnnee :)
    kocham kocham kocham <3
    czekam na next .
    http://violettaileon-pieknahistoriamilosci.blogspot.com/
    czytaj i komentuj...oczywiscie jeszcze nie dorównuje Tobie...ale sie staram :P

    OdpowiedzUsuń